Getty Images
Malejąca stopa zastąpienia (stosunek emerytury do ostatniej pensji), a z drugiej strony także rosnące zarobki sprawiają, że coraz istotniejszą sprawą dla Polaków staje się inwestowanie. Dzięki internetowi i aplikacjom mobilnym pomnażanie kapitału, również na rynkach zagranicznych, stało się całkiem łatwe. Nawet jeśli mamy do dyspozycji tylko niewielkie środki.
Problemem pozostają jednak błędne decyzje indywidualnych inwestorów, ale nie tylko u nas. Jak pokazuje jedno z badań w latach 1995–2015 przeciętny amerykański inwestor osiągnął roczny zwrot 2,1 proc.
To mniej niż inflacja. Ta w omawianym czasie wyniosła w Stanach Zjednoczonych 2,2 proc. Tymczasem, gdyby statystyczny ciułacz z USA zdecydował się ulokować środki w funduszu indeksowym odzwierciedlającym indeks S&P500 na początku tego okresu, to osiągnąłby zwrot 8,2 proc. rocznie (minus minimalne opłaty za zarządzanie). Nie mówiąc już o inwestycji w REIT-y (fundusze zarządzające nieruchomościami), które przyniosły w analizowanym okresie 10,9 proc. rocznego zysku. Mało tego. Znacznie wyższy roczny zysk przyniosły nawet obligacje (5,3 proc.), złoto (5,2 proc.) czy ropa naftowa (3,3 proc.). A także portfele złożone z akcji i obligacji w różnych proporcjach.
Błędy poznawcze – przyczyna słabych wyników
Niezadowalające rezultaty indywidualnych inwestorów wynikają z szeregu błędnych decyzji, jakie podejmują. Potwierdzają to badania. Dla przykładu, te przeprowadzone przez Terrance Odeana, pokazują, że przeciętni uczestnicy giełdy sprzedają i kupują nie te akcje, co trzeba.
Naukowiec przeanalizował decyzje handlowe 10 000 klientów w dużej dyskontowej firmie brokerskiej. Kupowane przez nich udziały wypadały gorzej od tych, których się pozbyli. Transakcje te okazały się więc szkodliwe, zwłaszcza że należało uiścić od nich prowizje. Tego typu badania powtarzano również przy innych okazjach. I ich rezultaty zawsze niekorzystnie świadczyły o decyzjach indywidualnych inwestorów.
Zobacz również:
Portfele modelowe – sposób na błędy poznawcze w inwestowaniu
Do takiej sytuacji walnie przyczyniają się błędy poznawcze. Jest ich wiele i nie sposób omówić tu wszystkich. Warto przyjrzeć się tym najczęstszym i najistotniejszym.
Lęk przed stratą
Szczególnie istotnym błędem jest obawa przed stratą i związaną z nią goryczą porażki. Według badań boimy się tego znacznie bardziej niż cieszymy z zysku.
Nie chcemy więc realizować strat. W efekcie przetrzymujemy walory tracących i nierokujących poprawy spółek, zamiast przyznać się do porażki i sprzedać dołujące wciąż akcje. W ten sposób jednak tylko pogarszamy sytuację własnego portfolio.
W przypadku natomiast pozycji zyskownych mamy skłonność do zbyt szybkiego pozbywania się udziałów rosnących spółek w obawie przed przejściem zysku w stratę. Tymczasem często to właśnie dłuższe utrzymywanie osiągających zysk walorów okazałoby się korzystne.
Sposobem na pozbycie się lęku przed stratą może być ustanowienie stałych zasad i trzymanie się ich bez względu na emocje. Niekiedy można to zautomatyzować – np. ustawiając zlecenie stop-loss. Dzięki niemu walor zostanie automatycznie sprzedany po spadku ceny np. o 20 proc. (aby zapobiec dalszym stratom).
Ograniczona uwaga
Kolejny przykład błędu poznawczego w inwestowaniu to ograniczony zakres uwagi (ang. limited attention span). Prowadzi on inwestorów do kupowania akcji, opierając się np. na przekazie mediów czy opinii znajomych, a nie na rzeczywistych wskaźnikach ekonomicznych. Remedium jest tu uniezależnienie się od informacyjnego szumu i rozwijanie w sobie zdolności do obiektywnej analizy.
Pogoń za trendem
Inny błąd poznawczy to nadmierna pogoń za trendem. Badanie Joanny Wu z Uniwersytetu Rochester pokazuje, że 39 proc. nowego kapitału napływającego do funduszy inwestycyjnych trafia do 10 proc. najlepszych w minionym roku. Tymczasem ubiegłoroczny zysk nie musi wcale oznaczać jego powtórzenia w kolejnym roku.
Zobacz również:
Dlaczego Polacy niechętnie inwestują na giełdzie?
Pogoń za tłumem nie popłaca. Podejście kontrariańskie i kupowanie w warunkach wywołanego paniką spadku cenowego to lepsze rozwiązanie. O ile oczywiście, mamy uzasadnione podstawy, by sądzić, że np. dana spółka jest wartościowa, a spadek ceny chwilowy i nieuzasadniony. Ponadto, zamiast gonić za chwilowym trendem, lepiej jest opierać się na długofalowych danych historycznych.
Efekt świeżości
Kolejny błąd poznawczy to tak zwany efekt świeżości (ang. recency bias). Polega on na skupieniu się na danych z ostatnich lat czy nawet miesięcy. I wyciąganiu na ich podstawie wniosków nawet na odległą przyszłość. Dla przykładu, jeśli panuje bessa, to inwestor zniechęca się całkowicie do aktywności na rynkach kapitałowych. Twierdzi, że na akcjach można tylko stracić. Hossa natomiast, zwłaszcza w jej końcowej fazie, sprzyja przekonaniu, że dobre czasy potrwają na zawsze. Prowadzi to do nadmiernego inwestowania w ryzykowne aktywa lub zaciągania pożyczek brokerskich (margin).
Remedium jest trzymanie się planu i automatyzacja inwestowania oraz unikanie nadmiaru finansowych newsów i gorących porad, a także konsultacja z doradcą inwestycyjnym i samokształcenie. Historia rynków finansowych pokazuje bowiem, że w długim terminie większość rynków rośnie. Nie są to jednak wzrosty tak oszałamiające, na jakie liczą początkujący inwestorzy. „W ciągu ostatnich 204 lat zwrot z akcji (amerykańskich) po uwzględnieniu inflacji wyniósł średniorocznie 6,8 proc.” – pisał ekonomista Jeremy Sieglel („Stocks for the Long Run, McGraw-Hill Nowy Jork 2020).
Inwestowanie pasywne w indeksy
Oprócz pokonywania konkretnych błędów poznawczych konieczne jest opieranie się na stałej strategii. Zdaniem specjalistów najlepsze dla większości inwestorów indywidualnych są: koncentracja na inwestowaniu w sprawdzone, uznane indeksy giełdowe oraz długofalowe trzymanie zakupionych w ten sposób aktywów. Pozwala to bowiem uniknąć błędów poznawczych i osiągnąć zysk w wysokości rynkowej średniej (a nie niższy).
Ojciec inwestowania pasywnego John C. Bogle (1929–2019) zalecał, by nie szukać igły w stogu siana, lecz kupić cały stóg. Innymi słowy – trudno jest znaleźć samemu najlepsze firmy (mało kto mógł choćby u progu XXI w. przewidzieć przyszły sukces giełdowy Apple). Inwestując jednak (np. za pośrednictwem funduszy ETF) w cały indeks gwarantujemy sobie ekspozycję na ich zyski.
Jeśli chodzi o indeksy giełdowe, to warto wspomnieć o szczycącym się szczególnie dobrymi wynikami historycznymi amerykańskim indeksie dużych spółek S&P500, albo MSCI All Country World (ACWI, skupiającym akcje różnej kapitalizacji z 23 krajów rozwiniętych i 24 się rozwijających).
Inwestując np. w szeroki indeks akcji amerykańskich lub globalnych zmniejszamy ryzyko. Dzięki dywersyfikacji nie jesteśmy uzależnieni od pojedynczej spółki, branży na rynku albo nawet – szczególnie w przypadku akcji globalnych – kondycji gospodarki kraju. Tego typu pasywne inwestowanie umożliwiają fundusze typu ETF. Opłaty z nimi związane są znacznie mniejsze od funduszy zarządzanych aktywnie. Wynika to z faktu, że jedyną rolą ich zarządców jest bierne odzwierciedlanie składu indeksu giełdowego. To właśnie niższe opłaty są ogromnie istotnym, choć niedocenianym, plusem funduszy ETF.
Czy jednak lepiej nie jest po prostu zdać się na profesjonalistów dobierających najlepsze akcje, nawet, jeśli fundusze aktywnie zarządzane pobierają opłaty pochłaniające lwią część zysków? Rozumowanie to wydaje się sensowne. Wszak, jeśli inwestorzy indywidualni wypadają słabo, to może powinni częściej sięgać po pomoc zawodowców?
W odpowiedzi na te wątpliwości warto przywołać pewną historię. Otóż słynny Warren Buffett rzucił wyzwanie zawodowym zarządcom funduszy inwestycyjnych. Stwierdził bowiem, że żaden z nich nie będzie zdolny do wybrania 5 aktywnie dobierających spółki funduszy, które pokonają biernie zarządzany fundusz odzwierciedlający indeks dużych amerykańskich spółek. A konkretnie Vanguard S&P500. Czas zakładu trwał 10 lat od 1 stycznia 2008 r. do 31 grudnia 2017 r. Stawką był milion dolarów.
Zobacz również:
Nieszablonowo i długoterminowo, czyli portfel inwestycyjny zamożnych
Na większość wyzwanych do pojedynku menadżerów padł blady strach. Jedynym, który podjął rzuconą przez Wyrocznię z Omaha rękawicę, okazał się Ted Saides. Wybrał on pięć funduszy, obstawiając, że pokonają one indeks w 10-letnim okresie.
Mylił się jednak. W ciągu 10 lat pasywny fundusz Vanguard S&P500o osiągnął średnioroczny zwrot 8,5 proc. Tymczasem nawet najlepszy z aktywnie zarządzanych funduszy zyskał jedynie 6,5 proc. W efekcie milion dolarów z zakładu powędrowało do wskazanej przez Warrena Buffetta, czyli zwycięzcę,–– fundacji charytatywnej.
Menadżerowie przegrywają
To nie wyjątek. W najnowszym raporcie SPIVA U.S. Scorecard Year-End 2023 w 2023 r. można przeczytać, że 60 proc. wszystkich aktywnie zarządzanych funduszy inwestycyjnych skupujących duże akcje amerykańskie przegrało z indeksem S&P500. Im zatem dłuższy okres, tym większa liczba funduszy inwestycyjnych okazuje się gorsze od S&P500.
Z raportu można się dowiedzieć także, że:
- W ciągu 5 lat z S&P500 przegrywa 78,68 proc. z aktywnie zarządzanymi funduszami obejmującymi duże spółki USA.
- W ciągu 10 lat jest to 87,42 proc.
- W okresie 20 lat – aż 93,03 proc.
Zależność obowiązuje także przy innych rodzajach aktywów niż amerykańskie spółki. Wyniki funduszy w omawianym raporcie ukazane są również w zasadzie bez uwzględnienia opłat za zarządzanie (ang. the fund returns used are net of fees, excluding loads). Dlatego też realne rezultaty ich klientów są jeszcze gorsze.
Oczywiście przeszłość nie gwarantuje wyników w przyszłości. Długofalowe dane historyczne mogą stanowić jednak cenną podpowiedź na rzecz inwestowania pasywnego. Wiara w dobre wyniki szerokiego indeksu amerykańskich akcji (jak S&P500) opiera się właśnie na takich danych.
Warren Buffett właśnie dlatego w swym liście do akcjonariuszy z 2014 r. przekonywał, że „XXI w. będzie świadkiem dalszych wzrostów, prawie na pewno znaczących. Celem inwestora nieprofesjonalnego nie powinno być typowanie zwycięzców – ani on, ani jego >>pomocnicy<< nie potrafią tego dokonać. Powinien więc posiadać przekrój firm, które z pewnością będą sobie dobrze radzić jako całość. Tani fundusz indeksowy na S&P 500 osiągnie ten cel”.
Oczywiście dla inwestorów, chcących uniknąć koncentracji wyłącznie na spółkach amerykańskich istnieją alternatywy, jak choćby inwestowanie w indeks spółek globalnych – jak np. wspomniany MSCI ACWI World Index. Jak zauważa natomiast Nick Maggiulli w książce „Po prostu kupuj. Sprawdzone sposoby oszczędzania i budowania majątku” „przez znaczą część czasu większość rynków (z różnych krajów) rośnie. Poświęcanie czasu i nerwów na dobór poszczególnych spółek jest zazwyczaj zbędne. Na ogół dla zwykłego inwestora lepiej będzie zdać się na indeks”.
Myślenie długofalowe – drugi filar sukcesu
Inwestowanie pasywne, czyli indeksowe to zatem jeden z kluczy do pomnożenia kapitału. Drugim jest myślenie długofalowe. Jedno z badań firmy Fidelity pokazuje, że najlepsze wyniki w badanym 10-letnim okresie zanotowano na kontach maklerskich należących do… nieżyjących już inwestorów.
Wyjaśnienie tego jest proste. Zmarli nie sprawdzają nerwowo rachunków maklerskich. Nie śledzą newsów. Nie poddają się emocjom i wynikającym z nich błędom poznawczym. Nie płacą podatków i prowizji od nadmiernej liczby transakcji. Nie przejmują się krótkotrwałymi wahaniami cen akcji. Pozwalają zaś zyskom rosnąć.
Oczywiście śmierć nie wydaje się zachęcającą strategią inwestycyjną, ale na szczęście istnieje inna opcja. Po prostu cierpliwość. We wspomnianym „Liście do akcjonariuszy z 2014 r.” Warren Buffett porównuje inwestorów do farmerów. Gdyby ci ostatni, zamiast czekać na plony i ich stopniowy wzrost zaczęli gwałtownie wymieniać się gruntami rolnymi – sprzedawać je i kupować, nie doczekaliby wysokich zysków. Jako populacja zbiednieliby wskutek ponoszonych kosztów (podatki, koszty doradztwa ekspertów etc.). Ta sama zasada dotyczy uczestników giełdy.
Zobacz również:
Skąd się biorą decyzje finansowe
Na potrzebę cierpliwości w inwestowaniu wskazują także konkretne dane. Według raportu Credit Suisse opublikowanego w 2023 r. w latach 1900–2022 rynek akcji Stanów Zjednoczonych osiągnął 6,4 proc. rocznej (ang. annualized) stopy zwrotu.
Globalne rynki akcji natomiast (z pominięciem USA) osiągnęły w tym czasie 4,3 proc. realnego zwrotu. W obydwu przypadkach mowa o zyskach po wzięciu pod uwagę inflacji (dane te podane zostały w ujęciu dolarowym i uwzględniają wzrost cen w USA – także w przypadku akcji reszty świata).
Nagroda dla cierpliwych
Roczny zysk nie jest więc oszałamiający, ale ten długofalowy już tak. Wymaga to jednak cierpliwego i długofalowego inwestowania na rynkach akcji. W raporcie Credit Suisse można też przeczytać, że siła nabywcza pieniędzy zainwestowanych w akcje amerykańskie wzrosła między 1900 a 2023 r. aż 2024 razy. Czyli np. jednorazowo zainwestowane 10 tys. dol. wzrosłoby do 20 240 000 dol. w ujęciu realnym.
W przypadku inwestycji w akcje reszty świata w tym okresie siła nabywcza wzrosła 176 razy. Jednorazowo zatem zainwestowane 10 tys. dol. wyniosłoby 1 760 000 dol. i to już po uwzględnieniu inflacji oraz bez brania pod uwagę dodatkowych zakupów aktywów (choć też bez podatku).
Wyliczenia te pokazują, że długofalowe inwestowanie w sprawdzone indeksy giełdowe to jedna z najbardziej efektywnych strategii pomnożenia majątku. Dla naprawdę cierpliwych i mniej egoistycznych inwestorów to nawet droga to stworzenia bogactwa na pokolenia lub majątku, którym można podzielić się z organizacjami dobroczynnymi.
Oczywiście, nie mamy gwarancji pozytywnego zakończenia. Historia nie musi się bowiem powtórzyć. Z pewnością uczy jednak tego, że pokora (inwestowanie w indeksy, zamiast samodzielnego doboru spółek) oraz cierpliwość (podejście dalekowzroczne) często przynoszą obfite plony.
Tekst powstał w celu edukacyjnym i powinien być traktowany tylko jako ciekawa lektura. Nie jest poradą inwestycyjną. Warto pamiętać, że wyniki historyczne nie muszą się powtórzyć w przyszłości.