Zielona inflacja

Transformacja energetyczna jest najkosztowniejszym programem gospodarczym w nowożytnym świecie. Planem, na który się de facto zdecydowała tylko Europa, wprowadzając i zezwalając na rynkowy obrót uprawnieniami do emisji CO2. Autorzy badań nad podatkami węglowymi i zielonymi certyfikatami, opublikowanymi na stronach EBC i  MFW, twierdzą, że wpływ na inflację w strefie euro będzie prawie zerowy, podobnie jak na wzrost bezrobocia. Czy faktycznie tak jest?
Zielona inflacja

(©Envato)

Jeszcze w 2018 r. ceny zielonych certyfikatów były niskie. Były to poziomy rzędu 10-20 euro za tonę emisji CO2. W niewielkim stopniu przekładało się to na utrudnienia gospodarcze, migracje przemysłu czy wzrost cen energii. Poparcie dla zielonej transformacji było w społeczeństwach europejskich niezachwiane. Politycy europejscy zapewniali o wiodącej roli Unii Europejskiej w narzucaniu nowych standardów energetycznych na świecie.

FIT 55

W kwietniu 2018 r. wprowadzono zmienioną dyrektywę w sprawie EU ETS, w której ustanowiono ramy dla czwartego okresu rozliczeniowego na lata 2021–2030. Pod koniec 2019 r. pojawia się plan FIT55 – do europejskiej gospodarki wjeżdża plan ostrej dekarbonizacji. Zapowiedź redukcji liczby dostępnych certyfikatów i zawężania rynku węglowodorów, działalność funduszy inwestycyjnych i ETF powodują wzrost cen certyfikatów, który niesie ze sobą fatalne konsekwencje dla europejskiej gospodarki.

Gaz i ropa – ceny jak przed pandemią

Okres pandemii COVID-19 to czas globalnej i ekspansywnej polityki fiskalnej oraz monetarnej oraz zakłóconych łańcuchów produkcyjnych. Wybuch wojny rosyjsko-ukraińskiej i wprowadzanych sankcji przyniósł nowe zaburzenia gospodarcze w Europie. Ta zbitka czynników nie ułatwia odpowiedzi na pytanie, na ile wzrost ceny prądu przyniósł polskiej gospodarce inflację. O ile w 2022 r. mieliśmy do czynienia z ostrym wzrostem cen węglowodorów – ropy i gazu, to poczynając od początku 2023 r. ceny nośników energetycznych ustabilizowały się na poziomach sprzed pandemii i wojny w Ukrainie. Jedna zmienna na rynku energetycznym została podbita o 400 proc. i mocno wpływa na polską oraz europejską gospodarkę.

ETS i prąd – wzrost ponad gospodarczą wytrzymałość

W latach 2019–2024 cena prądu w Polsce wzrosła o 300 proc. W ostatnich zaś pięciu latach od 70 do 80 proc. energii elektrycznej produkowaliśmy z węgla czarnego i brunatnego. W tym samym okresie ceny zielonych certyfikatów wzrosły nawet o 500 proc.

Zobacz również: 
Wchodzimy w burzliwy okres dla państw UE

Ceny ETS podbijają ceny prądu w Polsce, co widać szczególnie od początku 2021 r. Cena certyfikatu rośnie z 25 euro do ponad 100 euro i w okresie do 2024 r. wynosi średnio 80 euro, okresami powyżej 100 euro. W latach 2016–2017 ceny prądu w Polsce to 170 zł za MWh, w latach 2019–2020 – 250 zł za MWh, w 2022 r. cena wynosiła średnio 550 zł za MWh, w 2023 r. – 750 zł za MWh, by w 2024 r. wynosić 500 zł za MWh. Korelacja pomiędzy cenami ETS i prądu w Polsce jest oczywistością.

Jak zatem mocno wzrost ceny elektryczności podbija inflację? Pewną odpowiedzią w perspektywie jednego roku jest symulacja inflacji Narodowego Banku Polskiego uwzględniająca tarczę osłaniającą konsumentów przed zbyt wysokimi cenami. Pokazuje ona, w uproszczony sposób, jak mocno ceny energii elektrycznej i ich wzrost wpływają na zjawisko inflacji w Polsce. Dzięki dopłatom do energii ścieżka zejścia przez pierwsze dziewięć miesięcy 2025 r. będzie niższa.

NBP przygotował dwie wersje projekcji – jedna zakłada całkowite odmrożenie cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych. W takiej sytuacji, zgodnie z tzw. centralną ścieżką, inflacja w 2024 r. wyniesie 3,7 proc., w 2025 r. – 5,6 proc., a w 2026 r. – 2,7 proc. Druga wersja projekcji zakłada, że ceny energii pozostaną zamrożone. Wówczas centralna ścieżka inflacji przewiduje również 3,7 proc. wzrost cen w 2024 r., w 2025 r. – 4,3 proc., a w 2026 r. – 2,8 proc. Tarcza zatem według projekcji ma zbić inflację o 1,3 pkt proc. w 2025 r.

Zielona inflacja, czyli jaka inflacja?

Międzynarodowy Fundusz Walutowy na początku 2024 r. opublikował pracę Maximiliana Konradta, Thomasa McGregora, Frederika G. Toscaniego – „Carbon Prices and Inflation in the Euro Area”. Według autorów wzrost ceny emisji dwutlenku węgla z około 40 euro za tonę CO2 w 2021 r. do około 150 euro do 2030 r. może podnieść roczną inflację w strefie euro od 0,2 do 0,4 pkt proc. Średnio to 0,3 pkt proc. rocznie. Skąd to się wzięło? MFW, publikując pracę naukowców, stwierdził w stopce, że może się zgadzać z autorami, ale nie reprezentują oni stanowiska MFW lub zarządu tej instytucji. Czy możliwy jest wzrost cen energii bez przekładania go na ceny dóbr i usług? Autorzy twierdzą, że tak. Skupiają się nie tylko na ETS, ale krajowych podatkach węglowych, których najwyższe stawki są w krajach opierających swoją energetykę o elektrownie jądrowe tak jak np. we Francji – mniej, niż 0,5 proc. energii czy Finlandii – 5 proc. elektryczności produkowane jest z węgla (dane MAE).

Znaczenie tych podatków jest zatem zerowe dla tamtejszych gospodarek. Co ważne, analiza podatków węglowych i ETS-ów dotyczy lat 2000–2019. To czas, gdy ceny ETS-ów wahały się od 5 do 20 euro. Większość prac próbujących oszacować wpływ podatków węglowych na inflację została przeprowadzana na danych sprzed czasu pandemii COVID-19. Czy te badania mogły zaprowadzić europejskich polityków do zbyt szybkiego tempa zielonej transformacji? Bardzo możliwe, że niestety tak. Tego rodzaju badań jest całkiem sporo, choć wszystkie twierdzą, że zmiany w podatkach węglowych są neutralne dla gospodarki. Metcalf (2019) oraz Metcalf i Stock (2020) badają skutki gospodarcze cen emisji dwutlenku węgla do oszacowania zmian bezrobocia czy PKB. Ich wyniki wskazują, że nie ma dowodów potwierdzających niekorzystny wpływ na produkcję i bezrobocie. Tylko jak to się ma do rzeczywistości w gospodarce europejskiej?

Przejście na zieloną energię może być „inflacjogenne, a nawet lekko stagflacjogenne” – powiedział pod koniec 2023 r. szef francuskiego banku centralnego François Villeroy de Galhau. „Podkreślam, że tak może być, bo jeszcze tego nie wiemy” – zaznaczył.

Ostatnio pytanie o sens i tempo zielonej transformacji stawiane jest dość często w debatach publicznych całej Europy. Administracja Unii Europejskiej liczyła na szybkie narzucenie światu nowych zasad gospodarczych. Najważniejsze były dwa postulaty. Pierwszy dotyczy obowiązkowego systemu obciążania opłatą emisji dwutlenku węgla w celu eliminacji systemów opartych na węglu i gazie. Cały świat miał redukować zużycie węglowodorów. Drugi system to graniczne podatki węglowe mające obciążać spóźniających się z podjęciem decyzji i w ten sposób rozciągać system na cały świat. Choć podatki graniczne wchodzą od 2026 r. w Unii Europejskiej to już dziś pojawiają się pytania o sens wprowadzania dodatkowych opłat na dobra importowane, takie jak stal, nawozy czy inne produkty przemysłu ciężkiego, które we wcześniejszych latach uciekły już z Europy.

CBAN – podatek graniczny

Przyjęcie opłaty granicznej przez pozostałych graczy międzynarodowych oznaczałoby granie na tych samych zasadach. Azjaci, a przede wszystkim – Indie i Chiny – z naturalnych przyczyn nie zgodziły się na to rozwiązanie. Grożą działaniami odwetowymi i powołują się na fakt zapóźnień gospodarczych, niewspółmiernie niskich emisji globalnych w ostatnich 100 latach w porównaniu z Europą czy USA. Pokazują swoją odporność na nacisk polityczny i mają niższe ceny energii. Nowy zielony system kontra azjatycka gospodarka oparta na węglu bez ETS-ów – wynik tego starcia jest znany. Europa godzi się od wielu lat na stopniową utratę przemysłu ciężkiego, chemicznego czy innych branż energochłonnych. W takiej działalności koszty energii potrafią stanowić nawet 50 proc. wszystkich kosztów operacyjnych. Jeśli energia w Europie jest 2–3-krotnie droższa niż w Azji lub w USA, to migracja przemysłu ciężkiego czy chemicznego z Europy do Azji i USA nie powinna nikogo dziwić. Czy nie dziwi zatem decyzja Volkswagena, zamykającego zakłady w Niemczech i utrzymującego produkcję w Chinach? Mamy dziesiątki i setki przykładów, które pokazują, że ceny energii mają ogromne znaczenie w gospodarce światowej.

Azja jedzie na węglu

Na kontynencie azjatyckim, dla którego prognozowana jest duża część wzrostu światowego w najbliższych latach, zielona transformacja postępuje własną ścieżką. Węgiel jest podstawą energetyki w Japonii, Chinach, Indiach i Indonezji. Dwutlenek węgla nie jest obciążony obowiązkowymi opłatami lub są one symboliczne. Same Chiny zużywają 50 proc. światowego węgla kamiennego, produkując m.in. 80 proc. solarów na świecie.

Zobacz również: 
Europa musi być bardziej konkurencyjna

Warto pamiętać, że system ETS oraz podatki węglowe istnieją tylko w UE i bardzo obciążają obecną, a także przyszłą (wbrew badaniom) gospodarkę naszego kontynentu i kraju. W USA system ETS wystartował w trzech stanach. W Kalifornii ceny administracyjne tych certyfikatów to 32 dol. W dwóch pozostałych od 10 do 20 dol. Gdy uświadomimy sobie, że trwa exodus firm produkcyjnych z Kalifornii do innych stanów to łatwiej będzie zrozumieć wadliwość badań nad wpływem zielonej transformacji na gospodarkę czy inflację.

Trump odrzuca politykę klimatyczną

Donald Trump zapowiedział całkowite odrzucenie porozumień paryskich. Stany Zjednoczone, które w czasach demokratów sygnalizowały chęć obrony klimatu przed apokalipsą, robiły to tylko deklaratywnie. Dziś są największym eksporterem węglowodorów na świecie i chcąc utrzymać swoją dominację nad Chinami czy szeroko pojętą Azją Południowo-Wschodnią z pewnością nie skręcają w zielonym kierunku. Europejscy politycy i biurokraci, posiłkujący się wadliwymi scenariuszami przyszłości, stoją właśnie przed dylematem, co zrobić z kursem, który powoduje, że europejska gospodarka zaczyna tracić coraz więcej na rzecz Azji i USA. Badania okazały się wadliwe. Europejscy politycy już to wiedzą.

Europa liczyła na zyski z zielonych technologii

Europa liczyła na zyski z produkcji w zielonych branżach. Ostatecznie wyniki okazały się inne niż się wydawało jeszcze 10 lat temu. Największy wynik sprzedaży w branży samochodów elektrycznych w okresie styczeń–sierpień 2024 r. ma chiński BYD. W pierwszej dziesiątce światowych producentów jest sześciu przedstawicieli Państwa Środka. Sam wolumen sprzedaży samochodów elektrycznych BYD jest znacznie większy niż wszystkich europejskich producentów razem wziętych. Według GlobalData, w 2023 r. Chiny odpowiadały za 73 proc. globalnej produkcji ogniw akumulatorowych przeznaczonych do pojazdów elektrycznych. Wyprodukowały 80 proc. paneli na świecie. Obecnie mniej niż 3 proc. paneli jest wytwarzanych w Europie. Wśród dziesięciu największych producentów części do elektrowni wiatrowych mamy sześć firm z Chin i są one na dobrej drodze do zdominowania tego rynku. Europa liczy się tylko w produkcji pomp ciepła, które jednak wskutek wzrostu cen prądu w Polsce są jednym z najdroższych systemów grzewczych w naszym kraju.

Krystian Kaźmierczyk, dziennikarz ekonomiczny

 

 

 

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Unijny system ETS: śliski bilans 18-latka

Kategoria: Trendy gospodarcze
Unijny system ETS ma 18 lat. Bilans jego działania prowadzi do niejednoznacznych wniosków. Pewne jest natomiast, że Europa chce przewodzić zielonej rewolucji i od tego nie ma odwrotu. A skoro tak, to róbmy wszystko, by inwestować w technologie i ograniczać koszty dla przemysłu i konsumentów.
Unijny system ETS: śliski bilans 18-latka

Kryzys energetyczny a niemiecki sektor przemysłowy

Kategoria: Trendy gospodarcze
W 2022 roku hurtowe ceny energii w Europie osiągnęły bezprecendensową wysokość, co wzbudziło obawy o deindustrializację. W naszym artykule omawiamy wpływ wyższych cen energii na produkcję przemysłową w Niemczech.
Kryzys energetyczny a niemiecki sektor przemysłowy