Getty Images
Złoto znane jest co najmniej od przełomu epok kamienia i brązu. Najdawniejsze ze znalezionych wyrobów z tego kruszcu pochodzą z Bałkanów i mają ponad pięć tysięcy lat. W Nubii Egipcjanie wydobywali złoto co najmniej od XXVI w. przed Chrystusem. Hieroglificzne zapiski, młodsze o półtora tysiąca lat, pozwalają oszacować roczny uzysk kruszcu w państwie faraonów na około tony. Sztukę jego wytapiania opanowali niemal u zarania swojej państwowości, a metody stosowane do dzisiaj w jubilerstwie znali już trzy tysiące lat temu. Wtedy też nad Morzem Czerwonym powstały słynne kopalnie króla Salomona, a lśniącego kruszcu poszukiwano coraz intensywniej w coraz liczniejszych miejscach. Jego odkrywanie przesądzało o wartości ziemi, budowało pozycję państw, było impulsem do podbojów. Każda zbiorowość, która zetknęła się ze złotem, ceniła je z powodu niezniszczalnego piękna, ograniczonej ilości oraz niepodrabialności. W stanie czystym ma ono twardość 3 w skali Mosha (dziesięciostopniowej skali twardości minerałów – red.), a miękkość tę można sprawdzić nawet zębami. Wprawdzie podobnie rzecz się ma z ołowiem, ale odpowiednią barwę można mu nadać jedynie złocąc lub malując. Od takich praktyk odstraszały kary, do których należało wlewanie ciekłego metalu do ust oszusta.
W tym samym VII w. przed Chrystusem złote monety do obiegu zaczęli wprowadzać Grecy oraz Chińczycy. Metalem, z którego jednostki pieniężne bito dużo częściej, był jednak elektrum, czyli stop złota i srebra. Zmienili to dopiero Rzymianie za sprawą nowej metody wypłukiwania dużą ilością wody. W tym celu w złotonośnych zakątkach Hiszpanii zbudowali akwedukty dużej przepustowości i generujące spore ciśnienie. Osiągana tym sposobem skala wydobycia pozwoliła stworzyć pierwszy system pieniężny oparty na złocie.
Pierwsze złote monety
W średniowieczu pierwszą złotą monetą bitą na dużą skalę przez długi czas i obecną w wielu krajach był emitowany od połowy XIII w. floren. Nazwę dała mu florencka siedziba emitenta, a jej sukces skłaniał kolejne państwa do bicia własnych. Tak Wenecja dorobiła się dukata, a podobną próbę podjął też Władysław I Łokietek. Niedostatek kruszcu sprawił jednak, że nieliczne Aureus polonus naszego króla, choć przysporzyły państwu prestiżu, to jednak nie przyniosły zbyt wielu korzyści gospodarczych. Niemal równocześnie swojego florena na Węgrzech zaczął bić Karol Robert (szwagier Kazimierza Wielkiego), dając początek naśladowanemu potem w wielu krajach guldenowi. Emisję tego pieniądza rozwinął Ludwik Andegaweński, król Węgier i Polski, syn Karola Roberta i polskiej królewny Elżbiety Łokietkówny.
Zobacz również:
Złoto zaświeci nowym blaskiem
Monety ze złota cieszyły się zaufaniem jako środek pieniężny nietracący dużej wartości, łatwy do ukrycia i poręczny w dużych transakcjach. Emitentom przysparzały splendoru, a środkiem płatniczym bywały nawet po upadku państw, z których pochodziły. Carskie pięciorublówki zwane „świnkami” (gdyż za jedną kupić można było sztukę trzody) w szarej strefie gospodarczej krążą do dzisiaj. Wspaniałe monety naszych monarchów zachowały się w zbyt małych ilościach, ale niektóre z nich, np. Zygmunta III Wazy z 1621 r., należą dziś do najdroższych na świecie. Warto też pamiętać o dukacie powstańczym, bitym w Królestwie Polskim w czasie powstania listopadowego. Celem emisji tej niezwykłej monety był zakup broni, a potrzebne do niej złoto pochodziło głównie z dobrowolnych zbiórek. O skali ofiarności naszych przodków świadczyć może to, że w ciągu kilku miesięcy wybito aż 163 205 dukatów powstańczych.
Ile jest złota?
Zwiedzający muzeum w Złotym Stoku , a szczególnie Kopalnię Złota m.in. z 500-metrowym odcinkiem Sztolni Gertrudy, gdzie można zobaczyć, jak wygląda 16 ton złota, często są zaskoczeni i rozczarowani rozmiarem metalowego sześcianu, obrazującego całą skalę wydobycia, uzyskanego w ciągu siedmiuset lat – od przywileju wydanego w 1273 r. przez piastowskiego księcia i niedoszłego króla Polski Henryka IV Probusa aż do czasów PRL-u. Wydrążenie trzystu kilometrów górniczych chodników oraz szybów łączących 21 poziomów przyniosło bowiem łączny urobek w postaci właśnie tych 16 ton.
W tej długiej historii bywały jednak okresy, w których złotostocka kopalnia uzyskiwała jedną dwunastą wydobycia europejskiego i przynosiła fortunę umożliwiającą np. sfinansowanie wyprawy Krzysztofa Kolumba. Rozczarowani „złotym sześcianem” ze Złotego Stoku jeszcze bardziej byliby zdziwieni, widząc bryłę złożoną z całego złota, wydobytego od pradziejów do naszych czasów. Szacuje się, że w swojej historii ludzkość weszła w posiadanie około 210 tys. ton złota. Kwadratowy sześcian, wytopiony z całości urobku, miałby boki o długości mniej niż 23 m. W rzeczywistości prawie połowa kruszcu znalazła się w biżuterii, a ok. 40 proc. w różnych rezerwach i inwestycjach.
Rocznie na świecie wydobywa się około trzech tysięcy ton. Znane nam dziś złoża, których eksploatacja jest opłacalna, ulegną wyczerpaniu w ciągu kilkunastu lat. Niewykluczone, że odkrycie nowych pokładów, stworzenie technologii oraz ceny sprawią, że warto będzie kopać nawet tam, gdzie dziś to się nie opłaca.
Skarby, gorączki, złote transakcje
Odkrycie Ameryki, do którego doszło w dużej mierze dzięki złotu z dolnośląskiego Złotego Stoku, okazało się niczym przysłowiowa reguła o złocie rodzącym nowe złoto. Konkwistadorzy szybko przekonali się bowiem, że wszystkie prekolumbijskie kultury ceniły ten kruszec i sakralizowały go w dość specyficzny sposób. Aztecy oddawali mu np. cześć, widząc w nim „odchody bogów”. Skala wydobycia tego szlachetnego metalu w obydwu Amerykach nie była aż tak zawrotna, raczej nie przekraczała kilku ton rocznie. Państwa za Atlantykiem były jednak łatwe do podboju, a ogromna część tamtejszego złota znajdowała się w stosunkowo nielicznych miejscach – w świątyniach i pałacach władców. To spowodowało, że iberyjscy najeźdźcy nie tylko zniszczyli kultury dawnej Ameryki, ale zwożąc do Europy duże ilości tego kruszcu w tempie, w jakim nie pojawiały się nigdy wcześniej, doprowadzili do przejściowego zachwiania i wartości złota i gospodarek ojczystych krajów.
Zobacz również:
Bitwy o polskie złoto
Mantrą rzeczników antypolskiej pedagogiki wstydu jest nieustanne biadolenie o rzekomej odwiecznej nędzy naszego państwa, którego kasa zawsze miała świecić pustkami. Prawda jest jednak taka, że przez całe stulecia chłopom żyło się w naszym kraju całkiem nieźle, a nasi królowie bywali niemal krezusami. Po bitwie pod Grunwaldem Jagiełło zaproponował wziętym do niewoli przedstawicielom Zakonu wolność w zamian za obietnicę, że nigdy więcej nie podniosą miecza przeciw Polsce i przysłania w krótkim terminie odpowiedniej kwoty wykupu. Złożywszy rycerskie słowo honoru, wracali więc niosąc do swych krajów wieść o niezwyciężonej potędze (bo i mniejsza ujma przegrać z silnym, a nie słabym) i szlachetności naszego króla, do kasy którego w ciągu kilku miesięcy wpłynęła fortuna budząca zazdrość innych monarchów. Późniejszy cesarz Zygmunt Luksemburski, który dopiero co zbrojnie wyprawiał się na Polskę, od razu pokornie poprosił o pożyczkę. Większość tego, czego chciał, dostał nie w złocie, lecz w srebrze, ale w zamian dał zastaw – Ziemię Spiską wraz z jej zamkami i trzynastoma miastami. A w związku z tym, że ani on, ani żaden z jego następców nie zdołał wysupłać odpowiedniej kwoty na spłatę długu – zastaw pozostał przy Polsce aż do rozbiorów.
Jedną z większych transakcji średniowiecznej Europy przeprowadził też Kazimierz Jagiellończyk. Zmagając się z Krzyżakami zorientował się, że zamek w Malborku, największy, jaki kiedykolwiek zbudowano, obsadzony był wojskiem najemnym, któremu Zakon zalegał z zapłatą. Rozpoczął zatem z nimi negocjacje, proponując, że krzyżacką stolicę po prostu od nich kupi. I tak w 1456 r. stanęło na kwocie 190 tys. florenów (ok. 660 kg czystego złota). Dowiedziawszy się od swych szpiegów o rozmiarach żądanej sumy wielki mistrz Ludwig von Erlichshausen, rezydujący wraz ze swą świtą w wysokiej części zamku, ponoć radośnie wykrzyknął: „Możemy spać spokojnie, Polacy do końca świata tyle nie zbiorą!”. Jagiellończyk rzeczywiście musiał opróżnić swój skarbiec, poprosić o kosztowności ze szkatuł polskiego Kościoła i dodać to, co miasta pruskie ofiarowały, gdyż wolały panowanie polskie od niemieckiego, ale kwotę tę miał gotową już po paru miesiącach. Tym sposobem największa nieruchomość kontynentu po 147 latach służenia jako stolica państwa krzyżackiego aż do rozbiorów, a następnie od 1945 r., czyli przez lat blisko już 400, jest własnością państwa polskiego. Czy ktoś śmie jeszcze insynuować, że Polacy nie potrafią kupować i nie mieć rzeczy największych w swoim rodzaju?
Od niepamiętnych czasów poszukiwano złotych skarbów i przypadkiem się na nie natykano. Do legendarnych należą ukryte przez templariuszy, a w sprawie skarbca carów PRL-owska Służba Bezpieczeństwa przesłuchiwała dzieci ostatnich świadków jeszcze w latach 80. W ukryciu złotej fortuny przez ostatnie oddziały białej armii gen. Romana Nicolausa von Ungerna-Sternberga brali bowiem udział Ferdynand Ossendowski i Kamil Giżycki, pisarz również świetny, a wówczas główny saper Ungerna. Miejsce ukrycia owych dziesiątek ton złota do dziś nie jest znane.
Zobacz również:
Rola i znaczenie złota utrzymywanego przez banki centralne
Znamiennym przykładem tego, jakim sposobem powstają fortuny schowane w ziemi, jest Skarb Średzki. Tak jak i w innych przypadkach dysponent kosztowności zapewne znalazł się w sytuacji, w której musiał je pilnie ukryć. A późniejsze dramatyczne wypadki potoczyć się musiały tak, że już po nie nie wrócił. Miejsce ukrycia, nawet jeśli była nim płyciutka, dłońmi wygrzebana w ziemi dziura, przez wieki pozostawało nieznane. Tak musiało też być z depozytem przypadkowo odkrytym w Środzie Śląskiej. Mimo, że ukryty był pospiesznie i prowizorycznie, przeleżał w ziemi około 650 lat. Początek tej historii wiąże się z władztwem Piastów, w czasach których Żydzi cieszyli się nie tylko pełnią praw, ale i przywilejem zarządzania książęcymi majętnościami. Dzięki temu dorabiali się fortun pozwalających na udzielanie pożyczek nawet najpotężniejszym monarchom Europy. Jeden z nich, wrocławianin o imieniu Mojżesz, wypłacił zapewne ogromną sumę pieniędzy, ale pod zastaw królewskiej korony. W 1335 r., po śmierci ostatniego wrocławskiego Piasta Henryka VI Dobrego, księstwo zajęli Czesi, których król Karol IV Luksemburski natychmiast ograbił i wypędził wszystkich Żydów, równając z ziemią nawet ich cmentarze, a kamieni z ich grobów kazał użyć jako budulca murów. Mojżesz zapewne pragnął ujść i z życiem, i ze znajdującym się w jego rękach depozytem. W nieodległej od Wrocławia Środzie musiał znaleźć się w sytuacji skłaniającej do natychmiastowego ukrycia majątku. Mimo że fortuna zagrzebana była tuż pod powierzchnią ziemi, a dosłownie tuż obok wielokrotnie potem wznoszono i burzono kolejne budynki, kopano rowy i kładziono różne instalacje, przeleżała ona tam aż do 1988 r. Wtedy to przypadkowe wbicie łopaty doprowadziło do odkrycia prawie ośmiu tysięcy monet, koron i biżuterii, których wartość szacowana jest w setkach milionów złotych. Wydarzenie to stało się niestety napędem swoistej gorączki złota, której ofiarą padło wiele dolnośląskich zabytków. Liczne pałace, beztrosko sprzedawane i „reprywatyzowane” po 1989 r., zostały obrócone w ruiny w następstwie poszukiwania domniemanych skrytek za pomocą kilofów i młotów pneumatycznych.
Inaczej było z poszukiwaniem nie złotych skarbów, lecz samorodków złota. Gorączka, która wybuchła w 1848 r. w Kalifornii, błyskawicznie przyciągnęła sto tysięcy ludzi z łopatami. Tylko nieliczni się wzbogacili, ale wielu osiedliło się na pustkowiach, które z czasem stały się najbogatszym stanem USA. Najliczniejszą grupę stanowili szczęśliwcy, których przyciągnęły wieści z 1896 r. o złocie nad rzeką Klondike i w 1903 r. na Alasce. W przypadku epizodów gwałtownego i krótkotrwałego wydobycia, do jakich doszło w XIX w. w Kolumbii Brytyjskiej czy na Ziemi Ognistej, powtarzał się ten sam schemat – nagłe pojawienie się w obiegu dużych ilości złota na jakiś czas poprawiało koniunkturę, po której następował ostry kryzys.
Zbrodnie, grabieże i kontrybucje
Wyższą cenę niż to zawarte w monetach ma złoto w postaci mistrzowskich wyrobów jubilerskich mających zarazem rangę historyczną. A najwyższą – w atrybutach władzy monarszej. W starożytnym Egipcie trafiały one do grobowców faraonów, przy czym skutkiem aktywności złodziei liczni władcy woleli być chowani nie w piramidach, lecz komorach zamaskowanych w Dolinie Królów. Z 64 odnalezionych tam grobów doszczętnego rozkradzenia uniknął tylko jeden. Należał do Tutenchamona, jednego z najmniej znaczących władców, lecz i tak do życia wiecznego wyprawionego wraz ze złotym wyposażeniem, którego okazałość może uzmysłowić, jaki bezlik skarbów został wykradziony z innych grobów.
Królewskie insygnia władców europejskich zawsze wyróżniały się najwyższą klasą artystyczną, a kulturowa ranga tych przedmiotów skutecznie zabezpieczała je przed aktami profanacji. Nikczemność przetopienia złota z regaliów królewskich zdarzyła się tylko dwa razy. Dopuścili się tego dyktatorzy Rewolucji Francuskiej, dążący do wymazania pamięci o monarszej historii własnego kraju, a także król Prus Fryderyk Wilhelm III, który ze skarbca wawelskiego ukradł insygnia królewskie królów Polski. Zlecając przetopienie ich na monety, realizował postanowienie zaborców, według którego „imię niegdysiejszego państwa polskiego ma być raz na zawsze zapomniane”.
Rekordową i w pełni wyegzekwowaną kontrybucją wojenną była kwota pięciu miliardów franków w złocie, jakiej po sprowokowanej przez siebie wojnie Prusy zażądały od okupowanej od 1871 r. Francji. Oszołamiające od rozmiaru tej kwoty okazało się nie mniej tempo, w jakim grabieni zdołali fortunę tę wypłacić. Zainwestowana głównie w infrastrukturę Niemiec przyniosła cywilizacyjny skok oraz wzrost potęgi tego państwa. Duża część wyduszonego od pokonanej Francji złota stała się jednak przedmiotem spekulacji i oszustw finansowych, które po kilku latach doprowadziły do fali bankructw i gospodarczego kryzysu.
Zobacz również:
Banki centralne kontynuują rekordowe zakupy złota
Do największej grabieży w dziejach doszło podczas II wojny światowej. Praktyki najeźdźców trafnie rozpoznała prof. Karolina Lanckorońska, która czytając w 1943 r. o zawartości grobów katyńskich, odnotowała: „Niemcy tego nie zrobili. Niemcy nigdy by nie zakopali zwłok bez dokładnego przeszukania każdej kieszeni”. Przejawem tej właśnie rabunkowej pieczołowitości było ogołacanie nie tylko wszystkich muzeów i pałaców, ale wyspecjalizowanie się zawodowych złodziei ze służb państwa niemieckiego w pozyskiwaniu złota, np. z protez stomatologicznych, gdyż wówczas był to surowiec, z którego często je wykonywano. Najpodlejszym rodzajem kopalni złota, jaki kiedykolwiek wymyślono, były niemieckie obozy koncentracyjne. Trudne do oszacowania, lecz bez wątpienia liczne tony surowca zostały przetopione i w zdecydowanej większości pozostały w rękach grabieżców. Część złotych łupów związana została z operacją, przeprowadzoną przez Güntera Grundmanna, dolnośląskiego konserwatora zabytków, który na zlecenie niemieckich władz przygotował setki miejsc ukrycia zasobów muzealnych i kościelnych, w tym skarbów ukradzionych w Polsce. Do wyznaczonych przez niego i następnie zamaskowanych podziemi oraz kopalnianych sztolni trafiało też złoto pochodzące z banków, obowiązkowych depozytów, a w największej mierze – z rabunków. Od 1945 r. na dużą skalę skarbów tych poszukiwały „trofiejnyje bataliony” Armii Czerwonej oraz wyspecjalizowane przedsiębiorstwa polskich komunistów.
O efektach działań jednych i drugich nie wiadomo nic pewnego. Nie są też znane skutki prywatnych eksploracji oraz tych, które miały prowadzić niemieckie służby specjalne. Kierowana przez Witolda Kieszkowskiego ekipa Naczelnej Dyrekcji Muzeów odkryła wiele skrytek Grundmanna, ale wszystkie były już opróżnione. Na rozkaz generałów Czesława Kiszczaka i Wojciecha Jaruzelskiego w 1982 r. poszukiwania wznowiły wojskowe Brygady Inżynieryjno-Budowlane. Oprócz masowych grobów ofiar niemieckich obozów jedynym znanym odkryciem było 1290 srebrnych i złotych monet. Zakopane były pod Lubiążem, ale nie w latach wojny, lecz w XVIII w. Tylko drobna ich część trafiła do muzeów, większość zaś sprzedano na zagranicznych aukcjach.
Atut nigdy nietracący na znaczeniu
Od kiedy w światowych finansach dominuje pieniądz fiducjarny – posiadanie odpowiednich rezerw złota jest warunkiem ocalenia finansów państwa w okresach poważnego zachwiania stabilności, z których nadejściem zawsze należy się liczyć. Bezprecedensowo w ostatnich latach powiększane rezerwy NBP zaliczają się dziś do kilkunastu największych na świecie. Przy swojej ogromnej skali zakupy polskiego banku centralnego dokonywane były w momentach wprost idealnych. Zdumiewająco korzystne ceny wszystkich tych transakcji wyglądają wręcz niesamowicie na tle dzisiejszych, rekordowych notowań tego cennego kruszcu.
Żadne przemiany cywilizacyjne, polityczne czy technologiczne nie nadkruszyły znaczenia złota jako argumentu stanowiącego w niemałej mierze o znaczeniu, bezpieczeństwie i perspektywach tych, którzy je posiadają. Każde liczące się państwo dąży do pomnożenia jego zasobów. A w związku z niesłychaną ilością sposobów, dzięki którym jedni zawsze starali się odebrać złoto drugim, każdy strzeże swych skarbców jak źrenicy oka. I niewiele jest na świecie oczywistości tak pewnych jak ta, że w celu „położenia łapy na cudzym złocie” ciągle konstruowane będą coraz bardziej wymyślne podstępy.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.