G20: stłuczmy termometr, a gorączka ustąpi

Rynki finansowe zmuszają rządy do szybszej reakcji i poprawienia największych błędów, a politycy tego serdecznie nie cierpią. Dlatego próbują zrzucić winę na bogatych spekulantów - prof. Reuven Brenner komentuje przymiarki do ograniczenia spekulacji przed szczytem G20 w Toronto.

Obserwator Finansowy: Kanadyjski rząd jest najgłośniejszym przeciwnikiem wprowadzenia międzynarodowego podatku od banków. Z czego wynika ten sprzeciw?

Reuven Brenner: Kanadyjski rząd jest przeciwny wprowadzeniu podatku od banków, ponieważ mamy wiele innych regulacji, które nakładają ograniczenia na banki, a które są podobne do podatku. W obecnej dyskusji na temat reformy finansowej pojawia się taki argument – Kanadyjczycy uniknęli kryzysu bankowego, więc przenieśmy ich regulacje do naszych krajów. Rzeczywiście kanadyjskie banki pozostały rentowne nawet w IV kwartale 2008 roku, są dobrze wyposażone kapitałowo, nie mają problemów z pozyskaniem dodatkowego kapitału ze źródeł prywatnych, a żaden duży kanadyjski bank nie wymagał wsparcia publicznego. Problem polega na tym, że nie można w rzeczywistości oddzielić bankowości od innych podatków, regulacji i instytucji, w szczególności dotyczących kredytów hipotecznych. Sukces Kanady nie wynika tylko z regulacji bankowych, ale wielu innych ustaw i okoliczności, które złożyły się na ten wynik.

Jakie są to okoliczności i prawa?

W Kanadzie nie było takiej presji politycznej jak w Stanach Zjednoczonych, by ułatwiać ludziom zakup domów na własność. Nie mamy Fannie Mae, Freddie Mac promujących „tanie budownictwo”, nie mamy ustawy, która by zmuszała banki do pożyczania pieniędzy mniej wiarygodnym kredytobiorcom. Odsetek od kredytów hipotecznych nie można odliczyć od podatku jak w Stanach. W USA przy kredycie hipotecznym wymagany jest wkład własny na poziomie 3 proc., w Kanadzie jeśli kredytobiorca nie ma 20 proc., musi opłacić dodatkowe ubezpieczenie.

W Stanach Zjednoczonych kredyty hipoteczne i wiele innych dużych kredytów są non-recourse. To oznacza, że kiedy kredytobiorca nie może spłacić kredytu, bank może co najwyżej przejąć nieruchomość, która jest dla niego zabezpieczeniem. Jeśli więc wartość nieruchomości spadnie poniżej wielkości zadłużenia, kredytobiorca może porzucić dom, którego chcąc nie chcąc właścicielem staje się bank. W Kanadzie kredyty hipoteczne są recourse, co oznacza, że bank może zaspokoić się z innych źródeł, z przyszłych dochodów dłużnika na przykład. To jest ogromna różnica, która sprawia, że działalność bankowa jest znacznie mniej ryzykowna w naszym kraju.

W Kanadzie jest tylko jeden regulator nad rynkiem finansowym. I z tego rzeczywiście mogą wyciągnąć dla siebie lekcję kraje, gdzie nadzór wykonywany jest przez liczne, słabo komunikujące się ze sobą instytucje.

Kanadyjskie regulacje nie zakazywały obrotu papierami wartościowymi opartymi na aktywach, takimi jak CDO. Parę lat przed kryzysem banki miały w swoich portfelach sporo tego typu papierów. Ale jakieś 6 lat temu kanadyjskie banki zaczęły się wycofywać z nich za radą Eda Clarke’a, prezesa banku Toronto-Dominium, który powiedział: „Te instrumenty stały się zbyt skomplikowane. Jeśli nie mogę w nich trzymać oszczędności mojej teściowej, to także nie mogę trzymać w nich pieniędzy moich klientów”. Potrzeba było dużo odwagi, żeby się tak postawić w czasie boomu.

Dlaczego kanadyjscy bankowcy zachowali się tak rozsądnie, a amerykańscy nie?

Po pierwsze, to zachowanie wydaje nam się rozsądne, kiedy patrzymy wstecz: gdyby stopy procentowe pozostały na tak niskim poziomie jak wówczas, wtedy prawdopodobnie nie mielibyśmy kryzysu. I wielu osób tego właśnie oczekiwało. Po drugie, odpowiedź znów jest związana ze szczególnymi cechami kanadyjskiego rynku bankowego. W Kanadzie działa w sumie 5 banków, które praktycznie są chronione przez państwo. Zagraniczne banki nie mogą otworzyć tutaj filii i przyjmować depozytów poniżej 150 tys. dolarów. W segmencie detalicznym jest mała konkurencja. Tak więc jest pięciu prezesów, którzy łatwo mogą sobie patrzeć na ręce. Jak to się stało, że inni prezesi poszli śladem Clarke’a – tego nie wiem.

Może istotniejsze było to, że kanadyjskie banki stosowały mniejszą dźwignię finansową?

Rzeczywiście w Kanadzie banki miały średnio 18 dolarów w aktywach na dolara kapitału własnego, podczas gdy banki komercyjne w Stanach 26, a banki inwestycyjne 40. Ale można łatwo zbankrutować nawet przy lewarowaniu 18:1, jeśli nie jest prowadzona rozsądna polityka kredytowa! I tu właśnie tkwi różnica. Okoliczności, jakie wymieniłem, sprawiły, że kanadyjskie banki nie miały motywacji, żeby iść w kierunku, w jakim ewoluował model działania amerykańskich instytucji finansowych. Te stały się jedynie maszynami działającymi według zasady origine-and-distribute. Natomiast kanadyjskie banki trzymały w swoich bilansach kredyty, dalej uważnie badały zdolność kredytową klientów. Kierownictwo amerykańskich banków zmieniło się w marketingowców, podczas gdy w Kanadzie dyrektorzy pozostali bankowcami, którzy wymagają due-dilligence. Amerykańscy finansiści dokonali outsourcingu due-dilligence do agencji ratingowych – bez zważenia na konsekwencje.

A jak Pan ocenia pomysł wprowadzenia podatku od banków, do czego będzie dążyć Francja i Niemcy na zbliżającym się szczycie G20 w Toronto?

Na początek trzeba sobie zadać pytanie, co oznacza fakt, że będzie nałożony podatek na bank. Kto dokładnie będzie płacił ten podatek? Czy to będą akcjonariusze? Jeśli tak, to banki będą musiały jeszcze drożej płacić za pozyskanie kapitału, którego teraz tak potrzebują. Jeśli koszty podatku zostaną przeniesione na klientów w postaci wyższych opłat? Już w tej chwili banki mają tragiczny wizerunek wśród klientów i nałożenie podatku może zaostrzyć problem polityczny na linii banki-opinia publiczna. Dziennikarze często tak to właśnie przedstawiają – banki mają złą reputację, więc nałóżmy na nich podatek. Przy czym mało kto pamięta o tym, że podatek zapłacą rzeczywiście ci, którzy są najmniej mobilni. Nie jest też oczywiste, czy pieniądze z podatku trafiłyby do specjalnego funduszu uruchamianego na wypadek jakichś nadzwyczajnych strat, czy po prostu zasilą budżet gdzie zostaną zmarnotrawione. Uważam, że podatek od banków nie rozwiązuje żadnego problemu.

Dziś do Francji i Niemiec przyłączyła się Wielka Brytania, która również zamierza wprowadzić podatek od banków. Czy wspólnie uda im się przeforsować swoje stanowisko na forum G20?

Nawet biorąc pod uwagę polityczny ferwor przeciw bankom, który w Stanach Zjednoczonych i w Europie czasami jest uzasadniony, nie sądzę, żeby wszystkie kraje zgodziły się na tę propozycję. Myślę, że w tej sprawie przeważy głos rozsądku. Posunięcie rządu Camerona w moim przekonaniu ma bardziej znaczenie symbolu politycznego niż rzeczywistej zmiany w sektorze bankowym. Podatek ma tam być nałożony w minimalnej wysokości, tak żeby nie wypłoszyć bankowców z londyńskiego City.

Czy na szczycie G20 może zostać podjęte jakieś rozwiązanie, które popychałoby sprawę regulacji nad rynkami finansowymi we właściwym kierunku?

Nie (śmiech). Proszę powiedzieć mi kiedy ostatnio szczyt G20 podjął jakąś sensowną decyzję. W programie jest tak wiele kwestii od finansów po środowisko, że aż trudno je wymienić. Jak ktokolwiek może się spodziewać, że politycy gadający ze sobą przez dwa dni mogą wyjść z jakimś poważnym pomysłem? Praktyka wskazuje, że zarządy firm stają się nieefektywne, jeśli składają się z ośmiu, maksymalnie dziesięciu członków. I wtedy skupiają się na kilku kwestiach. Szczyty G20 to wydarzenie piarowskie, które ma sugerować, że politycy coś robią. Ale nie należy mylić „być aktywnym” z „mieć osiągnięcia”.

Tak więc rzeczywiście jest ważne, aby spotykać się i dyskutować, ale dopóki nie ma przygotowanych zawczasu sensownych rozwiązań, które wymagają tylko podpisu, to wszystko jest na nic. Weźmy ostatni przykład. Merkel i Sarkozy chcą przeforsować swoje stanowisko w sprawie zwalczenia spekulacji. Uważam, że to co proponują kanclerz Niemiec i prezydent Francji, jest niemądre – i całe doświadczenie historyczne przeczy ich twierdzeniom. Oboje wydają się zakładnikami przesądów z przeszłości albo nie znają historii lub, co mi się wydaje najbardziej prawdopodobne, szukają kozła ofiarnego i odwracają uwagę od istotnych kwestii.

Europejscy politycy nie skarżyli się na spekulację, gdy euro rosło do poziomu 1,5 dolara. Chętnie by przypisali sobie zasługę, że tak się stało. Ale kiedy euro lub jakakolwiek inna waluta spada, to dlatego, że polityka rządu jest gorsza niż gdzie indziej. Ale wtedy właśnie okazuje się, że to jest wina złych spekulantów. Ale zastanów się przez chwilę – kto może powiedzieć stop głupiej polityce, fałszowaniu statystyk przez rządy jak w Grecji? Wyborcy? Demokracja? To zajmuje dużo czasu, a w międzyczasie błędy się nawarstwiają. Rynki finansowe zmuszają rządy do szybszej reakcji i poprawienia największych błędów. A politycy tego serdecznie nie cierpią. Dlaczego więc nie zrzucić winy na bogatych spekulantów? I dlaczego nie subsydiować ekonomistów, żeby pisali traktaty o tym, jak to spekulacja jest zła i powoływać się na ich „badania”, żeby uzasadnić swoje decyzje? Ta historia powtarza się od tysięcy lat: pamiętasz biblijny zakaz stosowania lichwy?

Obecna dyskusja na temat ograniczenia spekulacji nie jest niczym nowym i niemalże słowo w słowo słyszymy w niej argumenty podnoszone przeciw finansistom od zarania cywilizacji – że nic nie wnoszą do gospodarki, nic nie produkują, destabilizują sytuację. Te racje rozważyłem w ostatniej mojej książce „A World of Chance” i doszedłem do wniosku, fakty i sekwencje wydarzeń sugerują, że prawda leży gdzie indziej. Rynki finansowe generują ceny, na przykład związane z prawdopodobieństwem ogłoszenia niewypłacalności, jak CDS. Te ceny, kursy walut stanowią ocenę rządzących i polityki, jaką prowadzą. Politycy często woleliby, żeby tych rynków i cen nie było, bo jasno pokazują, jak ich rządy doprowadzają państwa do bankructwa.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Reuven Brenner jest profesorem na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu McGill w Montrealu. Napisał m.in. „Force of Finance – Triumph of Capital Markets”, „A World of Chance”.

Ekonomiczne głupstwa, demokratyczne rozwiązania, Reuven Brenner

Rządy prawa a bogactwo narodów, Reuven Brenner

Break the thermometer and you will not have a fever, Reuven Brenner [eng]


Tagi


Artykuły powiązane

Za mało Europy w G20

Kategoria: Trendy gospodarcze
Brak w G20 takich krajów jak Hiszpania, Holandia, Polska czy Nigeria zaprzecza rozpowszechnionemu poglądowi, że uczestnikami tego forum stały się państwa o największym produkcie krajowym brutto i liczbie ludności.
Za mało Europy w G20