Pogłoski o smierci euro są przedwczesne

Bernanke musi się wreszcie obudzić. Porzucić politykę zaniedbywania kursu walutowego i odwrócić trend wzmacniania dolara. Najlepszym rozwiązaniem byłoby porozumienie Fed z EBC o ustanowieniu korytarza wahań kursu eurodolara. Jeśli dolar nadal będzie się wzmacniał, amerykańskie ożywienie gospodarcze zahamuje, bezrobocie pozostanie wysokie, pogorszy się sytuacja na rynku nieruchomości - przestrzega prof. Robert Mundell, noblista, intelektualny ojciec wspólnej waluty.

Obserwator Finansowy: Panie Profesorze, co stało się, że strefa euro ledwo dyszy? Wygląda na to, że Pan nie przewidział obecnych trudności.

Robert Mundell: Problem polega na frywolnym stosunku do deficytów budżetowych. Trzyprocentowy próg deficytu  miał być akceptowany w wyjątkowych sytuacjach, w okresach bardzo szybkiego wzrostu, a stał się normą, niezależnie od cykli koniunkturalnych. Trzeba więc powrócić do pierwotnych założeń. Zmniejszyć w ciągu  kilku miesięcy dziury budżetowe – to nieodzowne. W niektórych krajach deficyt przekroczył 10 proc. PKB i tam musi zostać zbity najpierw poniżej 4 proc., a później jeszcze niżej. Trend ciągłego zmniejszania dziury budżetowej musi być potwierdzony, bo to jest podstawa odbudowy wiarygodności kredytowej państw.

Wielu ekonomistów uważa, że to wejście do strefy euro ułatwiło Grecji prowadzenie luźnej polityki budżetowej, która teraz stała się przyczyną jej kłopotów…

Są dwa hamulce powstrzymujące rządy przed zbytnią rozrzutnością. Jeden to ryzyko ataku na walutę, drugi to groźba bankructwa. Perspektywa bankructwa jest zwykle bardzo odległa. Praktycznie więc rządy obawiają się kryzysu walutowego. Kiedy Grecja weszła do strefy euro, to ryzyko się oddaliło. W ten sposób pojawił się problem jazdy na gapę.

Czy gospodarka polska – gdyby należała już do strefy – ucierpiałaby w kryzysie, pewnie nie tak jak grecka, ale jednak boleśnie? Zdaniem nszych ekspertów skorzystaliśmy na pozostaniu poza obszarem euro.

To nie jest takie oczywiste. Kraje podobne do Polski, Słowenia i Słowacja, są w strefie euro i wcale nie jest pewne, że stała się im krzywda z tego powodu. Pod wieloma względami skorzystały na przyjęciu euro – nie były narażone na spekulację kursem walutowym, mają większą stabilność przepływów kapitałowych.

Jak Pan ocenia europejski pakiet ratunkowy, uzgodniony 10 maja?

Porozumienie rodziło się w wielkich bólach, ale w tym szaleństwie jest metoda. Gdyby pakiet został uzgodniony szybciej, nie nastąpiłoby zaostrzenie polityki budżetowej w zagrożonych krajach. Grecja, Hiszpania i nawet Włochy postawione przed ścianą podjęły szybko decyzje o zmniejszeniu swoich deficytów budżetowych. Nie jestem pewien, czy są to kroki wystarczające. Kiedy przyglądałem się sytuacji w Grecji, byłem zaszokowany, jak wiele wydatków, które powinny być obcięte, pozostało nienaruszonych. Grecja stoi przed perspektywą restrukturyzacji swojego zadłużenia. Myślę, że ryzyko upadku tego kraju w ciągu najbliższych 5 lat wynosi co najmniej 40 proc.

Dlaczego giełdy tak negatywnie zareagowały na ogłoszenie pakietu ratunkowego?

Rynki uświadomiły sobie powagę sytuacji. Paradoksalnie, kiedy ogłoszono, jak duże środki mają być zaangażowane w ratowanie zagrożonych krajów, inwestorzy zdali sobie sprawę, że naprawdę jest źle.

Jeśli krajom Unii uda się ściąć deficyty, to jaki powinien być kolejny krok?

Potrzebna jest reforma polityczna. Unia powinna zmierzać do większej centralizacji fiskalnej, zaostrzenia limitów wydatków budżetowych i stworzenia skonsolidowanego europejskiego długu.

W tej chwili amerykańskie obligacje skarbowe nie mają na świecie żadnej konkurencji. Gdyby pojawiły się obligacje europejskie, euro zyskałoby na popularności również jako waluta rezerwowa.

Jaką radę dałby Pan decydentom w Polsce – powinniśmy się spieszyć z przyjęciem euro, czy nie?

Być w strefie euro to jest plus dla gospodarki. Ale akcesja w środku kryzysu nie jest najlepszym pomysłem. Pracujcie nad tym, żeby być gotowi na przyjęcie wspólnej waluty, kiedy skończy się niepewność.

Bez względu na to, kiedy Polska zechce włączyć się do strefy, musi mieć zachowaną równowagę fiskalną. Nie powinniście się bardziej zadłużać. Poziom 60 proc. PKB zadłużenia to maksimum. Im wyższy dług, tym mniejsza zdolność kredytowa, której możecie potrzebować, gdy zdarzy się coś niespodziewanego. Włochy mają w tej chwili 115 proc. długu do PKB i mimo dobrych ratingów, ich obligacji skarbowych ludzie nie chcą trzymać.

Przeskoczmy przez Atlantyk. Tam też nie jest wesoło. Jakie jest teraz największe zagrożenie dla amerykańskiej gospodarki?

Fed powtarza błąd, który już raz popełnił w 2008 roku. Moim zdaniem kryzys we wrześniu 2008 r. zaostrzył się, bo Fed począwszy od lipca 2008 r. prowadził restrykcyjną politykę pieniężną. To doprowadziło ostatecznie do upadku Lehman Brothers i konieczności wykupu Fannie Mae i Freddie Mac.

Fed nie zgadza się z moim zarzutem, że zacieśniał wówczas politykę pieniężną. Różnie rozumiemy, co to jest restrykcyjna polityka pieniężna. Według Fedu, jeśli stopy procentowe nie są podnoszone, to nie ma zacieśnienia. Ale zgodnie z podstawową definicją, o zacieśnieniu monetarnym można mówić również wtedy, gdy dolar idzie w górę względem innych walut, spadają ceny złota i innych surowców oraz indeksy cen. W III kwartale 2008 r. dolar wzmocnił się o 30 proc., cena złota spadła o 30 proc. Ceny ropy załamały się, zleciały z 147 USD do 35 USD za baryłkę, a roczny wskaźnik inflacji zjechał z 5,5 proc. w czerwcu 2008 r. poniżej zera na początku 2009 r. To wszystko są symptomy zacieśnienia monetarnego. Fed nie prowadził tej polityki świadomie, był to rezultat „niedopuszczalnego zaniedbania” problemu kursu walutowego.

Lehman Brothers został powalony przez aprecjację dolara. Kiedy kurs dolara wzrasta, zmienia się bardzo wiele rzeczy, nie tylko opłacalność eksportu, ale także pojawia się efekt przewartościowania amerykańskich aktywów na globalnych rynkach. Aktywa oparte na kredytach subprime zostały przewartościowane o 30 proc. Koreański Bank Rozwoju chciał kupić Lehmana na początku września 2008 r., ale rosnący w siłę dolar utrudniał dopięcie transakcji. Paulson i Bernanke pozwolili mu upaść, co było wielkim błędem.

W marcu 2009 szef Fed ogłosił, że kupi obligacje rządowe od banków za 300 miliardów USD. Gdyby zrobił to we wrześniu 2008 r., kryzysu by nie było.

Fed nie przyznaje się do błędu i ponownie pozwala na umacnianie się dolara, które uderza w giełdę.

Jakie będą tego konsekwencje?

Istnieje ryzyko, że amerykańskie ożywienie gospodarcze zahamuje, bezrobocie pozostanie wysokie, pogorszy się sytuacja na rynku nieruchomości. Jeśli kurs dolara pozostanie na obecnym poziomie albo jeszcze się wzmocni, to oceniam ryzyko takiego scenariusza na 50 proc.

Bernanke musi się wreszcie obudzić, porzucić politykę zaniedbywania kursu walutowego, przyznać, że aprecjacja waluty to także forma zacieśniania polityki pieniężnej, i odwrócić trend wzmacniania dolara. Najlepszym rozwiązaniem byłoby porozumienie z Europejskim Bankiem Centralnym o ustanowieniu korytarza wahań kursu eurodolara w przedziale powiedzmy między 1,20 a 1,30. Fed byłby zobowiązany do zakupu euro po 1,20, a EBC do zakupu dolarów po 1,30. W ten sposób rezerwy obu banków centralnych nie byłyby naruszane.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Prof. Robert Mundell był uczestnikiem konferencji „Kształtowanie przyszłości międzynarodowego systemu walutowego”, zorganizowanej przez NBP 26 maja w Warszawie.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane