Autor: Katarzyna Kozłowska

Publicystka, wydawca książek ekonomicznych, koordynator projektów medialnych.

Zbyt wielkie banki nie upadną, ale prezesi odchodzą

Ławka prezesów wielkich banków, którzy pamiętają jeszcze kryzys 2007 i 2008 roku jest coraz krótsza. Niedawno Wall Street przeżywało odejście Vikrama Pandita, który został zmuszony do rezygnacji ze stanowiska prezesa Citigroup. Z wielkiej siódemki amerykańskich banków, już tylko dwa – JP Morgan i Goldman Sachs - mają prezesów sprzed 2007 r.
Zbyt wielkie banki nie upadną, ale prezesi odchodzą

Vikram Pandit (CC By World Economic Forum)

Odejście Vikrama Pandita było zaskoczeniem dla większości rynkowych graczy, ponieważ w ostatnim czasie nie zdarzyło się nic, co mogłoby wskazywać na kryzys w Citigroup. 15 października spółka opublikowała raport finansowy za III kwartał 2012 roku. Wynika z niego, że przychody firmy wyniosły 19,4 mld dol. wobec prognoz, które mówiły o 18,4 mld dol. (rok wcześniej przychody wyniosły w III kw. 20,8 mld dol. wobec prognoz mówiących o 19,2 mld dol.).

Podając 18 października informację o odejściu Pandita dziennik „Financial Times” zwrócił uwagę na spór z radą dyrektorów („Pandit quits Citi after board clash”). Kilka dni później Wall Street żyło już opowieściami o kulisach tego odejścia. Jak 25 października ujawnił The New York Times („Citi chairman is said to have planned chief’s exit over months”), nad dymisją Pandita od wielu miesięcy pracował Mike O’Neill, który w kwietniu 2012 został przewodniczącym rady dyrektorów.

Za co rada straciła zaufanie

Od początku, jak pisze dziennik, O’Neill chciał utrącić Pandita i zastąpić go Michaelem Corbatem, odpowiedzialnym poprzednio za operacje w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce. W tym celu regularnie miał spotykać się z członkami rady dyrektorów i namawiać ich, by poparli jego pomysł zmian w zarządzie (oprócz Pandita zmuszono do odejścia także Johna Havensa, dyrektora generalnego).

Jak podaje NYT, już w kwietniu, podczas uroczystego pożegnania poprzedniego przewodniczącego rady dyrektorów, Richarda D. Parsonsa, pracownicy banku mieli zauważyć negatywne nastawienie O’Neilla do urzędującego prezesa. Miał zarzucać Panditowi nieefektywne utrzymywanie relacji z urzędnikami Banku Rezerw Federalnych – według niego to słaba polityka personalna menedżerów banku sprawiła, że Fed „oblał” bank w stress- testach i odrzucił projekt Citigroup o zwiększeniu dywidendy.

Według NYT podczas spotkania rady dyrektorów z Panditem 15 października wieczorem wręczono mu do wyboru trzy komunikaty prasowe: o natychmiastowej dobrowolnej rezygnacji, o dobrowolnej rezygnacji ze skutkiem na koniec 2012 roku oraz o odwołaniu go ze stanowiska przez radę bez podania powodów. „Rada straciła do ciebie zaufanie”, miał powiedzieć prezesowi O’Neill.

Financial Times wśród przyczyn owego braku zaufania wymienia następujące:

– odrzucenie w marcu przed nadzór planów zwiększenia dywidendy,

– odrzucenie w kwietniu przez akcjonariuszy banku planu wynagrodzeń w spółce,

– słabe perspektywy finansowe (zaledwie 468 mln zysku w III kw. 2012 r.; co zresztą spowodowane było jednorazowym wydarzeniem – odpisem 4,7 mld dolarów od wartości pakietu Citigroup w Morgan Stanley Smith Barney w związku ze sprzedażą Smith Barney),

– obniżenie bankowi perspektywy przez agencję Moody’s, spowodowaną „wysokim stopniem nietransparentności w procedurach zarządzania ryzykiem oraz wzrostem poziomu ryzyka jego operacji,

– niską wycenę akcji (w momencie, gdy Pandit zatrudnił się w Citigroup, kurs akcji wynosiła 510,5 dol., a w październiku 2012 roku, w dniu odejścia Pandita: 37,1 dol.).

Zwłaszcza niski kurs akcji stanowi nieustanny problem dla rady dyrektorów zmartwionych nastrojami inwestorskimi.

Mimo to, Pandit powszechnie uznawany był dotąd za człowieka, który przeprowadził Citigroup przez kryzys finansowy. Wywodzący się z hinduskiej rodziny inżynier, doktor finansów Columbia Business School, zanim w 2006 roku trafił do bankowo-ubezpieczeniowo-inwestycyjnego giganta, przez dwadzieścia lat pracował w Morgan Stanley, dochodząc do stanowiska dyrektora generalnego.

Odszedł, zakładając ze swoim przyszłym zastępcą w Citi Johnem Havensem i jeszcze jednym wspólnikiem fundusz hedgingowy Old Lane LLC. W 2007 roku za ponad 800 milionów dolarów fundusz kupiony został przez Citigroup, a Vikram stał się kandydatem do fotela prezesa. Na to stanowisko powołano go w grudniu 2007 roku, kiedy Wall Street od wielu miesięcy przeżywało mocne wstrząsy.

Amerykańskie media podają, że kiedy w 2007 roku Citigroup kierowana przez Charlesa O. Prince’a II odnotowała rekordowe straty, legendarny twórca firmy, Stanford „Sandy” Weill, najpierw zaproponował fotel prezesa Timothy Geithnerowi, ówczesnemu szefowi Banku Rezerw Federalnych Nowego Jorku, a dziś sekretarzowi skarbu USA. Geithner miał ponoć odmówić, a nowym dyrektorem chyboczącego się na nogach giganta został Pandit. W międzyczasie do fotela zgłosiło się kilku innych kandydatów. Między innymi Mike O’Neill, dzisiejszy przewodniczący rady dyrektorów.

Pandit, wykorzystując pożyczki Fedu, wyprowadził bank z krawędzi bankructwa. W 2009 roku był jednym z prezesów, którzy zrzekli się pensji i premii. Przez prawie dwa lata jego pensja wynosiła 1 dolar rocznie (oczywiście z nawiązką odebrał to sobie już w 2011 roku). Przeprowadził bank przez operację skupowania toksycznych aktywów – za pomocą Federal Deposit Insurance Company (FDIC) oraz pieniędzy przeznaczonych na ten cel przez sekretarza skarbu. Prowadził restrukturyzację. W samym tylko 2011 roku zwolnił z firmy 4500 osób.

Dla rady nadzorczej, jak widać, było to za mało. Choć bank rządowe pożyczki zwrócił i zaczął zarabiać, wciąż nie przekonuje do siebie inwestorów, co widać po rysunku „Jak spadał kurs akcji Citigroup”:

Jak-spadał-kurs-akcji-Citigroup

W „Financial Times”  18 października John Gapper w następujący sposób podsumował sytuację banku: „Problem Citigroup polega na tym, że nikt nie rozumie, na czym to wszystko polega – inwestorzy nie wierzą, że jego przywódcy mogą zarządzać bezpiecznie”. Zdaniem Gappera odejście Pandita niewiele zmieni. Od czasu połączenia z firmą Travelers, Citigroup jest bowiem wielkim konglomeratem przeróżnych usług finansowych (zwanym Citi Markets) i co do zasady jego złożoność niesie ze sobą ogromne ryzyko. „Żeby uczynić inwestorów bardziej pewnymi, powinien mocniej wrócić do bankowości tradycyjnej (…) To samo dotyczy innych banków”.

„Po co pracować dalej w banku, który tak szorstko obszedł się z menedżerem najwyższego szczebla?” (Why remain at a bank that treated its top executive so harshly?) – pytają dziś wedłu The New York Timesa pracownicy Citigroup. Czy sposób odwołania Pandita pokazuje, że złote czasy bankowców to już przeszłość, czy też to, co wydarzyło się w Citi miało podtekst wyłącznie osobisty? Odpowiedzi na te pytanie nie znamy. Łatwo natomiast zauważyć, że spośród siedmiu potężnych prezesów, którzy jeszcze kilka lat temu rządzili wielkimi instytucjami finansowymi, dziś już tylko dwóch pozostaje na stanowisku.

(oprac. graf. DG/CC BY-NC by WarzauWynn)

(oprac. graf. DG/CC BY-NC by WarzauWynn)

Apetyty przerosły możliwości

Kenneth D. Lewis był prezesem Bank of America, drugiego największego banku na świecie, do 30 września 2009 roku, kiedy to ogłoszono jego przejście na emeryturę z końcem 2009 roku. Zarządzał bankiem przez dziewięć lat. Rok 2008 zaczął jeszcze nieźle. Jego bank był jednym z tych, które – według nadziei Henry’ego Paulsona (sekretarz skarbu USA w 2008 roku) mógł kupić stojący na krawędzi bankructwa Lehman Brothers.

Kiedy jesienią 2008 roku podano wyniki za II kwartał 2008 roku, według których zysk BofA spadł o 41 proc., Amerykanie nie mieli świadomości, do jakiego stopnia nieciekawa jest sytuacja giganta. W marcu 2011 roku pod naciskiem opinii publicznej amerykański Fed opublikował informacje o pożyczkach, którymi ratował amerykańskie banki. Okazało się, że pod koniec 2008 roku właśnie BofA był zadłużony u Amerykanów na 86 mld dolarów!

Poza imponujących rozmiarów pożyczkami, które zaciągnął, Lewis z rozmachem realizował akwizycje: złe i dobre. Ta z 2008 roku, dotycząca Countrywide Financial, okazała się bardzo kosztowna. BofA kupiła ją za 2,5 mld dol., narażając się finalnie na wydatek rzędu 40 mld dol., gdyż CF odnotował ogromne straty związane z recesją na rynku nieruchomości. Lewis zaprojektował też przejęcie Merrill Lynch za 50 mld dol. Dziś oddział BofA Merill Lynch radzi sobie dobrze (jest drugim odnotowującym najwyższe zyski bankiem inwestycyjnym po JP Morgan & Co. – wg danych za 2011 r.).

Lewisa zastąpił  Brian T. Moynihan, prawnik, który kierował zespołem investment banking BofA w latach 2008-2009, a później stanął na czele BofA Merill Lynch. W styczniu 2010 został prezesem Bank of America (szefem rady dyrektorów jest Charles O. Holliday Jr.). Choć jego bank przynosi dziś zyski, Moynihan, podobnie jak zarząd Citigroup, boryka się z niskim kursem akcji swojej firmy (w styczniu 2008 r. wynosiły ok. 45 dol., od 2010 roku ich kurs nie przekracza 20 dol., a od kilku miesięcy kształtuje się poniżej 10 dol.).

Bankiem Wells Fargo od stycznia 2010 roku kieruje John G. Stumpf. Zastąpił na stanowisku Richarda Kovacevicha, który swoje odejście w 2010 roku planował od dłuższego czasu. Zmiana na stanowisku prezesa była więc wynikiem planu sukcesji, a nie turbulencji lub konfliktów z radą dyrektorów. Wells Fargo ma dobre wyniki, w 2011 roku radził sobie lepiej niż większość amerykańskich banków. Stale zwiększa ilość depozytów i udzielanych kredytów. Za III kwartale  2012 roku odnotował przychód 21,2 mld dol. (prognozy: 21,5 mld dol.; rok wcześniej: 19,6 mld dol.).  Kurs akcji 2 listopada 2012 r. wynosił 33,7 dolary i w ciągu ostatnich pięciu lat (z wyjątkiem tąpnięcia w I połowie 2009 r.) utrzymywał się na podobnym poziomie.

Prezes Metlife Inc. Steven A. Kandrian objął stanowisko w maju 2011 roku, a od stycznia br. jest także szefem rady dyrektorów. Zastąpił Carla Roberta Henriksona.

Z końcem 2010 roku z Morgan Stanley odszedł John Mack (formalnie jest dziś doradcą banku), lubiany na Wall Street lider traderów, który jednak nie uchronił instytucji którą kierował przed problemami. W 2008 i 2009 roku Morgan Stanley z trudem uniknął bankructwa. Timothy Geithner, Henry Paulson i Ben Bernanke doradzali Mackowi sprzedaż banku w latach 2008-2009.

Bank do dziś nie odzyskał zaufania inwestorów. Od początku 2010 roku do ogłoszenia przez Macka swojego odejścia, kurs tracił aż 39 proc. wartości. W styczniu 2011 roku kurs wynosił 28.2 dol. Od sierpnia 2011 praktycznie nie przekracza 20 dol. James P. Gorman, który dziś stoi na czele Morgan Stanley, jednym z prezesów był już za czasów kryzysu: od grudnia 2007 roku. Teraz pełni jednak funkcję samodzielnie.

Co ciekawe, w kierowaniu instytucją bardzo pomaga mu „stara gwardia” bankierów, którzy odgrywali ważne role w wydarzeniach związanych z kryzysem finansowym. Między innymi szefem globalnego oddziału sprzedaży papierów wartościowych o stałym dochodzie (global head of fixed income sales) jest dziś Kenneth deRegt. Kiedyś był dyrektorem ds. ryzyka – w okresie, kiedy MS radził sobie bardzo słabo. Dodatkowo dziś prezesem oddziału Morgan Stanley Wealth Management oraz Morgan Stanley Investment Management jest Greg Fleming, prezes Merill Lynch z czasów, kiedy jego firmę musiał kupił Bank of America.

Ostatni Mohikanie

Na Wall Street mocno trzyma się dwóch menedżerów: Jamie Dimon i Lloyd Blankfein. Dimon, złote dziecko bankowości inwestycyjnej i wieloletni podopieczny Stanforda „Sandy’ego” Weilla, zasiada w fotelu prezesa JP Morgan Chase & Co. nieustannie od grudnia 2005 roku (rok później został także przewodniczącym rady dyrektorów).

Po ukończeniu Uniwersytetu Harvarda Dimon pracował jako asystent Sandy’ego Weilla w American Express. Razem z legendarnym bankierem założył w 1985 roku firmę Commercial Credit, z którą dokonali aż 100 przejęć. Jednym z nich było odkupienie w 1993 roku od Shearsona firmy American Express za 1,2 mld dolarów. Trzy lata później kupili spółkę ubezpieczeniową Travelers.

Zbudowanego przez siebie giganta połączyli w 1998 roku z Citigroup – transakcja warta była 83 mld dolarów. Dimon został jednym z prezesów Citigroup, ale nie trafił do rady dyrektorów. Skutkować to miało tym, iż miał tylko jedną podwładną – dyrektor finansową. Z powodu napięć i bójki (pobił drugiego prezesa) został – jak przyznał sam po latach – wyrzucony z Citigroup przez Sandy’ego Weilla. Został prezesem Bank One w Chicago. I stamtąd dopiero trafił do JP Morgan, banku, na którego czele stoi do dziś.

Bohaterem Wall Street Dimon jest z pewnością od 15 sierpnia 2008 roku, kiedy to jego firma przejęła upadający bank Bear Stearns zapobiegając niekontrolowanej upadłości i pierwszemu tąpnięciu na giełdach. JP Morgan kupił BS za kilkaset mln dolarów, a na przejęcie dostał od skarbu 29 mld dol. (trzeba było zabezpieczyć toksyczne aktywa). „Lukratywność” transakcji, tłumaczył mówiąc: „Kupowanie domu to nie to samo, co kupowanie domu, który płonie”.

Kurs JP Morgan wyniósł 2 listopada 42 dol. i od kilku lat, z wyjątkiem nurkowania poniżej 20 dol. w I poł 2009 roku, utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie. Prasa bardzo lubi trąbić o schyłku rządów Dimona. Ostatnie tego typu publikacje ukazały się latem, po tym jak Bruno Iksil, trader z londyńskiego prestiżowego oddziału inwestycyjnego firmy naraził bank na straty rzędu 5 mld dolarów. Dimon nie podał się do dymisji. Wbrew złowrogiej działalności Iksila w pierwszych miesiącach 2012 roku, bank odnotował w II kwartale 2012 r. zysk na akcję 1,21 dol. i przychód w wysokości 22,9 mld dol. (spodziewany przychód: 21,8 mld dol.).

Drugim graczem, który zdaje się trwać niewzruszony jest Lloyd C. Blankfein, prezes banku Goldman Sachs. Jako jedyny ze wszystkich wyżej wymienionych, ze swoim bankiem związany jest od ponad 30 lat. Trafił do Goldman Sachs w 1981 roku. Kierował kilkoma działami m.in. działem obrotu papierami wartościowymi o stałym dochodzie.

Wcześniej jego droga z biednej żydowskiej rodziny mieszkającej w Bronxie do giganta inwestycyjnego była pełna dziwnych przypadków. Po studiach w szkole prawa Uniwersytetu Harvarda, Blankfein trafił do firmy prawniczej Donovan, Leisure, Newton & Irvine, a następnie do spółki zajmującej się handlem surowcami J.Aron & Co. Prawdopodobnie nie trafiłby do bankowości inwestycyjnej, gdyby nie fakt, że w 1981 roku Goldman Sachs kupił J.Aron.

Blankfein, kierując skutecznie pracą maklerów walutowych, szybko zainteresował menedżerów. Jego protektorem został sam Henry Paulson – późniejszy sekretarz skarbu w administracji George’a W. Busha. Paulson, prezes Goldmana od 1998 roku, mianował Blankfeina wiceprezesem, a w 2006 roku, odchodząc do rządu, rekomendował go radzie na stanowisko prezesa. Pozycja Blankfeina wydaje się dziś jeszcze bardziej stabilna niż Dimona.

Amerykańskie nieporządki w Europie

Amerykańscy prezesi wymienili się też w Europie. Na krótko przed Panditem do dymisji podał się Robert Diamond, Amerykanin z pochodzenia, szef brytyjskiego giganta – banku Barclays. Instytucja, która podczas kryzysu 2008 roku zdawała się oazą spokoju (Barclays także mógł, ale nie chciał, przejąć Lehmana), w rzeczywistości grała nieczysto, co ujawnili dopiero w 2012 roku amerykańscy regulatorzy. Ukarali oni instytucję kierowaną przez Diamonda karą w wysokości 290 mln funtów za manipulowanie LIBOREM w latach 2005-2009.

Pomimo nacisku opinii publicznej prezes Barclaysa przez wiele tygodni po ujawnieniu tego faktu nie chciał ustąpić ze stanowiska. Pisał listy do polityków, że nie złoży dymisji, ale zaostrzy procedury dotyczące ustalania LIBOR. Faktem jest zresztą, że w latach 2005-2009 nie był prezesem Barclaysa, a szefem bankowości inwestycyjnej banku, a później wiceprezesem.

Kiedy doszło do największych nieprawidłowości, rządy sprawował wówczas (od 2004 do 2010 r.) Brytyjczyk John Valrey. Diamond prawdopodobnie miał jednak, już jako prezes, pełną wiedzę dotyczącą nagannego procederu. Odkąd zaczął kierować bankiem, nie zrobił w tej sprawie nic. Dodatkowo politycy i „oburzeni” nie znosili Diamonda za jego wysokie uposażenia i bezceremonialne komentarze co do zasadności ich wysokości (zarobił w 2011 roku ok. 21 mln funtów).

Diamond ustąpił ze stanowiska w lipcu 2012 r. Jego odejście pokazuje, że choć na rynku istnieć będą zawsze podmioty zbyt wielkie by upaść, nie istnieją menedżerowie zbyt wielcy by odejść. A Diamond rzeczywiście zaliczał się do pierwszej ligi. Do BarCap, czyli Barclays Capital, inwestycyjnej jednostki banku, trafił w 2005 roku. Wcześniej szlify zdobywał w Morgan Stanley, który porzucił dla Credit Suisse First Boston (1992 roku). Odkąd trafił do BarCap znacznie powiększył zespół jednostki inwestycyjnej, a potem dynamikę zarządzania przeniósł na całą instytucję. Barclays zaczął rozważać liczne akwizycje, takie jak zakup ABN AMRO, szwajcarskiego UBS, czy nawet Lehman Brothers.

Dziś na czele Barclaysa stoi Antony Jenkins, wywodzący się z – jak pisze ekonomiczna prasa – „spokojniejszego” działu bankowości detalicznej.

Być może zresztą zmiana, do której doszło w Barclays jest najbardziej znacząca. Nie ustają głosy o przywróceniu wagi bankowości detalicznej. Sam twórca konglomeratu inwestycyjno-detalicznego, legendarny Sandy Weill, mówi już dziś otwarcie o konieczności rozdzielenia tych funkcji współczesnych banków do odrębnych instytucji. Weill, którego ludzie lobbowali za zniesieniem ustawy Glassa-Steagalla pod koniec lat 90.(ustawa uniemożliwiała fuzje instytucji, które zajmują się udzielaniem pożyczek i przyjmowaniem depozytów z instytucjami o charakterze inwestycyjnym), żeby mógł połączyć Travelers z Citigroup, taką właśnie refleksję wypowiedział w lecie w wywiadzie dla amerykańskiej CBNC.

OF

Vikram Pandit (CC By World Economic Forum)
Jak-spadał-kurs-akcji-Citigroup
Jak-spadał-kurs-akcji-Citigroup
(oprac. graf. DG/CC BY-NC by WarzauWynn)
Największe-amerykańskie-banki-i-ich-prezesi

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Bankom trudno odejść od finansowania paliw kopalnych

Kategoria: Analizy
Największe globalne banki, mimo zobowiązań i deklaracji, wciąż finansują wydobycie i wykorzystywanie paliw kopalnych w celach energetycznych. Kredyty z tym związane nie są jednak istotną częścią ich portfeli.
Bankom trudno odejść od finansowania paliw kopalnych