Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Perspektywy globalnej bankowości

W 2020 r. zdarzyło się po raz pierwszy w skali globalnej, że ludzie zaprzestali na długo działalności gospodarczej przymuszeni do tego przez własne rządy walczące z pandemią. Skutki będą przykre, choć nie wiadomo jeszcze, jak wielkie. Sektor bankowy trzyma się jednak w tym wszystkim całkiem dobrze.
Perspektywy globalnej bankowości

(©Envato)

Uczeni w Piśmie z McKinsey (Global Banking Annual Review 2020) zachowują spokój. Podkreślają, że w odróżnieniu od wielu innych z przeszłości, kryzys covidowy nie ma związku z bankami, bowiem jest kryzysem gospodarki realnej. Banki odczują jego skutki, ale po katastrofie sprzed 12 lat i wyciągniętych z niej naukach są teraz bardziej wytrzymałe i odporne. Wprawdzie poniosą w 2021 r. duże straty na kredytach, ale mimo to, dzięki mocnej bazie kapitałowej, większość pojedynczych banków i całych systemów bankowych zdoła przetrwać. Słowa o przetrwaniu brzmią niepokojąco, ale niepokój to co innego niż strach przed katastrofą.

Właściciele banków martwią się bardziej niż zawodowi przepowiadacze przyszłości i mają po temu powody. Ceny akcji banków są teraz warte o połowę mniej niż akcje firm tzw. szerokiej gospodarki (broader economy). Wyceny giełdowe aż ponad 3/4 banków są niższe od ich wartości księgowej, czyli od wartości ich aktywów netto (aktywa minus zobowiązania). Inwestorzy przestali zatem wierzyć w zdolności banków do kreowania dużych i zdrowych zysków. Rynek zachowuje się racjonalnie. Reaguje po prostu na informacje, że banki tworzą wielkie rezerwy na wątpliwe pożyczki oraz kredyty i zmuszane są w końcu spisywać bezpowrotnie część dotychczasowych aktywów (pożyczek i kredytów) na straty.

W konsekwencji, w I połowie 2020 r. aż 73 proc. analizowanych banków zarabiało mniej niż wynosi koszt ich kapitałów. Wskaźnik ROE (zwrot osiągany na kapitale akcyjnym wyrażony jako iloraz zysku netto i wielkości kapitałów własnych firmy) nie pokrywał kosztów kapitału w 83 proc. krajowych sektorów bankowych. Oznacza to, że mnóstwo banków zjada teraz własny ogon, choć ten jest na szczęście dość długi. Z drugiej strony COVID-19 nie ustąpił i długo jeszcze nie ustąpi, co źle wróży i gospodarce, a bankom się nie przysłuży. Mają zmartwienie egzystencjalne – kurczą się ich pola zarobku.

Mnóstwo banków zjada teraz własny ogon, choć ten jest na szczęście dość długi.

Cztery wielkie banki amerykańskie (JPMorgan Chase, Bank of America, Citigroup i Wells Fargo) liczone razem zwiększyły przez cały 2020 r. swoje rezerwy na wątpliwe pożyczki i kredyty o niebagatelną kwotę 50 mld dolarów. Na koniec 2020 r. wzrost sumy depozytów przekazanych do tych samych banków wyniósł w porównaniu ze stanem przed rokiem ok. 25 proc., podczas gdy suma pożyczek spadła o kilka procent. Prezes JPMorgan powiedział, że góra gotówki w dyspozycji jego banku wzrosła przez ostatni rok dwukrotnie i wynosi teraz 500 mld dolarów, czyli aż pół biliona, prawie tyle ile tu w Polsce jesteśmy w stanie wytworzyć w formie PKB w ciągu roku.

Na tym tle nie dziwią zapowiedzi, że zarządy prosperujących banków będą proponować akcjonariuszom wykup akcji własnych, tj. tzw. buyback. Potwierdził to m.in. prezes banku Morgan Stanley James Gorman. Z ankiety przeprowadzonej przez FactSet wynika z kolei, że transakcje buyback planowane w tym roku przez 6 największych banków USA mogą osiągnąć łączną wartość 70 mld dolarów, wobec 18 mld dolarów w 2020 r. Konsekwencją ratowania światowej, a zwłaszcza zachodniej gospodarki poprzez utrzymywanie niskich stóp procentowych, niezwykle agresywną politykę monetarną i bardzo łagodną fiskalną będzie zatem dalsze pogłębienie się nierówności dochodowych i majątkowych, jako że frukta z operacji buyback trafiają wyłącznie do ludzi już od dawna obrzydliwie bogatych.

W 2018 r. całkowita wartość aktywów światowego sektora bankowego miała wynosić ok. 124 biliony (124 000 mld) dolarów. O znaczeniu działalności bankowej dla świata, świadczy, że w tym samym roku wielkość globalnego produktu brutto wyrażona w cenach z 2010 r. wynieść miała ponad 86 bilionów dolarów (licząc w cenach bieżących jest to ok. 103 bilionów). Istotna jest przewaga wielkości aktywów bankowych nad globalnym produktem brutto, która uświadamia rolę jaką system bankowy pełni w gospodarce.

Niemiecki sektor bankowy w szponach niskiej rentowności

Polska odstaje od świata jako całości pod tym względem. Można bronić na tej podstawie tezy, że rozwijamy się na bardziej konserwatywną modłę i ostrożnie oraz, że nasz sektor bankowy nie jest jeszcze przerośnięty. Pełne dane dostępne są za 2019 r. Produkt Krajowy Brutto Polski wyniósł wtedy 2273,6 mld zł, a aktywa bankowe miały w ostatnim dniu 2019 r. wartość 2000 mld zł.

Jak COVID-19 wpłynie na wartość globalnych i polskich aktywów bankowych ogółem długo jeszcze nie będziemy wiedzieć, ale jeśli nawet nie spadną, to w 2021 r. prawie na pewno istotnie nie wzrosną.

Pojawiły się już szacunki, że w wyniku pandemii świat przez dwa lata (2020 i 2021) może utracić, tzn. nie wytworzyć dóbr i usług wartych ponad 12 bilionów (12 000 mld) dolarów. W tym kontekście bardzo istotna dla dobrostanu globalnego sektora bankowego okazuje się struktura jego przychodów. Według McKinsey, ich roczna wartość wynosi obecnie prawie 5,6 bilionów (5 600 mld) dolarów. Z tej kwoty tylko ok. 2,4 biliony, a zatem 43 proc. ogółu przychodów zapewniają klasyczne aktywa bankowe, czyli pożyczki i kredyty udzielone firmom i ludności. Większość przychodów zapewniają pozostałe usługi oraz codzienna obsługa rachunków i płatności.

Na skutek zarysowanej wyżej struktury przychodów bardzo duże spowolnienie gospodarcze nie musi się jednak odbić bardzo mocno na sytuacji finansowej banków. Jeszcze dwie dekady temu takie liczby zwiastowałyby panikę i zaraz potem światową katastrofę. Dziś jest inaczej, bo cokolwiek o tym nie myśleć, obecny kryzys odznacza się nie ogromnym brakiem pieniędzy – jak przedtem, a ich równie wielkim nadmiarem.

W rezultacie wielkiej podaży pieniądza, także w wyniku skupu obligacji korporacyjnych przez banki centralne, firmy mają odskocznię w postaci rynku długu. Według Refinitiv, do 22 grudnia 2020  r. łączna, globalna wartość emisji obligacji przedsiębiorstw wzrosła o 23 proc. w relacji do roku poprzedniego i osiągnęła historyczną wielkość 5,35 bilionów dolarów. Powodzenie mają nie tylko obligacje firm dobrze ocenianych przez agencje ratingowe, ale także tych w kłopotach i niższych lig. Wartość wykupionych w tym samym okresie tzw. obligacji śmieciowych (junk bonds) wzrosła o jedną trzecią, do 547 mld dolarów, a obligacji firm z pierwszej ligi (investment grade) o 23 proc. (do 4,81 bilionów dolarów).

W cieplarnianych warunkach monetarnych jakość portfela kredytowego banków ma mniejsze znaczenie. Czym to się kiedyś skończy jeszcze nie bardzo wiadomo, bo przełamywane są wielowiekowe paradygmaty monetarne. Jednak zgodnie z obszczekiwaną lecz kultywowaną ciągle regułą short-termism’u, czyli myślenia i działania na krótką metę, prawie nikt nie zawraca sobie tym głowy.

Nad słowa „wzrośnie, spadnie, zapikuje, poszybuje” fachowcy przedkładają liczby, nawet jeśli to szacunki w dużej mierze z kapelusza. Jak zwykle, eksperci rozrysowali kilka scenariuszy. W ocenie McKinsey, w najlepszym z nich, w okresie 2020-2024 globalny sektor bankowy może pożegnać się z przychodami w wysokości 1,5 (1 500 mld) biliona dolarów, w najgorszym – utracone przychody mogłyby wynieść nawet 4,7 bilionów dolarów.

Według McKinsey, w okresie 2020-2024 globalny sektor bankowy może pożegnać się z przychodami w wysokości od 1,5 do 4,7 biliona dolarów.

Również zgodnie z rutyną przyjęto, że najbardziej prawdopodobny jest wariant środkowy zakładający zmniejszenie przez pięć lat przychodów o 3,7 bilionów dolarów. Przypomnijmy, że roczne przychody całego światowego sektora bankowego wynosić mają między 5,5 a 5,6 bilionów (2019 r.) dolarów, z czego ponad 4 biliony to przychody osiągane w Ameryce Płn., Europie i Chinach. Jeśli więc prognozy McKinsey okażą się trafne, będzie za czym płakać. Średnioroczna utrata przychodów o wartości 740 mld dolarów bankowego sektora globalnego na deski wprawdzie nie pośle, ale siniak po tych powtarzających się ciosach będzie duży.

Spodziewany spadek przychodów ma co najmniej trzy źródła. Pierwsze to ograniczenie popytu na nowe pożyczki ze strony przedsiębiorstw z powodu niepewności odnośnie do przyszłych warunków gospodarowania i sytuacji rynkowej. Koresponduje z tym ograniczanie podaży kredytów przez same banki z dokładnie tych samych powodów. Firmy boją się ryzyka niewypłacalności, a banki ryzyka strat i pogorszenia wskaźników, a w konsekwencji konieczności podwyższenia kapitału, czego bardzo nie lubią ich akcjonariusze.

Dochodzi do tego niższa opłacalność tradycyjnej działalności bankowej będąca pokłosiem ultra niskich stóp procentowych. W najprostszym ujęciu: trudno jest żądać za udzielenie kredytu kilkunastoprocentowych i jeszcze wyższych odsetek, gdy podstawowa stopa procentowa oscyluje wokół zera, a banki przestają przyjmować nowe lokaty lub oferują za nie 0,01 proc. rocznie (np. PKO BP). Przy takim oprocentowaniu za rok trzymania w banku 10 000 zł wypłacą nam brutto 1 zł odsetek zaś po odciągnięciu podatku od zysków kapitałowych – 80 groszy.

Polskie banki dobrze przygotowane na skutki pandemii

W warunkach zerowych stóp różnica między kosztem pozyskania kapitału a ceną pożyczki zwana spreadem musi być zauważalnie mniejsza. Można użyć porównania z kromkami pieczywa: ta z wielkiego bochna chleba jest znacznie bardziej okazała, niż ta ucinana dzisiaj przez banki z mniejszego bochenka. Mniejszy wolumen pożyczek, mniejszy spread i masa zysku bankowego musi topnieć. Rzecz jasna, mechanizm ten nie szkodzi wszystkim. Najbardziej odporne na jego działanie są ogromne banki zajmujące się wszystkim.

Nie ma aktualnych statystyk, ale mówi się wśród obserwatorów o utrzymującym się trendzie spadku spreadu wraz z postępującym wyciszaniem się inflacji i spadkiem stóp procentowych. Według danych Banku Światowego, od 2005 r. do 2018 r. różnica między oprocentowaniem pożyczek i depozytów zmniejszyła się z 6,5 punktów procentowych do 5,42 pp. Wg bardziej szczegółowych danych, spread w bankach amerykańskich z ratingiem inwestycyjnych zmniejszył się z 6,8 pp w początkach 2009 r. do 3,2 pp w marcu 2020 r. To już niebagatelny spadek.

Ponadto, skoro znakomita większość banków ma kłopoty z samym tylko pokryciem kosztu pozyskiwania kapitału, to zwiększanie podaży pożyczek traci sens makroekonomiczny, choć może mieć w dalszym ciągu sens biznesowy, zwłaszcza jeśli jedynej drogi wyjścia z kłopotów zarządy banków upatrują w parciu do przodu.

Przypomnieć też trzeba raz jeszcze, że udzielanie pożyczek i kredytów dla przedsiębiorstw oraz bankowość detaliczna dla osób fizycznych to  niejedyna działalność zarobkowa banków. W Ameryce Płn., a więc głównie w Stanach Zjednoczonych przynoszą one nieco więcej niż połowę całkowitych przychodów, które wyniosły w 2019 r. 1 610 mld dolarów, czyli 28 proc. globalnych. Resztę, tj. 758 mld przychodów dało zarządzanie majątkiem i aktywami (wealth and asset management), obsługa płatności, a także działalność na rynkach kapitałowych. W mniejszym, ale też istotnym stopniu, jest tak również w Europie i Chinach.

Przytaczanie szczegółowych „wyliczeń” prognostycznych ma może jakiś sens dla zarządów banków, lecz dla osób spoza tej grupy jest stratą czasu. Wystarczy wiedzieć, że powrót do przeciętnej rentowności (ROE) na poziomie prawie 9 proc. zająć może nawet 5 lat i więcej, oczywiście przy założeniu, że gospodarka zacznie się niebawem podnosić po szoku w wyniku COVID-19. W poszczególnych krajach i pojedynczych bankach może być lepiej, ale także gorzej.

W opinii McKinsey znakomita większość banków świata ma wystarczające kapitały żeby oprzeć się trudom obecnej sytuacji. W skali globalnej kapitały podstawowe Tier 1 pozwalające pokrywać straty w warunkach kryzysu spadną prawdopodobnie w 2021 r. do 10,9 proc. w relacji do aktywów (w 2019 r. wskaźnik wynosił 12,5 proc.). Obniżenie będzie niewielkie, a do 2024 r. wskaźnik ma znowu przekroczyć 12 proc., więc nie powinno mieć mocno złych skutków, zwłaszcza w Europie, gdzie banki są zabezpieczone najlepiej. Dla znakomitej większości banków (83 proc.) szansa zejścia poniżej pułapów wymagań regulacyjnych w zakresie bezpieczeństwa kapitałowego, tj. poniżej 8 proc. dla Tier 1 jest mniejsza niż 5 proc., a jedynie 3 proc. banków jest poważnie zagrożonych zejściem poniżej wymagań minimalnych (4,5 proc. Tier 1).

Z powyższych akapitów wyłania się w miarę dobry obraz globalnego sektora bankowego. Przy okazji ujawniają się wszakże paradoksy, co jest charakterystyczne dla okresów, gdy kruszą się dotychczasowe zasady, kiedyś żelazne, a teraz coraz bardziej plastyczne.

Zła w wyniku pandemii kondycja finansowa sporej części kredytobiorców sprawia, że nie są w stanie obsługiwać swoich długów. Wracamy zatem do sprawy rezerw bankowych. W scenariuszu utraty 3,7 bln przychodów całkowita wartość nowych rezerw zawiązanych w latach 2020-21 może wynieść 1 bilion dolarów, a w okresie 2022-24 zwiększyć się o kolejne 800 mld dolarów. Jakaś część klientów odzyska zapewne płynność i rezerwy zawiązane z ich powodu będzie można rozwiązać, ale znakomitą większość rezerw trzeba będzie jednak przekwalifikować w księgach, powiększając definitywne straty sektora bankowego. Warto zauważyć, że już po trzecim kwartale 2020 r. rezerwy zawiązane na złe kredyty były większe niż w całym kryzysowym roku 2009.

Już po trzecim kwartale 2020 r. rezerwy na złe kredyty były większe niż w całym kryzysowym roku 2009.

Jednak równocześnie, jak podaje Eurostat, w drugim kwartale 2020 r. liczba firm ogłaszających bankructwo spadła w Unii Europejskiej aż o 26,5 proc. w porównaniu z pierwszym kwartałem minionego roku. W strefie euro wskaźnik spadł jeszcze bardziej, aż o 36 proc. Różnica na korzyść strefy euro nie dziwi, bowiem jej członkami są w większości najbogatsze państwa Unii, a im więcej zasobów, tym hojniejsze wsparcie dla firm tracących pieniądze w wyniku pandemii.

Grupa naukowców związanych z amerykańskimi uniwersytetami oszacowała, że gdyby nie to wsparcie i dobry dostęp do rynków kredytowych, liczba bankructw małych i średnich firm (SME) europejskich wzrosłaby niemal dwukrotnie („COVID-19 and SME Failures”, NBER, September 2020). Sędzia paryskiego Sądu Gospodarczego Patrick Coupeaud podzielił się zaś z dziennikarzem The New York Times spostrzeżeniem, że „teraz przychodzi do niego o 1/3 mniej osób, ponieważ wiele firm w kłopotach otrzymuje pomoc od państwa”.

W Stanach Zjednoczonych od 200 lat wiedzą natomiast, że wspieranie kulawych firm jest jak spożywanie jedzenia ze śladami pleśni, zawsze w końcu wychodzi wszystkim bokiem. Tam, wg Polsinell-TrBK Distress Indices, liczba wniosków o ogłoszenie bankructwa była w trzecim kwartale minionego roku najwyższa od 2010 r.

Co z tego będzie tam i w Europie okaże się później. Bank Światowy („Global Economic Prospects”, January 2021) przestrzega tymczasem przed efektem firm zombie, które dzięki rządowym kołom ratunkowym pływają jeszcze z głową nad wodą, ale dopłynąć nigdzie nie są i nie będą w stanie. W rezultacie, doczekać się możemy jako świat „straconej dekady” stagnacji gospodarczej będącej skutkiem pandemii i reakcji na nią, zaś w szczególności rezultatem zmarnotrawienia zasobów skierowanych do firm, które i tak będą powłóczyć nogami i w końcu padną. Podobna jest ocena ekspertów z OECD.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi