Autor: Marco Annunziata

główny ekonomista HVB-UniCredit Group

Pakiet pomocowy zablokuje reformy

Przez kilka tygodni po decyzji o stworzeniu europejskiego funduszu stabilizacyjnego na rynkach będzie dominować poczucie ulgi, że udało się uniknąć kryzysu. Za miesiąc inwestorzy znów zaczną zwracać większą uwagę na wewnętrzne problemy eurolandu. Dlatego, moim zdaniem, w ciągu następnych kilku miesięcy euro będzie słabnąć. Problemy zagrożonej „szesnastki” w reformowaniu swoich gospodarek będą trwały.

Giełdy zareagowały na decyzję o stworzeniu pakietu pomocowego dla eurolandu euforią. Najgorsze chyba za nami, ale Pan ma wątpliwości…

Nie zaprzeczam, że decyzja o ratowaniu strefy euro odniosła pozytywny skutek. Udało się opanować panikę na rynku, a jeszcze w ubiegłym tygodniu istniało realne ryzyko, że ta panika będzie się rozlewać na coraz więcej krajów unijnych. Niestety, niepokoi mnie to, że kraje eurolandu, które mają olbrzymie deficyty budżetowe albo duży dług publiczny, straciły właśnie jakąkolwiek motywację, żeby reformować swoje gospodarki. Przecież już od wczoraj Europejski Bank Centralny kupuje obligacje tych krajów. Obniża wprawdzie w ten sposób rentowność tych papierów i zmniejsza koszty ich emisji, ale równocześnie ogranicza naturalną presję rynków na kraje, które mają zbyt duży deficyt. W dodatku nie widzę żadnego innego mechanizmu, który zastąpiłby rynki i zmobilizowałby te kraje do reform.

A czy istniał jakiś inny sposób na wyhamowanie panicznej reakcji rynku?

Na samo rozprzestrzenianie się tej greckiej choroby chyba nie. Tym bardziej że potrzebna była bardzo szybka reakcja, a np. zakup obligacji przez EBC mógł zacząć się praktycznie od zaraz. Jednak pomoc, którą zorganizowały kraje unijne, byłaby bardziej skuteczna, gdyby interwencję połączyć z konkretnymi decyzjami poszczególnych rządów dotyczącymi redukcji deficytów budżetowych, reformowania systemów emerytalnych i uelastycznienia rynku pracy. Ktoś powie, że trudno było zaplanować takie działania w ciągu weekendu, ale przecież kryzys w Grecji zaczął się w październiku ubiegłego roku. Politycy mieli dość czasu, żeby zorientować się, w jak niebezpiecznej sytuacji znajduje się strefa euro.

W akcji ratunkowej ma także wziąć udział Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który jest znany z egzekwowania reform.

MFW jest potrzebny zazwyczaj wtedy, kiedy już nikt nie chce kupować twoich obligacji i wtedy spełniasz nawet najbardziej surowe warunki, które narzuca. Tymczasem EBC już skupuje europejskie obligacje, a więc presja ze strony MFW nie będzie już tak wyczuwalna.

Czy wiadomo już na jakich warunkach będzie przyznawana pomoc?

Na razie wiemy tylko tyle, że jeśli jakiś kraj nie będzie mógł sprzedać na rynku swoich obligacji, otrzyma pomoc z funduszu stabilizacyjnego na takich samych zasadach, jakie ustalono dla Grecji. Trzeba będzie spełnić warunki ekonomiczne ustalone przez MFW i Komisję Europejską. Nie wiemy natomiast, na jakich zasadach ma płynąć pomoc EBC, która już się przecież zaczęła. Żadnych warunków na razie nie ustalono.

Podobno Niemcy zgodziły się na stworzenie tego funduszu pod warunkiem wprowadzenia większej dyscypliny finansowej w eurolandzie.

Komisja Europejska obiecywała wyegzekwowanie Paktu Stabilizacji i Rozwoju – i co? Minęło dziesięć lat i nadal nie został zrealizowany. Mam nadzieję, że politycy europejscy ten niedziałający od lat mechanizm zastąpią czymś bardziej skutecznym. Z drugiej strony, coraz wyraźniej widać tendencję zastępowania rynku jakimiś europejskimi instytucjami. Czym innym jest bowiem pomysł stworzenia Europejskiej Agencji Ratingowej? Gdyby politycy mieli na tę instytucję jakiś wpływ, szybko okazałoby się, że jej oceny są dla poszczególnych krajów unijnych niezwykle pobłażliwe. To byłaby sytuacja najgorsza z możliwych. Europa stałaby się dla rynków niewiarygodna. Niestety, kiedy się słucha europejskich polityków, to nader często powtarzają się opinie, że nie lubią rynków finansowych, nie ufają im i dlatego trzeba je zastąpić instytucjami, które da się kontrolować.

Może jednak mają trochę racji, oceniając, że ta paniczna reakcja rynków była przesadna i niesprawiedliwa?

Zalecałbym ostrożność w ocenach tego, jak zareagował rynek. Spójrzmy na to, co działo się pod koniec ubiegłego tygodnia, szczególnie w czwartek i piątek. Rentowność obligacji Grecji, Portugalii i Hiszpanii gwałtownie skoczyła. Można było odnieść wrażenie, że rynek zaczął przesadzać w swojej ocenie ryzyka i trzeba było to jakość zatrzymać. Proponuję jednak spojrzeć na rozpiętość pomiędzy rentownością obligacji np. portugalskich czy greckich i niemieckich z tych dwóch dni. Przecież biorąc pod uwagę stan gospodarek Niemiec, Portugalii i Grecji, ta różnica w ocenie jest całkowicie uzasadniona! Może więc rynek mylił się i przesadzał w drugą stronę przez ostatnich dziesięć lat, kiedy nie dostrzegał tych różnic między Niemcami i Grecją, a nie przez ostatnich kilka dni. Przecież całymi latami rynek podobnie wyceniał obligacje niemieckie i papiery wartościowe krajów znacznie mniejszych i słabszych, bo traktował kraje unii monetarnej jak jedną całość.

Szwedzki minister finansów niesłusznie nazwał więc inwestorów stadem wilków? Powinien użyć określenia stado baranów?

Te wypowiedzi polityków są raczej zaadresowane do opinii publicznej poszczególnych krajów. Takie oświadczenia mogą być jednak niebezpieczne, jeśli pójdą za nimi jakieś konkretne decyzje, np. powołanie europejskiej agencji ratingowej. Kiedy słyszę Jean-Claude Junckera mówiącego o jakimś zorganizowanym ataku inwestorów na euro, próbuję sobie wyobrazić ten rynek. I co na nim widzę? Oczywiście znajdą się na nim inwestorzy, których można nazwać spekulantami, bo próbują zgadnąć, jaka będzie cena, i chcą na tym zarobić, co notabene jest dość pożyteczne. Ale na rynku obligacji rządowych są przede wszystkim firmy ubezpieczeniowe, fundusze emerytalne, które muszą chronić wartość swoich inwestycji, bo z nich będą wypłacać np. emerytury czy odszkodowania. Kiedy więc zaczynają się niepokoić o swoje inwestycje, bo Grecja wpadła w kłopoty, trudno nazywać tego typu racjonalnych inwestorów stadem wilków. Powinno się ich traktować z szacunkiem, a nie jak wrogów.

Wielu ekonomistów obawiało się jednak ataków spekulacyjnych na osłabione kraje eurolandu. Bez powodu?

Trzeba uważać, kiedy używa się tego określenia. Ono nadaje taki moralny wydźwięk celom, które przyświecają inwestorom. Tymczasem są to ludzie, którzy próbują zgadnąć, jaka będzie np. wartość euro za miesiąc. W każdym razie przez jakiś czas po ogłoszeniu funduszu stabilizacyjnego będzie z pewnością mniej inwestorów grających na spadki euro. Dziś już wiadomo, że zagrożone kraje eurolandu będą dzięki temu pakietowi pomocowemu wypłacalne, a to na krótką metę wyeliminuje ryzyko związane ze zmianą wartości euro.

Rynek ustabilizował się na dłużej?

Czasu kupiliśmy sobie naprawdę dużo. Ten pakiet pomocowy jest ogromny, a EBC może kupić praktycznie nieograniczone ilości obligacji rządowych. Z pakietu są także zadowolone prywatne banki w Europie, z których wiele kupiło przecież wcześniej obligacje Grecji czy Portugalii. Interwencja EBC sprawia, że ceny tych obligacji rosną. Zwiększa się także płynność na rynku. Nie martwi mnie więc kwestia czasu, tylko sposób, w który będzie można zmotywować kraje unijne do koniecznych zmian. Może dojść do sytuacji w której rynek jest stabilny, ale kraje eurolandu mają nadal ogromne deficyty budżetowe i EBC musi pomagać im je finansować. Ale poczekajmy na obiecane przez Komisję Europejską nowe propozycje zmian w polityce fiskalnej.

Myśli Pan na przykład o federalnym rządzie europejskim?

Osobiście uważam, że byłby konieczny, ale nie sądzę, by unijni liderzy posunęli się aż tak daleko. Zresztą właśnie dlatego jestem tak sceptyczny co do efektów pakietu pomocowego. W strefie euro potrzebna jest koordynacja polityki fiskalnej, np. w formie centralnego rządu. Sęk w tym, że polityka fiskalna obejmuje niezwykle wrażliwe decyzje, takie jak choćby wysokość podatków czy wynagrodzenia w sektorze publicznym.

Taki rząd miałaby tworzyć „szesnastka” krajów strefy euro czy cała Unia?

Wystarczyłaby szesnastka. Te kraje są wyjątkowe. Łączy je wspólna polityka monetarna.

Ale to oznaczałoby wyraźny podział Unii na dwie grupy.

Racja, ale to jest podział, który dokonał się już wcześniej i wynikał z tego, że niektóre kraje podjęły decyzję dołączenia do strefy euro, a inne, takie jak Wielka Brytania, nie. Pojawienie się federalnego rządu wcale nie musi też oznaczać, że strefa zostanie zamknięta dla nowych członków. Być może będzie lepiej działać i stanie się bardziej atrakcyjna.

Mam również nadzieję, że obecne kłopoty skłonią rządy, choćby Polski, która stara się o wejście do eurolandu, żeby lepiej zastanowić się nad konsekwencjami takiej decyzji. Tym bardziej że „wejściówka” jest dziś o wiele droższa niż kiedykolwiek, jeśli oczywiście wziąć pod uwagę obowiązkowy udział w pakiecie pomocowym (śmiech). Mówiąc już zupełnie poważnie, trudno dziś będzie używać argumentu, że trzeba wstąpić do strefy euro, bo to pewne źródło stabilności i bezpieczeństwa.

Do kiedy będą trwały dobroczynne skutki ogłoszenia pakietu?

Przez kilka następnych tygodni na rynku będzie dominować poczucie ulgi, że udało się uniknąć kryzysu. Za miesiąc inwestorzy znów zaczną zwracać większą uwagę na wewnętrzne problemy eurolandu. Dlatego, moim zdaniem, w ciągu następnych kilku miesięcy euro będzie słabnąć. Problemy, jakie będą miały zagrożone kraje „szesnastki” w reformowaniu swoich gospodarek, będą trwały. To są państwa, które przestały być konkurencyjne, są niezdolne do zwiększenia eksportu i generowania wzrostu. Wartość euro będzie więc w sposób nieunikniony ulegać erozji. Zresztą właśnie z tych powodów wielu inwestorów pozostaje pomimo ogłoszenia pakietu pomocowego nadal sceptycznymi. Takiego kryzysu jak w ubiegłym tygodniu już raczej nie będzie, ale bez prawdziwych reform inwestorzy będą coraz mniej zainteresowani państwami eurolandu, a to jest być może szansa dla takich krajów jak Polska.


Tagi