Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

W polskim sektorze bankowym jest sporo miejsca na fuzje

Polski sektor bankowy nie uległ jeszcze silnej koncentracji w porównaniu z innymi w UE. Banki szukają efektów skali i takich strategii biznesowych, które pozwoliłyby im uzyskiwać wysokie rentowności pomimo silnej konkurencji, jaka panuje na rynku – mówi Małgorzata Pawłowska z Instytutu Ekonomicznego NBP.
W polskim sektorze bankowym jest sporo miejsca na fuzje

Małgorzata Pawłowska (Fot. Eryk Kazanowski/NBP)

Obserwator Finansowy: Czy w polskim sektorze bankowym jest zdrowa konkurencja?

Małgorzata Pawłowska: W pewnym uproszczeniu konkurencja to odwrotność koncentracji. Im koncentracja jest większa, tym słabsza jest konkurencja, natomiast wyższe są wyniki banków. Jest to uzasadnione tym, że w bardziej skoncentrowanym systemie prawdopodobieństwo zmowy – jawnej lub cichej – jest większe. To oznacza wyższe ceny dla konsumentów i wyższą rentowność banków. Tradycyjne miary koncentracji pokazują, że polski sektor wcale nie jest bardzo skoncentrowany.

W jaki sposób rośnie koncentracja sektora bankowego?

Wzrost koncentracji w sektorze powodują głównie fuzje i przejęcia. Ostatnio w Europie nastąpiły dwie fale fuzji i przejęć, ale przyczyny były zupełnie inne. Pierwsza fala spowodowana była liberalizacją i deregulacją rynków finansowych oraz powstaniem strefy euro, druga – globalnym kryzysem finansowym powodującym samoistną konsolidację sektora bankowego w wyniku przejmowania niewypłacalnych banków przez silniejsze finansowo instytucje.

Czy koncentrację można zmierzyć?

Najczęściej stosowane miary koncentracji to CR5, CR10, CR15, czyli udział pięciu, dziesięciu, piętnastu największych banków w aktywach, kredytach lub depozytach sektora. Inną jest wskaźnik Herfindahla – Hirschmana (HHI), który mierzy kwadraty udziału w rynku poszczególnych banków. Przeciwnicy tych miar uważają, że biorą one pod uwagę tylko wielkości dotyczące struktury rynku, a nie inne jego cechy, jak np. regulacje, bariery wejścia czy wyjścia. Dlatego powstała teoria New Empirical Industrial Organization, która stosuje bardziej zaawansowane metody takie jak np. indeks Lernera, statystykę H, czy miary Boona. Niekiedy dają one odmienne rezultaty niż te tradycyjne. Na przykład pokazują, że nawet gdy koncentracja rośnie to – wbrew tradycyjnym teoriom – konkurencja także może się zwiększać.

Czy zatem polski sektor jest bardzo skoncentrowany i mało konkurencyjny, czy odwrotnie?

W 2011 roku wskaźnik koncentracji CR5 wyniósł 43,7, a to jest poniżej europejskiej średniej. Średnia dla strefy euro wynosiła wtedy ok.  60,1, przy czym proporcje zaburzała Estonia, gdzie działa w zasadzie jeden bank i wskaźnik ten wynosi ponad 90,6. W całej Unii Europejskiej było to ok. 59,5. Wskaźnik HHI dla polskiego rynku za 2011 rok wynosił ok. 0,053, co oznacza niską koncentrację. Przyjęto, że gdy wynosi powyżej 0,18, rynek jest silnie skoncentrowany. Bardzo skoncentrowany jest rynek w takich krajach, jak Litwa, Estonia, Finlandia czy Holandia. Nawet, jeśli wziąć pod uwagę skutek fuzji, jakie nastąpiły ostatnio, i wskaźnik ten trochę wzrósł, to i tak bylibyśmy poniżej średniej unijnej.

Wielu przedstawicieli banków twierdzi, że polski rynek czekają fuzje i przejęcia, bo efekt skali ma szansę wykorzystać najwyżej 5, 7 największych banków, a pozostałym będzie trudno utrzymać przyzwoity zwrot z aktywów. Tymczasem KNF po podpisaniu umowy o przejęciu przez PKO BP Nordea Bank Polska wydała komunikat, w którym stwierdziła, że struktura polskiego sektora jest bliska optimum. Jaka jest pani opinia?

Nadzorca oczywiście ma prawo wskazywać, jaką strukturę sektora uważa za optymalną. Badania pokazują, że polskie banki działały w 2009 r. w obszarze rosnących wciąż efektów skali, to jest wtedy, gdy wraz ze wzrostem n – krotnym nakładów, wyniki wzrastają więcej niż o n. W koncentracji sektora bankowego od 2009 r. niewiele się zmieniło, czyli na fuzje może być jeszcze miejsce.

Czy miary koncentracji to jedyny sposób, żeby określić, jak powinien wyglądać system bankowy?

Nie. Bardzo ważne są bariery wejścia i wyjścia. W wielu krajach np. w Wielkiej Brytanii od 20 lat nie było żadnych wejść na rynek detaliczny, czyli bariery wejścia są bardzo wysokie.

W Polsce niedawno wszedł na rynek Alior Bank, który powstał parę lat temu jako start-up. Czy to świadczy, ze bariery wejścia są niskie?

W dziesięciu krajach UE, w tym w Polsce są niższe bariery wejścia niż w 15 innych krajach. Ponadto polskie banki, jak również banki z krajów UE-10 są małe w porównaniu z bankami w krajach UE-15. Ale udane wejście Alior Banku nie znaczy, że kolejny bank mógłby powtórzyć taki sukces. Natomiast w strefie euro wejścia nowych banków mogłyby pomóc w zmniejszeniu tych za dużych, too big to fail, z którymi jest największy problem. Ale tam nie widać takich sukcesów.

Jak zatem można opisać polski rynek?

W Polsce jest tak zwana konkurencja monopolistyczna, przynajmniej jeśli chodzi o rynek kredytowy. Tak się nazywa konkurencyjny system sytuujący się pomiędzy dwoma skrajnościami: monopolem, a konkurencją doskonałą. W wielu krajach strefy euro dominuje oligopol, czyli taka struktura rynkowa, gdzie występuje pewna liczba konkurentów, ale nie aż tylu, by można było uważać, że każdy ma wpływ na cenę. Wtedy na decyzję banku, np. o wysokości oprocentowania depozytu wpływają decyzje podjęte przez inne firmy i na odwrót.

Po kryzysie wszyscy regulatorzy na świecie zastanawiają się, czy jest jakiś optymalny model sektora bankowego, który zapewnia finansowanie gospodarce, zdrową konkurencję i trwałe zaufanie społeczne. Czy taki jest?

Trudno jest taki model skonstruować, ponieważ nie ma zgody co do prawidłowego modelu banku. Autorzy opracowań zwykle powołują się na definicje ustawowe określające podstawowe czynności i funkcje banków, które jednak zmieniają się w czasie, tak jak zmieniają się regulacje i potrzeby rynku. Dodatkowo model jest zawsze uproszczeniem o wiele bardziej skomplikowanej rzeczywistości. Oczywiście  prowadzone są, niekiedy bardzo skomplikowane, badania uwzględniające wiele różnych czynników.

Problem polega też oczywiście na tym, że pomimo globalizacji, każda gospodarka jest nieco inna. Są np. takie badania, w których wykazano, że aktywa sektora bankowego nie powinny być większe niż 100 proc. PKB danego kraju. W Polsce jest to około 80 proc. Z tego wynika, że polskie banki mają jeszcze potencjał do rozwoju. Wskaźnik ten na koniec 2011 roku w strefie euro wynosił 360 proc. PKB, a w Wielkiej Brytanii ponad 660 proc. Natomiast trudno jest określać optimum wykorzystując wskaźniki koncentracji. Istnieją pewne szacunki EBC odnoście wskaźnika HHI, określające stopień koncentracji systemu bankowego, ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć ani ocenić, czy fakt, że w Estonii istnieje tylko jeden bank, to źle czy dobrze dla tamtej gospodarki.

Ale na pewno źle dla konkurencji, dla klientów.

Na pewno. Ale choć rola konkurencji w sektorze realnym uważana jest za pozytywną, to już w odniesieniu do sektora bankowego poglądy na ten temat wcale nie są takie jednoznaczne.

Bo bank jest instytucją zaufania publicznego, a nie tylko przedsiębiorstwem nastawionym za zysk. W przeciwieństwie do innych sektorów gospodarki, bank ma pożyczkodawcę ostatniej instancji, czyli bank centralny. To zachęca banki do hazardu moralnego, gdyż wiedzą, że w sytuacji, gdy nadmiernie zwiększają ryzyko, on je i tak uratuje. Przed kryzysem, pomimo wzrostu koncentracji w sektorze bankowym w strefie euro, konkurencja także rosła.

Banki zapomniały o swojej roli instytucji zaufania publicznego, a podjęły wyścig o wynik, wprowadzały skomplikowane produkty, które pozwalały osiągać coraz większe zyski. Niektórzy ekonomiści uważają, że właśnie taka konkurencja i pogoń za coraz większymi zyskami powodującą tworzenie coraz mniej zrozumiałych innowacji produktowych, były przyczyną kryzysu.

Czy to znaczy, że konkurencja zdestabilizowała system finansowy?

Konkurencja rosła mimo wzrostu koncentracji i to miało zły wpływ na stabilność. Zwiększało się ryzyko zarówno po stronie deponentów, jak i kredytobiorców. Natomiast konkurencja może pozytywnie działać z punktu widzenia klienta i gospodarki, jeśli będą dobre regulacje i właściwy nadzór.

Wybuchowi kryzysu w USA nie była winna sama silna konkurencja, tylko niedostateczny i mało efektywny nadzór, który pozwolił na rozpasanie toksycznych produktów i na nadmierną chęć zysku.

Z drugiej strony duża siła rynkowa przejawiana przez banki i związana z tym niska konkurencja może być również bodźcem do ryzykowniejszych strategii inwestycyjnych, oraz stwarzać iluzję bezpieczeństwa poprzez mechanizm znany jako too big to fail.

Regulatorzy starają się stworzyć prawo, które nie pozwoli bankom ponownie podejmować moralnego hazardu. A czy banki same próbują zmienić modele biznesowe tak, żeby odbudować zaufanie u klientów?

Prezes banku centralnego Finlandii Erkki Liikanen, który zarekomendował oddzielenie bankowości inwestycyjnej od detalicznej, wskazał też, że banki powinny wrócić do modelu tradycyjnej bankowości opartej na zaufaniu klienta, o czym tzw. przemysł bankowy (banking industry) zapomniał. Dlatego banki wracają do koncepcji strategii bankowości relacyjnej w odróżnieniu od transakcyjnej.

Bankowość relacyjna jest ważna w krajach zorientowanych na finansowanie z sektora bankowego, takich jak Polska. W Niemczech przyniosła ona duży sukces dla gospodarki jeszcze przed ostatnim boomem kredytowym, jaki poprzedzał kryzys. Brak zaufania jest obecnie największym problemem, w związku z tym opracowujący strategie banków widzą w tym szansę na przywrócenie zaufania. Z drugiej strony, dla klientów indywidualnych i korporacyjnych, bankowość tradycyjna ma bardzo duże znaczenie. Ważny są dla nich osobisty kontakt i rozmowa. Okazało się, że rozwój banków internetowych nie spowodował, że zaniknął model bankowości tradycyjnej, choć niektórzy tego oczekiwali.

>>czytaj też: Wielka debata bankowa wreszcie się rozpoczyna

Czy banki mają szansę, żeby zaufanie odbudować?

Są oczywiście plusy i minusy tej strategii. Model bankowości relacyjnej jest też pochodną wzrastającej konkurencji w sektorze bankowym. Skoro jest duża konkurencja, to postarajmy się klienta zatrzymać. Bank na początku kusi go dobrymi warunkami, a kiedy go już zdobędzie – zarabia, choć być może stracił na początkowym budowaniu relacji. A wtedy bank staje się wobec tego klienta monopolistą, czuje się pewnie, może dyktować warunki.

Wtedy, gdy bank staje się – choćby na tym jednym polu gry – monopolistą, jego rentowność rośnie, ale korzyści dla klienta mogą się skończyć. Jednak z drugiej strony, gdy bank finansuje firmę, a ta popada w kłopoty, musi łagodzić warunki po to, żeby jej pomóc i zarabiać znowu wtedy, gdy stanie ona na nogi. Jeśli zbuduje zaufanie z klientem w złych dla niego czasach, to może liczyć, że w przyszłości będzie na nim zarabiał znowu.

Przechodzimy gospodarcze spowolnienie, firmy mają kłopoty. Czy widać, że czerpią korzyści z tego modelu bankowości?

Okazuje się, ze w okresie poprzedniej fali kryzysu, w latach 2009–2010, firmy korzystały z mniejszej liczby banków niż przed kryzysem – statystycznie jedna utrzymywała relacje z 1,5 banku. Jest to więc strategia, która w kryzysie się sprawdza. Generalnie, im mniejsza firma, tym utrzymuje relacje z mniejszą liczbą banków. Ale jest to też dobra strategia dla mniejszych banków, szczególna szansa dla banków spółdzielczych.

Ale wszystkie polskie banki są relatywnie małe. Z tego, co Pani powiedziała wynika, że nasza gospodarka, mająca bardzo duży sektor małych i średnich firm, daje duże szanse na zbudowanie silnych postaw biznesu także małym bankom, choć „na górze” będą trwać fuzje i przejęcia?

Bardzo możliwe, że w takim kierunku będzie zmierzał model polskiego rynku, szczególnie że jest problem z tzw. zbyt dużymi bankami.

Rozmawiał: Jacek Ramotowski

OF

Małgorzata Pawłowska (Fot. Eryk Kazanowski/NBP)

Otwarta licencja


Tagi