Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Dolar dla zuchwałych

Frank, za sprawą szwajcarskiego banku centralnego, który postanowił przestać bronić jego kursu do euro, stał się walutą numer jeden w spektrum zainteresowania rynków walutowych. Frank przyćmił inną gwiazdę rynków walutowych, dolara. Wielu jednak wciąż sądzi, że 2015 r. będzie rokiem dolara. Mogą się zawieść.
Dolar dla zuchwałych

(infografika Dariusz Gąszczyk/CC BY-NC by Shai Barzilay)

Wzrostu wartości dolara spodziewałem się prawie od dwóch lat. Na początku 2014 r. za dolara trzeba było płacić zaledwie 3 złote, obecnie mniej więcej 3,70 złotego. Równie pokaźne zyski odnotowała waluta USA względem euro. Jeszcze na początku maja 2014 r. trzeba było za nią płacić 0,715 euro (odwrotnie licząc: około 1,40 dolara za 1 euro), teraz już grubo ponad 0,86 euro (a więc mniej niż 1,16 dolara za 1 euro). Dla inwestorów zysk na pewno nie do pogardzenia.

Nie ma prawie żadnej waluty, która w ubiegłym roku uchroniła się przed siłą dolara. Nie upiekło się ani jenowi, ani frankowi szwajcarskiego. Dolar odzyskał nawet utracony wcześniej parytet względem franka i dopiero na skutek decyzji szwajcarskiego banku centralnego z 15 stycznia stracił go ponownie.

Analitycy coraz bardziej odważni

Powody aprecjacji dolara można wymienić jednym tchem. W przeciwieństwie do Japonii czy strefy euro, gospodarka USA ma już luzowanie ilościowe za sobą. Co ważniejsze, luzowanie to było na tyle skuteczne, że już teraz można spodziewać się zacieśnienia polityki monetarnej przez Rezerwę Federalną. Nic więc dziwnego, że inwestorzy lgną do dolara jak ćma do światła. Dawno nie było tak dużej jednomyślności wśród większości inwestorów.

Dolar wydaje się obecnie skazany na sukces. Nic więc dziwnego, że analitycy walutowi stają się coraz bardziej odważni w prognozowaniu jego notowań. Wielu z nich już dawno przewidywało wzrost wartości dolara, ale jeszcze na początku ubiegłego roku dominowała ostrożność w szacowaniu skali spodziewanej aprecjacji. W III kwartale 2014 r., gdy dolar faktycznie nabierał wartości, nieliczni przewidywali, ze do końca 2015 r. 1 euro nie będzie kosztować więcej niż 1,15 dolara. Teraz, gdy po decyzji szwajcarskiego banku centralnego (SNB), 1 euro kosztuje już tylko około 1,16 dolara wszystkim przybyło odwagi w dalszym prognozowaniu. Nie brakuje nawet takich, którzy spodziewają się osiągnięcia parytetu 1 do 1 w notowaniach dolara do euro, co po raz ostatni notowano na początku grudnia 2002 r.

Nie wszyscy w jednym stadzie

Gdy wszyscy nabierają śmiałości w rysowaniu optymistycznej wizji dla dolara warto przyjrzeć się prognozom analityków nie poddających się obecnie tak wyraźnie stadnym ocenom. Są w tym gronie nie byle jacy inwestorzy. Jednym z nich jest Stephen Diggle, który dorobił się fortuny w latach 2007-2008, a ostatnio kieruje założonym przez siebie Vulpes Investement Management z siedzibą w Singapurze. Analizując jego wypowiedzi, jak też innych inwestorów opowiadających się za umiarem przy ocenie dalszego potencjału wzrostowego dolara, można dojść do następujących wniosków:

Po pierwsze, nie wszyscy czują się dobrze w stadzie. A to co się dzieje na rynku walutowym, zaczyna przypominać coraz bardziej efekt stada, wyczekującego dalszej aprecjacji dolara. Nie każdy się dobrze czuje w stadzie.

Po drugie, jak zauważył Diggle, na dolarze można było rzeczywiście zarobić w okresie od maja 2014 r. do stycznia 2015 r. W ciągu 8 miesięcy amerykańska waluta wzmocniła się prawie o 18 proc. Mało jest prawdopodobne aby rok po roku dolar mógł zyskać kolejne 18 proc., a taki byłby zysk w przypadku osiągnięcia parytetu 1 dolara za 1 euro.

Dlatego Diggle jest bardzo ostrożny i w rozmowie z Bloombergiem twierdzi, że w roku 2015 trudno na razie wyczuć jakikolwiek trend rynku walutowego. Z powodu tej niepewności on sam i zarządzana przez niego firma wychodzi z rynku walutowego i przerzuca się na inwestycje w nieruchomości w Niemczech oraz plantacje owocowe w Australii i Nowej Zelandii. Spodziewa się tam zysków pomimo tego, że wszystkie trzy waluty (euro, dolar australijski oraz dolar nowozelandzki) będą raczej słabły.

Kiedyś już tak było

Diggle nie wyjaśnia skąd się bierze jego rezerwa w ocenie dalszego równie szybkiego jak dotychczas wzrostu wartości dolara. Być może tkwi ona w doświadczeniach sprzed ponad 20 lat, kiedy tak jak obecnie gospodarka amerykańska wychodziła z recesji, podczas gdy europejska i japońska ciągle w niej tkwiły, a nawet pogrążały się. Aby wyjść z recesji Fed obniżył na początku lat 90. do bardzo niskiego – jak na ówczesne czasy – poziomu 3 proc. W tym samym czasie stopy Bundesbanku sięgały 9 proc., a Banku Anglii ponad 10 proc.

Amerykańska kuracja okazała się skuteczna, w końcu 1993 r. USA zaczęły wychodzić na prostą. Scenariusz inwestycyjny był prosty – kupować aktywa denominowane w dolarach – podwyżka stóp procentowych w USA wydawała się kwestią czasu. I faktycznie nastąpiła ona w lutym 1994. Fed nie poprzestał jednak na jednej podwyżce i w efekcie stopy procentowe w ciągu niespełna 12 miesięcy wywindował do poziomu aż 5,50 proc. Przy tak wysokim poziomie inwestorzy stracili wiarę, że szef Fed, Alan Greeenspan panuje jeszcze nad sytuacją, co doprowadziło do gwałtownej – na wszelki wypadek – wyprzedaży amerykańskich obligacji i dolara. Wartość tego ostatniego zaczęła osiągać minima historyczne względem jena i marki niemieckiej.

Analogie między rokiem 1994 i obecnymi wydarzeniami nasuwają się same. Fed też ma niebawem podnieść stopy. Wielu oceniających spodziewa się, że bank centralny USA zacieśni swoją politykę monetarną jeszcze w 2015 r. Nikt jednak nie wie co będzie dalej. Już rodzą się pytania dotyczące dynamiki zapowiadanego cyklu zacieśniania. Może ponownie okazać się, ze Fed zacieśnia zbyt szybko, albo zbyt powoli. Stąd rezerwa takich inwestorów jak choćby Diggle.

Nie do wszystkich oczywiście przemawia argument opierający się na analogiach z 1994 r. Od tamtego czasu, Fed przeszedł rewolucję w sposobie komunikowania się z otoczeniem (de facto zainicjowaną w 1994 r.). Na skutek tej rewolucji zakres informowania otoczenia przez Fed o swojej polityce i o swoich intencjach uległ diametralnej poprawie. Wspomnienia koszmaru z 1994 ciągle jednak co niektórych prześladują.

Złoto nie poddaje się regule

Lista zagadek dotyczących dolara na tym się nie kończy. Kolejna dotyczy ujemnej korelacji między ceną złota a notowaniami dolara. Złoto od dłuższego czasu flirtuje z poziomem 1200 dolarów za uncję. Dolar osiągnął ten poziom już w grudniu 2013 r., kiedy Fed przeszedł do długo zapowiadanego hamowania luzowania ilościowego (zwanego taperingiem). W pierwszej połowie 2014 r. cena uncji złota mocno zwyżkowała, głównie jednak za sprawą napięć geopolitycznych.

Gdy sytuacja geopolityczna trochę się ustabilizowała, cena złota wróciła we wrześniu 2014 roku do punktu wyjścia, czyli do poziomu 1200 dolarów. Silna 10-proc. aprecjacja dolara od września skłaniała do przypuszczeń, że cena złota spadnie poniżej psychologicznej bariery 1000 dolarów za uncję. Nic takiego jednak nie stało się, złoto nadal dzielnie trzyma się powyżej pułapu 1200 dolarów. Nastąpiło więc de facto załamanie się ujemnej korelacji między dolarem a złotem.

Czy banki centralne przystąpią do działania

Na trendy na rynku walutowym wpływa także polityka banków centralnych. Jest ona silnie zróżnicowana między tym co czyni Fed, a tym co czynią Europejski Bank Centralny i Bank Japonii. i BoJ. Dotychczas silny dolar de facto wszystkim sprzyjał. Sam pisałem jeszcze w listopadzie 2014 roku, że silny dolar służy Europie i światu. Za silny dolar już jednak niekoniecznie. Rzecz w tym, że zbyt przewartościowany dolar może obudzić tendencje protekcjonistyczne w USA. Jest rzeczą bardzo trudną i ryzykowną wyznaczanie granicy, za którą kończy się silny kurs a rozpoczyna kurs przewartościowany.

Światowa gospodarka stoi w szpagacie. Z jednej strony ekspansywna polityka EBC i Banku Japonii, a z drugiej strony zabierający się do zacieśniania polityki Fed. Nie daje to dobrych rokowań na przyszłość Być może skłoni to banki centralne do bliższej ze sobą współpracy. Banki centralne rzadko interweniują na rynku walutowym w sposób koordynowany. Ale gdy już na to zdecydują się, to często czynią to skutecznie. Tak było we wrześniu 1985 r. (słynne porozumienie z La Plaza), tak było w sierpniu 1995 r. Trudno jest ocenić, czy sytuacja w międzynarodowym systemie walutowym już dojrzała do skoordynowanych interwencji walutowych. Wśród analityków pojawiają się już jednak głosy, że nie da się całkowicie wykluczyć prawdopodobieństwa interwencji walutowych w okresie najbliższych 11 miesięcy.

Rok 2015 będzie prawdopodobnie kolejnym rokiem dolara. Wątpliwe jest jednak, aby można w nadchodzących 12 miesiącach osiągnąć tak łatwy zysk jak w roku ubiegłym. Obecnie rynek dolara wydaje się być raczej dla tych, którzy mają stalowe nerwy. Najlepszym na to dowodem jest ostatnia decyzja SNB. Ale – jak wiadomo – bez stalowych nerwów trudno jest osiągać prawdziwe zyski.

(infografika Dariusz Gąszczyk/CC BY-NC by Shai Barzilay)

Otwarta licencja


Tagi