Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Wszystkie wady unii bankowej

Im więcej czasu upływa od ogłoszenia przez europejskich przywódców projektu wspólnego nadzoru, który ma być początkiem unii bankowej, tym więcej wątpliwości co do tej konstrukcji. Nie rozwiąże ona bowiem problemu zbyt wielkich banków, nie zagwarantuje odpowiedniego traktowania spółek córek w krajach goszczących, a w dodatku wiele brakuje jej pod względem instytucjonalnym i prawnym.
Wszystkie wady unii bankowej

Ludwik Kotecki, Henryka Bochniarz, Andrzej Sławiński, Danuta Hübner, Fot. MP/OF

– Unia bankowa jest tworzona w takim kształcie, który będzie konserwował europejski system bankowy w tej formie, która przyniosła kryzys, to znaczy zostaną zachowane banki zbyt duże by upaść. Pomysł na unię bankową jest taki, żeby wielkie europejskie banki ratowane były przez wszystkich solidarnie, tylko że to są uniwersalne banki, które mają bardzo duże portfele tradingowe, w związku z czym stosunkowo małe spadki wartości rynkowej aktywów mogą przynieść ponownie duże straty – mówił prof. Andrzej Sławiński, dyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP podczas debaty „Unia bankowa: czy jest szansa na uniknięcie rozwarstwienia Unii Europejskiej?” 20 grudnia w Warszawie.

Jego zdaniem prawdziwym rozwiązaniem europejskich problemów powinna być nie unia bankowa, ale podział banków, tak jak w amerykańskiej ustawie Glassa-Steagalla. Obowiązywała ona od 1933 do lat 90, a jej głównym postanowieniem był zakaz łączenia działalności komercyjnej banków z bankowością inwestycyjną. Przez te kilkadziesiąt lat w Stanach Zjednoczonych nie było żadnego kryzysu bankowego.

Andrzej Sławiński polemizował też z tezą wygłoszoną przez Andrzeja Reicha z Komisji Nadzoru Finansowego (KNF), o tym, że samo istnienie unii bankowej z punktu widzenia nadzoru goszczącego jest zjawiskiem pozytywnym, bo nadzory przestają mieć charakter narodowy, a losy banków zależnych nie są zależne od trudności krajów, w których znajduje się centrala banku.

– Tak by było gdyby nowy nadzór zachowywał się po europejsku, ale przecież będzie on się składał z żywych ludzi, w których naturze jest skłonność do podążania po najmniejszej linii oporu i łatwiej będzie im dbać o stabilność grup jako całości, niekoniecznie myśląc przy tym o losach banków zależnych – tłumaczył Andrzej Sławiński.

Argumenty za przystąpieniem do wspólnego nadzoru, który ma z czasem przekształcić się w unię bankową miały bardziej charakter polityczny niż ekonomiczny.

– Przed nami stoi bardzo jasna alternatywa: albo wejdziemy do tego trzonu, pilnując aby prawa i obowiązki z tym związane, dla państwa niebędącego w strefie euro nie prowadziły do sytuacji, w której koszty będą większe niż zyski. Albo – to druga możliwość – ustawimy się z boku, zgodzimy się na to, że obok nas będzie się rozwijała silna, zintegrowana strefa euro. A my pozostaniemy na swojej ścieżce, która przy dynamice reform i zmian w strefie euro będzie się rozchodziła z coraz silniejszą integracją ekonomiczną, finansową, fiskalną i polityczną strefy euro – ostrzegała Danuta Hübner, przewodnicząca komisji rozwoju regionalnego Parlamentu Europejskiego. W podobnym tonie wypowiadała się też Henryka Bochniarz – prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan.

– Mówi nam się, że ten pociąg odjeżdża i powinniśmy wsiadać, ale nie widać, czy wsiadamy do pociągu, który przypadkiem nie odjeżdża w niewłaściwą stronę. Żeby podjąć taką decyzję powinniśmy jednak wiedzieć więcej – odpowiedział na to z widowni prof. Ryszard Bugaj.

Nawet zwolennicy przystąpienia do wspólnego nadzoru przyznawali, że nie będziemy w nim na równych prawach z państwami będącymi w strefie euro. Najjaskrawszym tego przykładem byłaby niemożność dokapitalizowania naszych banków z funduszu EMS (Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego). Nadzór byłby zatem europejski, ale odpowiedzialność za ratowanie banków, które ewentualnie potrzebowałyby pomocy pozostałaby krajowa.

Stracilibyśmy także możliwość prowadzenia skutecznej polityki makroostrożnościowej, a więc losy naszej gospodarki byłby w rękach nadzorcy europejskiego, który jak wspomnieliśmy, nie musiałby szczególnie przejmować się polskimi spółkami-córkami należącymi do wielkich grup kapitałowych.

Podczas spotkania pytano także czy w przypadku wejścia do wspólnego nadzoru KNF mógłby dalej powstrzymywać banki od wypłaty dywidend, tak aby pieniądze pozostawały w kraju i wzmacniały ich kapitały. Odpowiedź Andrzeja Reicha była twierdząca. Według niego kwestia dywidendy nie podlega regułom maksymalnej harmonizacji.

Ludwik Kotecki, główny ekonomista Ministerstwa Finansów, poświęcił zaś sporo czasu na wytłumaczenie jak skomplikowany system głosowania został w nowym nadzorze przyjęty i jaką faktycznie ma w nim pozycję kraj nienależący do strefy euro. – Myśmy wynegocjowali pięć takich wentyli bezpieczeństwa, np. niestosowanie się do decyzji, którą Rada Prezesów EBC przyjmie – wyjaśniał.

Problem w tym, że to co my postrzegamy jako sukces dla innych jest psuciem konstrukcji unii bankowej. Wyraźnie mówi o tym raport analityków Deutsche Bank opublikowany 21 grudnia, a więc dzień po debacie w Warszawie.

„Zgadzając się na ustanowienie wymogu podwójnej większości dla podejmowania decyzji w EBA (European Banking Authority – przyp. red.), przywódcy UE zgodzili się na sparaliżowanie tej instytucji, ponieważ państwa członkowskie nieuczestniczące w unii bankowej na czele z Wielką Brytanią, będą korzystać z nieproporcjonalnie dużych wpływów i będą w stanie zawetować każde porozumienie. Szanse EBA na stworzenie jednolitego zbioru przepisów – co jest warunkiem wstępnym skutecznego ponadnarodowego nadzoru są więc nikłe” – głosi raport.

To tylko jedna z pięciu słabości, którą raport wymienia. Pozostałe to fakt ograniczenia europejskiego nadzoru tylko do niektórych banków, słabe rozwiązania instytucjonalne (brak funduszu naprawczego i zabezpieczeń fiskalnych), zły kompromis w sprawie roli nadzorczej i monetarnej EBC powodujący, ze „decyzję będą opóźniane i będą ginąć między Radą Nadzorczą EBC, Radą Prezesów i panelem arbitrażowym”. I wreszcie – tworzenie wspólnego nadzoru przed stworzeniem jednolitego zbioru przepisów, co sprawi, że europejski nadzorca nadal będzie musiał brać pod uwagę za każdym razem inne krajowe przepisy. Nic dziwnego, że raport ma sprowadzający na ziemię tytuł: „Unia bankowa: nie ma powodów do świętowania”.

Ludwik Kotecki, Henryka Bochniarz, Andrzej Sławiński, Danuta Hübner, Fot. MP/OF

Otwarta licencja


Tagi