Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

W zamożnych państwach pogłębiają się nierówności dochodowe

W ciągu pierwszej dekady XXI wieku w większości krajów zamożnych przestrzeń między bogatymi, a biednymi rozszerzyła się. Dochody 10 proc. najzasobniejszych osób rosły szybciej niż dochody 10 proc. osób najmniej zamożnych. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju przedstawiła opracowanie pt. „Growing income inequality in OECD countries: what drives it and how policy can tackle it?”
W zamożnych państwach pogłębiają się nierówności dochodowe

(CC BY-NC-ND KLW NFC)

Publikacja ocenia procesy, które zaszły w ciągu dwóch dekad, tj. od połowy lat 80-tych minionego stulecia do okresu tuż przed początkiem globalnego kryzysu finansowego, który wybuchł na dobre w 2008 roku.

W języku statystyki najbiedniejsi są w tym podziale w tzw. pierwszym decylu, a najbogatsi w ostatnim, dziesiątym decylu. Przełom stuleci najgorszy okazał się dla niezamożnych w Izraelu i Japonii. Jeśli średnioroczny przyrost dochodów wyniósł w 29 badanych państwach członkowskich OECD 1,7 proc., to pierwszy decyl w Izraelu musiał się zmierzyć ze średniorocznym spadkiem przeciętnych dochodów o 1,1 proc., a pierwszy decyl w Japonii ze spadkiem o 0,5 proc. W całej grupie państw średnioroczny wzrost dochodów w pierwszym decylu wyniósł 1,4 proc., a w ostatnim decylu 2 proc.

Największy średni wzrost w pierwszym decylu (średnio o 4,5 proc. rocznie) odnotowany został w Irlandii, co mogłoby stanowić potwierdzenie wyrażanej dość często opinii, że szybki wzrost gospodarczy prowadzi w krajach rozwiniętych do niemal powszechnej szczęśliwości. Ponieważ nie ma lepszego źródła dobrego samopoczucia od zawiści, to zadowolenie Irlandczyków z nizin było tym większe, że dochody ich najbogatszych rodaków z ostatniego decyla rosły wolniej (o 3,7 proc. rocznie). Szybki średni wzrost dochodów w pierwszym decylu objawił się także w Grecji. W tym jednak przypadku można byłoby dywagować wyłącznie o tym, że wyrównywanie dysproporcji dochodowych bardzo sprawnie wychodzi także na koszt obcych podatników, tu akurat na koszt współplemieńców ze strefy euro.

W państwach uczestniczących w pracach OECD dochody 10 proc. najbogatszych członków całej statystycznej populacji są przeciętnie 9-krotnie wyższe od dochodów uzyskiwanych przez 10 proc. najbiedniejszych osób. Relacja ta jest niższa w krajach skandynawskich i wielu innych krajach europejskich, natomiast w Izraelu, Turcji i USA wzrasta do ok. 1 : 14. Największe nierówności dochodowe występują w Ameryce Łacińskiej. W Chile i Meksyku w pierwszym decylu dochody są 27 razy mniejsze niż w dziesiątym.

W zbadanym okresie 20 lat współczynnik Giniego wzrósł na obszarze OECD przeciętnie z 28 (0,28) do 31 (0,31), czyli nierówności dochodowe pogłębiły się o ok. 10 proc. Współczynnik Giniego, zwany także współczynnikiem nierówności społecznej, jest równy 0 w sytuacji absolutnej równości dochodów i rośnie do 100 (albo 1), gdy w danej grupie ukształtowała się doskonała nierówność, na przykład gdy tylko jedna osoba zbiera wszystkie możliwe dochody, nie zostawiając pozostałym ani grosza)

Zmiany w poszczególnych krajach przedstawia wykres poniżej. Nierówności mierzone indeksem Gini zaostrzyły się najbardziej, bo o ponad 4 pkt procentowe, w Szwecji, Finlandii, Niemczech, Izraelu, Nowej Zelandii i USA. Zwraca to uwagę tym bardziej, że Skandynawia i Niemcy były i są postrzegane jako państwa, gdzie egalitaryzm jest wartością wyznawaną przez większość społeczeństwa oraz chronioną przez państwo. Nieznacznemu stępieniu nierówności uległy w Turcji, Grecji, Francji, Belgii i na Węgrzech.

GINI

Polski nie trawi gorączka

O naszym kraju w omawianej pracy jak na lekarstwo. Spencer Wilson z paryskiej centrali OECD mówi, że kilka państw, w tym Polska nie zdołało na czas przekazać danych. Zwrócił uwagę, że omawiana publikacja jest jedynie zwiastunem właściwego raportu, który ukaże się jesienią, a przed jego wydaniem uda się zapewne wypełnić luki.

Według tablic World Income Inequality Database sporządzanych przez Bank Światowy, w Polsce indeks Gini znajdował się (dane z 2006 r.) prawdopodobnie w granicach między 34 a 36,6. Według Andersa Celsiusa, ta druga wartość świadczyłaby, że mamy się nad Wisłą dobrze, a już z pewnością nie trawi nas gorączka. Znajdujemy się w dobrym towarzystwie m.in. Amerykanów, Kanadyjczyków, Brytyjczyków, Australijczyków, gdzie raczej nie wyznaje się zasady równych żołądków.

Największe różnice dochodowe panują prawdopodobnie w Kolumbii. Tam indeks Gini wynosi 58,5. Przy Chinach usprawiedliwiona jest ironia. Władzę sprawuje tam partia komunistyczna, a wartość Gini (41,5) jest obecnie istotnie wyższa niż np. w Polsce. Z punktu widzenia fundamentów ustroju komunistycznego, w którym egalitaryzm jest na świętym piedestale dzisiejsi komuniści chińscy sprawują się zatem znacznie gorzej niż ich poprzednicy z okresu po śmierci przewodniczącego Mao, ponieważ w początkach lat 80-tych ubiegłego stulecia indeks Gini miał w Chinach rekordowo niską wartość 15-16. Różnica między krańcowymi kwintylami (grupami najbiedniejszych i najbogatszych 20 proc.) sięga w Państwie Środka 8 razy, w Tajlandii jest 15-krotna, a w Kolumbii 25-krotna.

Można też sięgnąć do analiz Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. W marcu zamieszczono w nich artykuł współpracowniczki Forum Obywatelskiego Rozwoju, dr Anny Kurowskiej, pt. „Dynamika nierówności dochodowych w Polsce na tle innych krajów – najważniejsze wnioski z badań i statystyk”. Z zaprezentowanych zestawień wynika, że w 2008 roku rozpiętość między skrajnymi kwintylami wynosiła w Polsce 1 do 5, w Europie jest najmniejsza w Czechach, Słowacji i Słowenii (1 do ok. 3,5), a największa w Rumuni 1 do 7. Autorka zgadza się z poglądem, że wzrost nierówności dochodowych gospodarstw domowych, jaki miał miejsce w Polsce w okresie transformacji z pewnością nie był większy niż wzrosty jakie wystąpiły w innych krajach naszego regionu, które również przeszły transformację ustrojową.

Gini i klin

Pouczające jest porównanie przedstawiające wskaźniki Gini w końcówce pierwszej dekady XXI wieku dla dochodu rynkowego (market income), który w odniesieniu do wynagrodzeń jest bliski kosztowi wynagrodzeń (płaca brutto+dodatki+składki na ubezpieczenia społeczne) w konfrontacji z dochodem netto po wszelkich potrąceniach (disposableincome). Im większa różnica w wysokości wskaźników rozwarstwienia dla dochodu rynkowego i dochodu netto, tym większy wpływ państwa na realne dochody ludności i tym mniejsze na ogół nierówności dochodowe.

Na jednym biegunie, np. w Słowenii wskaźniki Gini obliczane dla market income i disposableincome różnią się o ok. 16 punktów procentowych, a na drugim – w Chile i Korei Płd. o ok. 2 pkt proc. Jak to rozumieć? Podatkowe i parapodatkowe obciążenia płac, a także transfery publicznej gotówki z tytułu pomocy społecznej są w Słowenii znacznie wyższe niż w państwach takich jak Chile i Korea Płd. W tegorocznej edycji innej publikacji OECD – „Taxingwages” znajdziemy potwierdzenie tej konstatacji. W Chile całkowity klin podatkowy (relacja podatków oraz składek pracownika i pracodawcy na ubezpieczenia społeczne do kosztów pracy) wyniósł w 2010 roku 7 proc., w Korei Płd. 19,8 proc., a w Słowenii 42,4 proc. (w Polsce 34,3 proc., czyli jest mniejszy o 0,6 pp niż przeciętny dla OECD).W Polsce indeks Gini dla market income dobił w końcówce lat 2000-tych do niemal 55 proc., podczas gdy obliczony dla dochodów netto wyniósł ok. 37 proc.

Zjawiska gospodarcze ubierane są w publicystyce i twórczości naukowej w specyficzny język pojęć ekonomiczno-statystycznych. Zyskuje na tym precyzja przekazu, tracą czytelnicy o skromniejszej wyobraźni. Trzeba to nadrobić, a jednocześnie coś wyjaśnić. Klin podatkowy dla Chile w wysokości 7 proc. oznacza, że jeśli koszty pracodawcy wynoszą 1000 peso, to Chilijczyk bierze z tego do kieszeni w formie wypłaty aż 930 peso. To jednak półprawda. Chile różni się od pozostałych państw tym, że obowiązkowe wpłaty pracowników i pracodawców na ubezpieczenia społeczne odbywają się już po rozliczeniu wynagrodzeń. Jeśli (co konieczne do uzyskania niezafałszowanego obrazu) uwzględnić te wpłaty, to klin podatkowy wynosi w Chile przeciętnie 22,8 proc.

Główne przyczyny rosnących nierówności

Dochody z pracy zarobkowej stanowią ¾ wszystkich dochodów gospodarstw domowych osób w wieku produkcyjnym. Przyczyn pogłębiającego się rozwarstwienia szukać więc trzeba głównie w danych nt. wynagrodzeń. W większości ocenionych państw OECD zarobki górnego (10) decyla rosły bardziej niż zarobki dolnego (1). Jedyne wyjątki to Francja, Hiszpania i Japonia.

W ostatnich 2-3 dekadach zwiększyła się bardzo wyraźnie aktywność zawodowa kobiet, które częściej podejmują pracę w niepełnym wymiarze godzin i – niestety – cierpią z powodu niższego tradycyjnie wynagradzania kobiet. Na nierówności dochodowe w skali ogólnej składa się zatem także dyskryminacja płciowa. Więcej kobiet podjęło pracę na gorszych niż proponowane mężczyznom warunkach i pogłębiły się nierówności dochodowe w skali generalnej.

Dochody osób pracujących na zasadzie samozatrudnienia (w Polsce na zasadzie tzw. jednoosobowej działalności gospodarczej) stanowią w krajach OECD od 3 proc. do 13 proc. łącznych dochodów z pracy. Jest to zatem czynnik peryferyjny, lecz jeśli już go rozpatrywać, to im większa rola i udział samozatrudnienia, tym większy stopień nierówności dochodowych, ponieważ zarobki uzyskiwane w ten sposób są raczej mniejsze niż większe.

Najwięcej kontrowersji budzą oczywiście różnice wywołane nie w miejscu pracy, lecz biorące początek w City, na Wall Street. Dochody z kapitału, inwestycji, nieruchomości, lokat i oszczędności, prywatnych transferów (darowizny, spadki) stanowią statystycznie jedynie 7 proc. ogółu dochodów, więc nie wpływają w mocny sposób na kształtowanie się miar nierówności. Jeśli jednak zmierzyć ich wpływ, to pogłębiają ogólny poziom rozwarstwienia bardziej niż procesy zachodzące w wynagrodzeniach za pracę.

Ryzykowne byłoby wyciąganie zbyt jednoznacznych wniosków, ale rzuca się wręcz w oczy wyraźny wzrost udziału dochodów kapitałowych w całości dochodów ostatniego kwantyla populacji w (kolejno od największego wzrostu) Norwegii, Finlandii, Danii i Szwecji, a z drugiej strony spadek udziału dochodów kapitałowych w USA, Holandii i Nowej Zelandii. Wzrost w „socjalnych” państwach skandynawskich był przy tym znaczniejszy (o 20 pkt proc. w Norwegii) niż spadek w państwach krwiożerczego kapitalizmu (w USA o prawie 5 pkt proc. i w Nowej Zelandii o ok. 2 pkt proc.).

Oddalaniu się biegunów sprzyjała narastająca globalizacja. Obniżanie barier transportowych, informacyjnych i handlowych powodowało oddawanie zleceń na nieskomplikowane czynności produkcyjne poza państwa OECD, a w konsekwencji – zmniejszenie puli stanowisk pracy dla osób o najmniejszych kwalifikacjach. To powodowało z kolei niższy przyrost zarobków w dolnych kwantylach. Górne kwantyle otrzymywały zaś coraz bardziej lukratywne posady w globalizujących się, a więc coraz rentowniejszych usługach finansowych, ubezpieczeniowych, doradczych itp.

W większości prac naukowych wskazuje się, że intensyfikacja handlu sprzyja w państwach zamożnych wzrostowi wynagrodzeń osób lepiej kwalifikowanych i pogłębianiu się nierówności dochodowych. Niektórzy badaczy dostrzegają jednak te tendencje także w krajach rozwijających się, a inni wskazują na zmniejszanie się dysproporcji w krajach bogatych dzięki rosnącemu importowi z państw biedniejszych.

Bardzo poważnie traktowany jest problem mezaliansów. Otóż okazuje się, że zwiększył się udział małżeństw zawieranych w ramach tej samej lub sąsiadującej grupy dochodowej. Żartobliwie – lekarze częściej żenią się z lekarkami, niż z pielęgniarkami. Obecnie w populacji obojga pracujących małżonków udział osób należących do tej samej co partner lub bezpośrednio sąsiadującej grupy dochodowej zwiększył się do 40 proc. z 33 proc. przed 20 laty. Jest to czynnik pogłębiający nierówności, podobnie jak wzrost odsetka osób bez pary (z 15 proc. do 20 proc. obecnie), które nie są w stanie gromadzić i czerpać tyle z oszczędności, co małżeństwa.

Zmniejszanie nierówności dochodowych

Progresywny podatek dochodowy, progresywne składki na ubezpieczenia społeczne oraz pomoc socjalna obniżają nierówności dochodowe. Z badań wynika, że od polowy lat 80-tych do połowy lat 90-tych polityka podatków i świadczeń społecznych obcięła ponad połowę z ówczesnego przyrostu nierówności dochodowych. Od tego czasu jej skuteczność w dziele egalitaryzacji zmalała, co jest przede wszystkim skutkiem mniejszej hojności w przyznawaniu zasiłków i innych form wsparcia osób o najmniejszych dochodach lub bez oficjalnych dochodów, a także obniżania podatków dochodowych.

Nawet zatwardziali przeciwnicy dużej roli państwa nie bronią ekstrawagancji dochodowych zbyt zaciekle. Zwolna zaczyna się ucierać w bogatych społeczeństwach opinia, że pensje roczne elity liczone w milionach dolarów i euro nie przystają do obrazu rozumnych i rozsądnych społeczeństw. W rozważaniach o sposobach skracania rozpiętości autorzy opracowania słusznie nie kładą nacisku na politykę redystrybucyjną prowadzoną za pomocą klinów, czy wręcz toporów podatkowych. Rozwiązań upatrują raczej w działaniach wspomagających zwalczanie bezrobocia. W państwach OECD mniej przy tym chodzi o zapewnienie jakiejkolwiek pracy, a bardziej o podnoszenie wiedzy i kwalifikacji, co sprzyja uzyskiwaniu i podejmowaniu dobrej pracy oraz umożliwia wydostanie się z obszaru biedy i braku perspektyw. Zmniejszaniu nierówności dochodowych sprzyja zwiększanie różnorodności form zatrudnienia, bowiem obniża ryzyka rozpatrywane przez pracodawców. Obserwacje prowadzone przez długie już dekady potwierdzają zaś przede wszystkim, że najpewniej i najskuteczniej służy równoważeniu dochodów dobre szkolnictwo na każdym poziomie.

I końcowa uwaga. Szkody wywołuje przesada w każdą stronę. W latach 1989-90 współczynnik Giniego mieścił się w Polsce między 18 a 19. Mieliśmy wówczas społeczną sielankę? Zamiast potwierdzenia mądrość praktyczna wskazująca, że czasami świetnie wypełnia postulat równości porządna bieda doświadczana w czasie szybującej pod sufit inflacji.

(CC BY-NC-ND KLW NFC)
GINI
GINI

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Kategoria: Oko na gospodarkę
Wysoka inflacja to w dużej mierze cena za wyjście gospodarki światowej z kryzysu wywołanego pandemią i wojną w Ukrainie. Nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata wzrost cen zbliża się już do 10 proc. w skali rocznej. Kosztem jest także wzrost długów, a inną realną konsekwencją – wzrost podatków.
Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków