Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Grzesznicy powinni być karani

Niskie stopy procentowe w strefie euro sprawiły, że kraje, które wcześniej borykały się z wysokim oprocentowaniem, nagle dostały mnóstwo pieniędzy, ale nie potrafiły dobrze ich wykorzystać. Dlatego należy intensywniej kontrolować poszczególne państwa. Mimo to jestem optymistą co do przyszłości strefy euro. Wspólny pieniądz nadal będzie istniał – przekonuje prof. Wolfgang Gerke.
Grzesznicy powinni być karani

prof. Wolfgang Gerke, fot. arch. autora

Kraje strefy euro uratowały Irlandię przed bankructwem, ale trudno się spodziewać, by był to koniec kłopotów unii walutowej. Co będzie dalej? A może taka polityka to jednak dobra recepta na działania spekulantów, którzy atakowali kolejne kraje strefy euro przeżywające trudności finansowe?

Cieszę się, że podjęta została decyzja o pomocy dla Irlandii. Jednak uważam, że ta pomoc powinna przybrać inną formę i należało do tej akcji ratunkowej zaangażować również irlandzkich wierzycieli, czyli banki i ubezpieczalnie. Tymczasem teraz za całość wsparcia dla Irlandii zapłacą podatnicy, co jest złym sygnałem na przyszłość.

Czy przy dzisiejszych warunkach prawnych takie decyzje obciążające również prywatnych inwestorów byłyby możliwe?

Oczywiście, że tak. Skoro poszczególne państwa naruszały postanowienia traktatu z  Maastricht, nie można się dziwić, że spotykają ich później konsekwencje z tego tytułu, ani też, że do odpowiedzialności zostaną pociągnięci i wierzyciele, którzy spekulowali ich obligacjami i liczyli na zyski.

Jednak i tym razem koszty poniosą podatnicy, a nie inwestorzy.

Prywatni inwestorzy, szczególnie wielkie instytucje finansowe, wywierali wielką presję na rządy państw strefy euro i, jak się okazało, odnieśli sukces.

W tej sytuacji ratunek dla Irlandii może nie być ostatnią tego typu akcją w strefie euro?

To możliwe. Jednak obecny parasol ochronny wystarczy, by oprócz Grecji i Irlandii pomieścić pod nim również Portugalię. Gospodarka każdego z tych trzech państw stanowi mniej niż 3 proc. PKB całej Unii. Jeśli chodzi o Hiszpanię, to jej gospodarka jest znacznie bardziej dynamiczna. Co prawda występuje tam podobnie jak w Grecji bąbel na rynku nieruchomości, ale Hiszpania jest znacznie lepiej przygotowana do przyszłych wyzwań niż Grecja.

Jak ten kryzys zmieni unię walutową? Czy będzie inna niż projektowano ją w latach 90-tych?

Głównym problemem strefy euro jest to, że nie traktowano poważnie traktatu z Maastricht. Niskie stopy procentowe w strefie euro sprawiły, że kraje, które wcześniej borykały się z wysokim oprocentowaniem, nagle dostały mnóstwo pieniędzy, ale nie potrafiły ich dobrze wykorzystać. Dlatego w przyszłości będziemy musieli intensywniej kontrolować poszczególne państwa. Mimo to jestem ekstremalnym optymistą co do przyszłości strefy euro. Wspólny pieniądz nadal będzie istniał i nie będzie żadnego powrotu do walut narodowych. Jestem przekonany, że euro poradzi sobie z konkurencją ze strony dolara. Amerykanie mają przecież znacznie większe problemy niż te, które są udziałem Europejczyków.

Jest Pan znany w Niemczech z ostrych wypowiedzi, a teraz okazuje się, że to niemiecka opinia publiczna jest nazbyt pesymistyczna.  Na czym opiera Pan swój optymizm wobec euro?

Niemcy są skłonni do pesymizmu, co nie jest takie złe, bo to zmusza do odpowiednio wczesnych działań. Euro jest tak ważną walutą dla jednoczącej się Europy, że nie wolno lekkomyślnie ryzykować jej istnienia. Mam nadzieję, że kryzys finansowy sprawił, że wszyscy, którzy w tej sprawie mają coś do powiedzenia, wyciągnęli odpowiednie wnioski z tej lekcji.

Jednak nawet Pan ocenia, że właśnie teraz unia walutowa przekształca się w unie transferową, w której bogatsze kraje muszą składać się na biedniejsze. Czy to nie podminowuje europejskiej solidarności?

Płatności transferowe będą miały miejsce, ale z tym da się żyć – szczególnie wtedy, jeśli te pieniądze zostaną sensownie wydane i sprawią, że poszczególne państwa będą funkcjonowały bardziej efektywnie. Gorzej, jeśli zostaną one przeznaczone na konsumpcję lub zostaną rozdzielone w jakiś nieprzejrzysty sposób. To, co miało miejsce w przypadku Grecji, nie może się już powtórzyć.

Niemiecki rząd zabiega o zmiany w traktacie lizbońskim lub ewentualnie dodanie odpowiednich załączników do tekstu traktatu, co miałoby uchronić unię przed podobnymi sytuacjami kryzysowymi. Jakie zmiany Pańskim zdaniem należałoby wprowadzić?

Niemiecki rząd już prawie wycofał się z tych propozycji. Choć należałoby przede wszystkim ostrzej występować przeciwko krajom, który naruszają zapisy traktatowe. Moim zdaniem powinno się im odbierać prawo głosu w Radzie UE. Natomiast w przypadkach notorycznego łamania traktatu należałoby je nawet zawieszać w prawach członka strefy euro. Do rozważenia jest również to, by „grzesznicy” nie mogli korzystać ze środków pomocowych UE. Te wszystkie sankcje przypominałyby wszystkim, że traktaty są po to, by ich przestrzegać – w innym razie nie byłoby potrzeby, by je zawierać. Takie poprawki unijnego prawa są moim zdaniem absolutnie uzasadnione, choć obawiam się, że ze względów politycznych będzie je trudno przeforsować. Ostatecznie, zmiany regulacji traktatowych  będą więc raczej skromne.

A jakie zmiany są możliwe do przeprowadzenia?

Zapewne Komisja Europejska otrzyma więcej uprawnień kontrolnych – tak, by nie dochodziło do tych wszystkich zaskakujących naruszeń traktatów UE.

To może jakiś błąd został popełniony na samym początku budowania unii walutowej? Co wtedy należało uwzględnić?

Od początku należało ostrzej kontrolować państwa członkowskie. Możliwe, że wówczas nie doszłoby do tego, że jeden z banków inwestycyjnych wspólnie z władzami Grecji fałszował statystyki ekonomiczne. Należało również wpisać do traktatu więcej sankcji przeciw tym, którzy łamią jego zapisy. Nikt jednak wtedy nie przypuszczał, że poszczególne państwa członkowskie tak daleko oddalą się od ducha z Maastricht.

Czy poza wzmocnieniem Komisji Europejskiej nie da się zmienić niczego więcej w prawie UE, co wzmacniałoby jej ekonomiczną stabilność?

Będzie z tym bardzo trudno, co pokazały już wcześniejsze negocjacje traktatowe. Tym bardziej, że podejmowane są działania sprzeczne z ideą traktatu z Maastricht. Żałuję bardzo, że pozwolono, by Europejski Bank Centralny kupował obligacje państw przeżywających kłopoty finansowe. W ten sposób EBC przekształca się w „bank złych długów” Europy.

Trudno będzie to zmienić, skoro przyzwolili na to przywódcy UE.

Jest to trudne, ale trzeba to zmienić. Jeśli tego rodzaju wsparcie miałoby mieć miejsce, to powinno następować w sposób przejrzysty, a nie tak, że EBC będzie realizował zadania, które nie należą do katalogu jego obowiązków.

W styczniu 2011 r. do eurolandu przystąpi Estonia. To mały kraj, ale zdaniem niektórych ekspertów powinno to być na razie ostatnie rozszerzenie unii walutowej. W jakim kierunku będzie teraz zmierzać strefa euro?

Euroland ma teraz tak dużo problemów i pracy domowej, że musi zająć się ważniejszymi sprawami niż przyjmowanie nowych państw członkowskich. Z drugiej jednak strony każdy europejski kraj, który spełnia warunki strefy euro, powinien być zgodnie z obowiązującymi zasadami przyjęty do unii walutowej. Przy czym doświadczenia przeszłości uczą nas, że nowi członkowie powinni być ściślej niż do tej pory kontrolowani pod kątem stosowania się do przyjętych kryteriów.

Czechy na razie nie chcą przystępować do unii walutowej, a jak Pańskim zdaniem powinna zachować się Polska? Co doradzałby Pan polskim władzom?

Cieszyłbym, gdyby Polska mogłaby możliwie niedługo przystąpić do strefy euro. Polska jako kraj pełen możliwości po prostu powinna należeć do europejskiej unii walutowej. Zapewne jednak zarówno w interesie państw strefy euro jak i Polski jest to, by to przystąpienie odbywało się w okresie, kiedy nie trzeba już zmagać się z tak wieloma otwartymi kwestiami. Przypuszczam, że polscy podatnicy niechętnie płaciliby teraz za Grecję, czy Irlandię. Dlatego warto poczekać, aż sytuacja będzie bardziej stabilna.

Gdy porównuje Pan dziś strefę euro z tym, czym miała być w zamierzeniu jej twórców, to jak wypada ten bilans?

Europejska unia walutowa jest w sumie wielkim sukcesem. Bez niej kraje strefy euro, w tym Niemcy, nie zrobiłyby takich postępów, jak te, które były ich udziałem w ostatnich latach. Dziś jednak już wiemy, że strefa euro może być i była wykorzystywana w niewłaściwy sposób. Dlatego teraz musimy zrobić wszystko, by do podobnych sytuacji już nie dochodziło. Szczególnie mi zależy na tym, by uzdrowić sytuację wokół transakcji EBC związanych z zakupami obligacji rządowych i sprawić, by działania tego banku w tym zakresie były przejrzyste. Poza tym należałoby sprawić, by również wierzyciele, którzy zarabiali na kłopotach państw strefy euro również ponosili koszty związane z uzdrawianiem finansów tych krajów. Zapowiedź, że stanie się to od 2013 r., jest jak na razie bardzo mało konkretna i stanowi zbyt duży kompromis polityczny. Mimo wszystko uważam, że dziś nie ma alternatywy wobec euro i jestem przekonany, że dzięki wspólnej walucie będziemy mogli doświadczyć jeszcze wielu sukcesów.

Rozmawiał: Andrzej Godlewski

Prof. Wolfgang Gerke jest przewodniczącym Bawarskiego Centrum Finansowego (Bayerisches Finanz Zentrum, BFZ) w Monachium

prof. Wolfgang Gerke, fot. arch. autora

Otwarta licencja


Tagi