Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Chiński ślad w papierach z Panamy

To, że w sprawie „Panama Papers” nie brakuje chińskich nazwisk nie stanowi sensacji. Byłby nią brak prominentnych Chińczyków na liście, która powstała po dziennikarskim śledztwie.
Chiński ślad w papierach z Panamy

Jackie Chan, znany na całym świecie aktor z Hongkongu, także znalazł się w "Panama Papers", jako właściciel co najmniej sześciu firm zarejestrowanych w rajach podatkowych. (CC By Gage Skidmore)

Z ujawnionych dokumentów wynika, że w skandal uwikłani są członkowie przynajmniej trzech partyjnych klanów, którzy ukrywali majątki w rajach podatkowych. Mowa o spółkach off shore i fasadowych firmach należących do osób z rodziny szefa państwa Xi Jinpinga oraz innych czołowych chińskich notabli. Padają nazwiska co najmniej 8 obecnych i byłych członków Stałego Komitetu Biura Politycznego KC KPCh, głównego centrum dowodzenia państwem.

Od początku afery chińskie media informują o „Panama Papers”, ale rzecz jasna milczą jak zaklęte o rodzimych klientach panamskiej kancelarii Mossack Fonseca. Można tylko przeczytać o wątkach dotyczących ukrywania fortun przez zagranicznych polityków, światowych cele brytów, czy gwiazdy sportu.

W Internecie blokowane są strony zawierające odnośniki, terminy wyszukiwania oraz historie nawiązujące do „Panama Papers”, a odnoszące się do przedstawicieli chińskich władz zamieszanych w sprawę. Samo wpisanie w wyszukiwarkę „Panama” albo „Panama Papers” kończy się komunikatem o błędzie. Ponieważ chiński Internet to byt samoistny, odcięty od światowej sieci, państwowi cenzorzy sieci mają uproszczone zadanie.

Nawet tajwańskie portale internetowe dobrze zorientowane w różnych aferach w kontynentalnych Chinach trudno teraz otworzyć.

Z mediów społecznościowych Państwa Środka także zniknęły wszelkie wzmianki
dotyczące wycieku informacji o ukrywaniu pieniędzy w rajach podatkowych przez funkcjonariuszy chińskiego państwa. Podobnie sprawa ma się z zachodnimi stacjami telewizyjnymi odbieranymi w Chinach przez satelitę, jak np. CNN. Gdy pojawia się wiadomość o chińskim wątku afery nagle znika obraz i dźwięk. Obowiązuje jedna wykładnia, a mianowicie, że skandal to spisek zachodnich dziennikarzy chcących oczernić władze innych państw, adwersarzy Zachodu.

Rzecznik chińskiej dyplomacji Hong Lei pytany o kwity z Panamy w krótkich słowach stwierdził, że nie będzie komentarza „do tych bezpodstawnych oskarżeń”. Odmówił też odpowiedzi na pytanie dziennikarzy czy władze przeprowadzą dochodzenie w sprawie prominentów z Chin, których nazwiska padają w ujawnionych dokumentach.

A pada ich sporo. Deng Jiagui, zięć prezydenta Xi, mąż jego starszej córki, który w 2009 roku był członkiem Stałego Komitetu Biura Politycznego, obecnie jest właścicielem dwóch firm na Wyspach Dziewiczych. Li Xiaolin, córka Li Penga, premiera w latach 1987-98, razem z mężem kontrolowała fundację w Liechtensteinie i firmę zarejestrowaną na Wyspach Dziewiczych. Przeciek dotyczy także synowej Liu Yunshana, człowieka odpowiedzialnego w Chinach za propagandę.

Do grona członków znaczących familii należy też wnuczka Jia Qinglina, byłego członka Stałego Komitetu Politbiura, która miała wykorzystywać liczne firmy off shore do kontrolowania przedsiębiorstw w samych Chinach.

W dokumentach panamskiej kancelarii pojawia się nazwisko Patricka Devillersa, francuskiego architekta należącego do bliskiego kręgu Bo Xilaia, wysokiego działacza partii komunistycznej, w 2013 r. skazanego w głośnym procesie za korupcję i nadużywanie władzy. Devillers pomagał żonie Bo w utworzeniu fasadowej firmy, by ukryć zakup willi na południu Francji za pieniądze z łapówek.

Na liście jest także znany na całym świecie aktor i reżyser Jackie Chan, właściciel co najmniej sześciu firm zarejestrowanych w rajach podatkowych. Chan to obecnie bardziej biznesmen aniżeli aktor. W kontynentalnych Chinach inwestuje w centra rozrywki, kina, siłownie, restauracje i nieruchomości. Jego twarz widać często na reklamowych bilbordach chińskich firm. Chętnie też pokazuje się w towarzystwie tutejszych polityków.

Nie pierwszy światowe media stawiają chińskim przywódcom zarzut, że swoje fortuny ukrywają za granicą. Najgłośniejszą taką aferę ujawnił w 2012 r. „New York Times” publikując informacje o fortunie wartej 2,7 mld dolarów, którą miał zgromadzić ówczesny premier Wen Jiabao. Wtedy jednak najwyższe kierownictwo Komunistycznej Partii Chin wszczęło dochodzenie w sprawie fortuny Wen Jiabao i jego bliskich (była mowa o firmach kontrolowanych przez szwagra i siostrę Xi Jinpinga).

O takie wyjaśnienie wniósł sam premier. Po publikacji artykułu w „NYT” rodzina Wena za pośrednictwem adwokatów złożyła oświadczenie, w którym zaprzeczyła zarzutom posiadania „ukrytej fortuny” i zagroziła podjęciem prawnych kroków przeciwko gazecie.

Podczas tamtej sprawy, w Chinach wiele się mówiło o wprowadzeniu prawa zmuszającego partyjnych liderów do składania deklaracji majątkowych (postulował to ponoć sam oskarżany o nadużycia premier Wen Jiabao), co, jak pisał opiniotwórczy dziennik z Hongkongu „South China Morning Post” byłoby „milowym krokiem w walce z korupcją i w stronę większej otwartości i przejrzystości funkcjonowania rządu”. Skończyło się jednak na deklaracjach, bo inni przywódcy Chin ukrywających swe fortuny za granicą pomysł storpedowali.

Transfer brudnych pieniędzy z Chin za granicę to tajemnica poliszynela. „Süddeutsche Zeitung“ 2 lata temu szacował, że w ciągu dekady wartość przelewów przekroczyła 3 bln dol. Nielegalny odpływ kapitału wzmógł się jeszcze po niedawnym dramatycznym załamaniu kursów na chińskich giełdach.

Pieniądze, które nielegalnie wyprowadzają za granicę chińscy urzędnicy pochodzą głównie z korupcji, zwłaszcza z łapówek za wydawanie zezwoleń na inwestycje deweloperskie. Oficjalnie z Chin można wywieźć równowartość około 40 tys. dolarów. Równolegle zaś, od 3 lat, w Chinach trwa wielka kampania antykorupcyjna zapoczątkowana przez Xi Jinpinga. Coraz częściej interpretuje się ją jako sposób na zdyskredytowanie politycznych przeciwników, którym nie na rękę jest liberalny kurs gospodarczy obrany przez obecną ekipę.

Niedawno w internecie pojawił się tzw. list otwarty do Xi Jinpinga. Anonimowi autorzy listu określający siebie, jako „lojalni członkowie partii” (trwa dochodzenie, kto się ukrywa za tym pojęciem) zarzucili szefowi państwa dążenie do jedynowładztwa a w sprawach gospodarczych ręczne sterowanie, co ich zdaniem doprowadziło do „niestabilności na giełdach, wzrostu bezrobocia i trwonienia rezerw walutowych”. Uważają też, że kampania antykorupcyjna spowodowała w praktyce „paraliż partyjnych struktur”. Ich zdaniem może się to skończyć poważnym kryzysem gospodarczym.

Media zachodnie określają ten dość tajemniczy list-manifest, pochodzący – rzekomo – z wewnątrz partii, o czym ma świadczyć styl, w jakim został napisany, jako ewenement i dowód umacniania się w Chinach wewnętrznej opozycji dążącej do odsunięcia obecnego przywódcy od władzy. Dlatego chiński ślad w panamskich papierach dotyczący osoby nr 1 w państwie, wskazujący, że twórca i orędownik antykorupcyjnej krucjaty sam jest w kręgu korupcyjnych podejrzeń, jest dla jego wrogów nie lada gratką.

 

Jackie Chan, znany na całym świecie aktor z Hongkongu, także znalazł się w "Panama Papers", jako właściciel co najmniej sześciu firm zarejestrowanych w rajach podatkowych. (CC By Gage Skidmore)

Otwarta licencja


Tagi