Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Posłańcy złych wiadomości

To politycy uczynili oceny agencji niezbędną częścią regulacji finansowych dla wielu inwestorów. Nie ma znaczenia, kto płaci za ratingi, na pewno nie mogą na to narzekać Stany. Jedyny powód dla którego USA nie są dziś w sytuacji Grecji to fakt, że dolar jest walutą światową – mówi prof. Adam Lerrick z American Enterprise Institute w Waszyngtonie.
Posłańcy złych wiadomości

(CC By-NC-ND Sgeulachdan)

Obserwator Finansowy: Czy możemy winić agencje ratingowe za kryzys w Europie i obniżenie oceny USA?

Adam Lerrick: Nie. Szczególnie jeśli chodzi o Europę, gdzie agencje ratingowe są mocno opóźnione w stosunku do rynku jeśli chodzi o ocenę ryzyka kredytowego rządów. Obniżenie ratingów przyszło dopiero po tym jak rynki straciły pewność i oprocentowanie obligacji wzrosło.

USA należała się obniżka ratingu?

Tak. Powiem więcej: jedyny powód dla którego Stany Zjednoczone nie są dziś w sytuacji Grecji to fakt, że dolar jest walutą światową. Jest nią zaś dlatego, że euro nie może go wyprzedzić ze względu na problemy w Europie.

To skąd tyle zarzutów pod adresem agencji?

Z negatywnej mechanicznej reakcji rynku na obniżenie ratingu. Taka sytuacja to jednak wina polityków, którzy uczynili oceny agencji niezbędną częścią środowiska regulacji finansowych dla wielu inwestorów. Komitet do spraw Konglomeratów Finansowych (FCC) w Stanach Zjednoczonych i Europejski Bank Centralny (EBC) we Frankfurcie ustanowiły reguły, w myśl których inwestorzy nie mogą kupować obligacji notowanych poniżej określonego poziomu, który wyznaczają agencję. Doszło do absurdalnej sytuacji: inwestor chciałby kupić obligacje, uważa, że może zaakceptować ryzyko kredytowe, ale nie może tego zrobić, bo jakieś przepisy mówią, że w jego portfelu muszą być tylko aktywa, które mają AAA. W dodatku jeśli rating spadnie musi sprzedać posiadane już papiery, niezależnie od tego co sam o nich myśli.

Obniżki ratingów nie wynikają z wcześniejszego ich “upiększania”? Sam model “issuer pays” – czyli płacenie za rating przez wystawcę obligacji nie jest chyba przejrzysty?

Nie ma większego znaczenia kto płaci za ratingi. Na pewno nie może na to narzekać rząd Stanów Zjednoczonych. Gdyby rzeczywiście wyniki zależały od opłaty za rating USA wiecznie miałyby AAA, a przecież rating obniżono.

Rządy powinny przestać używać ratingów do celów regulacyjnych i pozostawić to narzędzie prywatnym inwestorom?

To nie jest kwestia rywalizacji między rządami, a kapitałem prywatnym. Rządy stoją jednak nad instytucjami regulującymi rynek, które narzucają inwestorom wymóg posiadania instrumentów dobrze ocenianych przez Moody’s, Fitch i S&P. Regulatorzy nadali tym agencjom specjalny status. Ma to swoje konsekwencje, bo inwestorzy nie przeprowadzają już własnej oceny ryzyka kredytowego, tylko patrzą na literki nadawane przez te agencje.

Jak rozwiązać ten problem? W Europie mówi się o stworzeniu lokalnej agencji ratingowej z siedzibą we Frankfurcie.

Na pewno przydałaby się większa konkurencja między agencjami. Europejska agencja ratingowa może być dobrym pomysłem, ale jeśli będzie stworzona przez rządy, to żaden inwestor nie uwierzy, że będzie w stanie wydawać zalecenia wbrew tym rządom. Jeśli agencja będzie rządowa, a słuchanie jej zaleceń będzie obowiązkowe, to droga do jeszcze większej niestabilności.

Jeśli zaś agencja będzie utworzona przez 25 banków europejskich i to one będą płacić za ratingi?

To lepszy pomysł. Tak jak już powiedziałem nie jest jednak problemem, kto płaci za ratingi. Narodowość agencji także nie ma znaczenia. Jeśli Europa wierzy, że ratingi są ważnym dobrem publicznym i dla rynku rzeczą pozytywną byłoby istnienie większej ilości agencji ratingowych, to niech je subsydiuje. Wtedy większa liczba ratingów pozwoli przełamać oligopol trzech agencji.

W takie subsydiowane agencje inwestorzy uwierzą prędzej niż w rządową?

Tak. To już się dzieje, bo – jak mówiliśmy – wystawcy obligacji płacą za ich oceny. Problem byłby tylko wtedy gdyby rządy powiedziały: ta ocena nam się nie podoba, nie zapłacimy za nią. Nic takiego się jednak nie stało.

Inną propozycją jest zakaz wydawania ratingów w czasie gdy trwa ratowanie jakiegoś kraju…

To zły pomysł. Inwestorzy zawsze muszą mieć skalę odniesienia. Kiedy ratingi milczą nie wiedzą czy agencje obniżyłyby ocenę z CCC do CC+, czy wręcz do DDD. Negatywny wpływ na rynki pozostaje, a może być nawet silniejszy. Bo jak się można zachować, gdy agencje będą mogły powiedzieć tylko: “jest negatywna zmiana, ale nie powiemy jaka”.

Nie powstrzyma to spekulantów?

Spekulanci nie są problemem. Problemem są europejskie rządy oraz amerykański administracja, które wydają więcej niż zarabiają.

Agencje myliły się jednak podczas kryzysu azjatyckiego w latach 90, na początku kryzysu w 2008 roku, ostatnio w przypadku Grecji. To ich nie dyskwalifikuje?

We wszystkich tych przypadkach jedynym zarzutem jest to, że były zbyt powolne w rozpoznaniu ryzyka kredytowego. To jednak nie uprawnia do stwierdzenia, że spowodowały te problemy. Problemów należy szukać gdzie indziej – w procesie budżetowym w Stanach Zjednoczonych w ostatnich 20 latach, albo w Grecji w ostatnich 10 latach. Politycy powodują problemy i nie mogą mieć pretensji do spekulantów i agencji ratingowych, że podejmują akcję gdy te problemy odkryją. Inaczej jest to strzelanie do posłańca złych wiadomości.

Czym po całym tym zamieszaniu inwestorzy będą wciąż wierzyć agencjom?

Jest wielu inwestorów, którzy nie wierzą im od lat…

To dobrzy inwestorzy?

Różnie. Niektórzy odnoszą sukcesy, inni nie. Zawsze można jednak zauważyć, że zmiany oprocentowania rządowych obligacji o całe miesiące wyprzedzają obniżenie ratingu. Kiedy to się dzieje wzrost oprocentowania jest już tylko symboliczny. Rynek wyprzedza wszelkie informacje. Nawet ci, którzy w agencje nie wierzą muszą jednak podejmować decyzje na podstawie ich ratingów, bo są skrępowani regulacjami.

Jeśli Moody’s, Fitch i S&P nie będą miały z góry zapewnionego rynku zbytu, to ich opinie będą jednymi z wielu. Przy dużej konkurencji agencje, które będą wydawać nietrafne prognozy zwyczajnie z niego wypadną.

Rozmawiał Marek Pielach

Adam Lerrick jest profesorem ekonomii na Uniwersytecie Carnegie Mellon w Pittsburghu i współpracownikiem American Enterprise Institute w Waszyngtonie.

(CC By-NC-ND Sgeulachdan)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Listy zastawne – odporne na kryzys i coraz bardziej zielone

Kategoria: Analizy
Coraz więcej emisji listów zastawnych wpisuje się w cele zrównoważonego rozwoju i transformacji energetycznej. Zielone i społeczne listy zastawne mogą wkrótce stać się znaczącym segmentem rynku i pożądanym elementem portfeli inwestycyjnych inwestorów instytucjonalnych.
Listy zastawne – odporne na kryzys i coraz bardziej zielone