Autor: Piotr Rosik

Dziennikarz analizujący rynki finansowe, zwłaszcza rynek kapitałowy.

Polskie banki dobrze przygotowane na skutki pandemii

Obecny kryzys jest kryzysem sfery realnej gospodarki, który może, ale nie musi, przeistoczyć się w kryzys bankowy. Na szczęście w obecny kryzys polskie banki wchodzą dobrze przygotowane, z wysokimi buforami na kapitale, w ciężar których można absorbować straty – mówi prof. Marcin Liberadzki z Kolegium Zarządzania i Finansów Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Polskie banki dobrze przygotowane na skutki pandemii

Marcin Liberadzki, (©Archiwum własne)

Obserwator Finansowy: Polski sektor bankowy, podobnie jak inne sektory gospodarki, ucierpiał mocno przez pandemię koronawirusa. Bezpośrednio, bo musiał pozamykać placówki lub ograniczyć ich funkcjonowanie, ale też posrednio – np. poprzez obniżki stóp i luźniejszą politykę pieniężną. Jaki to będzie miało wpływ na polskie banki komercyjne?

Prof. Marcin Liberadzki (SGH): Przede wszystkim, należy uszczegółowić, że luźniejsza polityka pieniężna wykorzystuje dwa typy narzędzi. Pierwszym są niskie nominalne stopy procentowe, drugim zaś jest przeprowadzanie operacji otwartego rynku w powiększonej skali oraz na poszerzonej gamie instrumentów finansowych.

Jeżeli chodzi o trwale obniżone stopy procentowe, to będziemy mieli dwa przeciwstawne – z punktu widzenia wpływu na wynik finansowy banków – efekty. Z jednej strony zostanie mocno uszczuplony wynik finansowy na odsetkach. W przypadku największych banków w Polsce mówi się o zmniejszeniu wyniku odsetkowego nawet o kilkaset milionów złotych w skali roku dla poszczególnych instytucji. To oznacza, że w skali całego sektora kwota spadku wyniku odsetkowego może przekroczyć 2 mld zł rocznie. Przy czym zastrzegam, że te wartości trudno precyzyjnie oszacować.

NBP łagodzi skutki pandemii i utrzymuje stabilność złotego

Z drugiej jednak strony, sama w sobie obniżka stóp procentowych powoduje zmniejszenie wysokości rat kredytowych, gdyż w przypadku zdecydowanej większości umów obowiązuje oprocentowanie zmienną stopą procentową. W takim przypadku spada wartość wskaźnika DStI [z ang. debt service to income, chodzi o pokrycie kosztów obsługi kredytu dochodem – przyp. red.]. To z kolei, w przypadku banków stosujących standard rachunkowy MSSF 9, samo w sobie spowoduje spadek prawdopodobieństwa niewypłacalności kredytobiorców, a co za tym idzie, pojawi się możliwość zmniejszenia rezerw.

Który efekt będzie silniejszy?

Rzecz jasna efekt spadku wyniku na odsetkach będzie silniejszy, niż efekt spadku rezerw będący wynikiem obniżki stóp, ponieważ generalnie poziom rezerw wzrośnie wraz ze wzrostem ryzyka niewypłacalności kredytobiorców. Spadek stóp procentowych ponadto spowoduje jednorazowy efekt wzrostu cen obligacji skarbowych posiadanych przez banki, ale wzrost wycen odczuwany będzie tylko na papierach zaliczanych do odpowiednich portfeli wycenianych przez wynik finansowy lub inne całkowite dochody. Podsumowując: efekt netto spadku stóp procentowych będzie w skali roku wyraźnie niekorzystny dla banków.

A co z operacjami otwartego rynku? Tutaj chyba nie ma wątpliwości, że będą one wywierały pozytywny efekt, wspierając płynność sektora?

Tak, operacje skupu papierów dłużnych pozwolą podtrzymać płynność sektora bankowego i gospodarki oraz umożliwią sfinansowanie wzrostu wydatków państwa przy jednoczesnym spadku rentowności obligacji skarbowych. To drugie działanie bezsprzecznie pomoże sektorowi bankowemu.

Czy to możliwe, że Polacy przestaną „kochać” lokaty? Jak wiadomo, trzymają na nich około 893 mld zł. Już w tej chwili lokaty są symbolicznie oprocentowane, więc generują straty w obliczu kilkuprocentowej inflacji. Czy Polacy zaczną wycofywać oszczędności z banków, kierując je gdzieś indziej, np. na rynek nieruchomości, w kierunku złota, na giełdę? Jak duży może być ten odpływ kapitału i co oznaczałby dla banków?

Nie bałbym się nadmiernego odpływu depozytów z systemu bankowego jako całości. Pamiętajmy, że w obecnej architekturze regulacyjnej, to banki mają praktycznie monopol na oferowanie depozytów gwarantowanych przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG). Niewiele innych produktów finansowych jest w stanie stać się substytutem depozytu bankowego, o ile w ogóle w pełni jest to możliwe.

Bardziej obawiałbym się wpływu obniżki stóp procentowych na sytuację kilku słabszych banków, które przyciągały zazwyczaj klientów, czy raczej deponentów, wysokim oprocentowaniem lokat. Taki zabieg będzie od teraz utrudniony.

Jak Pan sądzi, jak polskie banki komercyjne zachowują się w obliczu konieczności wspierania tanim kredytem polskich firm? Czy ten kredyt rzeczywiście będzie tani i łatwo dostępny, czyli czy dojdzie do sytuacji, do której zmierza NBP?

Na chwilę obecną trudno jest jeszcze precyzyjnie ocenić wpływ pandemii COVID-19 na politykę kredytową banków w odniesieniu do przedsiębiorstw. Panuje duża niepewność, brakuje wiarygodnych prognoz rozwoju sytuacji gospodarczej. Niestety, należy liczyć się ze wzrostem marż kredytowych nakładanych na klientów, wraz z oczekiwanym wzrostem szkodowości portfela kredytowego banków.

Szansę na podtrzymanie finansowania polskich firm upatruję głównie w powodzeniu programów wsparcia państwowego dla firm: gwarancji Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) dla sektora MŚP i dużych firm, jak też programu subwencji udzielanych przez Polski Fundusz Rozwoju (PFR).

Ponadto, co tu dużo mówić, wiele przedsiębiorstw straci zdolność kredytową, w wyniku rzeczywistego załamania się popytu na ich produkty lub usługi. Jeśli chodzi o dostępność kredytu jestem bardzo umiarkowanym optymistą. Szansę na podtrzymanie finansowania polskich firm upatruję głównie w powodzeniu programów wsparcia państwowego dla firm: gwarancji Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) dla sektora MŚP i dużych firm, jak też programu subwencji udzielanych przez Polski Fundusz Rozwoju (PFR).

Oczywiście wiemy, że banki zostaną poważnie dotknięte recesją poprzez bankructwa klientów korporacyjnych oraz zniżkującą zdolność klientów indywidualnych do regulowania zobowiązań kredytowych. Pytanie jak bardzo mogą się popsuć portfele kredytowe polskich banków w nadchodzących kwartałach?

Niestety, istnieje duże ryzyko przejścia kryzysu w sferze realnej również na banki. Co do wpływu pandemii na jakość portfela, to wiele będzie zależało od długości kryzysu, bo jego głębokość już obserwujemy.

Jakość portfela kredytowego nie była nigdy silną stroną polskich banków w ostatnich, pomyślnych przecież dla gospodarki, latach. Poziom NPL, czyli kredytów niepracujących, obserwowany tuż przed kryzysem, jest dwukrotnie wyższy, niż średnia krajów Unii Europejskiej. Pozycje wyjściowe są zatem nie najlepsze. Na szczęście, wprowadzenie szerokiego programu moratoriów, czyli „wakacji” kredytowych, pozwoli w odniesieniu do grup klientów nimi objętych spowolnić w czasie o kwartał albo dwa efekt klasyfikowania ekspozycji jako niepracujące.

Jak Pan ocenia zachowanie banków od strony biznesowej w zakresie udzielania wspomnianych „wakacji” kredytowych w czasie pandemii? Czy ich zachowanie było odpowiednie, biorąc pod uwagę z jednej strony konieczność „ulżenia” klientom, a z drugiej zachowania zysków w długim terminie?

Na początek trzeba zauważyć, że mówimy o „wakacjach” kredytowych wprowadzanych dla homogenicznych grup klientów w obliczu pandemii, przyznawanie których nie jest wynikiem oceny zdolności kredytowej lub odnotowania opóźnień w spłatach.

Uważam, że w obecnej sytuacji „wakacje” kredytowe powinny być udzielane na wniosek klientów, bez zbędnej zwłoki, oczywiście biorąc pod uwagę obecne uwarunkowania operacyjne. I tutaj trzeba stwierdzić, że banki – mimo ograniczeń również dotykających ich personel – zadziałały całkiem sprawnie.

Niektórzy mają jednak mnóstwo uwag co do sposobu, w jaki zadziałały…

Rozumiem, o co Pan pyta. Trudno oczekiwać, żeby wakacje kredytowe skutkowały anulowaniem części zobowiązania kredytobiorców w stosunku do banków, czy to odnośnie kapitału, czy też odsetek. Dlatego w gruncie rzeczy lepiej używać terminu moratorium kredytowe. Bo to, o czym mówimy, to operacja polegająca na rozłożeniu ciężaru spłat kredytu w czasie tak, aby bank w ostatecznym rozrachunku nie poniósł strat, ani nie miał zysków na tej operacji. Ale z powodu moratorium nie mogą pogorszyć się parametry cenowe kredytu dla klientów, czyli nie mogą pojawić się żadne dodatkowe opłaty, nie może dojść do wzrostu marż kredytowych.

W przestrzeganiu reguł gry zapewne pomógłby jasny standard wypracowany przez same banki i dobrze zakomunikowany społeczeństwu. Odnoszę wrażenie, że niezbyt wyraźnie objaśniono klientom, na czym naprawdę polega moratorium kredytowe.

Pewne zastrzeżenia może budzić warunkowanie – przez niektóre banki – rozpatrzenia wniosku o moratorium kredytowe od pisemnego potwierdzenia przez klienta salda zobowiązań. Istnieją obawy, że takie potwierdzenie może zostać uznane za tzw. „niewłaściwe uznanie długu” i jako takie tamować drogę prawną do wzruszenia zobowiązań, np. w toczących się lub przyszłych sprawach o uznanie za nieważnych umów o kredyty tzw. „frankowe”.

Bankowość, szczególnie w Polsce, przechodziła już ewolucję do modelu zdalnego. Pandemia tylko ją przyspieszy. Zapewne zmienią się także nawyki klientów banków.

Czy po narodowej kwarantannie Polacy wciąż będą utrzymywać tzw. social distancing, a w związku z tym czy placówki bankowe zaczną znikać, bo bankowość stanie się jeszcze bardziej internetowa, niż była do tej pory? Jak dużą część placówek mogą zlikwidować banki i czy to zrównoważy koszty rozwoju IT? Jak mogą się zmienić, w sensie operacyjnym, banki na skutek pandemii?

Wskutek pandemii cała gospodarka zmieni się w aspekcie „operacyjnym”. Myślę, że w wielu branżach odkryciem minionych dwóch miesięcy staje się praca zdalna. Akurat bankowość, szczególnie w Polsce, przechodziła już ewolucję do modelu zdalnego. Pandemia tylko ją przyspieszy. Zapewne zmienią się także nawyki klientów banków: wielu z tych, którzy w obecnych okolicznościach zmuszonych zostało być może po raz pierwszy w życiu do wykorzystania kanałów zdalnych i płatności bezstykowych, nie wróci już w takim samym stopniu do wykorzystania gotówki bądź kontaktów z pracownikiem banku w oddziale.

Bankowość internetowa rozwinie się, bo… #zostańwdomu

Trendem obserwowanym w bankowości od jakiegoś czasu jest wysoki wzrost kosztów IT. Ten czynnik już stał się katalizatorem procesu konsolidacji sektora bankowego. Mniejsze instytucje po prostu nie są w stanie ponosić wysokich nakładów na rozwój technologii. Nakłady te będą przewyższać uzysk z likwidacji „fizycznych placówek”, ale ich ponoszenie jest niezbędne dla utrzymania pozycji konkurencyjnej banków, szczególnie w obszarach rynku, na których energicznie rozpychają się podmioty z branży fintech.

Gdy patrzymy na banki notowane na giełdzie, na ich kapitalizację i wycenę wskaźnikową, to nasuwa się pytanie czy ich obecna wycena rynkowa odzwierciedla ich aktualną i przyszłą wartość fundamentalną? Czy wycena banków notowanych na GPW może być jeszcze niższa, niż obecnie? Czy kurs wskaźnika WIG-Banki może spaść na dno z kryzysu finansowego 2008 roku?

Na wstępie trzeba sobie jasno powiedzieć: kryzys z roku 2008 był kryzysem bankowym, a obecny kryzys jest kryzysem sfery realnej gospodarki, który może – ale nie musi – przeistoczyć się w kryzys bankowy. W obecny kryzys banki wchodzą dobrze skapitalizowane, z wysokimi buforami na kapitale, w ciężar których można absorbować straty.

To, czy obecna wycena giełdowych banków jest fair zależy od długości i dotkliwości kryzysu dla gospodarki. Jeżeli kryzys okaże się przejściowy, banki w dłuższym horyzoncie czasu, paradoksalnie, mogą okazać się beneficjentami całej sytuacji. Proszę zwrócić uwagę, że na świecie zdjęto – i zdejmuje się nadal – z banków brzemię wielu obostrzeń regulacyjnych. Wprawdzie regulatorzy zarzekają się, że są to działania tymczasowe, lecz nie wykluczam, że zmiany mogą pozostać na dłużej.

Wiemy już, że niektóre banki, jak Pekao, obejmują za miliardy złotych obligacje emitowane przez Polski Fundusz Rozwoju i BGK. Co Pan sądzi o tym mechanizmie? Czy akcjonariusze banków nie oceniają go przypadkiem negatywnie?

Warunkiem powodzenia programu tarczy finansowej dla przedsiębiorstw jest emisja i sprzedaż obligacji przez Polski Fundusz Rozwoju na łączną kwotę 100 mld zł. Wszystko to w bardzo ograniczonym czasie, bo PFR powinien bezzwłocznie przydzielić środki beneficjentom. Tymczasem w „normalnych” warunkach Skarb Państwa emitował obligacje na kwotę niecałych 200 mld zł, ale rocznie, przy czym spora część znajdowała nabywców za granicą. Nadmieniam, że te 100 mld PFR to dodatkowa podaż długu na rynku, bo Skarb Państwa i tak będzie musiał się zadłużać.

Nabywcą obligacji PFR na rynku pierwotnym są banki, bez których zaangażowania w tym zakresie projekt „tarczy” nie miałby żadnych szans realizacji. Do odkupu obligacji zobowiązał się Narodowy Bank Polski, lecz bankowi centralnemu wolno kupować papiery PFR-u tylko na rynku wtórnym, żeby pozostać neutralnym na wynik finansowy biorących udział w operacji banków.

Operacja zakupu obligacji PFR przez banki i następnie ich odkupu przez NBP została tak zaplanowana, żeby – poza ogromnym zaangażowaniem organizacyjnym i operacyjnym banków – wpływ na tzw. standing finansowy uczestniczących instytucji był neutralny. Banki umożliwiają tym samym realizację ważnego dla gospodarki programu wsparcia publicznego.

Kilka miesięcy temu krążyła po rynku finansowym plotka, że państwowe banki myślą o stworzeniu konsorcjum, które zakupiłoby znaczny pakiet akcji Deutsche Banku. Co Pan sądzi w ogóle o takiej idei i czy tzw. koronakryzys może być okazją do tego, by nasz sektor kupił coś dużego poza granicami Polski?

Ekspansja międzynarodowa jest logicznym etapem rozwoju biznesu, także bankowego, po osiągnięciu odpowiednio silnej pozycji na rynku krajowym. Tym bardziej, że bankowość opiera się na efekcie skali, oraz może z sukcesem wykorzystywać efekt dywersyfikacji geograficznej. Lecz ekspansja rodzi też ryzyka i może stać się przyczynkiem do znacznej erozji, a nawet upadku dużej instytucji lub grupy bankowej.

Przykład?

Pouczający jest przykład wymienionego w pytaniu Deutsche Banku. Pra-przyczyną obecnej słabości niemieckiego giganta stała się nieudana ekspansja na rynek USA w segmencie lukratywnej bankowości inwestycyjnej, rozpoczęta przejęciem podupadającego amerykańskiego Bankers Trust w połowie lat 90. XX wieku. Życzyłbym zatem polskiemu sektorowi sukcesów na polu ekspansji międzynarodowej, ale dokonanej bez pośpiechu, w sposób dobrze przemyślany i zaplanowanej długofalowo.

W jaki sposób to wszystko, do czego doprowadziła pandemia koronawirusa – czyli obniżki stóp i recesja, rosnące problemy z portfelami kredytów – wpłynie na możliwość spełnienia wymogów MREL przez polskie banki?

Zacznijmy od konstatacji, że i bez pandemii banki w Polsce miałyby trudności w spełnieniu wymogu MREL. Przy czym problemów tego typu nie zgłaszały banki w strefie euro, ani m. in. na Węgrzech oraz w Czechach. Rzecz jasna wypełnianie wymogu MREL w warunkach niepewności w gospodarce i na rynku kapitałowym nie jest sytuacją komfortową dla banków.

Na szczęście termin na spełnienie MREL pozostaje dość odległy. Sprawę bankom także ułatwia to, że w ramach pakietu działań antykryzysowych Bankowy Fundusz Gwarancyjny wydłużył okres na spełnienie śródokresowego celu MREL wyznaczonego podmiotom przymusowej restrukturyzacji.

Środowisko niskich stóp procentowych, jak pokazują obecne doświadczenia banków w strefie euro, sprzyja pozyskiwaniu finansowania na drodze emisji instrumentów MREL ze względu na rosnący w tych warunkach popyt inwestorów na instrumenty dające pewną nadwyżkę nad rentownością lokat bankowych, nawet za cenę sporego ryzyka po stronie kupujących.

Jak bardzo spadnie w 2020 i kolejnych latach wynik netto polskich banków komercyjnych? Niektórzy analitycy szacują, że same obniżki stóp z I kwartału przyczynią się do zniżki wyniku o 10 proc. rok do roku. Czy może Pan przedstawić jakieś swoje estymacje? Gwoli przypomnienia, zysk netto sektora bankowego w 2019 roku wzrósł o 12,5 proc., do 14,68 mld zł.

Czynnikiem decydującym o ukształtowaniu się wyniku banków komercyjnych w Polsce będzie kwota, na jaką konieczne stanie się zawiązanie rezerw z tytułu oczekiwanych strat kredytowych, a w następnych okresach – rzeczywistego ukształtowania się wartości ekspozycji niepracujących (NPLs).To z kolei jest pochodną przyjęcia scenariusza przebiegu kryzysu gospodarki realnej i rzeczywistego rozwoju sytuacji w przyszłości.

W najbliższych kwartałach dla skali osłabienia wyniku banków komercyjnych decydująca okaże się polityka zawiązywania rezerw. Tworzenie rezerw na ryzyko kredytowe w standardzie rachunkowym MSSF 9 to podejście prospektywne: rezerwy zawiązuje się na poziomie odpowiadającym oczekiwanej stracie w określonym horyzoncie w przyszłości. Problem ze standardem w warunkach pandemii polega na tym, że przyjęty sposób estymacji parametrów dla modelu wyliczania rezerw skutkuje wysoką pro-cyklicznością modelu. Innymi słowy, zastosowanie wprost standardu okazać by się mogło druzgocące dla wyników sektora, a nawet dalszej egzystencji wielu banków, i to jeszcze zanim straty miałyby okazję się zmaterializować. Tym bardziej, że COVID 19 prędzej czy później ustąpi, a tak gwałtowny spadek aktywności gospodarczej, jaki widzimy obecnie, nie musi wcale trwać w horyzoncie roku lub zapadalności ekspozycji kredytowych banków.

Świadomi ograniczeń standardów rachunkowości nadzorcy w innych krajach albo częściowo zawieszają stosowanie obowiązujących standardów – jak w USA odnośnie stosowanego tam GAAP – albo zachęcają banki i ich audytorów do odpowiednio elastycznego podejścia w ramach standardu. Tutaj kłania się przykład m.in. Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego odnośnie MSSF9. Na marginesie warto dodać, że polski nadzorca, czyli KNF, wykazał się sporym refleksem i podjął działania ułatwiające bankom i audytorom odpowiednie zastosowanie MSSF 9, jak się okazuje zgodne z kierunkiem przyjętym przez nadzorców europejskich.

Zatem, dla oszacowania wysokości wyniku banków w tym roku i najbliższych kolejnych mamy dwie wielkie niewiadome: podejście banków i ich audytorów do zawiązywania rezerw, zaś w trochę dalszej perspektywie skalę rzeczywistych szkód w gospodarce spowodowanych pandemią.

Rozmawialiśmy do tej pory o bankach komercyjnych, a gdzieś w tle istnieją banki spółdzielcze. Te banki nie radziły sobie dobrze podczas okresu prosperity. Czy to każe nam zakładać, że koronakryzys może doprowadzić do naprawdę poważnych problemów w sektorze spółdzielczym?

Istnieje takie ryzyko, gdyż porównując tylko wskaźniki finansowe, banki spółdzielcze w Polsce jako całość wykazywały dotąd niższe współczynniki kapitałowe, niż banki komercyjne, słabszą jakość portfela kredytowego i niższy stopień pokrycia rezerwami ekspozycji niepracujących. Ponadto, ale to już wynika z charakterystyki prawnej tychże instytucji, mają mniejsze niż banki komercyjne możliwości szybkiego pozyskania kapitału w dużej ilości, zważywszy, że wiele banków komercyjnych ma silnych i aktywnych akcjonariuszy, do grona których zalicza się również Skarb Państwa.

Obecny kryzys przetestuje również zarządzanie ryzykiem stopy procentowej w księdze bankowej w tym sektorze. W tym aspekcie pozostaję pełen obaw co do stopnia przygotowania banków spółdzielczych. W trudnych chwilach sektor opierać się będzie na sile banków zrzeszających oraz efektywności działania systemów ochrony instytucjonalnej (IPS). Choć trzeba przyznać, że w sytuacji dotąd obserwowanych trudności niektórych członków zrzeszeń – a liczba banków spółdzielczych w Polsce przekracza pół tysiąca, więc nietrudno o przypadki problemowe – system zdał egzamin.

Natomiast nadciągający huragan może okazać się nieporównywalny z niczym czego wcześniej doświadczyliśmy w Polsce przez ostatnie bez mała trzy dekady. Oznaczać będzie czas próby dla całego sektora bankowego, gospodarki i państwa polskiego oraz społeczeństwa.

– rozmawiał Piotr Rosik

 

Marcin Liberadzki jest profesorem SGH, doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych w dyscyplinie finanse, pracuje w Kolegium Zarządzania i Finansów Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Absolwent SGH na kierunku „finanse i bankowość” oraz Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego (od 2009 r. wykonuje zawód radcy prawnego). W 2017 roku uzyskał stopień naukowy doktora habilitowanego na podstawie cyklu publikacji pt. „Hybrydowe papiery wartościowe – obligacje typu contingent convertibles”.

 

Marcin Liberadzki, (©Archiwum własne)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Zarządzanie rezerwami dewizowymi NBP

Kategoria: Analizy
Na koniec 2021 r. rezerwy dewizowe NBP osiągnęły równowartość 166 mld dol., wzrastając sześciokrotnie w stosunku do poziomu z 2000 r. i niemal dwukrotnie w ciągu ostatniej dekady. W rankingu krajów dysponujących największymi rezerwami dewizowymi Polska plasuje się na wysokiej 20. pozycji.
Zarządzanie rezerwami dewizowymi NBP