Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Regulacje dla banków to kłopot dla gospodarki

Antykryzysowe regulacje sektora bankowego mają swoją ciemną stronę. Mogą doprowadzić do osłabienia wzrostu z powodu mniejszej akcji kredytowej, ale też do przenoszenia przez banki biznesu z kraju do kraju – twierdzą bankowcy. A jak Polska zachowa się wobec proponowanych rozwiązań? Powściągliwie – powiedział Marek Belka, prezes NBP na Forum Bankowym Związku Banków Polskich.
Regulacje dla banków to kłopot dla gospodarki

Marek Belka, prezes NBP, podczas Forum Bankowego 2013 (fot. ZBP)

– Patrzę z drżeniem serca na światowe regulacje bankowe. Chodzi w nich o to, żeby rozmiar sektora finansowego ograniczyć – powiedział prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka.

Więcej kapitału – mniej kredytu

Najważniejsza z regulacji miała być wprowadzona już od tego roku, ale komisja ds. gospodarczych i finansowych Parlamentu Europejskiego uzgodniła ją dopiero pod koniec lutego. To wyższe wymogi kapitałowe dla banków oraz zaostrzone kryteria jakości kapitału, a także wprowadzenie nowych buforów kapitałowych.

Kapitał najwyższej jakości CET 1 ma pokrywać 4,5 proc. aktywów ważonych ryzykiem, a wraz z buforem zachowania kapitału i buforem antycyklicznym nawet 9,5 proc. Wiadomo, że bankom w obecnej sytuacji trudno jest podnieść kapitał. Niektóre z nich, jak Unicredit, właściciel Pekao, czy portugalski BCP, właściciel Millennium, przeprowadzały w ostatnich latach emisje akcji. Ale sprzedawały je bardzo tanio. Mają więc drugą możliwość – zmniejszać aktywa ważone ryzykiem.

I banki właśnie już to robią. Zaostrzenie wymogów kapitałowych powoduje, że ponad 100 amerykańskich banków odnotowało zmniejszenie podaży kredytu, a jego niedobór w gospodarce Stanów Zjednoczonych można szacować na 374 mld euro – mówił na Forum prezes Deutsche Bank Polska Krzysztof Kalicki. Według przedstawionych przez niego szacunków wszystkie regulacje, wraz z obowiązkiem zwiększenia płynnych aktywów (LCR) i wydłużeniem finansowania (NFSR), spowolnią wzrost gospodarczy w USA od 0,05 do 0,5 proc. rocznie, a do 2015 roku łącznie PKB będzie mniejszy o 3,2 proc. A poza tym 7,5 miliona Amerykanów straci w świecie pracę.

Symulacje te mówią, że banki też poniosą koszty, wskutek czego średni zwrot z kapitału (ROE) wynoszący przed kryzysem 15 proc. obniży się do 10,7 proc. po pełnym wprowadzeniu regulacji, czyli w 2019 roku. Według tych samych szacunków tylko w bankach pracę straci około 0,5 mln osób.

Podział banków

Ale to nie wszystko. Amerykańskie banki czeka prawdopodobnie podział na część kredytowo-depozytową i inwestycyjną. Były prezes Rezerwy Federalnej Paul Volcker uznał, że cześć działań systemu finansowego nie ma charakteru użytecznego społecznie, lecz spekulacyjny. Podział przewiduje cześć ustawy Dodda-Franka regulującej sektor bankowy w USA zwana Volcker Rule. Ma wejść w życie w połowie przyszłego roku, jednak przepisy zostały zaskarżone i czekają teraz na decyzję sądu. To może proces podziału banków opóźnić.

– Wejście Volcker Rule będzie oznaczało, że inwestorzy w USA stracą 90 – 315 mld dolarów, koszty pożyczek między bankami inwestycyjnymi a komercyjnymi wzrosną o 11 mld dolarów, a koszty transakcyjne o 4 mld dolarów – powiedział Krzysztof Kalicki.

Podobne propozycje w Europie zgłaszali brytyjski ekonomista John Vickers i szef fińskiego banku centralnego Erkki Liikanen. Chodzi o to, żeby rozdzielić ważne systemowo działania banku od tych, które nie są z punktu widzenia systemu gospodarczego istotne. W lutym brytyjski kanclerz skarbu George Osborne, który początkowo sprzeciwiał się tej koncepcji, zapowiedział, że rząd przedstawi niedługo projekt reformującej system bankowy ustawy, gdzie znajdą się zapisy pozwalające regulatorowi (ma nim być Bank Anglii) podzielić bank. Prawo to ma wejść w życie w ciągu roku.

„To stworzy niepewność dla inwestorów, co utrudni bankom pozyskiwania kapitału, a  ostatecznie oznacza, że ​​banki będą miały mniej pieniędzy na kredyty dla gospodarki” – powiedział cytowany przez Bloomberga dyrektor naczelny Związku Banków Brytyjskich (BBA), Anthony Browne.

Także w lutym niemiecki rząd przyjął projekt ustawy, który przewiduje, ze banki będą musiały oddzielić swą część detaliczną od tej, która zajmuje się handlem akcjami, obligacjami, walutami, derywatami i innymi instrumentami finansowymi oraz nałoży na te operacje limity. Jeśli banki będą w nie zaangażowane ponad limity, podziału instytucji będzie mógł dokonać nadzorca BaFin. Minister finansów Wolfgang Schaeuble zapowiedział, że 10–12 niemieckich banków będzie musiało zmniejszyć zaangażowanie inwestycyjne lub się podzielić. Co więcej, niemiecki projekt przewiduje kary dla zarządzających bankami za złamanie przepisów – nawet do 5 lat więzienia lub 11 mln euro.

Pakiet ustaw miałby wejść w życie w 2014 roku, a banki musiałyby do lipca 2015 zakończyć rozdział części detalicznej od handlowej. Sprawą struktury banków ma się zająć także Komisja Europejska, ale dopiero we wrześniu. Chce ona wprowadzić jednolite zasady podziału banków w całej Unii.

Po co podatek od transakcji finansowych

Kolejna regulacja, jaka czeka banki to podatek od transakcji finansowych (FTT), który ma wejść w życie od początku przyszłego roku, ale nie w całej Unii, tylko w 11 państwach chcących go wprowadzić. – To eksperyment na żywym organizmie systemu bankowego – powiedział prezes NBP. Przytoczył też słowa ministra finansów Niemiec, że podatek wprowadzany jest po to, żeby zmniejszyć liczbę zawieranych transakcji, a przez to także rozmiar samego sektora bankowego. Podatek spowoduje, że np. transakcje wysokich częstotliwości (high frequency trading) staną się prawdopodobnie w ogóle nieopłacalne.

Polska nie jest w gronie państw, które chcą wprowadzić FTT i Ministerstwo Finansów zapewniło ostatnio, że nie ma zamiaru do niego dołączać. Jednak obecna konstrukcja podatku jest taka, że dotknie on polskie banki, które będą musiały go płacić od transakcji zawieranymi z partnerami z państw, gdzie będzie on obowiązywał. A wprowadzenie podatku w Polsce spowodowałoby dla banków ok. 8 mld zł kosztów rocznie tylko z tytułu kupna obligacji Skarbu Państwa lub bonów NBP – powiedział prezes Związku Banków Polskich, Krzysztof Pietraszkiewicz.

Unia bankowa wejdzie tylnymi drzwiami

Polska na razie nie podjęła decyzji, czy przystąpić do Jednolitego Mechanizmu Nadzoru (SSM) w strefie euro. Gdybyśmy do niego przystąpili, podlegałyby mu trzy największe banki, a więc PKO BP, Pekao i BZ WBK połączony z Kredyt Bankiem. Ale czy przystąpimy, czy nie, nadzorem tym będą i tak objęte polskie spółki międzynarodowych grup bankowych – Unia bankowa do nas i tak przyjdzie tylnymi drzwiami, bo 65 proc. naszej branży bankowej jest pod kontrolą banków mających centrale w krajach UE – powiedział prezes NBP.

Tymczasem jednak projekt o SSM ewoluuje. – Jesteśmy bardzo zainteresowani wprowadzeniem SSM (w państwach strefy euro) jeśli chodzi o grupy bankowe – powiedział wiceminister finansów, Wojciech Kowalczyk. Dlaczego? Chodzi o to, że nasz nadzór musi obecnie prowadzić dyskusje z nadzorami narodowymi z krajów, z których pochodzą właściciele polskich banków. Dyskusje takie z ponadnarodowym nadzorem byłyby znacznie łatwiejsze. Jednolity nadzór ma obejmować największe banki państw ze strefy euro i z tych państw, które zechcą przystąpić do mechanizmu dobrowolnie. Państwa spoza strefy euro w nadzorze miałyby prawo głosu, nie miałyby go jednak w Radzie Prezesów Europejskiego Banku Centralnego, która ma zatwierdzać decyzje nadzorcy.

Państwo, które czułoby się poszkodowane z powodu decyzji podjętej ostatecznie przez ciało, w jakim nie jest reprezentowane, mogłoby się jednak odwołać do europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (Europeen Banking Authority, EBA), gdzie reprezentowane są wszystkie unijne kraje. Wojciech Kowalczyk powiedział, że zaskarżone decyzje byłyby tam głosowane zgodnie z mechanizmem podwójnej większości. Dodał, że uzgodnione zostały też takie zapisy, które nie pozwolą na przekształcenie notowanych na warszawskiej giełdzie banków w oddziały. Wcześniej były obawy, że spółki-matki mogą mieć do tego prawo i z niego korzystać, żeby uniknąć kontroli polskiego nadzoru, np. wtedy, gdyby chciały wycofać z Polski kapitał.

Poczekamy, zobaczymy

Prezes Marek Belka powiedział, że Polska nie powinna zajmować pospiesznie stanowiska wobec swojego udziału w unii bankowej czy też jej konkretnych projektowanych obszarach. Bo po pierwsze nie wiadomo do końca, jaką one ostatecznie przybiorą postać, po drugie zaś nie wiadomo, czy będzie to zgodne z naszym interesem, a po trzecie – skoro nie określamy daty przystąpienia do strefy euro, to korzyści z wejścia do unii bankowej byłyby ograniczone. – Poruszamy się do przodu, ale z godnością starego dębu – powiedział prezes NBP.

Jedną z największych korzyści, jakiej doznają wszystkie dotknięte kryzysem banki strefy euro, są operacje płynnościowe Europejskiego Banku Centralnego. Dostarcza on bankom Portugalii, Hiszpanii czy Włoch gotówkę, bez której wiele z nich okazałoby się faktycznymi bankrutami. Ale czy w sytuacji kryzysowej EBC zasilałby w płynność banki spoza strefy euro, gdyby kraje pozostające poza nią weszły do unii bankowej? Taki postulat zgłosił kilka miesięcy temu Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. – Na ten temat wszyscy milczą w kilkunastu językach strefy euro – powiedział Marek Belka.

Co jest szybko potrzebne

Polska powinna natomiast wprowadzić system uporządkowanej upadłości i likwidacji banków, czyli resolution, oraz powołać Radę Ryzyka Systemowego, która zajmowałaby się nadzorem makroostrożnościowym – uważa prezes NBP.

To kolejne dwa elementy reformy systemu bankowego, które wprowadzane są stopniowo na całym świecie. W resolution chodzi o to, żeby nadzór mógł przejąć kontrolę nad bankiem będącym w kłopotach, wydzielić z niego złe aktywa, dobre sprzedać, a sama instytucja nie zaprzestawałaby działalności i nie byłaby ratowana na koszt podatników.

Projekt takiej ustawy, przygotowany przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny i zatwierdzony przez Komitet Stabilności Finansowej jest już w Ministerstwie Finansów. Wiceminister Wojciech Kowalczyk powiedział Obserwatorowi Finansowemu, że prace nad nim skończą się do końca marca, po czym zostanie oddany do konsultacji międzyresortowych, co może jednak zająć kilka miesięcy. – Gdy będziemy mieli resolution, to będziemy mieli podstawę do negocjacji w przypadku kryzysu w tych bankach, które w Polsce mają swoje spółki – powiedział prezes Marek Belka.

Rada Ryzyka Systemowego miałaby natomiast prowadzić nadzór makroostrożnościowy. – Rada ma przewidywać wszystkie zagrożenia płynące z gospodarki. Nie chodzi tu tylko o to, co się dzieje w systemie bankowym – powiedział prezes NBP. W jej skład mieliby wejść przedstawiciele NBP, Ministerstwa Finansów i Komisji Nadzoru Finansowego oraz szef Głównego Urzędu Statystycznego.

Gdyby została powołana, zajmowałaby się wydawaniem rekomendacji obowiązujących dla całego rynku, np. dla całego sektora bankowego. Byłaby odpowiednikiem, a zatem też partnerem do negocjacji z Europejską Radą ds. Ryzyka Systemowego (ESRB). Utworzono ją w 2010 r. w celu przeciwdziałania ryzykom systemowym dla stabilności finansowej w Unii wynikającym np. z powiązań między instytucjami finansowymi, rynkami oraz z uwarunkowań makroekonomicznych i strukturalnych. Ostatnio minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że MF podejmie pracę nad ustawą, która powoływałaby Radę.

Które regulacje trzeba wyrzucić do kosza

Powstają zatem wciąż nowe regulacje o trudnych do przewidzenia skutkach. Niektóre wprowadzone tylko w poszczególnych państwach, inne, mające np. obejmować całą Unię, są wciąż na etapie dyskusji. – Mamy mnóstwo nie całkiem skoordynowanych inicjatyw regulacyjnych – przyznał prezes NBP. Jak w przypadku podatku od transakcji finansowych, niektóre z nich będą zachęcać do arbitrażu, czyli przenoszenia i prowadzenia działalności tam, gdzie można go uniknąć. – Skoro mamy coraz bardziej wyrafinowane regulacje, to będziemy mieć coraz bardziej wyrafinowane sposoby, żeby je obejść – powiedział Marek Belka.

Sektor finansowy być może za bardzo rozrósł się w skali globalnej i trzeba jego wzrost spowolnić. Ale w Polsce wielkość kredytów do PKB sięga zaledwie 50 proc., gdy w Niemczech przekracza zdecydowanie 100 proc.

– Polska nie jest krajem „przebankowionym”. Hamujący sektor bankowy będzie hamował wzrost – powiedział Lech Kurkliński z Warszawskiego Instytutu Bankowości. Dlatego prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz zaapelował do ustawodawców, żeby zastanowili się, których regulacji Polska nie musi przyjmować.

Marek Belka, prezes NBP, podczas Forum Bankowego 2013 (fot. ZBP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane