Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Stress-testy powinny objąć banki w całej Europie

Rozpoczęła się nowa runda testów odpornościowych banków w Unii. Obejmują 90 banków z 21 krajów (wśród nich PKO BP), które kontrolują 65 proc. rynku bankowego w UE. Eksperci uważają, że przy zaostrzonych kryteriach aż 15 banków będzie musiało zostać dokapitalizowanych lub zamkniętych. O tym, czy banki i ich klienci mają podstawy do zmartwień rozmawiamy z Prof. Reinhardem H. Schmidtem z Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie.

Obserwator Finansowy: Te testy już dziś budzą niepokoje. Po pierwsze dlatego, że kryteria zostały zaostrzone, po drugie komisarz ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehn już zapowiedział, że należy przygotować dodatkowe środki na wsparcie banków, u których zostaną zdiagnozowane kłopoty. Tymczasem w zeszłym roku tylko 7 instytucji nie sprostało wymogom. Czy testami powinni więc niepokoić się bankowcy, czy może podatnicy, którzy być może znowu będą musieli ratować banki i do nich dopłacać?

Prof. Reinhard Schmidt: W Niemczech głównym punktem spornym jest możliwość zaliczenia cichych udziałów, jakie posiadają w niektórych bankach władze regionalne, do kapitału podstawowego. Kilka niemieckich banków uważanych jest za zagrożone, ponieważ duża część kapitału znajduje się właśnie w formie cichych udziałów. Moim zdaniem jest całkowicie nie do przyjęcia, że Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA) przyjął regulację, która tego nie uwzględnia. Przecież ciche udziały są zgodne z prawem i w jego świetle stanowią normalny kapitał podstawowy. A wracając do pytania, należy uznać, że stress – testy mogą budzić przede wszystkim obawy wśród bankowców, a nie podatników.

Szczególnie dwa banki regionalne wyróżnia wysokich wskaźnik cichych udziałów – NordLB i Helaba. Gdyby z tego powodu nie przeszły testów, ucierpiałaby ich reputacja, a tym samym zwiększyłyby się koszty refinansowania. Paradoksalnie testy zamiast zwiększyć stabilizację sektora podważyłyby ją.

W mojej ocenie, te banki nie są w ogóle zagrożone negatywną oceną w ramach testów odpornościowych. Wydaje mi się, że kompromisowym rozwiązaniem będzie swoisty okres przejściowy, czyli zobowiązanie akcjonariuszy, że do końca tego roku dopasują się do wymogów EBA.

Niektórzy eksperci uważają, że nie ma dobrych testów odpornościowych – jeśli są zbyt łagodne, to inwestorzy im nie wierzą, natomiast jeśli za ostre, to wszyscy boją się ich wyników. Jean-Claude Trichet, szef EBC, uważa, że potrzebujemy w Europie twardych i wiarygodnych testów. A pan?

Jestem tego samego zdania i nie uważam, że może to stanowić barierę ponad siły banków. Banki potrzebują więcej kapitału własnego i jest to nauka, którą zebraliśmy podczas kryzysu. Dlatego dobrze się stało, że teraz zwiększyła się presja na instytucje bankowe. Dzięki temu w krótszym czasie spełnią one oczekiwania i podwyższą kapitał zapasowy. Zresztą EBA, który wspólnie z narodowymi nadzorcami organizuje stress-testy, nie mógł przygotować innych kryteriów niż te, które zostały  zaostrzone. W innym razie nie byłby już wiarygodny od samego początku swojej działalności.

Regularne sprawdzanie, jak konkretne banki mogą sobie radzić z konkretnymi problemami, jest podstawowym elementem sprawnego nadzoru bankowego. Dlatego testy odpornościowe powinny być kontynuowane w następnych latach w całej Europie.

W przypadku kłopotów banki będą musiały uzgodnić program stabilizacyjny ze swoją narodową instytucją nadzorującą. W najgorszym razie część banków może zostać znacjonalizowana, następnie zrestrukturyzowana, a ostatecznie sprzedana. W Stanach Zjednoczonych widzieliśmy nawet, że takie procesy są nie tylko możliwe, ale mogą się nawet odbywać z zyskiem dla podatnika. Są to tylko trudności, a nie katastrofa.

Testom odpornościowym podlega w tym roku 13 banków w Niemczech, w tym Hypo Real Estate, który w zeszłym roku został oceniony negatywnie. Jak tym razem wypadną niemieckie banki – pomijając banki regionalne, o których Pan wspominał?

Dość optymistycznie patrzę na trwające badanie odporności niemieckiego sektora finansowego na sytuacje kryzysowe. Pod względem sumy bilansowe Hypo Real Estate ciągle pozostaje ważnym graczem, choć równocześnie nadal jest to nasz notoryczny problem. Wiele wskazuje na to, że poprawi się sytuacja Commerzbanku, który zapowiedział znaczące podwyższenie kapitału (aż o 11 mld euro). Ten bank chce jeszcze do maja tego roku spłacić większą część pomocy publicznej, jaką dostał podczas kryzysu finansowego od państwa w latach 2008/09, zaś do 2014 r. planuje spłacić resztę. To świadczy, że jego sytuacja bardzo się poprawia.

Już wiemy, że cztery irlandzkie banki potrzebują 24 mld euro dodatkowego kapitału. Jak bardzo mogą nas jeszcze zaskoczyć wyniki badań sytuacji w innych krajach?

Ja również spodziewam się, że więcej banków będzie potrzebowało zastrzyków w postaci dodatkowego kapitału. Jednak nie uważam, że należałoby to oceniać negatywnie. Poza tym jeśli zaostrzone wymagania nie muszą być spełnione w zbyt krótkim okresie, to banki sobie z nimi poradzą. Wyobrażenie, że banki nie mają żadnego kapitału własnego i nie mają go również skąd wziąć, jest błędne.

Dostrzega Pan inne ryzyka związane z tą rundą testów? W Hiszpanii kontroli zostaną poddane aż 24 banki, czyli najwięcej w całej UE. Na ile regionalne kasy oszczędnościowo-pożyczkowe w Hiszpanii (cajas) mogą stanowić zagrożenie dla tamtejszego sektora finansowego i czy może to być poważne źródło destabilizacji dla reszty UE?

Sytuacja kas regionalnych w Hiszpanii jest bardzo dziwaczna. W ostatnich latach doszło do ich prywatyzacji. Dlatego, gdyby w rezultacie analiz kondycji finansowej tych kas, doszło to ich częściowego upaństwowienia, byłoby to ze wszech miar wskazane.

Rozmawiał Andrzej Godlewski

Prof. Reinhard H. Schmidt jest szefem katedry bankowości międzynarodowej i finansów na Uniwersytecie im. Goethego we Frankfurcie nad Menem

Otwarta licencja


Tagi