Marek Belka, prezes NBP (Fot. Joanna Olszewska)
Prezentujemy w telegraficznym skrócie zagadnienia poruszone w ciągu dwugodzinnego spotkania.
Doświadczenia banków centralnych Europy i USA są odmienne
Szef NBP zwrócił uwagę, że poza odmiennym sformułowaniem mandatu tych instytucji, różnica w podejściu państw Europy kontynentalnej i państw anglosaskich do zadań banków centralnych przejawiająca się m.in. w rezerwie Europy do działań w rodzaju luzowania pieniężnego (quantative easing) wynika również z różnych doświadczeń historycznych.
W Ameryce dominuje wspomnienie Wielkiego Kryzysu sprzed 80 lat i zakodowany w związku z tym strach przed bezrobociem, a w Europie (zwłaszcza w Niemczech i Europie Środkowej) pamięta się o wybuchach hiperinflacji. Zatem w USA i Wielkiej Brytanii banki centralne mają dbać nie tylko o utrzymywanie inflacji na niskim poziomie, ale mają też wspomagać wzrost gospodarczy, a w Europie mogą wspierać wzrost gospodarczy, ale tylko gdy nie stoi to w sprzeczności z naczelnym obowiązkiem jakim jest dbałość o stabilność cen.
Inflacja pochodzi z importu
Marek Belka ocenił, że Inflacja w Polsce jest obecnie stanowczo zbyt wysoka, wskazując jednocześnie, że jest głównie „produktem z importu i przychodzi kraju razem z drogą ropą, gazem i innymi surowcami oraz drożejącą żywnością. Płace realne rosną w Polsce bardzo umiarkowanie, a w ostatnim kwartale 2011 roku wręcz stanęły w miejscu (nominalny wzrost płac był równy inflacji), więc nie widać objawów spirali cenowo-płacowej, która zmusiłaby NBP do ostrej reakcji.
Brak wzrostu płac nie ma dobrego odbioru w społeczeństwie, ale dzięki temu nie ma wielkich redukcji zatrudnienia, a właściwie prawie w ogóle nie ma zwolnień z pracy. Prezes NBP zauważył w tym miejscu, że wbrew rozpowszechnionej opinii, w kraju nie ubywa miejsc pracy, a wręcz przybywa ich w średniorocznym tempie 2 – 2,5 proc., czyli szybciej niż przeciętne w Europie, a to sprawia, że bezrobocie nie jest niskie, lecz nie jest też szczególnie wysokie.
Złoty na huśtawce
W odniesieniu do dużych wahań kursu złotego prezes NBP stwierdził, że ze względu na swe niezbyt duże, ale też nie za małe rozmiary polskiej gospodarki nasza waluta jest obecnie atrakcyjnym przedmiotem spekulacji na rynkach pieniężnych. Widomym tego znakiem są obroty w złotych na rynku w Londynie, które są wyższe od obrotów w brazylijskich realach chociaż gospodarka Brazylii jest kilkakrotnie większa od polskiej.
Praprzyczyną wahliwości jest niedostatek rodzimego kapitału i konieczność jego importu do Polski, który w swojej części portfelowej (przeznaczonej na zakupy polskich obligacji) napływa, bądź odpływa z Polski, w zależności od nastroju inwestorów. Złoty „na huśtawce” jest bardzo niekorzystny dla gospodarki, bo przy częstych i dużych wahaniach kursów nie sposób dobrze prowadzić jakichkolwiek interesów powiązanych z eksportem i importem.
Z drugiej strony wielkie osłabienie złotego po 2008 r. umożliwiło rodzimym eksporterem utrzymanie dotychczasowych wpływów, mimo implozji handlu międzynarodowego. Stało się tak ponieważ pomimo lokowania za granicą mniejszych ilości towarów, producenci – po przeliczeniu na złote – otrzymują podobną, a niekiedy nawet wyższą zapłatę. Dzięki temu polscy przedsiębiorcy nie zostali zmuszeni do zakrojonych na dużą skalę dostosowań np. w postaci zwolnień pracowników.
Uzależnienie od kapitału zagranicznego
Marek Belka uznał, że najsłabszym, a właściwie jedynym słabym punktem polskiej gospodarki jest dzisiaj uzależnienie od kapitału zagranicznego, którego wyrazem jest deficyt na rachunku obrotów bieżących wynoszący obecnie 4,1 proc. Trudno dzisiaj jednak dokonywać oceny luki kapitałowej, bowiem w obecnych warunkach każdy deficyt jest zbyt duży.
Szef NBP wyraził pogląd, że dla Polski korzystne byłoby utrzymanie statusu importera kapitału netto przez najbliższe 15 lat, tj. przez dwie następne „perspektywy budżetowe” UE. Dzięki potężnemu zasilaniu z zewnątrz rozwinęlibyśmy się prawdopodobnie przez ten okres jeszcze raz tak, jak przez poprzednie 20 lat.
Polskie „córki” zagranicznych banków
Potencjalna tzw. „polonizacja” nie musi oznaczać od razu przejmowania krajowych banków z większościowym udziałem zagranicznym przez polski kapitał, który w takich rozmiarach zresztą nie istnieje. Środków potrzebnych do przekształceń struktur właścicielskich mogłyby dostarczyć np. fundusze private equity czy sovereign wealth. W kontekście narodowych interesów wystarczyłoby wówczas, że centrala banku będzie w Warszawie, bowiem kwatera główna zlokalizowana u nas oznacza, że decyzje są podejmowane w banku według polskich kryteriów.
Marek Belka zaznaczył w tym kontekście, że banki należące do zagranicznych właścicieli zachowywały się dotychczas w Polsce bez najmniejszego zarzutu, bardzo odpowiedzialnie, ostrożnie i tak konserwatywnie jak należy. Wydaje się, że zaczyna się krystalizować wola polityczna w sprawie „polonizacji”, ale musi się też nadarzyć jakaś okazja, bo przecież nie chodzi o żaden przymusowy wykup. Takie okazje są nawet na widoku, ale potencjalni sprzedawcy oczekują bardzo wysokich cen, zbyt wysokich dla potencjalnych inwestorów. Powód jest dość prosty: niektóre zagraniczne „banki-matki” pilnie lub nawet bardzo pilnie potrzebują kapitałów, a polskie córki to wspaniałe „okazy”. W tych okolicznościach nie ma zatem powodów do jakiegokolwiek pośpiechu, ale ważne, żeby być przygotowanym
Finanse publiczne zależą od dziesiątek drobnych zmian
Część rozmowy potoczyła się wokół hasła reformy finansów publicznych. W opinii Marka Belki nie trzeba nam jednak jakiejś generalnej reformy, ale wielu mniejszych lub większych zmian. Największym problemem finansów publicznych jest dziurawy system podatkowy. W Polsce każdy kto ma jakikolwiek dochód z pracy (poza rolnictwem) musi płacić podatki, więc system jest dość brutalny (co jest naszym szczęściem w tym kryzysie). Nie usprawiedliwia to jednak istnienia luk podatkowych, których likwidacja sprawiłaby, że państwo miałoby się znacznie lepiej. Podatek dochodowy muszą zacząć płacić także rolnicy.
Przykład innej luki jest tzw. samozatrudnienie, którego skutkiem są niższe wpływy z podatku dochodowego oraz większy deficyt w rozrachunkach ubezpieczeń społecznych. KRUS trzeba zreformować, bowiem naturalne i akceptowalne są dopłaty do świadczeń społecznych rolników na poziomie np. ok. 40 proc., lecz w Polsce jest to 95 proc.
Z kolei powstrzymywanie wzrostu kosztów ochrony zdrowia powinno odbywać się także po stronie usługobiorców. Zmniejszenie liczby „towarzyskich” wizyt w przychodniach miałoby dobroczynny wpływ na koszty systemu. Potrzebna jest więc symboliczna współpłatność ze strony pacjentów za wizyty u lekarza i dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne dla zamożniejszych.
Te przykłady pokazują, że nie chodzi w istocie rzeczy o jedną, wielką „reformę finansów publicznych”. Jest natomiast pole na sto i więcej pojedynczych i bardzo potrzebnych zmian, które mają jednak wspólną cechę – muszą boleć, a ból wywołuje sprzeciw.
Do euro nie ma się co spieszyć
Prezes NBP podzielił się opinią, że euro nie zadebiutuje w Polsce w czasie jego obecnej kadencji, która zakończy się za 4,5 roku. Nikt się nie pali do tego kroku, choćby z powodu obecnej sytuacji w strefie euro i nie jest to nieracjonalna postawa. Dziś atrakcyjność euro jest dla Polski nieco mniejsza, ale trzeba też pamiętać, że ekonomiczne i polityczne koszty pozostawania poza strefą euro są znaczące.
„Meandrowanie” polskich władz w Brukseli jest dla Polski dobre, bowiem czy w strefie euro, czy poza nią, musimy dbać o swoje i pilnować własnych interesów, a zwłaszcza tego, żeby nie było wśród innych członków Unii odwagi czynić zakusów na nasze stamtąd pieniądze.
Ekonomiści definiują kryzys jako spadek dochodu narodowego przez dwa kwartały z rzędu. Polska w żaden tak opisywany kryzys nie wpadnie, lecz będzie rozwijać się niestety wolniej i samo to jest wystarczająco dotkliwe.
W porównaniu z innymi państwami mamy mały system bankowy w tym znaczeniu, że ludność i przedsiębiorstwa nie są nazbyt zadłużone. Mamy sprawne instytucje i prowadzimy zręczną politykę gospodarczą. Gdyby zaś przypadkiem zdarzyło się w Europie coś przykrego, to NBP wie co i jak robić, żeby polskie banki i ich klienci byli bezpieczni i mogli nadal liczyć na odpowiednie do potrzeb kredyty. Na szczęście nic nie zwiastuje, żeby cokolwiek bardzo strasznego Europie groziło.
Marek Belka był gościem internetowego Studia Opinii. Spotkanie odbyło się 9 lutego 2012 r.