Autor: Piotr Rosik

Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.

Obietnice kandydatów na prezydenta USA w zakresie gospodarki

Czy jeśli listopadowe wybory prezydenckie w USA wygra Donald Trump powróci Trumponomika i wysoka inflacja? Czy jeśli wygra je Kamala Harris, to wystrzeli deficyt? Sprawdzamy co proponują kandydaci Republikanów i Demokratów na najważniejszy fotel w Białym Domu.
Obietnice kandydatów na prezydenta USA w zakresie gospodarki

Getty Images

Wybory prezydenckie w USA odbędą się 5 listopada 2024 r. Wyłonią 47. prezydenta tego kraju oraz 50. wiceprezydenta na czteroletnią kadencję (20 stycznia 2025 r. – 20 stycznia 2029 r.). Kandydatką Partii Demokratycznej jest Kamal Harris, a kandydatem Partii Republikańskiej – Donald Trump.

Co miliarder i czarnoskóra prawniczka mają do zaproponowania w zakresie programu gospodarczego? W jaki sposób chcą wpływać na ekonomię USA? Dokąd realizacja ich wizji w tym zakresie może zaprowadzić Amerykę? Zbadaliśmy co obiecują Trump i Harris – i co o tym sądzą ekonomiści.

Czy Trumponomika zadziałała

Donald Trump był już urzędującym prezydentem USA w latach 2017–2021, po tym jak nieco niespodziewanie wygrał wybory w 2016 r. Do sierpnia miał o wiele bardziej rozbudowany program w zakresie polityki gospodarczej od Kamali Harris, jednak jego konkurentka w trakcie wakacji zaczęła nadrabiać straty.

Warto przypomnieć, jak wyglądała polityka gospodarcza Donalda Trumpa podczas jego prezydentury. Charakteryzowała się głównie obniżkami podatków (stawka dla firm spadła z 35 proc. do 21 proc.), wojnami handlowymi z Chinami i taryfami celnymi, deregulacją (szczególnie w zakresie ochrony środowiska) i ograniczeniami imigracji. Jednym z najbardziej charakterystycznych posunięć Trumpa było doprowadzenie do uchwalenia Tax Cuts and Jobs Act (TCJA) – dokumentu, który obniżył stawki podatkowe dla osób fizycznych.

Bilans gospodarczy prezydentury Trumpa nie jest zero-jedynkowy, bo z jednej strony nieco rozruszał gospodarkę i doprowadził do spadku stopy bezrobocia (do najniższego od pół wieku poziomu 3,5 proc. w 2019 r.), ale z drugiej strony pogorszył relacje z Chinami i włączył USA w procesy deglobalizacyjne – jak się wydaje – bez odpowiedniego wcześniejszego przygotowania. Poza tym – na skutek obniżek podatków oraz zwiększenia wydatków na obronę oraz na działania ochronne w dobie pandemii COVID-19 – za czasów Trumpa deficyt budżetowy urósł z 779 mld dol. w 2018 r. do aż 1 bln dol. w 2020 r.

Zobacz również: 
Ekonomia populizmu w amerykańskim wydaniu

Wojny celne Trumpa – nie tylko z Chinami, ale i z UE czy Meksykiem – nie przyniosły oczekiwanych przez jego administrację rezultatów. Badania przeprowadzone przez Brookings Institution pokazują, że cła nałożone przez administrację byłego prezydenta na różne towary z Chin ani nie zwiększyły, ani nie zmniejszyły liczby miejsc pracy w odpowiednich branżach w USA. Co prawda giełdowy indeks S&P 500 poszedł w górę o 69,6 proc. podczas rządów administracji Trumpa, ale pamiętajmy, że giełda antycypuje przyszłość, a niezmiernie rzadko reaguje na przeszłość czy teraźniejszość.

Podczas prezydentury Trumpa powstał termin Trumponomika. Odnosi się on do koncepcji Republikanina, w której kluczową rolę odgrywa pobudzanie gospodarki poprzez obniżkę podatków oraz deregulację i zwiększanie miejsc pracy na drodze m.in. ochrony rynku wewnętrznego poprzez cła. Czy w obecnej kampanii wyborczej Trump proponuje powrót Trumponomiki?

Obniżki podatków i dewaluacja dolara

Gdy przeanalizuje się obecne propozycje Donalda Trumpa w zakresie gospodarki, można odnieść wrażenie, że stawia on bardziej na prezentowanie pewnej postawy, niż na konkretne rozwiązania. I Trumponomika nie powróci już chyba w takim kształcie, w jakim pojawiła się przed laty.

Oczywiście, Trump mówi o obniżkach podatków – szczególnie chciałby obniżyć stawkę podatku od osób prawnych do 15 proc. – ale w jego przesłaniu wybija się przede wszystkim chęć pokonania inflacji. Jest też sporo o cłach: stawka ogólna ma wynieść 10 proc., ale stawka dla produktów chińskich aż 60 proc. Pojawiają się obietnice wydobywania większej ilości surowców na terytorium USA: ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla. Trump rozważa także uruchomienie programu deportacyjnego oraz ukrócenie polityki promującej pojazdy elektryczne i energię odnawialną.

Poza tym Trump i senator James David Vance – kandydat na wiceprezydenta – opowiadali się już kilkukrotnie za dewaluacją dolara w celu poprawy bilansu handlowego. „Nie jest jasne, czy administracja Trumpa chciałaby używać jakichś narzędzi podatkowych w celu zmniejszenia wartości dolara w stosunku do walut, jednak takie podejście nie jest dobrze widziane na Wall Street. Tymczasem to stamtąd podobno ma się wywodzić przyszły sekretarz skarbu, wymieniani są w tym kontekście prezes JPMorgan Chase Jamie Dimon i miliarder z funduszu hedgingowego John Paulson” – podkreśla w swojej analizie Gary Clyde Hufbauer z Peterson Institute for Internationa Economics (PIIE).

Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę, że nieoficjalnym programem ekonomicznym Trumpa na kolejną kadencję jest dokument niemalże libertariańskiej Heritage Foundation „Mandate for Leadership. The Conservative Promise”. Tam znajdziemy nieobecne (na razie?) w kampanii Trumpa pomysły na wycofanie USA z członkostwa w Banku Światowym czy Międzynarodowym Funduszu Walutowym, wypisanie się z porozumienia paryskiego ws. zmian klimatu czy też prywatyzację instytucji dostarczających funduszy na kredyty hipoteczne w USA: Fannie Mae i Freddie Mac.

Republikanin wywoła wyższą inflację?

Jak pomysły Trumpa są postrzegane przez politycznych konkurentów oraz przez ekspertów? Oczywiście, spada na niego krytyka ze strony Demokratów. Przekonują bowiem, że realizacja pomysłów Republikanina w zakresie gospodarki podniosłaby inflację, uderzyłaby w klasę średnią i – poprzez przedłużenie wkrótce wygasających obniżek podatków – zwiększyłaby dług publiczny o kolejne około 5 bln dol.

Krytyka poszczególnych pomysłów Trumpa pojawia się jednak również ze strony think tanków. Analiza przeprowadzona przez Peterson Institute of International Economics wykazała, że deportacja 1,3 mln pracowników – a to może mieć miejsce po wygranej Trumpa – spowodowałaby skurczenie się gospodarki USA o 2,1 proc., co zasadniczo doprowadziłoby do recesji.

Zobacz również: 
Wybory w USA budzą niepokój inwestorów

Analiza przeprowadzona zaś przez ekonomistki Kimberly Clausing (była związana z administracją Joe Bidena) i Mary Lovely, pracujące na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, wykazała, że realizacja planów Trumpa w zakresie ceł kosztowałaby amerykańskie gospodarstwo domowe 1700 dol. rocznie, co w rzeczywistości byłoby podwyżką podatków. Według nich, propozycja Trumpa oznacza nałożenie ceł na import o wartości 3 bln dol., co uderzy zarówno w fabryki potrzebujące surowców, jak i konsumentów. Opublikowana niedawno analiza ekonomistów Penn Wharton Budget Model szacuje, że propozycje Trumpa mogą zwiększyć deficyt o ponad 4 bln dol. w ciągu dekady.

Kilka miesięcy temu think tank Oxford Economics zbudował dwa scenariusze, w których były prezydent Donald Trump powraca do Białego Domu, a Republikanie uzyskują pełną kontrolę nad Kongresem po wyborach w 2024 r. Pierwszy scenariusz „ograniczonego Trumpa” zakłada, że Kongres pod przewodnictwem Republikanów przedłuża obniżki podatków od osób fizycznych w ramach ustawy podatkowej z 2017 r. i uchwala wyższe poziomy wydatków, podczas gdy prezydent wykorzystuje swoje uprawnienia do ograniczenia imigracji i nałożenia ukierunkowanych ceł na Chiny i UE. To powoduje zwyżkę realnego PKB o 0,6 pkt proc. powyżej scenariusza bazowego w 2027 r. oraz podniesienie deflatora CPI o 0,3 pkt proc. W odpowiedzi, wedle twórców scenariusza, Fed spowalnia normalizację stóp procentowych w 2026 r., a następnie wstrzymuje ją w 2027 r. Drugi scenariusz „pełnego Trumpa” zakłada, że Republikanie zapobiegną wygaśnięciu zmian w ustawie podatkowej z 2017 r. i obniżą podatki od osób prawnych, a także zwiększą wydatki, zaś prezydent ogranicza imigrację i nakłada cła na głównych partnerów handlowych. W tym scenariuszu Oxford Economics inflacja byłaby jeszcze wyższa, a wznowione wojny handlowe zrównoważyłyby korzyści z niższych podatków. W tym scenariuszu widać zniżkę realnego PKB aż o 1,8 pkt proc., a Fed wstrzymuje obniżki stóp aż do 2026 r.

Zdaniem Davida Wessela, dyrektora w Hutchins Center Brookings Institution, realizacja założeń Trumpa w zakresie ceł z pewnością przełożyłaby się na wzrost cen konsumpcyjnych. Wessel, będąc gościem audycji NPR wskazywał, że doradca Trumpa ds. gospodarki Bob Lighthizer przyznał, że „to cena jaką warto zapłacić, aby chronić amerykańską produkcję i poprawić sytuację amerykańskich lokalnych społeczności”. Wessel przypomniał jednak, że Trump w jednym z wystąpień mówił o możliwości zastąpienia podatku dochodowego taryfami celnymi, co „byłoby przesunięciem ciężaru utrzymania budżetu z bogatych na biednych”.

Zobacz również: 
Jak geopolityka zmienia handel

Również planowana przez Trumpa polityka imigracyjna byłaby, w opinii Wessela, niekorzystna dla USA. „Deportacja dużej liczby imigrantów lub uniemożliwienie przyjazdu większej ich liczbie spowodowałoby spore niedobory siły roboczej w niektórych branżach. To prawdopodobnie podniosłoby koszty działalności firm i ceny konsumpcyjne. A zniechęcanie wysoko wykwalifikowanych imigrantów do przyjazdu do USA z pewnością miałoby długofalowe, złe konsekwencje dla gospodarki amerykańskiej” – powiedział ekspert Brookings Institution w programie NPR.

W czerwcu 16 noblistów podpisało się pod listem, w którym ostrzegali, że druga kadencja Trumpa będzie miała negatywny wpływ na gospodarkę USA, a nawet i światową. Według nich, przyczyni się do wzrostu inflacji w USA. Pod listem znajdziemy podpisy m.in. Joseph’a Stiglitz’a (Nobel 2001 r.) oraz Sir Angus’a Deaton’a (Nobel 2015 r.).

Gospodarka możliwości Kamali Harris

A jak wygląda program Kamali Harris, która zastąpiła Joe Bidena w wyścigu do Białego Domu? W styczniu 2023 r. wiceprezydent wygłosiła w Chicago przemówienie na temat gospodarki. „Budujemy gospodarkę, jak to często określa prezydent Biden, od dołu do góry i od środka na zewnątrz” – powiedziała. Jak można zobaczyć po jej propozycjach programowych, chodzi w teorii o tworzenie stabilnego trzonu w postaci stabilnej klasy średniej, ale i lepiej prosperującej klasy niższej. „Budowanie klasy średniej będzie głównym celem mojej prezydentury” – potwierdziła na początku sierpnia podczas przemówienia w Atlancie. W przemówieniu wygłoszonym w Raleigh w Karolinie Północnej w połowie sierpnia 2024 r., kandydatka Demokratów na prezydenta nakreśliła wizję „gospodarki możliwości” („opportunity economy”), w której centrum znajduje się bezpieczeństwo finansowe obywateli USA.

I rzeczywiście, aktualna wiceprezydent USA stara się przede wszystkim przedstawiać propozycje, które mogą się spodobać szeroko pojmowanej klasie średniej – głosy tej klasy w końcu zdecydują o wyniku wyborów. Podkreśla, że zrobi wiele, by ograniczyć inflację i obiecała, że w ciągu pierwszych 100 dni urzędowania prześle Kongresowi proponowane federalne limity wzrostu cen dla producentów żywności i sklepów spożywczych – to rozwiązanie mocno lewicujące.

Co ciekawe, to Harris prezentuje się jako ta „twarda ręka”, a nie kandydat Republikanów. Wiceprezydent USA zapowiada, że pod jej rządami pojawią się nowe uprawnienia dla Federalnej Komisji Handlu i stanowych prokuratorów generalnych w całym kraju, które pozwolą wprowadzić surowsze kary dla m.in. przedsiębiorców przesadnie… podwyższających ceny. Harris chce również wykorzystać rządowe organy regulacyjne do ukrócenia fuzji i przejęć w branży spożywczej, które – jej zdaniem – przyczyniły się do wzrostu cen artykułów spożywczych.

Harris optuje za podniesieniem płacy minimalnej.  Do końca sierpnia jednak w żadnym ze swoich przemówień nie podała konkretów. Z pewnością jest to jednak propozycja, która jeszcze w kampanii będzie doprecyzowana, gdyż jest składana części żelaznego elektoratu Demokratów.

Harris wezwała do budowy 3 mln nowych mieszkań w ciągu 4 lat. Jej zdaniem, pobudzenie strony podażowej złagodzi niedobór mieszkań w Ameryce. Kandydatka Demokratów chce także uchwalenia przepisów tworzących nowe zachęty podatkowe dla deweloperów. Chce również stworzenia funduszu mającego do dyspozycji 40 mld dol., który będzie pomagał firmom budującym przystępne cenowo mieszkania czynszowe. Harris chce również przyspieszyć procesy wydawania pozwoleń na budowę, aby można było szybciej wprowadzać zasoby mieszkaniowe na rynek. Chciałaby także zaliczki w wysokości 25 000 dol. dla osób kupujących nieruchomość mieszkalną pierwszy raz w życiu.

Harris dostrzega problemy demograficzne. Proponuje wprowadzenie na stałe ulgi podatkowej w wysokości 3600 dol. na dziecko, zatwierdzonej na razie do 2025 r. dla kwalifikujących się rodzin, zapowiadając jednocześnie nową ulgę podatkową w wysokości 6000 dol. dla osób o średnich i niskich dochodach z noworodkiem (do 1. urodzin). Zapowiada też obniżkę obciążeń podatkowych najmniej zarabiających o 1500 dol. W 2019 r., kiedy była w Senacie, Harris była współwnioskodawczynią przepisów zwiększających ulgę podatkową na dzieci.

Zobacz również: 
Republikański plan gospodarczy

No i „last but not least”, jak mówią Anglosasi, Harris przedstawia pewne propozycje w zakresie opieki zdrowotnej. Chce zdwoić wysiłki administracji w zakresie negocjacji z producentami leków w celu obniżenia kosztów medykamentów na receptę – obiecała obniżki rzędu 40 do 80 proc. od początku 2026 r. Zaproponowała limit cenowy 35 dol. na insulinę i ograniczenie wydatków z własnej kieszeni na leki na receptę do 2000 dol. rocznie. Obiecała również promować konkurencję, podejmując kroki w celu zwiększenia przejrzystości praktyk cenowych firm farmaceutycznych. Harris zobowiązała się również do podjęcia starań o anulowanie 7 mld dol. długu medycznego około 3 mln Amerykanów.

Harris wyraziła również poparcie dla zniesienia podatków od napiwków dla pracowników usług i hotelarstwa. Zaskoczyła tym wielu komentatorów, bo podobny pomysł przedstawił latem były prezydent Trump. W odróżnieniu od Trumpa Harris ogłosiła jednak, że popiera podniesienie stawki podatku dochodowego od osób prawnych z 21 proc. do 28 proc. Zgłosiła także odważną propozycję wprowadzenia podatku od niezrealizowanych zysków kapitałowych, co zostało wręcz obśmiane w mediach społecznościowych przez inwestorów indywidualnych.

Deficyt wystrzeli pod rządami Demokratki?

Jak eksperci postrzegają propozycje Kamali Harris? Komitet na rzecz Odpowiedzialnego Budżetu Federalnego oszacował, że wprowadzenie w życie propozycji Harris może zwiększyć deficyt USA o 100–200 mld dol. w ciągu 10 lat. Wedle analizy naukowców z University of Pennsylvania, będzie gorzej: wydatki wzrosną o 2,3 bln dol. w ciągu 10 lat, podczas gdy konwencjonalne dochody podatkowe wzrosną o 1,1 bln dol., co daje różnicę wobec planowanego deficytu w wysokości 1,2 bln dol.

Program Harris nie jest utopijny, ma zarówno mocne, jak i słabe strony – tak wynika z analizy Jeffrey’a A. Sonnenfeld’a z Yale University i Stephen’a Henriques’a z Leadership Institute. Uważają oni, że kandydatka Demokratów całkiem nieźle diagnozuje problemy amerykańskiego rynku nieruchomości i prezentuje interesujące rozwiązania problemu przystępności cenowej mieszkań przy użyciu środków zaradczych zarówno po stronie podaży, jak i popytu. Podkreślają jednak, że „niedorzeczne jest obwinianie sklepów spożywczych, które działają na marżach wynoszących ledwie 1,6 proc., o zawyżanie cen”.

 

W ich ocenie administracja Harris może być bardziej przyjazna dla biznesu niż obecna administracja Joe Bidena. „Wśród jej priorytetów są m.in. dostęp do globalnego rynku, innowacje technologiczne, ochrona danych i bezpieczeństwa dzieci oraz uczciwe praktyki pracy, a to pokrywa się z priorytetami Apple, Meta i Alphabet. Przypomnijmy, że w 2020 r. Harris przyznała, że jest kapitalistką, a podczas kampanii na prokuratora generalnego w 2010 r. ostrzegała przed krótkowzrocznym egzekwowaniem przepisów antymonopolowych” – wskazują Sonnenfeld i Henriques.

Sonnenfeld i Henriques zwracają uwagę, że ekonomiści z Penn Wharton w swoich estymacjach co do wpływu propozycji Harris na budżet nie uwzględnili pełnego planu kandydatki, a jedynie propozycję Bidena z marca 2024 r. Zwracają uwagę, że odpowiedzialność fiskalna ma kluczowe znaczenie dla rynków i pomysł podatku od niezrealizowanych zysków kapitałowych – z jakim wyszła Harris – zniechęca do tworzenia kapitału i do inwestycji. „Umiarkowany wzrost górnej krańcowej stawki podatku dochodowego może być odczuwalny, ale powinien być połączony ze zdyscyplinowanymi wydatkami. Wyższe podatki dochodowe od osób prawnych mogą być akceptowalne, jeśli USA pozostaną konkurencyjne w stosunku do globalnych konkurentów. Przykładowo, wzrost stawek podatku dochodowego od osób prawnych z 21 proc. do 28 proc. sprawiłby, że Stany Zjednoczone znalazłyby się nieco powyżej średniej wynoszącej 25,2 proc. dla Unii Europejskiej i 26,7 proc. dla G7” – podkreślili Sonnenfeld i Henriques.

Zobacz również: 
Powrót polityki przemysłowej

James Pethokoukis z American Enterprise Institute (AEI) w swoim komentarzu, nie owija w bawełnę, że w tegorocznej kampanii w zakresie gospodarki widać wiele koncepcji zbudowanych wokół tematu inflacji i kosztów utrzymania, bo to jest zapewne ważne dla Amerykanów i to jest gra pod sondaże. Dostrzega on słabość wielu z tych propozycji – zwłaszcza tych opartych na kontrolowaniu cen z poziomu Waszyngtonu. Według niego, Harris proponuje płaskie rozwiązania dla mieszkalnictwa, podczas gdy pomysłem wartym rozważenia jest powiązanie federalnych funduszy infrastrukturalnych i mieszkaniowych z postępami miast i regionów w zakresie łagodzenia ograniczeń dotyczących użytkowania gruntów. Zwraca również uwagę, że żaden z kandydatów nie mówi o aktualizacji Project Independence – projektu prezydenta Richarda NIxona z lat 70. XX w. mającego na celu uniezależnienie Ameryki od zagranicznej ropy naftowej.

Niezwykle interesujące spostrzeżenie co do kampanii Kamali Harris zaprezentował redaktor naczelny portalu The American Prospect David Dayen. Zwrócił uwagę, że Harris podkreśla w swoich wystąpieniach, iż zwiększona koncentracja rynkowa, oportunistyczne przejawy siły rynkowej i zaawansowane technologicznie formy zmowy dosłownie żerują na Amerykanach. Tymczasem w ostatnich tygodniach Federalna Komisja Handlu i dziewięciu stanowych prokuratorów generalnych wniosło pozew o zablokowanie fuzji gigantów spożywczych Kroger i Albertsons, a Departament Sprawiedliwości i osiem stanów złożyło pozew przeciwko RealPage, wiodącej firmie zajmującej się ustalaniem cen na rynkach mieszkaniowych. To przypadek, czy raczej dowód na to, że administracja Bidena już działa w kierunku wskazywanym przez Harris?

Co zatem wygra: czy Trumponomika, czy gospodarka możliwości? Przekonamy się w listopadzie.

Getty Images

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ekonomia populizmu w amerykańskim wydaniu

Kategoria: Trendy gospodarcze
Dotychczas historia wyraźnie pokazywała różnicę pomiędzy europejskim populizmem wyborczym a amerykańskim pragmatyzmem prezydenckiej kampanii. A pragmatyzmem amerykańskich polityków kierują amerykańscy wyborcy, czyli klasa średnia.
Ekonomia populizmu w amerykańskim wydaniu

Wybory w USA budzą niepokój inwestorów

Kategoria: Trendy gospodarcze
W amerykańskiej polityce dużo się dzieje. Najpierw telewizyjna debata i medialnie katastrofalny występ Joe Bidena, potem kilka tygodni spekulacji, co dalej z jego startem, wreszcie decyzja o wycofaniu się z wyścigu prezydenckiego i namaszczenie Kamali Harris. Wszystko to rodzi niepewność na rynkach, która będzie wzrastać w miarę zbliżania się terminu głosowania w listopadzie 2024 r.
Wybory w USA budzą niepokój inwestorów

Budżet – fikcyjna siła Rosji

Kategoria: Makroekonomia
Zasobny budżet przez lata postrzegano jako symbol siły Rosji oraz główne narzędzie kształtowania rozwoju społecznego i gospodarczego. W ostatnim okresie stał się również podstawowym instrumentem obrony przed skutkami sankcji.
Budżet – fikcyjna siła Rosji