System wciąż żywy
Kategoria: Trendy gospodarcze
Getty Images
Na początku lat 70. XX w. ulegał jednak erozji. Władze rosnących w siłę Niemiec i Japonii zaczęły się emancypować i postępować mniej kooperatywnie (w stosunku do USA) niż poprzednio. Doprowadziło to do „tymczasowego” zawieszenia wymienialności dolara na złoto (1971 r.). W rezultacie międzynarodowy system walutowy utracił swą „naturalną kotwicę”. Pod wpływem umacniających się „sił rynkowych” (w tym także spekulacji) kursy walut zaczęły się kształtować w miarę swobodnie. Ostateczne uwolnienie kursów nastąpiło w 1973 r. Urzeczywistniały się więc pierwsze elementy procesu globalizacji. Od tego momentu wahania kursów stawały się gwałtowne, nieprzewidywalne i częstokroć nadmierne.
Liberalizm pod nadzorem
Często się nie pamięta, że przez dłuższy czas gospodarka światowa w okresie obowiązywania systemu Bretton Woods funkcjonowała w specyficznym środowisku. Należałoby je ocenić raczej jako ekonomicznie mało liberalne. Samo zadekretowanie kursów wymiennych było (uzgodnioną międzynarodowo) decyzją administracyjną. Co istotniejsze, poszczególne kraje partnerskie prowadziły agresywnie „egoistyczne” polityki przemysłowe. W większości z nich poważnie realizowano wieloletnie strategie rozwojowe wymagające stosowania narzędzi protekcjonistycznych – w tym subsydiowania, a nawet faktycznej nacjonalizacji poszczególnych gałęzi gospodarki. W polityce makroekonomicznej pierwsze skrzypce odgrywała polityka fiskalna – z reguły minimalizująca rozmiary deficytów. Normą była wysoka progresja podatków osobistych i wysokie opodatkowanie zysków firm. Polityka pieniężna odgrywała drugo-, jeśli nie trzeciorzędną rolę.
Zobacz również:
W kierunku nowego Bretton Woods? NBP wobec wyzwań dla globalnej architektury finansowej i rozwojowej
Banki i inne instytucje finansowe podlegały różnorakim regulacjom i utrudnieniom. Przepływy kapitału (prywatnego) były ograniczone i kontrolowane, co miało wpływ na utrzymywanie w ryzach nierównowag w międzynarodowej wymianie handlowej – przy pożądanej stałości kursów wymiennych. Ważne przy tym jest to, że same rozmiary handlu zagranicznego były, w większości krajów partnerskich, dodatkowo blokowane rozbudowanymi systemami ceł (często absurdalnie wysokich) i różnorakich ograniczeń pozataryfowych. Powyższy obrazek należałoby uzupełnić informacją dotyczącą roli i znaczenia związków zawodowych. Były one z reguły aktywnymi – i cenionymi – partnerami rządów. Ich współpraca miała znaczenie dla kontrolowania poziomu inflacji i bezrobocia. A te były niskie – nieporównanie niższe niż w okresach późniejszych. Nie trzeba dodawać, że poziomy nierówności dochodowych były nieporównywalnie mniejsze niż te późniejsze.
Ekspansja handlu światowego
Dezintegracja systemu Bretton Woods – uwolnienie nie tylko kursów wymiennych, ale też równolegle dokonująca się liberalizacja handlu i międzynarodowych przypływów kapitałowych – przyczyniła się do szybkiej ekspansji handlu światowego (w zakresie towarów i usług).
Jak widać, w latach 60. XX w. udział eksportu w światowym PKB był raczej niski (ok. 11 proc.). Jego gwałtowny wzrost, odnotowany w 1974 r. i przez kilka następnych lat, należy przypisać postępom liberalizacji. Tylko do pewnego stopnia mógł on odzwierciedlać skutki ówczesnych „szoków naftowych”. Udział ten od 1986 r. (po dezintegracji kartelu OPEC i normalizacji światowych cen ropy naftowej) wzrastał od blisko 17 proc. do ponad 30 proc. w 2008 r. (tj. aż do wybuchu światowego kryzysu finansowego). Od tej pory (do 2019 r.) utrzymywał się na poziomie 27–30 proc. (w naszej narracji nie uwzględniamy, z oczywistych względów, danych dla pandemicznego 2020 r. i lat następnych).
Rosnący handel spowolnił wzrost gospodarczy w skali globalnej?
Ekonomista, którego edukacja zaczyna się (a często też kończy) na teorii przewag komparatywnych (a la David Ricardo), musi oczekiwać, że tak gwałtowne przyspieszenie handlowej wymiany międzynarodowej powinno prowadzić do stosownego przyspieszenia wzrostu PKB w skali światowej. Tu czeka go niespodzianka: wzrost globalnego PKB (na osobę) był nieporównanie szybszy i stabilniejszy w okresie obowiązywania systemu Bretton Woods.
W końcowych latach obowiązywania układu Bretton Woods (1960–1973, dla których mamy wiarygodne statystyki) globalne PKB na osobę wzrastało średniorocznie o 3,2 proc. W całym następnym okresie („post-Bretton Woods” – lata 1974–2019) średnioroczne tempo było dwakroć niższe (1,55 proc.). Gdy w pierwszym okresie wzrost był w miarę stabilny, to w drugim stał się niebywale niestabilny, charakteryzując się głębokimi wahaniami. W tym czasie nie uniknięto bolesnych (zwłaszcza dla rynku pracy) recesji. Średnia stopa bezrobocia dla okresu pierwszego to 4,9 proc. dla USA, 1,3 proc. dla Japonii i 2,4 proc. dla strefy euro (12 krajów). W drugim cyklu średnie wskaźniki bezrobocia wyniosły odpowiednio 6,3, 3,2 oraz 8,7 proc.
Zobacz również:
Kulisy zgromadzenia w hotelu Mount Washington
Recesje nie były skutkiem jakichś „szoków egzogenicznych”. Były efektem zachodzących po 1973 r. zmian systemowych (liberalizacja, deregulacja, prywatyzacja i – w ostateczności – finansjalizacja gospodarek) oraz politycznych (odwrót od przyjaznej współpracy ze związkami zawodowymi, ograniczanie zakresu polityki społecznej, przywrócenie priorytetu polityki pieniężnej, a także „walki z inflacją” za cenę rosnącego bezrobocia). O ile recesję z 1976 r. można częściowo przypisać efektom pierwszego „szoku naftowego”, o tyle te następne (w latach 1982, 1991 i 2009) powstały już za sprawą „wrodzonych” mechanizmów coraz bardziej liberalizujących się gospodarek narodowych i coraz głębszej liberalizacji międzynarodowych stosunków gospodarczych.
David Ricardo był w błędzie?
Standardowe teorie ekonomiczne dowodzą matematycznie, że liberalizacja handlu musi prowadzić nie tylko do wzrostu rozmiarów handlu – ale przed wszystkim do dodatkowych korzyści osiąganych sumarycznie przez całą społeczność międzynarodową (czyli przez wszystkich – lub większość – uczestników wymiany handlowej). Korzyści te powinny być tym większe, im bardziej maleją koszty handlowe (w tym np. transportowe) i im bardziej dostępne są nowe wydajniejsze technologie produkcji – co niewątpliwie ma miejsce w ostatnich dekadach. Dlaczego zatem liberalizacja handlu (i ekspansja jego rozmiarów) po porzuceniu systemu Bretton Woods nie przyniosła światu przyspieszenia wzrostu PKB?
Uważam, że standardowe teorie przekonujące o korzyściach wolnego handlu nie przystają do rzeczywistości ekonomicznej. U ich podstaw kryje się założenie, że wymiana handlowa odbywa się na zasadzie barteru. W archetypicznym modelu Davida Ricardo Portugalia i Anglia wymieniają się winem oraz suknem. Rzecz w tym, że wymiana barterowa jest z natury zrównoważona – nie prowadzi do powstania nadwyżek (i deficytów) handlowych. Ale rzeczywista wymiana handlowa posługuje się nie tylko pieniądzem. W istocie bowiem jej prawdziwym celem jest zarobienie pieniędzy jako takich, gromadzenie aktywów finansowych – a nie wymienianie „wina” na „sukno”.
Teoria niestandardowa, dopuszczająca pojawianie się nierównowag handlowych (przejawiających się zadłużeniem jednych krajów wobec ich partnerów), nie uzasadnia tezy o koniecznej dobroczynności wolnego handlu. Ale może uzasadnić tezę o tym, że pojawianie się takich nierównowag niekorzystnie wpłynie na wielkość (a więc i wzrost) „światowego” PKB (L. Podkaminer, „Trade imbalances are undesirable: a note”; Real-World Economics Review, 80, 2017). Zwróćmy uwagę na to, że na szczeblu narodowym deficyt handlu pomniejsza wielkość PKB – a nadwyżka handlu powiększa wielkość PKB. W warunkach nierównowagi handlu PKB państw wykazujących deficyt handlowy jest pomniejszony – a PKB krajów „nadwyżkowych” powiększony. Rzecz w tym, że straty PKB państw „deficytowych” mogą być większe niż korzyści krajów „nadwyżkowych”. Sumarycznie, handel niezrównoważony może więc pomniejszać łączny PKB dla całego świata.
Narastanie nierównowag handlowych po 1973 r.
W czasach Bretton Woods suma deficytów handlowych wszystkich krajów świata stanowiła frakcję jednego procenta światowego PKB. W okresie post-Bretton Woods suma ta początkowo oscylowała wokół jednego procenta. Triumfalna liberalizacja dokonująca się w skali światowej w latach 90. XX w. i późniejszych jest odzwierciedlona w dalszym szybkim powiększaniu się sumy deficytów. W przededniu światowego kryzysu finansowego i ekonomicznego suma ta sięgnęła 3 proc. światowego PKB.
Zobacz również:
Bankowość centralna: 1946–1990
Uważam, że postępujące niezrównoważenie handlu na świecie było jedną z bezpośrednich przyczyn słabego i nieregularnego tempa wzrostu światowego PKB w okresie post-Bretton Woods. Deficyty handlowe reprezentują bowiem jednocześnie powstawanie finansowych zobowiązań krajów „deficytowych” wobec państw wykazujących nadwyżki handlowe. W liberalnej światowej gospodarce kumulujące się deficyty handlowe dają się przejściowo finansować „płynnym kapitałem”, którego nadmiar występuje w okresach dobrej koniunktury. Prędzej lub później „boom” napompowany kredytem musi się jednak skończyć – mniejszym lub większym kryzysem (okazjonalnie wręcz katastrofą). Oczywiste jest zatem to, że systematyczne i masywne kumulowanie się zobowiązań z tytułu deficytów handlowych z reguły kończy się fatalnie – nie tylko dla państw deficytowych. Cierpią na tym kraje nadwyżkowe, zmuszone do pogodzenia się z niewypłacalnością państw nadmiernie zadłużonych i w dodatku pozbawione dotychczasowych rynków zbytu.
Płace: „race to the bottom”
W systemie Bretton Woods udział płac w PKB był stosunkowo wysoki. Wysoki udział płac (a więc i stosunkowo niski udział zysków) ewidentnie nie stał w sprzeczności z wysokimi stopami inwestycji, niskim bezrobociem, inflacją oraz szybkim wzrostem gospodarczym. Wszystko to miało się skończyć wraz z dezintegracją systemu Bretton Woods i postępującą liberalizacją gospodarki światowej.
Od 1975 r. udział płac spadał w USA i w Europie Zachodniej – a także w Japonii (od 1980 r.) oraz w Polsce (od 1992 r.). W Meksyku, charakteryzującym się bardzo niskim udziałem płac, jego spadek rozpoczął się w 2002 r. (już w ramach NAFTA, północnoamerykańskiego porozumienia o integracji gospodarczej).
Kurczenie się udziału płac w PKB można tłumaczyć na wiele sposobów. Osobiście nie przekonuje mnie twierdzenie odwołujące się do wpływów zmian technologicznych, zastępujących pracę ludzką maszynową (dość powszechne przenoszenie działalności pracochłonnych do krajów rozwijających się jest motywowane niskimi kosztami pracy, a nie szczególną dostępnością robotów).
Spadający udział płac wydaje się naturalną konsekwencją liberalizacji (i deregulacji) gospodarek rynkowych. Pojawiające się po 1973 r. recesje i słabe tempo wzrostu gospodarczego spowodowały odrodzenie się wysokiego bezrobocia i przyczyniły się do degradacji roli związków zawodowych. Zmieniły się też priorytety polityki ekonomicznej. Do łask wróciła polityka pieniężna kierująca się imperatywem „walki z inflacją” – nawet za cenę masywnego bezrobocia. Polityka fiskalna, mająca stabilizować wzrost i ograniczać rozmiary bezrobocia, straciła na znaczeniu. Wszystkie te zjawiska sprzyjały ograniczaniu wzrostu płac, a te przestały nadążać za rosnącą wydajnością.
Samo obniżanie udziału płac w PKB (oraz rosnące nierówności dochodowe) sprzyjają ograniczaniu tempa wzrostu gospodarczego. Sprawa jest dość prosta: skłonność do konsumpcji z płac jest wyższa od skłonności do spożycia z zysków i wysokich dochodów.
Słabe tempo wzrostu spożycia w poszczególnych krajach stwarza zachętę do szukania zbytu (i zysków) na rynkach zagranicznych. Jest to jedna z przyczyn tendencji w handlu światowym. Zarazem sukces na rynkach zagranicznych jest warunkowany m.in. niskimi kosztami pracy. Mamy tu zatem do czynienia z istnym błędnym kołem. Ponieważ popyt krajowy jest słaby, trzeba zdobywać rynki zagraniczne. Aby je zdobyć i utrzymać, dobrze jest obniżyć koszty produkcji – tj. jednostkowe koszty pracy (w ostateczności oferując płace niekompensujące wzrostu wydajności). Ale obniżając jednostkowe koszty pracy, spowalnia się jednocześnie wzrost popytu krajowego…
Zobacz również:
Wielka Brytania: koniec standardu złota, początek końca Wielkiego Kryzysu
Dodatkowo w warunkach liberalizacji handlu i przepływów kapitałowych firmy minimalizują koszty (pracy), przenosząc wiele działalności produkcyjnych do krajów uboższych, cechujących się jeszcze niższymi kosztami pracy (a często też niskim opodatkowaniem zysków). Naturalną konsekwencją staje się „race to the bottom”, wyścig w działaniach zmniejszających koszty pracy – w tym oczywiście same płace.
Potrzeba nowego Bretton Woods?
Wyścig „w dół”, do jak najniższych możliwych poziomów płac i kosztów, jest w ostateczności źródłem słabości zliberalizowanej światowej gospodarki. Zatrzymanie tego wyścigu wydaje się raczej trudne – bez restytucji przynajmniej niektórych rozwiązań „nieliberalnych” obowiązujących w systemie Bretton Woods. W tym kontekście warto odnotować pojawianie się pewnych akcentów protekcjonistycznych w politycznych deklaracjach w Stanach Zjednoczonych – a nawet w Unii Europejskiej. Wewnętrzna organizacja gospodarcza samej Unii Europejskiej (a zwłaszcza strefy euro) nadal sprzyja nasilonej konkurencji płacowej pomiędzy krajami członkowskimi. Anemiczny i nieregularny wzrost gospodarczy całej UE jest w dużym stopniu pokłosiem niezdrowej rywalizacji płacowej. Słabości tej tym bardziej nie wyleczy rygorystyczne stosowanie się do różnorakich obostrzeń fiskalnych, koncypowanych przez polityków i ekonomistów wiernych starym dogmatom. Dynamizacja Unii wymaga zrozumienia potrzeby ograniczania zakresu stosowania zasad liberalnych w polityce poszczególnych krajów członkowskich – a zwłaszcza w ich stosunkach wzajemnych.
Autor wyraża własne opnie, a nie oficjalne stanowisko NBP.