(©Envato)
Hayek stworzył również teorię spontanicznego ładu rynkowego, który określał pojęciem katalaksja (catallaxy). Autor „Drogi do zniewolenia” zapożyczył to słowo z greki, ponieważ, jak sam przyznał, zachwycony był wieloznacznością tego terminu. Grecki czasownik καταλλάσσω oznacza „wymieniać”, ale także „przyjmować do społeczności” czy „pojednać się i zamieniać wroga w przyjaciela”. Porządek ów tworzy się w sposób ewolucyjny, niejako metodą prób i błędów, wskutek czego powstają instytucje społeczne dobrze służące wspólnocie.
Zalety wolnego rynku
Austriacki ekonomista wysunął szereg argumentów uzasadniających konieczność istnienia swobodnej gry rynkowej. Postulował przede wszystkim, że rynek zapewnia właściwe wykorzystanie unikalnej wiedzy poszczególnych jednostek, aktorów uczestniczących w niezliczonych transakcjach gospodarczych, dzięki czemu otrzymujemy rzetelną informację o kosztach, a tym samym potencjalnych zyskach związanych z ludzką przedsiębiorczością. Wiedza ta, stanowiąca wypadkową sygnałów cenowych, pozwala uczestnikom gry rynkowej podjąć decyzję, w jakie projekty warto się zaangażować i jakim dziedzinom należy poświęcić zarówno czas, jak i zasoby.
Istnienie wolnego rynku umożliwia ludziom podjąć działania stanowiące ekspresję ich indywidualnych możliwości i zdolności, co potencjalnie daje perspektywy – jeśli spotka się z aprobatą innych uczestników wymiany – wzbogacenia wspólnoty o nową wiedzę czy rozwiązania, które poprawią warunki życia społeczeństwa. Rynek pozwala także na wykorzystanie tej specyficznej i trudno uchwytnej wiedzy.
Zobacz również:
Prawa ekonomii podlegają ocenie moralnej
Węgierski uczony Michael Polanyi, a w ślad za nim Hayek, ukuł pojęcie wiedzy milczącej – ukrytej, którą wskutek różnorakich doświadczeń nabywamy, lecz której nie potrafimy w łatwy sposób wyrazić, bądź usystematyzować. Jest nam ona jednak dostępna i możemy ją wykorzystać dla dobra swojego i wspólnoty. Przykładem takiej umiejętności może być zmysł przedsiębiorczości, czyli umiejętność wyczuwania i reagowania na potrzeby innych ludzi. Po prostu mamy to „coś”, ową smykałkę, ale na czym ona polega – nie potrafimy wyjaśnić.
Urynkowienie emisji pieniądza
W drugiej połowie lat 70. XX w. Hayek wysunął oryginalną koncepcję. W książce „Denacjonalizacja pieniądza” (ang. The Denationalization of Money) zaproponował wprowadzenie mechanizmu swobodnej emisji walut, czyli pozbawienie banków centralnych monopolu emisji pieniądza. Z jednej strony pomysł ten można postrzegać w kategoriach radykalnego i konsekwentnego rozwinięcia idei, że wolny rynek stanowi najskuteczniejszy sposób rozstrzygania decyzji ekonomicznych, ale możemy jeszcze dostrzec rys innej myśli austriackiego myśliciela.
W 1944 r. Hayek wydał bowiem swoją najsłynniejszą pracę publicystyczną – „Drogę do zniewolenia”, w której przestrzegał demokracje zachodnie przed naśladowaniem państw totalitarnych w dziedzinie planowania gospodarczego. Obawiał się, że rozwiązania zastosowane w okresie stanu wyjątkowego, jakim jest okres wojny, nie zostaną zarzucone w czasie pokoju i podkopią stopniowo dobrobyt i wolności obywatelskie. Skutkować to będzie stopniową utratą wolności i odejściem w stronę rzeczywistości socjalistycznej, czyli drogi, z której nie będzie odwrotu. Obawa przed zbytnią władzą państwa, tak charakterystyczna dla liberalnego sposobu myślenia, prowadziła Hayeka do uznania, że także wyłączna prerogatywa emisji pieniądza powinna zostać odebrana władzy publicznej, ponieważ monopol ów może prowadzić i w ciągu wieków prowadził przecież do różnego rodzaju nadużyć względem społeczności. W oczach autora „Konstytucji wolności” nadużyciem takim, a urastającym do największej winy rządów i banków centralnych, jest bowiem inflacja. Ujął to dość dobitnie: „…zadanie trwałego zapobiegnięcia inflacji zawsze wydawało mi się sprawą najwyższej wagi, nie tylko ze względu na to, jaką szkodę i jakie cierpienia inflacja wywołuje, ale także dlatego, że przez długi czas żywiłem przekonanie, że nawet umiarkowana inflacja, koniec końców, prowadzi do powracających recesji i bezrobocia, co też było, jak dotąd, usprawiedliwionym zarzutem pod adresem systemu, w którym dominuje wolna przedsiębiorczość. Jeżeli wolne społeczeństwo ma przetrwać, to tę kwestię trzeba raz na zawsze rozwiązać”.
Jeśli przyjąć powyższe przestrogi za dobrą monetę, stawką jest przetrwanie cywilizacji. Skoro bowiem nawet umiarkowana inflacja może prowadzić do katastrofy gospodarczej, a ta stanowi poważne zagrożenie dla egzystencji wolnego społeczeństwa, należałoby podjąć kroki, by zapobiec realizacji czarnego scenariusza. Środkiem zaradczym miałoby być urynkowienie emisji walut, co wskutek gry konkurencyjnej pozwoliłoby na ustabilizowanie życia gospodarczego.
Zobacz również:
Po co polityka monetarna?
Podkreślał, że „Na ten moment najważniejszym wnioskiem jest to, że główna skaza obecnego ładu rynkowego, będąca powodem licznych zarzutów pod jego adresem – jego podatność na nawroty okresów recesji i bezrobocia – może mieć źródło w odwiecznym monopolu rządów na emisję pieniądza. Nie mam żadnych wątpliwości, że prywatne przedsiębiorstwo, jeżeli rząd nie stanąłby mu na przeszkodzie, mogłoby zapewnić – i istotnie zapewniłoby – społeczeństwu różne waluty, i że te, które zwyciężyłyby w walce konkurencyjnej, byłyby nade wszystko stabilne pod względem wartości i zapobiegłyby zarówno nadmiernej stymulacji procesów inwestycyjnych, jak i idącym za nimi okresom recesji”.
Polityka i gospodarka
Czy jednak konkurencja między walutami przyniosłaby zamierzony skutek i czy w ogóle jest możliwe, aby państwo funkcjonowało efektywnie, nie mając jednego, ustawowego środka płatniczego? Można powątpiewać i wysunąć szereg argumentów przeciw koncepcji Hayeka. Najważniejszymi są przede wszystkim kwestia historyczna. Nigdzie nie próbowano takiego rozwiązania i wątpliwym jest, aby taka formuła znalazła zastosowanie w przyszłości. Wszak od wieków bicie pieniądza stanowiło nieodmiennie prerogatywę i przywilej władcy. A zatem źródła takiego rozwiązania nie tkwią w mechanizmach gospodarczych, lecz wyrastają z woli politycznej. Z tym faktem wiążą się przecież określone skutki gospodarcze. Istotnie, władza może swojego przywileju nadużyć. Rząd może nas oszukiwać, tak jak czynili to w przeszłości władcy, którzy fałszując pieniądz, wierzyli, że mają pełnię władzy nad systemem monetarnym. Prędzej czy później jednak rzeczywistość gospodarcza upominała się o swoje prawa. Ten argument jednak, choć ma swoją wagę, nie zmienia faktu, że oddanie prawa emisji w prywatne ręce nie uchroniłoby nas przed tym samym ryzykiem.
Czy zatem prywatni emitenci nie mieliby tych samych pokus? Można mieć uzasadnione obawy. Warto zauważyć ponadto, że oddanie tak ważnego przywileju w prywatne ręce oznaczałoby scedowanie części uprawnień, które przynależą niezmiennie suwerenowi. Jak to ujął Mayer Amschel Rotschild, protoplasta słynnej dynastii bankierów: „Dopóki jestem w stanie kontrolować emisję pieniądza w danym kraju, nie dbam o to, kto w nim stanowi prawo”. Emisja pieniądza to po prostu ogromna władza. Ponad dwieście lat temu Thomas Jefferson, prezydent i współautor deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych, powiedział: „Jestem głęboko przekonany, że niebezpieczeństwo dla naszej wolności, które stanowią międzynarodowe instytucje bankowe, jest daleko większe niż groźba ze strony wrogich armii. Bankierzy stworzyli już nową arystokrację pieniądza, lekceważąc lokalne rządy. Prawo do emisji pieniądza musi być wydarte z bankierskich rąk; musi ono należeć do właściwego suwerena – narodu. (…) Prywatny bank centralny z prawem do emisji publicznego pieniądza zagraża wolności ludzi bardziej niż wroga armia”.
Nie sposób rozdzielić gospodarki od polityki i vice versa. Są to dziedziny ściśle ze sobą sprzężone, a decydujący głos ma lub powinna mieć ostatecznie polityka – rozumiana jako arystotelesowski ideał realizacji dobra wspólnego. Obejmuje ona wszystkie aspekty życia społecznego, w tym gospodarkę. To, że na co dzień jesteśmy nią rozczarowani i postrzegamy jako „w krysztale pomyje”, jak śpiewał poeta, nie zmienia istoty rzeczy, że od polityki uciec nie sposób. Można ją jednak zawsze uczynić lepszą.
Zobacz również:
Trzy pytania o bank centralny za 100 lat
Zarazem bardzo łatwo zwizualizować rzeczywistość, w której jeden z emitentów eliminuje konkurencję, stając się monopolistą z możliwością narzucenia jeszcze gorszego jarzma. Wszak dziś niejednokrotnie widzimy takie uprzywilejowane byty w świecie mediów, portali społecznościowych czy właśnie w kręgu finansów. Wyemancypowane spod wszelkiej kontroli politycznej i społecznej stają się groźne dla naszej wolności. Jeśli koncentrujemy swoją uwagę jedynie na kwestiach gospodarczych, nie oglądając się na wartości, które wykraczają poza doraźną korzyść, ryzykujemy wizję świata zapowiadanego przez Juana Donoso Cortésa, który przed ponad 150 laty przestrzegał: „Dawni ekonomiści polityczni zalecali systemy monopolistyczne obwarowane ograniczeniami. System liberalnych ekonomistów politycznych sprowadza się do tego samego monopolu osiąganego drogą wolności, drogą wolnej konkurencji, która w tragiczny i nieunikniony sposób wiedzie do tego samego monopolu. Na koniec, system komunistyczny prowadzi do tego samego monopolu poprzez powszechną konfiskatę, poprzez którą całe bogactwo zostaje przekazane w ręce Państwa”.
Nie powinien nam także umykać fakt, że wolny rynek jest i pozostaje konstruktem politycznym, to znaczy nie staje się ostatecznie spontanicznym porządkiem wyłonionym wskutek ustania ingerencji państwa w wymianę rynkową, ponieważ możliwy jest w ramach istniejącego państwa i systemu prawnego. A ponieważ koniec końców to państwo jest odpowiedzialne za ład oraz porządek i dysponuje – przynajmniej w teorii – monopolem siły, a zatem również władza polityczna może ingerować w system gospodarczy. Takim przejawem porządku wolnorynkowego okazała się rzeczywistość dziewiętnastowiecznej Anglii, gdzie powstanie takiego ładu zostało usankcjonowane decyzją władzy państwowej, która nałożyła się na głęboko zakorzenione tradycje indywidualistyczne w społeczeństwie. Gorzkim świadectwem tej polityki stały się działania podjęte w obliczu zarazy ziemniaczanej, które – uzasadniane panującą ideologią – przyczyniły się do pogłębienia tragedii narodu irlandzkiego.
Odpowiedzialność polityki pieniężnej
Z tych samych względów właściwa polityka pieniężna nie może być wyłączona spod prerogatyw instytucji państwowych. Ze względu na materię sprawy prowadzenie właściwej polityki monetarnej nie jest rzeczą łatwą i nigdy nie będzie. Taka jest istota wszelkiej poważnej polityki, a państwo – niczym żaglowiec płynący przez wezbrane morza musi meandrować między skałami i innymi niebezpieczeństwami. Przez wieki, gdy obowiązywał standard złota, pieniądz był trudno dostępny, czego skutek stanowiły procesy deflacyjne, co dusiło rozwój gospodarczy. Zresztą nie tylko wtedy. Przyczyny Wielkiego Kryzysu, który spustoszył gospodarkę światową przed niemal stu laty, nie wynikały przecież jedynie z nietrafionych inwestycji oraz procesów spekulacyjnych, ale jednym z powodów okazał się także niedobór pieniądza i kredytów, co skutkowało dalszym spadkiem popytu oraz presją na zniżkę cen, pogarszając dotkliwie tylko powagę sytuacji. W takiej nadzwyczajnej chwili, jedynie państwo dysponuje narzędziami, by zapobiec katastrofie, ponieważ gospodarka służy wspólnocie politycznej, republice, czyli rzeczy pospolitej.
Hayek ma oczywiście wiele racji, gdy konstatuje, że rządy grają z nami w nierówną grę. Politycy grzeszą krótkowzrocznością, kierują się wąsko pojmowanym interesem swoich środowisk, ale prywatyzacja prerogatyw władzy nie przyniesie ulgi, lecz może sprowadzić jeszcze większe kłopoty. Uniwersalnego lekarstwa na wszystkie nasze bolączki po prostu nie ma.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.