Stanami wstrząsnęła ostatnio afera w banku Wells Fargo. dla wykonania wygórowanych celów sprzedażowych i pobrania w nagrodę prowizji założono tam w ramach tzw. cross-sellingu od 1,5 mln do 2 mln fikcyjnych rachunków i kart kredytowych. Gdy proceder wyszedł na jaw, pracę straciło 5300 pracowników, ale szefowa ich departamentu weteranka Carrie Tolstedt odeszła z banku na emeryturę z odprawą w wysokości… ok. 125 mln dolarów (w większości w formie akcji). Gdy oburzeni senatorowie USA pytali, jaka jest przyczyna tej hojności wobec winowajczyni, prezes John Stumpf był w stanie wydukać jedynie, że oceniał całokształt osiągnięć swej niedawnej pracownicy.
Rok temu agencja Reuters podała, że od 2008 r. kary finansowe i zadośćuczynienia nałożone przez regulatorów na 20 największych banków świata wyniosły łącznie 235 mld dolarów. Przewiny bankowe to zwłaszcza manipulowanie kursami walutowymi i oprocentowaniem oraz uchybienia (a czasem nawet oszustwa) podczas sprzedaży kredytów hipotecznych i polis ubezpieczeniowych. Największe kary wynoszące łącznie ok. 80 mld dolarów zapłacił Bank of America. Stawce winowajców przewodzą banki z USA, które karane są przede wszystkim za kredyty hipoteczne, ale też za inne machlojki.
Winien i ma
Na pompowaniu wyników najbardziej zyskuje najwyższe kierownictwo banków zdobywające dzięki temu tytuły do kolejnych bonusów, premii i nagród. Tak było też w przypadku Wells Fargo, kiedy w następstwie rzekomego burzliwego napływu nowych klientów podskoczyły notowania giełdowe banku, a co za tym poszło –także akcje banku i „akcje” prezesów.
Największym poszkodowanym najróżniejszych ekscesów bankowych są zwykli obywatele i społeczność biznesowa, zwłaszcza ta z małej i średniej przedsiębiorczości. Najpoważniejsze szkody są wynikiem tracenia wiary w siłę zasad i dobrych praktyk w życiu i pracy. Nieuzasadniony wzrost kosztów opłacania kadry kierowniczej banków pogarsza warunki korzystania przedsiębiorstw z usług finansowych, zwłaszcza że banki nie mają równie silnie regulowanej konkurencji. Pozabankowa alternatywa dla potencjalnych dłużników to tzw. shadow banking oraz lichwa wszelkich nazw, odmian i maści.
>> czytaj też Shadow banking wyszedł z cienia
Tracą również akcjonariusze, zwłaszcza ci niewielcy będący bez realnego wpływu na strategię i zarządzanie bankiem. Tacy ze sporymi i dużymi portfelami akcji mogą wprawdzie żałować pieniędzy wypłaconych temu czy innemu rządowi tytułem kar za czyny nieprawidłowe i niegodne, ale w długim okresie wychodzą nawet na swoje, bo zarobek na szwindlach jest co najmniej nie gorszy niż na solidnej robocie. Gdy zaś w oczy głównych właścicieli zajrzy widmo nadciągającej katastrofy, to z pomocą przyjdzie państwo z pieniędzmi z podatków (m.in. od tych drobnych właścicieli banku), bo „bank jest za duży, żeby upaść”. Jednym słowem, dobrze byłoby mieć skuteczne narzędzia powstrzymywania zarządów przed ekscesami, które nie są wprawdzie chlebem powszednim sektora bankowego, ale zdarzają się stanowczo za często. Dobrze tylko, że – jeśli pominąć SKOK-i – nie u nas.
We wrześniu trzy urzędy amerykańskie podjęły wspólną decyzję o nałożeniu na Wells Fargo kary w wysokości 185 mln dolarów. To jedynie ułamek ewentualnych dalszych konsekwencji. Zwolnieni pracownicy żądają w pozwach 2,6 mld dolarów odszkodowań, ale najgorsza w biznesie detalicznym jest przecież utrata twarzy z oczywistym przełożeniem na odpływ klientów.
Dyscyplinowanie kadry banków
W obliczu powtarzających się afer przez kolejne dekady próbowano kiełznać prezesów. Gdy w gospodarce trzymano się pryncypiów, lejcami szarpano z rzadka i niezbyt gwałtownie. Można ponadto pokusić się o obronę tezy, że banki działają nieźle i dobrze głównie na relatywnie niewielkich, łatwych do kontroli rynkach finansowych. Przykładem może być rynek polski, gdzie m.in. w wyniku ogólnego niedostatku środków finansowych każdy duży i nietypowy przepływ pieniędzy i każda nietypowa aktywność sprawiają, że uszami zaczyna strzyc bardzo wielu urzędników. Uwaga ta nie odnosi się oczywiście do państw niedemokratycznych i autorytarnych.
Z utrzymywaniem prezesów na wodzy jest ponadto mnóstwo problemów wynikających z samej istoty banku jako przedsięwzięcia wprawdzie szczególnego, ale od zarania do dziś prowadzonego w celu zysku, i to zysku jak największego. Drugi wielki kłopot jest ze zdefiniowaniem dopuszczalnego ryzyka w działalności finansowej, które w pewnych warunkach może wydawać się niewielkie lub wręcz mikroskopijne, a za chwilę przerodzić się w tsunami, którego na pełnym morzu nie widać, a przy brzegu przeobraża się w walącego na oślep Cyklopa. Właściciele banków poszukują więc najlepszych talentów, płacą im krocie za obietnice bardzo dobrych bilansów i wyników, ale też szepczą im za uchem dla kurażu, że gdy powinie się któremuś z wielkich prezesów noga, to i tak pozostanie im przecież taka fura pieniędzy, że na wytworne życie starczy jeszcze dla prapraprawnuków.
Jeśli pominąć potężne instytucje reglamentacyjne w rodzaju peerelowskiej Komisji Planowania, to nie ma dla sektora bankowego alternatywy. Nie da się go przy tym wymodelować zgodnie z regułami boskiego podziału, zwanego też złotą proporcją, ponieważ wyważyć trzeba między bezpieczeństwem a imperatywem wzrostu, a więc jak najlepszym dostępem do kredytu.
Gdy burza wokół Wells Fargo nabrała już mocy huraganu niezależni dyrektorzy rady dyrektorów banku pośpieszyli do szerokiej publiczności z informacją o decyzji dotyczącej zwrotu przez prezesa Stumpfa i emerytkę-rentierkę Tolstedt części beneficjów. Prezes stracił przyznane w ramach pakietu menedżerskiego, ale nieuruchomione jeszcze akcje banku o wartości ok. 41 mln dolarów, a była dyrektor nieuruchomione akcje wyceniane w dniu ogłoszenia komunikatu na 19 mln dolarów (nieuruchomione akcje – unvested stock to pula akcji przyznana danej osobie, ale niepodlegająca sprzedaży i transferowi oraz pozbawiona prawa wykonywania z nich głosu do chwili spełnienia określonych warunków, np. przepracowania danej liczby lat, wypełnienia celów uzgodnionych w kontrakcie itp.). Tym samym dwójka ta „zwróci” ok. 1/3 kary nałożonej na bank przez regulatorów.
Ten sposób dyscyplinowania kadry zalicza się do metody zwanej clawback, czyli wyrywaniem pazurami, która ma też łagodniejsze odmiany pod nazwami deferral i retencja polegające na odłożeniu wypłaty części wynagrodzenia na później, po rozliczeniu celów nałożonych na menedżera. Ciągle myśli się jednak o doskonalszych narzędziach poskramiania bankowej fanfaronady w jej rozlicznych odmianach.
Gwarancja na bankiera
Hamid Mehran i Joseph Tracy z New York Fed uważają, że niezły pożytek byłby z wdrożenia w bankowości gwarancji dobrego wykonania (kontraktu), zwanej po angielsku performance bond. W tym przypadku słowo bond znaczy więź dorozumianą jako zobowiązanie i nie ma nic wspólnego z obligacją.
Wiceprezesi przypominają ogólny punkt wyjścia, zgodnie z którym wynagrodzenie bankiera ze szczytów hierarchii składa się z regularnej płacy oraz z bonusów w formie gotówki przelewanej od razu na konto oraz akcji, których fizyczne przekazanie jest na wszelki wypadek wstrzymane (deferred), z reguły na trzy lata. Zasady te sprawiają, że wielkość nieuruchomionych akcji (unvested stock) jest relatywnie mała, co zawęża możliwości finansowej retorsji skierowanej przeciw menedżerom będącym na bakier ze swymi zobowiązaniami należytego i bezpiecznego kierowania bankiem. Przeróżne odmiany clawback stają się ponadto bezużyteczne, gdy z szafy wypadają trupy, a ludzie, którzy je tam ukryli, są od dawna poza bankiem.
Gwarancje należytego wykonania umowy znane są bardzo dobrze w polskim prawie, lecz dotyczą głównie prac budowlano-montażowych. Zleceniodawca zabezpiecza się w ten sposób na wypadek błędów i niedoróbek wykonawcy lub podwykonawcy, którzy uchylać się potem mogą od naprawy wynikających z tego szkód, uciekając np. w długi i kosztowny dla pokrzywdzonego proces sądowy.
Osoba zobowiązana do przedstawienia performance bond wykupuje najczęściej taką gwarancję w banku lub firmie ubezpieczeniowej, godząc się na bezwarunkową egzekucję jej równowartości w razie zaistnienia okoliczności i prawomocnego nakazu wypłaty kwoty gwarancyjnej.
Według Mehrana i Tracy mechanizm performance bonds w bankach można byłoby oprzeć na mechanizmie samofinansującym w formie odłożonych wypłat w gotówce (deferred cash) i odłożonych akcji (deferred equity), przy czym mechanizm odłożenia (deferral) byłby uzupełniony o instrument uruchomienia i nieuruchomienia (vested – unvested). Wypłaty gotówkowe byłyby odłożone na pięć lat, a potem unieruchomione (unvested) i stopniowo uruchamiane przez kolejnych pięć lat. Czas odłożenia przekazania akcji (equity deferral) wyniósłby trzy lata.
Na podstawie danych przekazywanych przez amerykańskie banki oszacowali, że gdyby zastosować performance bonds w takim właśnie kształcie w kontraktach z wymienioną wyżej dwójką menedżerów Wells Fargo, to bank ten mógłby odzyskać od nich nie jedną trzecią, a całe 185 mln dolarów z kar nałożonych przez uprawnione urzędy, w wyniku zatrzymania wypłat naliczanych im za 2015 r.
Zastosowanie w okresie 2005-2013 takich performance bonds w trzech największych bankach USA w odniesieniu do kadry zarządzającej wszystkich szczebli oraz tzw. risk takers, tj. osób mających bezpośredni wpływ na ryzyko podejmowane przez bank (razem w trzech bankach 18 tys. osób, tj. 3 x 6000), skutkowałoby zakumulowaniem w każdym z tych banków przeciętnie po ok. 14 mld dolarów w samej tylko zatrzymanej gotówce. Pieniądze te wystarczyłyby na opłatę hipotetycznych i prawdziwych kar nałożonych przez regulatorów, a w razie ewentualnych problemów z wypłacalnością zobowiązania płacowe objęte performance bonds mogłyby zostać spisane z bilansu banków, zapewniając im głębszy oddech finansowy.
Z perspektywy asertywnego obserwatora sektora bankowego propozycja wiceprezesów z nowojorskiego FED reagowania ex ante wydaje się rozsądna i godna rozważenia, ale doświadczenie uczy, że szanse na jej wdrożenie są małe. Pozostaje więc głównie refleksja i złorzeczenie ex post, tak jakby cały świat uznał, że jeśli mądrym być po szkodzie wolno Polakowi, to inne narody i grupy nie muszą być od nas gorsze.