Autor: Krzysztof Bień

Departament Analiz Ekonomicznych NBP.

Polskie banki muszą być lepsze niż europejskie

Banki polskie mają bardzo dobre wyniki, są bezpieczne, wysoce skapitalizowane i mogłyby wziąć na siebie o wiele więcej ryzyka niż obecnie. Niezrozumiała jest ich niechęć do korzystania z rynku międzybankowego. Zagrożeniem są europejskie propozycje dysponowania płynnością banków do grup bankowych – uważa Wojciech Kwaśniak, wiceprzewodniczący KNF.
Polskie banki muszą być lepsze niż europejskie

Wojciech Kwaśniak (Fot. NBP)

Obserwator Finansowy: Wyniki sektora bankowego za 2011 są najlepsze w historii. Nie musimy obawiać się o polski sektor bankowy? Sytuacja w sektorze bankowym dobra, to KNF nie ma chyba za dużo do pracy?

Wojciech Kwaśniak: Pracy nie brakuje. Najważniejsze jest utrzymanie dobrych standardów w polskim sektorze bankowym, ale i wyciąganie wniosków z błędów z przeszłości. Mamy szczęście, że przy całym tym zamieszaniu w europejskim systemie finansowym, nasze banki nie tylko mają wysoki kapitał i to dobrej jakości, ale także generują wysokie zyski z podstawowej działalności, co daje im potencjał do rozwoju. Wiele europejskich banków nie jest w stanie wygenerować odpowiednio wysokich dochodów i stoi przed problemem pozyskiwania kapitału z zewnątrz, jak np. UniCredit to uczynił, ale niestety zmuszony był dokonać emisji ze znaczącym dyskontem.

Ale kapitału na rynkach podobno nie brakuje.

Zależy komu jest on dostępny. W przypadku banków kapitał ten jest bardzo trudno dostępny. I trzeba za niego dużo płacić. Alternatywą jest pomoc publiczna, ale po nią banki tym bardziej nie chcą sięgać, bo jest ona obłożona licznymi warunkami.

Zebrany kapitał otwiera przed naszymi bankami możliwości rozwoju. Jaka skala wzrostu, np. akcji kredytowej byłaby w tych warunkach realna?

Cały polski sektor bankowy ma wypłacalność liczoną do kapitału Tier 1 powyżej 11,5 proc., przy oczekiwaniach ze strony Europejskiego Nadzoru Bankowego na poziomie 9 proc. Współczynnik adekwatności kapitałowej jest powyżej 13 proc. Banki polskie są wysoce skapitalizowane i są to dobre, twarde kapitały. Myślę, że po dokonaniu zalecanych przez KNF odpisów z zysku z 2011 r. będą mieć rezerwę na wzrost skali aktywności co najmniej o jedną trzecią.

Do ekspansji potrzebny jest jednak nie tylko kapitał podstawowy, ale także finansowanie. I z tym jest chyba największy kłopot?

Trzeba te kredyty mieć z czego udzielać. Przy drogim kapitale pozyskiwanym spoza kraju i martwym krajowym rynku międzybankowym banki muszą pozyskiwać środki finansowe głównie z depozytów krajowych. Tu z kolei możliwości wzrostu są ograniczone. Poziom depozytów jest ograniczony zamożnością społeczeństwa i przyrostami oszczędności. Banki mają poza tym duże niedopasowania płynnościowe – duże ekspozycje na rynku nieruchomości finansowane są z krótkich depozytów i tylko po części z linii kredytowych z międzynarodowego rynku międzybankowego oraz z holdingów bankowych, których są częścią.

Tylko niespełna 5 proc. depozytów w systemie bankowym ma terminy dłuższe niż 1 rok, w innych systemach bankowych udział ten sięga 15 – 25 proc. 60 proc. finansowania z holdingów międzynarodowych ma charakter krótkoterminowy. Taka struktura finansowania jest niekorzystna. Dlatego mówimy, że fundamentem dalszego stabilnego rozwoju polskich banków i finansowania gospodarki jest szybkie stworzenie możliwości zaistnienia banków na rynku instrumentów dłużnych. W Polsce rynek ten przez 20 ostatnich lat nie powstał i ma znaczenie śladowe.

Dlaczego nie powstał?

Zarówno banki jak i przedsiębiorstwa miały łatwiejsze sposoby finansowania rozwoju, czy to poprzez emisję akcji, czy korzystanie z pożyczek podporządkowanych od zagranicznych właścicieli, czy też – w przypadku przedsiębiorstw – poprzez korzystanie z linii kredytowych z banków. Wymogi stawiane w standardzie Bazylea III zmierzają właśnie w kierunku dywersyfikacji źródeł finansowania. Jest to konieczne także z uwagi na zmieniające się modele biznesowe międzynarodowych grup bankowych, w których obecnie kładzie się nacisk na pozyskiwanie finansowania z lokalnych rynków, a nie finansowanie ich rozwoju przez środki dostarczane przez grupę.

O tym, że powinien istnieć dobry rynek instrumentów dłużnych mówi się od bardzo dawna.  Dlaczego nic z tego tak długo nie wychodzi?

Instrument dłużny od samego początku musi być porządnie budowany, bardzo przejrzysty z punktu widzenia kategorii ryzyka, ratingowany oraz musi być płynny. Dopiero stworzenie takich warunków da szansę stopniowego rozwoju tego rynku, czemu dobrze może służyć obrót na Catalyst. On nie powstanie z dnia na dzień, ale w perspektywie powiedzmy 5 lat jest szansa, aby 20 do 25 proc. finansowania banki pozyskiwały z rynku instrumentów dłużnych. Dziś sytuacja jest taka, że są instytucje potencjalne zainteresowane tymi instrumentami, ale mówią, że nie mają co kupować. I to prawda. Banki też powinny być zainteresowane takimi dobrze zestandaryzowanymi papierami, bo one nadawałyby się do wykorzystania jako instrumenty zabezpieczające, w tym i w transakcjach repo z NBP.

No dobrze, ale jak długo można mówić – zróbmy coś?

Potrzeba m.in. pewnych zmian w konstrukcji prawnej istniejących już instrumentów, w tym i dotyczących zasad ich opodatkowania. Dotyczy to m.in. możliwości łatwego przenoszenia portfeli kredytowych mogących być podstawą transakcji sekurytyzacyjnych przez banki, jak i podstawą do emisji listów zastawnych przez specjalistyczne banki hipoteczne. Chcemy jako KNF wspólnie z innymi uczestnikami rynku zaproponować Ministerstwu Finansów spójne rozwiązania i liczymy, że dzięki rządowemu wsparciu propozycje te szybko trafią do ustawodawcy. Rynek Catalyst na to czeka i jest przygotowany. Można liczyć, że notowane tam instrumenty przyciągną nie tylko polskich, ale także zagranicznych inwestorów, co w szczególnie pozytywny sposób wpłynie na rozwój zarówno instytucji finansowych, jak i gospodarki.

A jeśli chodzi o finansowanie z rynku międzybankowego. Rynek nie działa – i co?

Jest to trudno zrozumiałe i nie do zaakceptowania. Można zrozumieć, że rynek międzybankowy nie działał po upadku banku Lehman Brothers. Ale polska gospodarka od 3 lat rozwija się w tempie około 4 proc. rocznie, banki są stabilne i zyskowne oraz odporne na niestandardowe sytuacje na co wskazują stress-testy NBP i KNF. Nie ma powodu do braku zaufania w obserwowanej skali. Prowadzenie banku to działalność profesjonalna, tu są mierniki, wskaźniki, liczby. Z nich zaś wynika, że nie ma racjonalnych powodów do braku współpracy na rynku międzybankowym.

Banki mają dobre wyniki, może więc nie potrzebują pieniędzy z rynku międzybankowego?

Gdyby tak było nie lokowałyby 100 miliardów złotych w Narodowym Banku Polskim na niskie oprocentowanie, mogąc na rynku ulokować lepiej. Również pamiętajmy, że z uwagi na pozycję rynkową na rynku depozytów jedni mają nadwyżki płynności, a inni jej potrzebują.

Co można zrobić aby zwiększyć zaufanie banków do siebie?

Większość polskich banków to są spółki giełdowe. Ich akcjonariusze są zainteresowani dobrymi wynikami. Lokowanie znacznych nadwyżek funduszy bankowych np. w NBP obniża efektywność ich wykorzystania. Myślę, że akcjonariuszy powinno to niepokoić. Rynek bankowy z natury nie jest rynkiem w pełni wolnym, ale regulowanym. I jako nadzór będziemy zwracali uwagę na tę sytuację radom nadzorczym banków i akcjonariuszom. Będziemy rozmawiali z kierownictwami banków, również w kontekście ryzyka systemowego kreowanego przez banki swoim działaniem.

Kiedy można tego oczekiwać?

Na razie zbieramy informacje, prowadzimy analizy. Interesują nas informacje z banków dotyczące rynku nieruchomości, audytów, lokat antypodatkowych, kwestie funkcjonowania banków jako depozytariuszy na rynku firm inwestycyjnych i OFE, na międzynarodowym rynku międzybankowym, w tym w relacjach z holdingami, których większość z nich jest częścią. Jak dobrze wszystko zdiagnozujemy, to zrobimy spotkania z bankami kluczowymi dla całego rynku. Będziemy rozmawiali o przyczynach i skutkach określonych zachowań i standardów wewnętrznych, w tym i o niechęci do transakcji na rynku międzybankowym.

Można spodziewać się rekomendacji?

Nie tylko. Możliwe jest też wydanie indywidualnych ocen i zaleceń. Ja wielokrotnie mówiłem, że w warunkach jakie są obecnie będziemy się koncentrowali przede wszystkim na indywidualnym oddziaływaniu na banki. Nie wykluczamy też różnych podpowiedzi w postaci jak to się mówi „listów pasterskich” KNF, określających nasz pogląd na wybrane problemy, albo też wydania mniej lub bardziej twardych przepisów określających zasady dobrych praktyk, czy też norm właściwego zachowania po to, żeby stworzyć warunki do normalnego funkcjonowania rynku bankowego oraz międzybankowego.

Z reakcji banków na apel dotyczący zatrzymania dywidend KNF jest zadowolony?

Jestem zadowolony, jak dotychczas wybrane banki bardzo transparentnie informują o swoich zamiarach, zaś pozostałe uważnie monitorujemy.

Pozostając przy kwestiach regulacyjnych – kiedy można spodziewać się oceny skuteczności rekomendacji dotyczących kredytów hipotecznych i detalicznych?

Nie wcześniej niż za pół roku. Rekomendacje są restrykcyjne, a w odniesieniu do kredytu hipotecznego dodatkowo nałożyło się także zakończenie realizacji programu Rodzina na Swoim, więc tu ocena może być bardziej złożona. Niewykluczone, że będzie dopiero po roku. Walutowe kredyty hipoteczne stały się już produktem niszowym i o to chodziło. Trudno już dziś znaleźć taki kredyt dostępny kredytobiorcy o niskim lub średnim dochodzie. Banki zmieniają w związku z tym strategie działania. Przewidują przede wszystkim rozwój w segmencie kredytów dla przedsiębiorstw. Dodam jeszcze, że na skutek naszych działań zniknęły także tzw. lokaty antypodatkowe. One skończą się szybciej niż wejdą w życie nowe przepisy w tej sprawie.

Banki europejskie poradzą sobie z kryzysem zadłużeniowym?

Bardzo trudno jest odpowiedzieć na to pytanie. Kryzys zaczął się od tego, że część banków zidentyfikowała problemy z jakością swoich aktywów kredytowych. Ale po tej fazie kryzysu okazało się, że znacznie większym problemem dla ich stabilności jest zaangażowanie w papiery skarbowe niektórych państw. Jak ktoś jest zaangażowany na rynkach tych państw, które uznane są za kraje wyższego ryzyka – i nie ma znaczenia czy chodzi tu o rynek papierów skarbowych, czy o rynek kredytowy – siłą rzeczy odkłada się to w postaci ryzyka dla banku. Musi on bowiem zabezpieczyć to ryzyko odpowiednimi odpisami. I jest to poważny problem i dla samych banków, jak i dla krajów.

Pytanie czy uda się go rozwiązać w krótkim okresie czasu?

Nie ma jasnej odpowiedzi. Na pewno jednak sytuacja ta nie jest obojętna dla polskich banków. Polski rynek wciąż jest postrzegany jako wschodzący. Czym można w tej sytuacji do nas przekonywać? Bardzo dużą przejrzystością, bardziej konserwatywnym podejściem, czyli pokazywaniem wyższego kapitału, dobrej jakości, odpowiednio konserwatywnym zarządzaniem aktywnością kredytową i zasadami jej finansowania. Dlatego przyjmowane u nas wskaźniki, np. wypłacalności są wyższe od osiąganych przez banki w innych krajach europejskich. Chociaż też nie wszystkich. W Szwecji, czy Wielkiej Brytanii np. przyjęto, że współczynnik ten powinien wynosić od 10 do 17 proc. My mówimy o 12 proc.

Jak w tym kontekście patrzeć na projekt unijnej dyrektywy CRD IV, mówiącej m.in. o kwestii płynności w bankach? Czy jest to próba poprawienia sytuacji banków w jednych krajach unijnych, kosztem innych?

Zarysowany w tym projekcie kierunek przesuwania dyspozycji płynnością banków z jednostek lokalnych w kierunku grup jest generalnie niebezpieczny. Wcześniej kierunek ten wynikał z modeli biznesowych banków transgranicznych i dążenia do ich wprowadzenia w państwach goszczących. Teraz próbuje się poprzez standard wiążący UE wprowadzić grupowe zarządzanie płynnością, kapitałem i kosztami. To oznacza, że interes grupy jest ważniejszy od interesu zależnych banków. Chce się to nałożyć w sytuacji gdy istnieją krajowe systemy gwarancji depozytów i zarządzania kryzysowego oraz nie zwracając uwagi na to, że banki lokalne mają często giełdowy charakter i innych akcjonariuszy, zarówno krajowych, jak i zagranicznych.

Jest jeszcze jeden istotny aspekt związany z maksymalną harmonizacją działalności bankowej. Oznaczałaby ona wprowadzenie wszędzie jednolitych standardów, m.in. zarządzania ryzykiem. Z uwagi na lokalne ryzyka, lokalny nadzorca musi posiadać prawo do stosowania bardziej ostrych zasad. Wskazuje na to zarówno Raport Grupy de Larosiere, jak i sam standard Bazylei III. Chodzi tylko o to, żeby o tym, co zastosuje lokalny nadzór następnie wszystkich powiadomił oraz o to, żeby ci, którzy chcą operować na tym rynku – w dowolny sposób, również transgranicznie, za pośrednictwem oddziału, albo bez fizycznej obecności oddziału – zawsze stosowali ten sam standard, żeby nie było arbitrażu regulacyjnego.

I jest oczywiście kwestia uprawnień lokalnego nadzoru bankowego. To dość istotne. W podejściu do kapitałów i płynności w bankach z punktu widzenia grupy najważniejszy jest interes właściciela kapitału, ochrony własnej reputacji i pozycji rynkowej. W przypadku podejścia takiego jakie ma nadzorca lokalny najważniejsza jest ochrona depozytów, stabilności własnego rynku, a w przypadku głębszego kryzysu – podatnika.

Stanowisko polskiego nadzoru do projektu dyrektywy CRD IV jest więc jak rozumiem negatywne. A stanowisko polskiego rządu?

Projekt dyrektywy CRD IV pojawił się u progu polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej. Zwyczajowo, kraj w czasie swojej Prezydencji nie prezentuje własnych  postulatów wobec innych członków Unii Europejskiej.

Polska Prezydencja już się skończyła. Nie jest za późno?

Nie. Wciąż jest czas zbierania opinii, stanowisk. Krytyczne stanowisko w sprawie tego projektu ma zresztą też Europejska Rada do spraw Ryzyka Systemowego. Ona również podniosła kwestie ryzyk związanych z grupowym podejściem i wzrostem ryzyka dla lokalnych rynków. Jest to niewątpliwie proces złożony i będzie ostatecznie rozstrzygany politycznie i wyłącznie przez polityków. Doświadczenia ze strefą euro wskazują, że siła strefy euro jest związana z transparentnością i siłą finansów tworzących ją państw. W jeszcze większym stopniu dotyczy to grup bankowych.

Jaki jest stosunek KNF do projektów opodatkowania transakcji bankowych, czy szerzej finansowych? W Europie są różne projekty.

Pomysły opodatkowania zrodziły się na tle konstatacji, że banki, czy szerzej instytucje finansowe, okazały się w następstwie kryzysu źródłem kosztów dla podatnika. W związku z tym – argumentuje się – w sytuacji kryzysu finansów publicznych powinny być obciążone jakimś podatkiem. Ma to wymiar moralny, ale również ekonomiczny i biznesowy. W Polsce banki nie stały się kosztem dla podatnika, więc argument ten u nas odpada.

Istnieje również obawa, że banki działające globalnie będą przenosić swoją aktywność do innych jurysdykcji, gdzie takiego podatku nie będzie. Są to zarazem instytucje, które z natury rzeczy w łatwy sposób przenoszą dodatkowe koszty na swoich klientów. Jeśli myśleć o jakichś rozwiązaniach, to takich, które opodatkowałyby ryzykowną działalność banków, a nie działalność podstawową związaną z depozytami, czy z emisją własnych papierów dłużnych.

Czyli jest pan przeciwny?

Sceptyczny, ale rozumiem, że może być aspekt związany z czynnikami natury makroekonomicznej, czy politycznej. Gdyby na przykład przyjmowane było jakieś rozwiązanie w skali europejskiej, to lepiej aby ono obowiązywało wszędzie jednolicie.

KNF przygotowuje się już do zdiagnozowania sytuacji w SKOK-ach?

Na razie czekamy na to, czy ustawa wejdzie w życie, bo od tego zależy, czy formalnie obowiązek ten zostanie na nas nałożony. Najpierw potrzebna jest więc ustawa, potem rozporządzenia wykonawcze. One określą wedle jakich standardów wykonywany będzie nadzór. Sporządzone zostaną również bilanse otwarcia. Zrobią to firmy audytorskie. Na razie więc robimy bardzo wstępne analizy. Nie mamy bowiem dostępu do pełnych danych, które mogłyby być podstawą do głębokich analiz przygotowujących nowy system nadzoru.

Rozmawiał Krzysztof Bień

Wojciech Kwaśniak od października 2011 jest zastępcą przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego. Był Generalnym Inspektorem Nadzoru Bankowego, gdy inspektorat był połączony z NBP. Potem był doradcą prezesa NBP.

Wojciech Kwaśniak (Fot. NBP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Jak ułatwić finansową adaptację uchodźców z Ukrainy w Polsce?

Kategoria: Analizy
Cały zestaw skorelowanych ze sobą działań polskich instytucji finansowych znacząco ułatwia przybywającym do Polski uchodźcom z ogarniętej wojną Ukrainy szybkie włączenie się do społecznego i gospodarczego życia w naszym kraju.
Jak ułatwić finansową adaptację uchodźców z Ukrainy w Polsce?