(©Envato)
W internecie można łatwo znaleźć sprzedawców marzeń, którzy m.in. w reklamach w portalu Facebook czy serwisie YouTube przekonują, że handel akcjami, walutami czy kryptoaktywami jest doskonałym sposobem na zarabianie dużych pieniędzy. Wprawdzie wymaga wiedzy, ale nie trzeba jej zdobywać przez długie lata, bo sami chętnie pomogą w nauce jak bogacić się szybko i skutecznie.
Wystarczy kliknąć w link i zapisać się na webinar lub kurs przygotowany specjalnie z myślą o osobach, które chciałyby odmienić swoje życie i osiągnąć wolność finansową. Bardzo często pierwszy webinar bywa darmowy, zdarza się, że za fragment kursu też nie trzeba nic zapłacić. Ale co do zasady takie usługi sporo kosztują. Nierzadko kilka tysięcy złotych i to już po promocji obowiązującej „tylko teraz”.
Internetowy guru uwiarygadnia to, o czym mówi, bardzo wybiórczą prezentacją swoich umiejętności. Niektórzy nagrywają filmy pozując na tle palm, drogiego samochodu czy innych widoków kojarzących się z wygodą i luksusem. Trudno powiedzieć, czy auto stanowi ich własność, a wyjazd na słoneczne wybrzeże nie był niskobudżetową wycieczką w ramach oferty last minute.
Inni kręcą filmiki w niezbyt dobrze oświetlonym pomieszczeniu, mając na sobie t-shirt, a nie elegancką koszulę i krawat, tak jakby chcieli pokazać, że są „zwyczajnymi ludźmi”, a sukces inwestycyjny jest na wyciągnięcie ręki każdego mieszkańca Poznania, Łodzi, Tarnowa, podwarszawskiego Piaseczna czy podlubelskiego Krasienina.
Co ma do tego inflacja?
Takie reklamy pojawiają się od dawna, ale w ostatnich latach ich liczba wzrosła. W pewnym stopniu da się to wyjaśnić sytuacją panującą na giełdach – od dłuższego czasu nie było krachu, a koronawirusowa panika szybko przeminęła, dając możliwość osiągnięcia spektakularnych zysków w kilka miesięcy.
Zobacz również:
O czym mówią rynki finansowe? Ocena sentymentu
Niewykluczone, że wzmożona aktywność samozwańczych speców od inwestowania, tradingu i spekulacji była powiązana ze wzrostem cen towarów i usług konsumpcyjnych. Świadomość, że w razie niepodjęcia żadnych działań w zaledwie rok „znika” około jedna piąta siły nabywczej oszczędności (w lutym 2023 r. inflacja CPI w Polsce wyniosła 18,4 proc. rdr), skłoniła wiele osób do poszukiwania sposobu ich ochrony. W takim okresie łatwiej uwierzyć, że istnieją cudowne metody pomnażania pieniędzy.
Uwaga na fininfluencerów
Z obecności rozmaitych guru w internecie zdaje sobie sprawę Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), która sprawuje nadzór nad rynkiem finansowym w Polsce. „Urząd KNF stale monitoruje ten rodzaj zjawiska i niejednokrotnie przestrzegał konsumentów, że należy zachować czujność i nie podejmować decyzji o lokowaniu środków finansowych pod wpływem emocji, zwłaszcza gdy ktoś opisuje daną inwestycję w samych superlatywach oraz podkreśla brak zagrożeń i duże zyski w krótkim okresie. Nieustannie podkreślamy, że nie ma inwestycji bez ryzyka oraz że nie należy inwestować w instrumenty finansowe, których funkcjonowania nie rozumiemy” – twierdzi Jacek Barszczewski, dyrektor Departamentu Komunikacji Społecznej KNF.
Na stronie internetowej KNF dostępny jest materiał „Fininfluenserzy – kim są, jak działają i jaki interes mogą mieć w dzieleniu się informacjami?”. Podkreślono w nim, że doradzanie w zakresie instrumentów finansowych wiąże się z koniecznością posiadania odpowiedniego zezwolenia z KNF i wymaga spełnienia określonych prawem wymogów. Czujność powinno wzbudzić m.in. mówienie wyłącznie o potencjalnych zyskach, zapraszanie do udziału w zamkniętych spotkaniach oraz traktowanie inwestowania jako formy zabawy.
Aktywność samozwańczych guru inwestowania, tradingu i spekulacji może przyczyniać się do utraty zaufania do rynku finansowego. Niektóre instytucje ostrzegają przed takimi osobami w ramach działań edukacyjno-informacyjnych. „Jako część sektora finansowego i największy polski bank pokazujemy klientom, jak naprawdę wygląda inwestowanie. Zwracamy uwagę, że potencjał zysku jest ściśle powiązany z ryzykiem oraz fundamentami danej inwestycji. Wierzymy, że takie działania będą przeciwwagą dla reklam „guru” obiecujących szybkie zyski, a bagatelizujących koszty czy ryzyko” – podkreśla Piotr Wardziak, ekspert z Departamentu Komunikacji Korporacyjnej PKO Banku Polskiego.
Od zera do milionera
Osoby decydujące się na handlowanie akcjami, walutami czy kryptoaktywami wiele różni, ale łączy główny cel: chęć zarobku. I nie ma w tym nic złego, bo rynek po to istnieje. Sęk w tym, że nie brakuje marzycieli dążących do bardzo szybkiego wzbogacenia się i oczekujących nierealnych stóp zwrotu. Tę chciwość podsycają pojawiające się tu i ówdzie artykuły o młodych osobach osiągających niebotyczne zyski dzięki bitcoinowi i altcoinom oraz dynamicznym wzrostom kursów akcji. Zmienność na giełdach przyciąga, dając nadzieję na zmianę swojego życia w beztroskie i dostatnie.
Dzięki rozwojowi nowoczesnych technologii chciwość może być rozbudzana jeszcze bardziej. Współczesny świat umożliwia ciągłe śledzenie kursów walut, akcji i kryptoaktywów. Aplikacje internetowe pozwalają na podejmowanie decyzji o kupnie i sprzedaży w domu, w pracy, w taksówce czy na plaży. Szybki obieg informacji, generowany m.in. dzięki mediom społecznościowym, popycha do reagowania na doniesienia spływające z różnych stron świata w myśl zasady: im szybciej, tym lepiej.
Nie tak łatwo pobić rynek
Sprzedawcy marzeń mają ułatwione zadanie z powodu braku dostatecznej edukacji ekonomicznej i finansowej. Nie wszyscy dorośli wiedzą na czym polega mechanizm procentu składanego, tak istotny w inwestowaniu. I choć w krótkim okresie właściwie każdy może zarobić na giełdzie, na dłuższą metę nie jest to takie oczywiste. Z badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych wynika, że przeciętny inwestor nie pokonuje nawet inflacji.
Zobacz również:
W świecie finansów nie ma darmowych obiadów
Często przyjmuje się, że szeroko zdywersyfikowane indeksy giełdowe w bardzo długim terminie rosną 5–10 proc. rocznie. A roczna stopa zwrotu indeksu S&P 500, w skład którego wchodzi pół tysiąca spółek o największej kapitalizacji w USA, przekracza 10 proc., ale pod warunkiem, że inwestor uzbroi się w cierpliwość, bo zdarzają się lata na minusie. Większość funduszy zarządzanych przez profesjonalistów w ciągu kilkunastu lat nie osiąga wyników lepszych od S&P 500. Gdyby wiedza na ten temat była bardziej powszechna, samozwańczym guru trudniej byłoby prowadzić swoją działalność.
Zuchwałość i brak wyobraźni
Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że generowanie średniorocznego zwrotu powyżej 20 proc. w długim terminie stanowi nie lada osiągnięcie. Udaje się to nielicznym, w tym – przez ponad 50 lat – Warrenowi Buffettowi. Jest on uznawany za inwestora wszech czasów i od lat znajduje się na liście najbogatszych ludzi świata. Tymczasem nieznani szerzej zuchwalcy na YouTubie i Facebooku twierdzą, że potrafią „wycisnąć” z rynku dużo więcej w znacznie krótszym czasie, choć nie pokazują żadnych dowodów, że są w stanie robić to w powtarzalny sposób choćby przez kilka lat.
Książka „Excess returns: a comparative study of the world’s greatest investors” stanowi kubeł zimnej wody dla każdego, kto oczekuje niebotycznych zysków na rynku kapitałowym. Zebrano w niej dane o kilkudziesięciu osobach, które w udokumentowany sposób pomnażały środki przez co najmniej 10 lat. Dla przykładu, Richard Denis, jeden z rekordzistów, twórca mechanicznego systemu do inwestowania, osiągnął średnioroczną stopę zwrotu 120 proc. w ciągu 19 lat. Brzmi imponująco, ale nie zawsze było kolorowo – z powodu dużych spadków dwukrotnie zamykał swój fundusz, a zwłaszcza początki zostały okupione wielką pracowitością i zaangażowaniem.
Również Ed Seykota, jeden z najsłynniejszych traderów, w ciągu trzech dekad obecności na rynku kapitałowym zarabiał średniorocznie 60 proc. Znany głównie ze spektakularnej spekulacji na funcie szterlingu George Soros w podobnym okresie – przez 34 lata – zyskiwał 29 proc. rocznie. Z kolei Peter Lynch, zarządzający funduszem Magellan, wypracował średnioroczną stopę zwrotu na zbliżonym poziomie w ciągu 13 lat.
Brak transparentności
Należy zachować dużo sceptycyzmu wobec osób, które nie pokazują swoich wyników z inwestowania, tradingu czy spekulacji za ostatnie kilka czy kilkanaście lat. Brak transparentności, wybiórcza prezentacja transakcji oraz natarczywość przekazu połączona z obietnicą sporych zysków powinny stanowić sygnał ostrzegawczy dla tych, którzy szukają drogi na skróty.
Zobacz również:
Fundusze tematyczne – modne, ale ryzykowne
Tworzone w pośpiechu tabelki w Excelu, filmiki z kilkoma udanymi transakcjami czy nieduży portfel prowadzony w formie wirtualnej mnie nie przekonują. Podobnie jak usługa „kopiowania ruchów” polegająca na wysyłaniu e-mailem powiadomień o kupnie lub sprzedaży, bo czy odzwierciedlają one decyzje faktycznie podejmowane przez samozwańczego guru? A jeśli tak, to jaką stanowią część jego całego portfela?
Oczywiście na rynku da się zarobić kwoty niewyobrażalne dla szarego obywatela. I nie trzeba kupować kryptowalut, w pewnych kręgach traktowanych jako gwarancja przyszłego bogactwa, ani korzystać z dźwigni finansowej, która choć pozwala osiągać bardzo duże zyski to równie dobrze może doprowadzić do wyzerowania rachunku. Wprawdzie istnieją osoby osiągające fenomenalne wyniki z tradingu, spekulacji i inwestowania, ale są to wyjątki, a jeśli zajmują się działalnością szkoleniową to prowadzą ją w zupełnie inny sposób.