Autor: Zsolt Zsebesi

Jest zastępcą redaktora działu krajowego w węgierskim dzienniku Népszava.

Więcej Węgier na Węgrzech – w bankach, hazardzie i aptekach

Premier Orbán rok temu wytyczył cel: ponad połowa sektora bankowego musi być w rękach węgierskich. Dzisiaj można mówić o pierwszych konkretnych posunięciach. W świetle tych działań zapowiedzi szefa opozycyjnej partii w Polsce przestają brzmieć wyłącznie jak mrzonka.
Więcej Węgier na Węgrzech – w bankach, hazardzie i aptekach

György Matolcsy, szef banku centralnego Węgier, chce, by w węgierskim systemie główną rolę odgrywały banki rodzime. (Fot. PAP)

Rząd węgierski nie rezygnuje z planów przebudowy systemu bankowego i zwiększania w nim udziału kapitału krajowego. Władze ogłosiły właśnie, że przeznaczają 100 mld forintów na wzmocnienie bankowości spółdzielczej. Celem jest dwu- a nawet trzykrotne zwiększenie udziału tych małych banków w rynku finansowym.

Jest to zgodne z dążeniami prezesa Węgierskiego Banku Narodowego György Matolcsy. Już w zeszłym roku (był ministrem gospodarki) mówił on o zastąpieniu obecnego systemu bankowego, kontrolowanego pod względem praw własności i interesów przez właścicieli z zagranicy, systemem, w którym wiodącą rolę będą odgrywały banki rodzime, w tym spółdzielcze.

Ustawa złożona do parlamentu przewiduje stworzenie banku parasolowego i jednej centrali, gdzie będą opracowywane wszelkie dyrektywy i normy dla banków spółdzielczych. Udział w nowej strukturze będzie obowiązkowy dla wszystkich, dzisiaj jeszcze niezależnych, małych banków spółdzielczych.

Spółdzielcze banki pod parasolem

W oczach rządu największym atutem banków spółdzielczych jest ich obecność w całym kraju. Mają najgęstszą sieć placówek. Co jednak po dostępności, gdy brakuje kapitałów. 100 mld forintów dokapitalizowania z zasobów państwowych (ok. 1,45 mld zł) to suma przecież bardzo skromna, jak na odważnie zakrojone plany odsunięcia na bok banków z siedzibami centrali w Austrii, Włoszech, Niemczech, Stanach Zjednoczonych czy Francji. Pomysł jest więc taki, aby zobowiązać „Węgierską Pocztę” do zakupu za ponad 654 mln forintów udziałów w nowo tworzonym centralnym banku spółdzielczym.

Nawet jednak z pomocą poczty przekształcenie systemu bankowego będzie operacją trudną. Suma bilansowa banków na Węgrzech przekracza 30 bln forintów. Udział banków spółdzielczych w tej kwocie wynosi ok. 5 proc. Udział wszystkich banków, będących w rękach węgierskich, w całkowitej sumie bilansowej sektora waha się w granicach 25-30 proc., lecz w tym jeden OTP Bank (odpowiednik banku PKO BP) ma 23,9 proc. w rynku. Jeśli z kolei wziąć pod uwagę strukturę udziałowców, to według marcowego raportu Państwowego Nadzoru nad Instytucjami Finansowymi (Pénzügyi Szervezetek Állami Felügyeletének (PSZÁF), aż 91 proc. z nich stanowią zagraniczni.

Wystarczy rzut oka, aby dostrzec, że banki spółdzielcze odstają od banków komercyjnych. Proporcja kredytów do wartości depozytów w bankach spółdzielczych wynosi ok. 55 proc., a w bankach komercyjnych, po znacznym w ostatnich latach spadku tego wskaźnika, oscyluje blisko 100 proc., przy czym w największych bankach przekracza 130 proc.

Mimo relatywnie małej „wyrywności” spółdzielców w dziele pożyczania pieniędzy, złe kredyty stanowią w spółdzielczości ok. 20 proc., a w bankach komercyjnych 14 proc. ogólnego portfela. Proporcja kosztów do przychodów wynosi w spółdzielniach bankowych 70 proc. To nie tylko znacznie gorzej niż w bankach komercyjnych, ale także w zagranicznych bankach spółdzielczych, gdzie jest to mniej więcej 50 proc.

Podatkami zmienić właścicieli

W trakcie przebudowy systemu bankowego rząd węgierski wykonuje też mniej zrozumiałe kroki. Przykładem jest zakup za 5,6 mld forintów 49 proc. udziałów w dwóch bankach, które należą do węgierskich właścicieli. Gránit Bank jest własnością Sándora Demjána, drugiego na liście najbogatszych Węgrów, a Széchenyi Bank należy do Istvána Töröcskei, który jest obecnie także prezesem „Centrali Zarządzania Długami Państwowymi”.

Obaj panowie mają wyjątkowo dobry kontakt z rządem. István Töröcskei jest znany z przywiązania do szarej eminencji Viktora Orbána – Lajosa Simicski, słynącego z tego, że nieustanie wygrywa najgrubsze państwowe przetargi (do dziś dostał zamówienia na ponad 300 mld forintów). Lajos Simicska jest najbliższym przyjacielem premiera jeszcze z czasów studiów, kiedy mieszkali razem w akademiku.

Prasa węgierska ze zdziwieniem stawia pytania o powody zakupu przez państwo udziałów w tych akurat, ledwo dwuletnich, małych bankach i nie znajduje dobrej odpowiedzi. W swoim oświadczeniu rząd stwierdził jedynie, że decyzja o tych inwestycjach była podyktowana możliwością zrobienia dobrego interesu. Nie jest to wykluczone, ale na razie obie instytucje finansowe przynoszą poważne straty.

Od 1988 r. banki zagraniczne wydały na Węgrzech 1,15 bln forintów na wpłatę kapitałów do swoich tutejszych banków, z tego 620 mld zainwestowały po 2009 r. W formie dywidend wywiozły natomiast 516 mld forintów. Od czasu przejęcia władzy przez Viktora Orbána banki zagraniczne czują się wysoce pokrzywdzone, bo interes idzie jak po grudzie. Ich łączne straty w 2011 r., wynikające przede wszystkich z różnych posunięć rządowych, sięgnęły 243 mld forintów. W 2012 r. było to już „tylko” 161 mld. W tym roku miało być zdecydowanie lepiej, ale nie będzie. W pierwszym kwartale banki osiągnęły wprawdzie w sumie 93,6 mld forintów zysku, ale już teraz widać, że do ich bilansów powróci zapewne kolor czerwony.

Stać się tak może za sprawą podwyższenia stopy podatku transakcyjnego od czynności kasowych i podobnych oraz nowej, jednorazowej daniny, mającej wyrównać niedobory wpływów z tegoż właśnie podatku transakcyjnego (do połowy br. nie napłynęła nawet połowa kwoty zaplanowanej z tego tytułu na ten okres). Nowa ustawa zobowiązuje zatem banki do uiszczenie jednorazowej, wyrównującej wpłaty w wysokości 75 mld forintów. Jest to 150 proc. tego, co w rzeczywistości nie wpłynęło do budżetu do kwietnia br.

Ten nowy podatek wyrównawczy urodził się w ciągu zaledwie kilku dni po tym, gdy stało się jasne, że międzynarodowe agencje ratingowe odbierają rządowy plan opodatkowania bankowych długów samorządowych, które przejęło państwo, podatkiem w wysokości 7 proc., jako sygnał kłopotów Węgier z wypłacalnością (tu o tej sprawie). Odpowiedni projekt ustawy w tej sprawie już był w parlamencie węgierskim, ale został wycofany po reakcji agencji ratingowych i zastąpiony nową ustawą o podatku wyrównawczym. A ten idzie jeszcze dalej i zamiast 50 mld forintów do odbioru przez państwo, z tytułu mniejszego teraz dla banków ryzyka długów samorządowych, obciąża banki kwotą 75 mld.

Według kalkulacji popularnego węgierskiego portalu gospodarczego portfolio.hu, banki miały wpłacić w tym roku do budżetu 144 mld forintów podatków nadzwyczajnych (w tym kilka największych banków zapłaciłoby 120 mld). Jednak razem z nowym haraczem i tylko w trybie nadzwyczajnym banki wpłacą w tym roku do budżetu nie 144 a 219 mld forintów.

Madziarski hazard i apteki

Nie tylko bankowość ma być bardziej węgierska; madziarskie mają być także gry hazardowe. 26 czerwca parlament uchwalił mianowicie nową ustawę regulującą hazard on-line. Ten biznes był do tej pory domeną głównie firm zagranicznych, które nie płaciły podatków na Węgrzech. Nowa regulacja wprowadza koncesję, w cenie 100 mln forintów, od każdego rodzaju gry.

Rozumieć to należy w ten sposób, że firma, na stronach której można obstawić wyniki sportowe, zagrać w ruletkę i na wirtualnych maszynach do gier zręcznościowych, zapłaci za koncesję 300 mln forintów. Dochodzi do tego 20 proc. podatku od przychodów i co kwartał 2,5 proc., ale nie więcej niż 50 mln forintów z tego, co pozostało po uiszczeniu 20 proc. podatku obrotowego.

Największy aktor na tym rynku Bwin już oznajmił, że wycofuje się z 17 krajów, a wśród nich z Węgier. Inne firmy też zamykają swoje przedstawicielstwa w Budapeszcie. Argumentują, że przy tak wysokich opłatach koncesyjnych na tak małym rynku jak węgierski nie można zarobić tyle, żeby gra (tu – biznesowa) warta była świeczki. Wygranym jest Węgierskie Państwowe Przedsiębiorstwo Gier Losowych (Magyar Szerencsejáték Zrt.), które rozpoczęło swoją działalność na rynku gier on-line niemalże w dniu uchwalenia nowej ustawy.

Rząd przewidywał, że roczny przychód budżetowy z koncesji wyniesie 10 mld forintów. Jeśli w wyniku wycofania się z rynku firm zagranicznych państwo zbierze mniej, to państwo i tak wyjdzie raczej na swoje, ponieważ bez ostrej konkurencji poprawią się wyniki do opodatkowania państwowego przedsiębiorstwa gier losowych. Firmy zagraniczne i prasa węgierska uważają, że taki był właśnie cel tej nowej regulacji. Podstawę do takiego wnioskowania daje wprowadzony dwa lata temu zakaz eksploatacji maszyn do gier we wszystkich lokalach gastronomicznych na Węgrzech.

Efektem były miliardowe straty dla gastronomii i właścicieli tych maszyn. Ponieważ odpowiednie rozporządzenie nie przyznało żadnego okresu przejściowego i zaskoczyło całą branżę, właściciele maszyn pojechali ze swoimi skargami do Brukseli, gdzie na razie nic nie wskórali.

W nie mniej stanowczy sposób przekształcany jest też węgierski rynek aptekarski. I tu też państwo wzięło sprawy w swoje ręce. Nowe prawo wymaga, żeby apteka była własnością pracującego w niej aptekarza. Gdzie tak nie było, tam ustawa dała dwa lata na wykup apteki przez aptekarzy. Aby to ułatwić rząd przyznał preferencyjne kredyty dla zainteresowanych. Natomiast niewykupiona apteka przejdzie – według ustawy – na własność państwa.

W tej chwili wygląda na to, że państwo węgierskie będzie miało „na stanie” kilkadziesiąt aptek. Na razie nie wiadomo, co z nimi zrobi. Celem tej regulacji było też uniemożliwienie działalności wielkich sieci aptek, które częściowo były w rękach zagranicznych.

OF

György Matolcsy, szef banku centralnego Węgier, chce, by w węgierskim systemie główną rolę odgrywały banki rodzime. (Fot. PAP)

Otwarta licencja


Tagi