Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Dolar – spełnione marzenie alchemików

Globalizacja stoi handlem, a handel to płatności, im prostsze - jak obecnie - tym lepiej. Także z powodu dogodnych rozliczeń z powszechnym użyciem dolara, dzisiejsza faza globalizacji zaszła nieskończenie dalej niż poprzednie.
Dolar – spełnione marzenie alchemików

(©Envato)

Przez tysiąclecia odbiciem, równoważnikiem i miernikiem wartości czegokolwiek było srebro i złoto. Oba metale zdobyły ten status, ponieważ mają duży ciężar w stosunku do objętości, są rzadkie i nie ima się ich korozja. Im dóbr w obrocie było więcej, tym kruszce stawały się jednak mniej poręczne, a to z uwagi na swą słuszną wagę. Monety zastąpiono więc rewersami, na których wypisywano określone wartości w kruszcu. Tak powstał pieniądz papierowy wymienialny na żądanie na złoto, a do XX wieku także na srebro.

Ponad pół wieku temu, głównie w wyniku wielkich tarapatów gospodarki amerykańskiej, tzw. złoty standard został ostatecznie zarzucony, być może bezpowrotnie. Formalnie rzecz biorąc, od tego czasu zaufanie do danego pieniądza (waluty) nie bierze się z blasku i wagi kruszcu w państwowych skarbcach, ale z wiary w potęgę gospodarki, rządów i instytucji Ameryki, Europy i paru pomniejszych potęg. Złotem i srebrem dzisiejszego handlu i wszelkich innych interesów jest więc dolar amerykański, wspomagany w tej roli przez euro, jena, funta i franka ze Szwajcarii.

Skąd wzięła się ta pozycja waluty amerykańskiej? Przede wszystkim z roli światowego hegemona politycznego, ekonomicznego i militarnego jaką w II połowie XX wieku zdobyły Stany Zjednoczone. Kto zaś rządzi, ten bije monetę i nie oddaje tego lukratywnego przywileju nikomu. Druga strona medalu to zaufanie. W tym przypadku chodzi o zaufanie świata do porządku politycznego, systemu demokratycznego i do głównych zasad konstytucyjnych, w tym zwłaszcza do rządów prawa oraz niezależności sądów i sędziów.

Pewien mądry człowiek, zapomniałem niestety nazwiska, nagabywany w sprawie pościgu ekonomicznego Chin za Ameryką powiedział, że Chiny wejdą na najwyższe podium globalnego przywództwa dopiero wówczas, gdy panowie Dupont i Svensson zgodzą się rozsądzać swój spór o miliony nie w sądzie na Brooklynie lub w Chicago, a w Szanghaju lub Pekinie.

Zaufanie do Ameryki może mieć także banalnie staroświecki podtekst. Amerykański rząd jest mianowicie właścicielem ok. 28 proc. wszystkich gruntów w kraju. Majątek ten ma ok. 640 mln akrów, czyli 2,59 mln kilometrów kwadratowych, a więc sporo ponad 8 razy więcej niż powierzchnia Polski. Jest to spuścizna po XIX-wiecznej ekspansji na Dziki (wówczas) Zachód.

Rządowe Biuro Analiz Ekonomicznych (U.S. Bureau of Economic Analysis) podliczyło w 2015 r., że licząc w cenach bieżących z 2009 r. wszystkie grunty w tzw. lower states, czyli bez Alaski i Hawajów, warte były 23 biliony dolarów, w tym połacie rządowe – 1,8 bln dolarów. Przymierzając do całego gospodarczego spektrum, dużo to nie jest, ale mieć a nie mieć to różnica, zaś wobec nadciągającej katastrofy ekologicznej i lekceważonego stale przeludnienia Ziemi, ziemia z małej litery może stać się dobrem znacznie cenniejszym niż teraz, stanowiąc cały czas rozsądne zabezpieczenie zobowiązań rządowych z tytułu emisji dolarów.

Dolar kupiecki, przezornościowy i bankowy

Światowa Organizacja Handlu (WTO) podaje, że w 2017 r. wartość eksportu towarowego zrealizowanego przez wszystkie państwa świata wyniosła 17,2 bilionów dolarów. Dochodzi do tego eksport usług komercyjnych wart w tym samym roku 5,3 bilionów dolarów. Światowy eksport wszystkiego wyniósł zatem 22,5 bilionów dolarów, czyli więcej niż cały PKB USA w tymże roku (19,5 bln dol.). Dolar przoduje ciągle jako waluta rozliczeń handlowych, ale nie jest to już przodownictwo tak wyraźne jak jeszcze całkiem niedawno. Według SWIFT, w 2014 r. udział waluty USA w rozliczaniu transakcji handlowych wynosił prawie 52 proc. Europejski Bank Centralny (EBC) podaje natomiast, że w IV kwartale 2017 r. jej udział spadł do 39,9 proc. Drugie miejsce zajmowało dwa lata temu euro (35,7 proc.), potem długo nic i japoński jen (3 proc.), a za nim chiński juan (1,6 proc.). Zwraca uwagę upadek znaczenia brytyjskiego funta, który znika ze statystyk rozliczeniowych akurat wtedy, gdy Brytyjczycy zamierzają opuścić UE. Rozliczenia w złotych polskich stanowią ułamek procenta rozliczeń globalnych.

Dolar dominuje także w roli środka gromadzenia bogactwa, czyli tzw. tezauryzacji. Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) podaje, że oficjalne rezerwy walutowe zgromadzone przez ogół państw wyniosły w czwartym kwartale 2018 r. równowartość 11,4 bilionów dolarów, przy czym wartość rezerw dolarowych wyniosła 6,6 bilionów dolarów, tj. 58 proc. Udział innych walut jest mniejszy o rzędy wielkości: euro – 19,5 proc., jen – 4,9 proc., funt – 4,2 proc. Pierwszą piątkę walut trzymanych „pod materacem” zamyka chiński juan – 1,8 proc.

Juan i złoto nie zastąpią dolara w rosyjskiej gospodarce

Prawie 700 mld dol. stanowiły w końcu 2018 r. tzw. rezerwy walutowe nieprzypisane (unallocated), czyli utrzymywane przez państwa, które je posiadają, ale nie przekazują informacji o nich do MFW. W relacji do rezerw przypisanych udział rezerw dolarowych jest nieco większy i wynosił 61,7 proc. Udział rezerw dolarowych jest mniejszy niż na przełomie obecnego i poprzedniego stulecia, kiedy przekraczał 70 proc.

Ważną częścią rezerw są tzw. Specjalne Prawa Ciągnienia (SDR) dla państw członkowskich MFW, czyli kwoty wyrażone w jednostce walutowej o tej samej nazwie, służącej także do rozliczeń międzynarodowych. SDR to kreacja podobna do czarnej materii, której nikt nie widział, ani w ręku nie trzymał, ale która istnieje i robi swoje poza świadomością ogółu. Tzw. kwota alokowana w SDR nie robi wielkiego wrażenia, bowiem wynosi skromne 204 mld dolarów, ale wartość SDR nie ma istotnego znaczenia. Chodzi przede wszystkim o zgodę na istniejący porządek, siłę ekonomiczną i ew. determinację państw uczestniczących w MFW.

Jak zostało już zauważone, państwa posiadają także złoto, ziemię i inne nieruchomości oraz firmy, udziały i akcje. Rezerwy walutowe są jednak najbardziej płynne i najlepiej nadają się do rozwiązywania trudnych sytuacji będących wynikiem niekorzystnego splotu okoliczności lub (częściej) błędów popełnianych w trakcie sprawowania rządów. Kto zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń, a jakieś ma każdy, ten stara się zatem mieć jak najwięcej walut wymienialnych na czarną godzinę, która kiedyś z pewnością nadejdzie.

Ukoronowaniem światowej pozycji dolara jest rola jaką odgrywa na rynkach finansowych i bankowych. Według EBC, łączny dług denominowany w dolarach i zaciągnięty przez osoby nie będące rezydentami USA wyniósł w 2017 r. 2,7 bilionów dolarów i wzrósł w porównaniu z okresem przedkryzysowym aż o 40 proc. Oczywistym powodem tego przyrostu były bardzo niskie stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych. W tym samym roku rezydenci spoza Unii wyemitowali obligacje w euro za jedynie 800 mld dol. Udział długów dolarowych wyniósł na koniec 2017 r. 62,2 proc., a zadłużenia w euro 23,4 proc.

Nie słabnie zaufanie do fizycznej waluty amerykańskiej wśród zwykłych zjadaczy chleba.

Nie słabnie także zaufanie do fizycznej waluty amerykańskiej wśród zwykłych zjadaczy chleba. Rezerwa Federalna USA podaje, że na koniec 2018 r. w obiegu były banknoty dolarowe o wartości 1,48 biliona. Według dość zgodnych szacunków, 60-65 proc. tej kwoty, czyli nawet ok. 1 bilion, to dolary używane lub raczej przechowywane poza terytorium USA. O tym, że dolary leżą głównie w bieliźniarkach i sejfach oraz służą rozliczaniu szemranych interesów świadczy struktura banknotów – studolarówek jest aż 13,4 miliardów.

Starszym Polakom przychodzą od razu na myśl czasy późnego PRL, kiedy kto tylko miał i mógł uciekał od mało wartych złotych do „zielonych”. W gotówce dolarowej rozliczany jest olbrzymi biznes narkotykowy i wszelkie inne szwindle, a w Zimbabwe dolar zastąpił walutę państwową poległą w wyniku hiperinflacji.

Kto ma pszczoły ten ma miód

Gdy zbliżał się już koniec systemu Bretton Woods, ówczesny minister finansów Francji Valéry Giscard d’Estaing ocenił, że emitowanie przez USA waluty światowej to „przywilej niebotyczny”. Polega on głównie na tym, że rzeczywiste lub potencjalne deficyty płatnicze nie prowadzą w USA do kryzysu, ponieważ „zawsze”, tzn. do momentu kiedy zaufanie do Stanów i jej waluty nie spadnie w przepaść, załatać je można dolarami świeżo odebranymi z własnej „drukarni”.

Koniec tzw. złotego standardu, który nastąpił w 1971 r. za prezydenta Richarda Nixona sprawił, że papierowych banknotów dolarowych nie można już było przedstawiać bankowi centralnemu USA do wymiany na złoto. Zmierzch złotego standardu oznaczał możliwość intensywniejszej emisji („drukowania”) dolarów, bo nie było groźby, że ktoś zgłosi się nagle po swoje złoto, a tu Fort Knox pusty.

Od tego czasu nastała na dobre era pieniądza fiducjarnego, czyli takiego, w który należy wierzyć, że ma wartość, bo stoi za nim ktoś po wielokroć mocniejszy niż my sami. W perspektywie krajowej mocarzem tym jest rząd, w perspektywie międzynarodowej jakieś mocarstwo, a najlepiej hegemoniczna super siła.

Jeszcze pół wieku temu USA były największym światowym kredytodawcą, ale gdy warunki gry uległy po 1971 r. zasadniczej zmianie, nastąpiła w sumie naturalna zmiana statusu z wierzyciela w dłużnika. 1 stycznia 2018 r. tzw. Międzynarodowa Pozycja Inwestycyjna netto USA, czyli różnica między posiadanymi aktywami, a zobowiązaniami wynosiła minus 9,7 bilionów dolarów, czyli była prawie 10 razy większa niż w przypadku drugiej w tym zestawieniu Hiszpanii. Per capita to ok. 30 tys. dol. długu netto na mieszkańca. Po raz ostatni Ameryka była globalnym kredytodawcą, czyli w tym rachunku na plusie, w 1988 r., kiedy dodatnia pozycja zmalała do 21,5 mld dol.

W szerokiej perspektywie makroekonomicznej praktyczne znaczenie fenomenu USA jako największego dłużnika polega na tym, że są to pieniądze, które zjawiły się znikąd, „out of thin air” – jak mówią Jankesi, bez wysiłku, a można z nich korzystać do woli. Hiszpanie i inne nacje z ujemną pozycją inwestycyjną, w tym Polska, tak nie mają, bo muszą płacić od tego odsetki. Amerykanie też naliczają sobie odsetki, ale de facto płacą je sami sobie. Gwoli sprawiedliwości wskazać trzeba, że wysiłek, był jednak poniesiony, tyle że wiele dekad wcześniej. Zaowocował wykreowaniem supermocarstwa w każdym wymiarze, także w tym ze starego dowcipu, że jeśli jestem winien bankowi tysiąc to moje zmartwienie, jeśli milion to jest to już zmartwienie banku.

Nie taka nowoczesna teoria monetarna

Emisja dolarowego pieniądza światowego nie jest w żadnym razie tak prosta i bezpieczna, jak sugerowaliby to np. zwolennicy najnowszej manii w postaci tzw. nowoczesnej teorii monetarnej (MMT) postulującej emisję do upadłego. W przypadku USA wzrost podaży dolarów odbywa się wszakże pod dość profesjonalną kontrolą, z ogromną korzyścią dla kraju.

Dolary przychwytywane przez prawne i fizyczne osoby zagraniczne są dla amerykańskiego rządu jak antybiotyk, który leczy, gojąc podrażnienia i rany ekonomiczne. Tak jak prawie każdy medykament mają jednak działania uboczne – jednym z najpoważniejszych jest utrata wartości waluty USA.

Bez wchodzenia w tysięczne zależności, szczegóły i niuanse: jeśli mamy do kupienia jeden bochenek chleba i jednego dolara w portfelu, to cena chleba wyniesie 1 dolar. Jeśli chleb nadal jest tylko jeden, a piekarz wie, że mamy dwa dolary, to zażąda tych dwóch dolarów, bo kto mu zabroni? Mierząc wzrostem cen dóbr konsumpcyjnych, od 1971 r. do dziś wartość dolara spadła co najmniej ponad sześciokrotnie, 1 dol. z 1971 r. równa się 6,20 dol. z 2018 r.

Bogatym diabeł dzieci kołysze

W wymiarze techniczno-praktycznym, status waluty akceptowanej w każdym zakątku świata to dla Amerykanów korzyść w postaci eliminacji tzw. kosztów transakcyjnych. Jeszcze słodszy jest status waluty rezerwowej, bo jeśli pozostałe państwa, ich firmy i obywatele przechowują dolary jako zabezpieczenie na przyszłość, to oddala się niebezpieczeństwo inflacji jako efektu nadmiernego druku (podaży) dolarów, euro, funtów, franków i innych cenionych w świecie walut. Groźba inflacji jest mniejsza wskutek fizycznego wycofania z podaży (na przechowanie jako rezerwy) dużych ilości nowego pieniądza, co zmniejsza realne lub potencjalne różnice między jego podażą, a wielkością dóbr i usług odzwierciedlającą możliwy popyt na bezpieczne rozliczenia w powszechnie akceptowanej monecie.

To na tej m.in. zasadzie katastrofy finansowej nie wywołała polityka tzw. luzowania ilościowego (Quantitative Easing) prowadzona na wielką skalę przez banki centralne cieszące się możliwością emitowania rezerwowych walut wymienialnych, a więc USA, Wielką Brytanię, Japonię i Europejski Bank Centralny. Wieszczone, także przez niżej podpisanego, negatywne konsekwencje QE w postaci inflacji i utraty zaufania do rządzących nie ziściły się z powodu wiary w siłę głównych potęg gospodarczych, jak również za przyczyną forsowanej przez Niemcy zachowawczej polityki ostrożnościowej (austerity).

Namacalne dobrodziejstwa pozycji i roli dolara w świecie dla Ameryki i Amerykanów wyłożyć można na przykładzie. Jeśli polska firma chce kupić towar wyceniany i rozliczany w dolarach, np. ropę naftową, to musi najpierw wymienić złote na dolary. Złote musi wcześniej zarobić na wytworzeniu i sprzedaży czegoś w kraju lub za granicą. Można też odpowiednią kwotę pożyczyć. Wprawdzie jest z tym jakaś mitręga i dochodzi ryzyko niespodziewanych ruchów kursu, ale gdy w gospodarce idzie dobrze o wielkim problemie nie ma mowy.

W USA jest prawie dokładnie tak samo, tyle że odpada wymiana. Podobnie sprawy się mają w strefie euro, W. Brytanii, Japonii i kilku innych państwach, jeśli walutą transakcji jest pieniądz emitowany przez własny bank centralny, czyli np. jeśli Ekwadorczycy zgodzą się sprzedać swoje banany Kanadyjczykom za dolary kanadyjskie.

Amerykański rząd ma mnóstwo potrzeb i wielką łatwość zaciągania pożyczek.

Amerykański rząd ma mnóstwo potrzeb i wielką łatwość zaciągania pożyczek. W razie konieczności sprzedaje bankowi centralnemu lub bankom komercyjnym swoje obligacje i bony skarbowe – w realnym życiu jest to konieczność codzienna. W zamian za przyrzeczenie ich zwrotu z odsetkami rząd otrzymuje dolary, za które kupuje coś za granicą, np. dzierżawę ziemi pod bazę wojskową.

Zagraniczni sprzedawcy tych dóbr przedstawiają większość uzyskanych w ten sposób dolarów do wykupu przez Amerykanów, czyli za zarobione przez nich dolary trzeba dać im eskadrę F-16, reklamę w Google, albo bilety wstępu do Museum of Modern Arts. Jednak część zagranicznych eksporterów do USA chowa jakąś część dolarowego zarobku pod materacem lub rozlicza się „zielonymi” z innymi nacjami. W ten sposób Amerykanie cieszą się odłożeniem części płatności na dalszą przyszłość, w tym jakieś kawalątko – ad calendas Graecas.

W przypadku amerykańskiego importu, jest on (do czasu) za darmo w tej części, w której rządy i podmioty prywatne państw obcych zdecydują wycofać część dolarowej zapłaty z dalszego obrotu i przekształcić ją w swe rezerwy walutowe. Mimo faktycznego przelania dolarów za granicę, w amerykańskim władaniu pozostaje zatem tyle wypracowanej wartości, ile dolarów wycofanych zostało z obrotu, żeby pełnić funkcję rezerw.

Jakie może być znaczenie tego mechanizmu dla amerykańskiej gospodarki? Bank centralny Chin podał na początku maja 2019 r., że rezerwy walutowe Pekinu wynoszą równowartość 3 095 mld dolarów, z czego dolary stanowią prawdopodobnie ok. 2/3, a reszta to zaskórniaki w euro i jenach. Chiński import z USA wyniósł w 2018 r. 120,3 mld dol. Przy zachowaniu wysokości rezerw i chińskich zakupów na obecnych poziomach, pozbycie się przez Chiny rezerw dolarowych wyłącznie wskutek importu z USA trwałoby 16 lat. Czemuż diabeł kołysze tylko dzieci z domu bogaczy?

Stany Zjednoczone są światowym centrum technologicznym i finansowym, ale są przede wszystkim globalnym centrum zysków. Są dzięki temu oraz wcześniejszym przewagom produkcyjnym potęgą, której długo jeszcze nie dorówna żaden z pretendentów. „Eksport” dolarów na użytek zewnętrzny, czy to do przechowywania przez Chińczyków, czy to do rozliczania dostaw kokainy, jest pochodną pozycji USA w świecie, nie został narzucony siłą, jest racjonalną konsekwencją zdarzeń i działań. Że daje zarobić, tym dla Ameryki lepiej, zaś jak długo to jeszcze potrwa, jeden tylko Pan Bóg raczy wiedzieć.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Zarządzanie rezerwami dewizowymi NBP

Kategoria: Analizy
Na koniec 2021 r. rezerwy dewizowe NBP osiągnęły równowartość 166 mld dol., wzrastając sześciokrotnie w stosunku do poziomu z 2000 r. i niemal dwukrotnie w ciągu ostatniej dekady. W rankingu krajów dysponujących największymi rezerwami dewizowymi Polska plasuje się na wysokiej 20. pozycji.
Zarządzanie rezerwami dewizowymi NBP

Dolar pozostanie dominującą walutą rezerwową

Kategoria: VoxEU
Analiza wskazuje, że amerykańskie sankcje nałożone w ostatnim okresie na Rosję – wbrew wielu opiniom – nie osłabią dominacji dolara jako waluty rezerwowej, a  w rzeczywistości jedynie ją wzmocnią.
Dolar pozostanie dominującą walutą rezerwową

Cyfrowy juan już blisko, dolar nie tak prędko

Kategoria: Analizy
Stany Zjednoczone nie należą do liderów wdrażania cyfrowych walut na świecie. To może mieć wpływ na rolę dolara w międzynarodowym handlu i finansach, choćby dlatego, że znacznie bardziej zaawansowane są Chiny, a rośnie też znaczenie kryptowalut.
Cyfrowy juan już blisko, dolar nie tak prędko