„Chimeryka” musi się zmienić

Spotkania grupy G-20 zwykle kończą się w podobny sposób. Zostaje osiągnięty kompromis, opisany niejednoznacznym językiem. Opada poziom napięć między najważniejszymi gospodarczo krajami świata, a konkretne rozwiązania odkładane są na później. Tak też było na szczycie w Seulu, w ostatni piątek 12 listopada - pisze Witold Gadomski.

Sukcesem spotkania było zapewnienie przywódców krajów G-20, że nie dopuszczą do wojny walutowej, czyli świadomego osłabiania własnej waluty po to, by wzmocnić przewagę konkurencyjną w handlu międzynarodowym. Przyjęto także mgliste postanowienie o wprowadzeniu w przyszłości  „wskaźnikowych wytycznych”, które mają ustrzec globalną gospodarkę przed powstawaniem nadmiernych napięć, grożących ponowieniem kryzysu światowego. Stany Zjednoczone proponowały, by największe kraje świata zobowiązały się nie przekraczać określonego poziomu nadwyżki lub deficytu na rachunku bieżącym (określonych w stosunku do PKB), lecz propozycja ta nie zyskała aprobaty innych krajów.

Nierównowaga narasta

Techniczne szczegóły tworzenia „wskaźnikowych wytycznych” będą opracowane przez ekspertów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wytyczne będą agregatem kilku wskaźników, opisujących stan rachunku bieżącego bilansu płatniczego poszczególnych krajów, realnego kursu walutowego, kosztów siły roboczej. Dzięki nim łatwiej będzie identyfikować napięcia powstające między gospodarkami i zapobiegać im. Jakie będzie ich realne zastosowanie, na razie nie wiadomo. Już dziś, bez dodatkowych wskaźników widać gołym okiem, że narasta nierównowaga – głównie między Stanami Zjednoczonymi i krajami rozwijającymi się, zwłaszcza Chinami.

W ciągu trzech kwartałów 2010 Chiny osiągnęły nadwyżkę w handlu ze Stanami Zjednoczonymi w wysokości 201 mld dolarów, czyli większą niż łączny deficyt USA z siedmioma największymi (poza Chinami) partnerami handlowymi. Według prognoz MFW, do roku 2014 deficyt na rachunku bieżącym krajów najbogatszych podwoi się, co rzecz jasna zwiększy napięcia. Już dziś Chiny mają rezerwy walut zagranicznych wartości 2650 mld dolarów – przeszło 2 razy więcej niż kolejny kraj – Japonia. Zgromadziły je dzięki ekspansji eksportowej, przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych. Motorami tej ekspansji były:

–  bardzo szybki wzrost wydajności pracy w chińskich fabrykach,

– sztywny kurs juana (zwanego też renminbi)

–  otwartość rynku amerykańskiego.

 Chiny powtórzyły w skali wielokrotnie zwiększonej strategię rozwoju Tajwanu.

Aż do wybuchu globalnego kryzysu finansowego Zachód przyglądał się ekspansji chińskiego eksportu z życzliwością. Wielu ekonomistów podkreślało korzyści, jakie z tej sytuacji wynikają dla krajów wysokorozwiniętych, zwłaszcza dla Stanów Zjednoczonych. W 2003 roku grupa amerykańskich ekonomistów: między innymi  Michael Dooley, Peter Garber i David Folkerts-Landau uznała, że powstał nowy międzynarodowy system współzależności gospodarczych, który został przez nich nazwany „Bretton Woods II”. Kraje azjatyckie, mające znaczne oszczędności, pożyczają  krajom wysokorozwiniętym, zwłaszcza Stanom Zjednoczonym. Dzięki temu Amerykanie mogą ograniczyć własne oszczędności i coraz więcej konsumować. W zamian kraje Azji Wschodniej, zwłaszcza Chiny, osiągają zawrotne tempo wzrostu, utrzymując sztywny kurs własnej waluty. Oryginalny system Bretton Woods (od miejsca, gdzie odbyła się w 1944 roku konferencja międzynarodowa)  wprowadził sztywne kursy walutowe, ustalane przede wszystkim w stosunku do dolara. Według wspomnianych ekonomistów „Bretton Woods II” miał być równie stabilny jak system poprzedni, który przetrwał prawie 30 lat i dać impuls do wzrostu światowej gospodarki. Brytyjski historyk i ekonomista Niall Ferguson współzależność Stanów Zjednoczonych i Chin nazwał  „Chimerica”.

Alan Greenspan w książce „The Age Of Turbulence” podkreślał znaczenie wejścia na światowy rynek setek milionów pracowników Chin i Indii – tanich i coraz bardziej wydajnych. Według Greenspana niska inflacja, mimo szybkiego wzrostu gospodarczego w latach 90. w USA wynikała z pojawienia się na rynkach światowych tanich produktów azjatyckich.

30 procent i 3 procent

Ale system „Bretton Woods II” okazał się złudzeniem. Niski poziom oszczędności w Stanach Zjednoczonych i rosnące zadłużenie gospodarstw domowych doprowadził do bąbla spekulacyjnego na rynku nieruchomości, a w konsekwencji do globalnego kryzysu. Dziś przywódcy największych krajów są świadomi niebezpieczeństw, wynikających z narastania nierównowag – zwłaszcza ogromnych nadwyżek i deficytów na rachunkach bieżących bilansu płatniczego. Nawet jeśli „Chimerica” będzie osią gospodarki światowej, to przepływy między Chinami, a Stanami Zjednoczonymi muszą być bardziej zrównoważone.

Przez dziesięć lat – od 1995 do 2005 roku – kurs chińskiego juana był sztywny. Jeden dolar wart był 8,277 juana. W tym czasie wydajność w przemyśle chińskim, nastawionym na eksport, rosła o kilkanaście procent rocznie. W lipcu 2005 roku Ludowy Bank Chin (chiński bank centralny) zmienił reżym kształtowania kursu. Zamiast kursu sztywnego (peg) zastosowano managed float, czyli kurs rzekomo płynny, ale sterowany przez bank. Według wyliczeń ekonomistów chińska waluta jest niedowartościowana o 30 proc. w stosunku do kursu równowagi, określonej modelem Balassa-Samuelsona. Stany Zjednoczone i inne kraje oraz organizacje międzynarodowe nieustannie domagają się rewaluacji juana lub upłynnienia waluty, co doprowadziłoby do aprecjacji.

Na poprzednim szczycie G-20, który miał miejsce 21 czerwca w Toronto, Chiny oświadczyły, że kurs juana będzie bardziej elastyczny. Od tego czasu chińska waluta wzmocniła się o niecałe 3 proc. , co z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych jest zdecydowanie zbyt słabą aprecjacją.

Argumentacja Chin

Chińscy ekonomiści twierdzą, że rewaluacja lub upłynnienie juana wymagać będzie czasu. Gospodarka chińska jest dualna. W branżach eksportowych wydajność szybko rośnie, dzięki napływowi zagranicznego kapitału i know how. Ale branże zorientowane na konsumenta chińskiego są zacofane, a co gorsze, wiele cen na rynku wewnętrznym jest regulowanych przez państwo. Należałoby je najpierw uwolnić i pozwolić, by zbliżyły się do poziomu cen światowych. Proces ten wywoła inflację, która może być kontrolowana przez państwo i nie przekraczać 5 proc. rocznie, ale powinna trwać przez kilka lat, by poziomy cen się wyrównały. Za wzrostem cen pójdzie też wzrost płac i kosztów siły roboczej. Dopiero wówczas możliwa byłaby zmiana reżymu kursowego i pełne upłynnienie waluty.

Podnoszony jest też argument, że jeśli chiński eksport do Stanów Zjednoczonych zostanie ograniczony środkami administracyjnymi, nie zastąpi go produkcja amerykańska, lecz import z innych krajów rozwijających się – z Wietnamu, Tajlandii, Brazylii. Wynika to z trendów globalizacyjnych. Siła robocza w krajach bogatych jest zdecydowanie zbyt droga, by kraje te mogły konkurować w produkcji nieskomplikowanych wyrobów – zabawek, prostego sprzętu gospodarstwa domowego, itd.  

– Oskarżenia, że kurs renminbi jest sztucznie ustalony i zaniżony są bezpodstawne – mówił w dniu spotkania grupy G-20 profesor  He Weiwen, z pekińskiego Uniwersytetu Międzynarodowego Biznesu i Ekonomii. – Eksport amerykański do Chin rośnie od lat szybciej niż do innych krajów. Gdyby kurs renminbi był zaniżony, takiego efektu by nie było.

Chiński ekonomista podkreślił, że od 2005 roku chińska waluta umocniła się wobec dolara o blisko 20 proc., co nie dało żadnego efektu w postaci zmniejszenia się nadwyżki w handlu między Chinami i USA. Przeciwnie – był to okres najbardziej dynamicznego wzrostu chińskiego eksportu do Stanów Zjednoczonych. Co więcej – w tym roku Chiny zanotują deficyt w obrotach z Japonią, Tajwanem i Koreą Południową, a nadwyżka (być może rekordowa) będzie w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi  i Europą. A zatem umocnienie renminbi doprowadziłoby do większego deficytu w obrotach z partnerami azjatyckimi, a niewiele pomogłoby Stanom Zjednoczony – konkludował profesor  He Weiwen.

Krytyka Fedu

Politycy amerykańscy „nie kupują” tej argumentacji. – Żaden naród nie może założyć, że droga do prosperity jest prosta i wiedzie przez eksport do Stanów Zjednoczonych – mówił prezydent Barack Obama podczas forum Ekonomicznej Współpracy Azja-Pacyfik w Jokohamie, które odbywało się równolegle ze szczytem G-20.  W styczniu 2011 wizytę w Stanach Zjednoczonych złoży prezydent ChRL Hu Jinytao i zdaniem wielu komentatorów polityka kursowa renminbi będzie jednym z głównych tematów. Według profesora He Weiwena coraz częstsze są przypadki wszczynania przez administrację amerykańską postępowania antydumpingowego wobec chińskich towarów. To jeden ze sposobów wywierania presji na zmianę polityki kursowej.

Ale Chiny też mają swoje pretensje do partnera zza oceanu.  Krytykują Rezerwę Federalną USA za zapowiedź wpompowania do gospodarki ponad 600 mld gotówki poprzez zakup obligacji rządowych. Także  Brazylia i Niemcy skrytykowały działania Fedu, a banki centralne w Azji wschodniej zapowiedziały, że podejmą dla obrony ich gospodarek przed napływem kapitału, który może doprowadzić u nich do kryzysu. Zhu Guangyao, chiński wiceminister finansów ostrzegł, że decyzja amerykańskiej Rezerwy Federalnej wstrząśnie rynkami wschodzącymi, które zostaną zalane kapitałem.

W połowie kwietnia rząd chiński wprowadził przepisy, które mają ostudzić boom na rynku nieruchomości i doprowadzić do miękkiego lądowania gospodarki. Nowe przepisy dotyczą ograniczenia finansowania zakupu drugiego i kolejnych mieszkań. W październiku Ludowy Bank Chin niespodziewanie podniósł stopy procentowe, by chłodzić gospodarkę.

Tymczasem działania Fed gospodarkę podgrzewają – amerykańską, ale także globalną, w tym chińską, zwiększając ryzyko wybuchu kryzysu na szybko rozwijających się rynkach wschodzących.

Były szef Fed, a obecnie doradca prezydenta Obamy Paul Volcker przyznał, że wpompowanie setek miliardów dolarów może zaszkodzić rynkom wschodzącym w tym Chinom, ale wyjaśnił, że akcja ta jest konieczna dla gospodarki amerykańskiej.

 Polityka Fed ma na celu utrzymanie stabilności cen w USA, a jednocześnie stymulowanie wzrostu w Ameryce. Ale Fed wciąż  jest nieformalnym „bankiem centralnym świata” i jego działania mają wpływ nie tylko na gospodarkę amerykańską, ale też globalną. Mimo znaczącej deprecjacji dolara wciąż ponad 60 proc. rezerw walutowych, trzymanych w bankach centralnych różnych krajów jest nominowanych w tej walucie. Konkretnie rezerwy są inwestowane w papiery dłużne rządu USA. I tu pojawia się problem. Działania Fed, przyniosą być może krótkotrwałe, pozytywne efekty dla gospodarki amerykańskiej, ale zaszkodzą krajom, takim jak Chiny, które obawiają się kryzysu finansowego.

W piątek 12 listopada indeksy giełdowe na najważniejszych giełdach Chin w Szanghaiu i Shenzhen spadły o ponad 5 i ponad 6 proc., gdyż pojawiły się dane o rosnącej inflacji i obawa, że spowoduje to kolejną podwyżkę stóp procentowych w Chinach. Gdyby stopy podniósł Fed, uspokoiłoby to nastroje w Chinach. Ale Fed jest w fazie pobudzania gospodarki amerykańskiej i ani myśli o stabilności partnerów z „Chimeryki”

 

Obroty handlowe Stany Zjednoczone – Chiny w mld USD

Rok Eksport do Chin Import z Chin Bilans handlowy
2000 16,2 100,0 -83,8
2001 19,2 102,3 -83,1
2002 22,1 125,2 -103,1
2003 28,4 152,4 -124,1
2004 34,4 196,7 -162,3
2005 41,2 243,5 -202,3
2006 53,7 287,8 -234,1
2007 62,9 321,4 -258,5
2008 69,7 337,7 -268,0
2009 69,5 296,4 -226,9
Trzy kwartały 2010 63,0 264,2 -201,2

    Źródło: U.S. Census Bureau, Foreign Trade Division

 

Kurs dolara do renminbi

rok

USD

1995

8,3510

1996

8,3142

1997

8,2898

1998

8,2791

1999

8,2783

2000

8,2784

2001

8,2770

2002

8,2770

2003

8,2770

2004

8,2768

2005

8,1917

2006

7,9718

2007

7,6040

2008

6,9451

2009

6,8345

2010a)

6,6365

Źródło: China Statistical Yearbook

a)      Kurs w dniu 12.10.2010, według informacji Ludowego Banku Chin

Otwarta licencja


Tagi