Autor: Witold Orłowski

dyr. Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej

Polsce grozi żółta kartka

W ciągu najbliższych miesięcy możemy otrzymać od agencji ratingowych negatywny outlook i wówczas należy to odczytać jako ostrzeżenie: „dajemy wam kilka miesięcy na wyjście z poważnym programem porządkowania finansów publicznych”. Ale uczestnicy rynku wiedzą, że czekają nas wybory i nie oczekują od polityków popełniania samobójstwa politycznego – mówi profesor Witold Orłowski.

„Obserwator Finansowy”: Pewnie Pan powie – jak większość ekonomistów – że zeszłotygodniowe rządowe propozycje zwiększenia VAT nie są wystarczające i że za rok problem znowu wróci.

Witold Orłowski: Oczywiście w jakiejś mierze to prawda.  Ale – w odróżnieniu od większości krytycznie nastawionych ekonomistów – uznaję, że są rzeczy, które rząd jest w stanie zrobić na krótką metę, i takie, które można zrobić dopiero w ramach programu wieloletniego, bo wymagają poważnych zmian ustawowych. Oczywiście to, co rząd zrobił, to są działania ad hoc, wystarczające do załatania problemów tylko w jednym roku, choćby dlatego, że część dodatkowych wpływów ma charakter jednorazowy. Można mieć pretensje o to, dlaczego rząd nie podjął długofalowych działań np. dwa lata wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Nie można liczyć na to, że wszystko jakoś się samo ułoży, nie wiadomo jak w przyszłym roku będzie wyglądała sytuacja na rynkach finansowych.

Spodziewa się Pan kłopotów?

Uważam, że czeka nas wieloletni światowy kryzys finansowy. To nie musi oznaczać recesji, natomiast oznacza, że w ciągu kilku najbliższych lat raczej nie mamy co liczyć w Polsce na wysoką dynamikę wzrostu gospodarczego. A skoro nie mamy co liczyć na wysoką dynamikę wzrostu gospodarczego, to problemy nie rozwiążą się same. Nawet nie przytłumią się same, jak to się działo w latach 2005-2007, kiedy wysoki wzrost nie powodował oczywiście uzdrowienia finansów, ale zmniejszał radykalnie potrzebę działań doraźnych. Myślę, że nasza gospodarka „nie wyrośnie” sama z problemów. Nie czeka nas także wybuch wysokiej inflacji, która „zjadłaby” realną wartość długu i deficytu. Mamy niezależny bank centralny, który do tego nie dopuści.

A jeśli taką modę zapoczątkują Amerykanie? Już w przeszłości sięgali po tę metodę radzenia sobie z zadłużeniem.

Rzeczywiście, Stany są jedynym krajem, który swoją inflację jest w stanie wyeksportować. No cóż – wówczas będziemy walczyć, aby w jak najmniejszym stopniu ponosić koszty takiej inflacji. Jednak nie sądzę, żeby Europejski Bank Centralny, ani w ogóle jakikolwiek poważny bank centralny w Europie, poszedł tą samą ścieżką. Zwłaszcza, że to, co wolno robić Amerykanom i co jest dla nich mało ryzykowne, niekoniecznie jest mało ryzykowne dla Narodowego Banku Polskiego i dla Rzeczypospolitej Polskiej. Nie widzę żadnego powodu, dla którego Rada Polityki Pieniężnej miałaby się godzić na to, że rząd wykupuje się od konieczności przeprowadzenia naprawy finansów publicznych zgodą na podwyższoną inflację.

Nie wyrośniemy i nie uciekniemy z kłopotów dzięki inflacji. Więc co? Za rok znowu VAT pójdzie w górę o kolejny procent?

Może pójdzie, może nie, ale konieczne są przede wszystkim działania oszczędnościowe o charakterze długookresowym, trwale zmieniające wydatki publiczne. W przyszłym roku rynki finansowe będą już oczekiwać jakiegoś planu paroletniego. Na razie przedstawienie przez Polskę doraźnie zmniejszonego przyszłorocznego deficytu powinno wystarczyć, jeśli jeszcze do tego dojdą dodatkowe ruchy oszczędnościowe. Ale prawdziwe, bo w Polsce zawsze jest pokusa pozornych oszczędności, czyli zamiatania śmieci pod dywan – na tego typu działania rynki zareagowałyby bardzo źle.

Oczywiście to wszystko przy założeniu, że na rynkach będzie względny spokój. Bo jeśli by się coś zdarzyło niespodziewanego, to nie będzie wyjścia i będziemy musieli wprowadzić bardziej radykalne programy. Ale jeśli do żadnej katastrofy nie dojdzie, to uważam, że uczestnicy rynku będą przede wszystkim oczekiwać z czym wyjdzie rząd – z jaką propozycją działań średnioterminowych, a nie krótkoterminowych. Nawet już samo ogłoszenie wiarygodnego programu powoduje z reguły pozytywną reakcję rynku – np. Irlandii udało się osiągnąć wyraźną poprawę postrzegania przez rynki, nie dlatego że już pokazały się jakieś liczby świadczące o poprawie sytuacji, tylko dlatego że rynek uwierzył w zaprezentowany program.

My w sumie mamy gospodarkę stosunkowo nisko zadłużoną, jeśli chodzi o zadłużenie i publiczne, i prywatne, co jest dodatkowym walorem. No i – odpukać – cały czas gospodarka rośnie. To jest wzrost zbyt wolny jak na nasze potrzeby i zbyt wolny, żeby wyprowadzić gospodarkę z deficytu, ale na pewno to jest mocny punkt Polski w sytuacji, gdy perspektywy wzrostu w wielu krajach europejskich są bardzo kiepskie.

A jak rynki finansowe przyjmą te działania, które na początku przynoszą przede wszystkim koszty? Mówię tu np. o argumencie premiera Tuska, że pewnie lepiej poczekać z reformą emerytur mundurowych, bo przyniesie skutki dopiero po latach, a koszty będą od razu. Podobne argumenty padały ze strony ministra Boniego w odniesieniu do KRUS.

Te argumenty są rozsądne, jeśli mówimy o doraźnym, obliczonym tylko na przyszły rok, programie ograniczenia deficytu. Natomiast na dłuższą metę nie uciekniemy od poważnych reform, jeśli nie chcemy stracić wiarygodności kredytowej. W tym przypadku rynki będą patrzeć głębiej i doceniać także te działania, które na krótką metę będą generować koszty, a przyniosą korzyści dopiero za parę lat. Inaczej się ocenia program doraźnych cięć czy oszczędności, a inaczej program średnio- czy długookresowy. Myślę, że uczestnicy rynku będą oczekiwać, że wykorzystamy trafiającą się raz na jakiś czas okazję, żeby zreformować od podstaw finanse publiczne. A w tym roku podjęcie tylko działań doraźnych, przy jednoczesnym komunikowaniu rynkowi, że musi się jeszcze trochę powstrzymać w swoich oczekiwaniach takich reform, może zaowocować np. negatywnym outlookiem przy ratingu, ale raczej nie obniżeniem ratingu.

Pierwsze sygnały możliwości negatywnego outlooku już były w ostatnich tygodniach, pojawiały się sygnały ze strony agencji ratingowych.

To była na razie sugestia, że w ogóle może być rozpatrywana taka możliwość. Ale – oczywiście – gdyby do takiego negatywnego outlooku doszło, to sprawa jest już poważniejsza. Negatywny outlook to rodzaj „żółtej kartki”. To nie jest „czerwona kartka”, czyli stwierdzenie „w ogóle nie przyjmujemy do wiadomości tego, co  robicie”. To jest „żółta kartka”, czyli „obserwujemy was bardzo uważnie”. Myślę, że w ciągu najbliższych miesięcy taki właśnie outlook negatywny możemy otrzymać i wówczas należy to odczytać jako wyraźne ostrzeżenie – „dajemy wam kilka miesięcy na wyjście z poważnym programem średniookresowego porządkowania finansów publicznych”.

W jakiej perspektywie?

Terminarz obserwacji będzie zależeć od wyborów. Jeśli wybory byłyby rzeczywiście za kilka miesięcy, to wówczas prawdopodobnie ta „żółta kartka” byłaby na okres kilkumiesięczny z oczekiwaniem, że najdalej przyszłą jesienią rząd wreszcie powie poważnie, jakie ma plany. Nie chodzi o jednorazowe oszczędności, o jednorazowe zbicie deficytu, tylko o to, żeby w ciągu 3-4 lat finanse zostały naprawdę solidnie zrównoważone. Żeby zostały podjęte działania, które trwale zrównoważą finanse – nawet jeśli to są działania, które na krótką metę nie powodują oszczędności, tylko generują koszty. Myślę, że to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz.

A jeśli i za rok tego zabraknie?

Boję się nawet myśleć o tym, co będzie, jeśliby się okazało, że wciąż nie przedstawiamy wiarygodnego programu.

A czy sam ten negatywny outlook byłby dla nas bardzo kosztowny?

Myślę, że sam w sobie negatywny outlook nie spowodowałby żadnego katastrofalnego wzrostu wyceny polskiego długu. W agencjach ratingowych nie pracują ślepcy. Od kraju, który nie znajduje się na krawędzi katastrofy, nie oczekuje się podejmowania radykalnych działań, które mogłyby wpłynąć na sytuację polityczną w kraju na tydzień przed wyborami. To makroekonomiści są bardziej skłonni krytykować pryncypialnie rząd za to, że w ogóle bierze pod uwagę argumenty polityczne. Natomiast uczestnicy rynku wiedzą, że w ciągu kilku-kilkunastu miesięcy mamy kolejne trzy wybory i nie oczekują od polityków popełniania samobójstwa politycznego. Ale sytuacja inaczej będzie wyglądała np. za rok czy półtora roku, kiedy ten argument zniknie.

Ekonomiści i rząd dyskutują o tym, czy lepiej jest podnieść podatki, czy ciąć wydatki socjalne, ale już politycy opozycji, a także zwykli ludzie – wystarczy popatrzeć na wpisy na forach internetowych – uważają, że najlepszym rozwiązaniem będzie obcięcie kosztów administracji.

Przekonanie o tym, jakie to gigantyczne oszczędności można zrobić tnąc koszty administracji, pewnie jest przesadne. Swego czasu profesor Zyta Gilowska twierdziła, że znajdzie tam 10 mld złotych oszczędności, co było ciekawe, zważywszy że budżetowe wydatki na administrację wynosiły wówczas 8 miliardów złotych. To nie znaczy, że nie ma miejsca na oszczędności w administracji, tyle że one są bardziej w sektorze samorządowym niż w centralnym.

Krzysztof Rybiński ostatnio uwielbia oskarżać rząd o to, że silnie wzrosły wydatki na administrację. Tyle że nie wspomina o tym, że wydatki te wzrosły w sektorze samorządowym. A przy polskim systemie prawnym rząd nie ma żadnej możliwości wpływania na to, co się dzieje z wydatkami na biurokrację w samorządach. To sie musi zmienić i wydaje mi się, że to jest jedna z tych długookresowych zmian konstytucyjno-prawnych, która musi nastąpić. Ale tego nie da się wprowadzić od razu, wywoła to przecież burzę protestów, choćby ze strony wszystkich rodzin samorządowców, które w tym sektorze znalazły w międzyczasie zatrudnienie.

Rozmawiał: Ryszard Holzer

Prof. Witold Orłowski, w latach 2002–2005 doradca ekonomiczny prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, główny doradca ekonomiczny PricewaterhouseCoopers, dyrektor Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Lechu Kaczyńskim oraz Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (16–20.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce