Inwestorzy nie reagują na rozruchy w Londynie

Jeśli zajścia w Londynie zostaną formalnie zaklasyfikowane jako rozruchy, to na podstawie ustawy Riot Damages Act z 1886 roku, rachunek zostanie przesłany… londyńskiej policji. Po trzech dniach zamieszek, wysokość odszkodowań Stowarzyszenie Brytyjskich Ubezpieczycieli wstępnie oszacowało na „sporo ponad 100 milionów funtów”. A to dopiero wstępne ustalenia, które mogą okazać się sporo zaniżone.
Inwestorzy nie reagują na rozruchy w Londynie

(CC By-NC-SA artemuestra)

Jeśli zajścia w Londynie zostaną formalnie zaklasyfikowane jako rozruchy, to rachunek dostanie do uregulowania londyńska policja. Będzie musiała pokryć szkody zgłoszone w ciągu dwóch tygodni, również przez osoby, które nie posiadają ubezpieczenia. Po trzech dniach zamieszek, wysokość odszkodowań Stowarzyszenie Brytyjskich Ubezpieczycieli wstępnie oszacowało na „sporo ponad 100 milionów funtów”. Ponieważ sama tylko, sprzedająca modną odzież sportową i obuwie sieć JD Sports zniszczenia w jej 30 sklepach ocenia na 10 mln funtów, dokonane przez ubezpieczycieli oszacowanie może okazać się sporo zaniżone.

Dla porównania – w ramach cięć budżetowych, z londyńskiej policji planowano zwolnić 860 funkcjonariuszy, co powinno dać 21,5 mln funtów oszczędności rocznie.

Brytyjskie Konsorcjum Handlu Detalicznego zażądało pilnego zapanowania nad sytuacją nie tylko w Londynie, ale i w innych ogarniętych rozruchami miastach. Jego dyrektor generalny, Stephen Robertson domaga się szybkich i energicznych działań ze strony policji i ukarania sprawców szkód, którzy uszli bezkarnie po wcześniejszych aktach wandalizmu na West Endzie (sieć Tesco zapowiedziała, że będzie ścigać ich sprawców sama, w trybie cywilnym). Zwrócił on też uwagę, że ubezpieczenie nie zrekompensuje członkom konsorcjum poniesionych szkód i chce podjęcia rozmów z bankami, by udzieliły one szybko poszkodowanym właścicielom sklepów kredytów na remonty i zakup towarów. Jakby na potwierdzenie tego, jak trudna jest ich sytuacja, wieczorem nadeszły wiadomości o podpalaniu sklepów w West Bromwich, Wolverhampton, Salford i w centrum Manchesteru.

Londyńska giełda na szczęście nie zareagowała na rozruchy. We wtorek wskaźnik FTSE100 spadł w ciągu dnia niemal o 6 proc., ale dzień zakończył o 1,89 proc. wyżej, niż zaczął. W środę przed południem akcje na londyńskiej giełdzie zwyżkowały o 1,3 proc.

W poprzedni czwartek, w dzielnicy Tottenham na północy Londynu, podczas próby zatrzymania, zastrzelony został mający 29 lat, lekko mieszany rasowo (co miało wpływ na późniejszy rozwój wydarzeń), handlarz narkotykami, Mark Duggan. Zgodnie z niestety ugruntowaną tu praktyką, policja wpierw oświadczyła, że zastrzelono go, gdy strzelił on do jednego z funkcjonariuszy. Policjant przeżył, bo pocisk utkwił w jego walkie-talkie. Następnie okazało się jednak, że pocisk ten został wystrzelony z broni policyjnej. Duggan chociaż był uzbrojony, pistoletu nie użył. Dwukrotnie strzelił jedynie policyjny strzelec wyborowy. Bardzo to przypomina kłamstwa na temat dokonanej nazajutrz po zamachach bombowych z 21 lipca 2005 r., egzekucji przez policję niewinnego Brazylijczyka, Jeana Charlesa de Menezesa.

W sobotę przed dzielnicową komendą policji zebrało się około 200 osób, wraz z czarnoskórą dziewczyną Duggana – matką jego trojga dzieci, domagając się wyjaśnień. Średniej rangi oficer obiecał im spotkanie z wyższym przełożonym,. Mimo wielogodzinnego wyczekiwania, do takiego spotkania nie doszło. Do tylnych rzędów oczekującej grupy zaczęła tymczasem przenikać młodzież z butelkami i kanistrami benzyny. Zapalnikiem stało się spałowanie przez policjantów 16-letniej, również czarnoskórej dziewczyny, która rzuciła w ich kierunku ulotki.

Przygotowana do akcji młodzież wpierw podpaliła dwa policyjne radiowozy, potem autobus a następnie ruszyła na główną ulicę dzielnicy, rozbijając i podpalając sklepy. Gdy przybyła konna policja, uczestnicy zamieszek rozproszyli się na boczne ulice, gdzie zaatakowali rejonowe centrum handlowe. Największym „powodzeniem” cieszyły się sklepy O2 i Orange (telefony komórkowe), PC World (komputery) oraz Currys i Comet (sprzęt elektryczny, artykuły gospodarstwa domowego i telewizory). Rozruchy przeniosły się następnie do sąsiedniej dzielnicy Wood Green, gdzie ku rozpaczy właścicieli sklepów, tłum bezkarnie rabował je na głównej ulicy przez trzy godziny, bez żadnej interwencji ze strony przyglądającej się temu policji.

Zamieszki w skali jednej dzielnicy nie są nowością w Londynie. W Brixton, na wyraźnie rasowym tle wybuchły podobne w latach 1981, 1985 i 1995. Na terenie tej samej dzielnicy Tottenham, doszło do nich w październiku 1985. Wtedy też zaczęły się od śmierci, przypuszczalnie na udar, czarnoskórej Cynthii Jarret, podczas rewizji w jej mieszkaniu. Zamordowany został też wtedy jeden policjant.

Tottenham do dziś jest jedną z najuboższych dzielnic Londynu. W niedzielę i poniedziałek zamieszki ogarnęły jednak praktycznie wszystkie dzielnice peryferyjne, wraz z dość zamożnym Croydon na południu, nad którym zawisła łuna pożarów nie widziana od wojny oraz jeszcze zamożniejszym Ealingiem na zachodzie. Rozlały się one też po innych miastach, od Leeds i Liverpool po Bristol.

W pełni zintegrowane rasowo grupy wyrostków, niespecjalnie się kryjąc, wynoszą z rozbitych sklepów nie artykuły spożywcze, ale 32-calowe, płaskie telewizory, konsole do gier, najnowsze modele telefonów komórkowych, modną odzież sportową i adidasy. Po obrabowaniu sklepu Sony na Ealingu, sterowana korespondencją w sieci komunikatów BlackBerry Messenger tłuszcza podpaliła go. Woli ona system BBM od Twittera i SMS-ów, bo jego komunikaty są kodowane i trudniejsze do odczytania przez policję. Regionalny dyrektor ds. marketingu firmy Research in Motion, Patrick Spence poinformował jednak, że RIM zaoferowała już policji pomoc w poszukiwaniach sprawców.

We wtorek zebrał się komitet kryzysowy rządu, słynna COBRA. Przewodniczył mu premier David Cameron, którego nad ranem przywiózł z urlopu w Toscanii samolot RAF. Z urlopu spędzanego na innym kontynencie powrócił też burmistrz Londynu, Boris Johnson, a z Devon – przywódca opozycji, Ed Miliband. Za pośrednictwem telewizji, Scotland Yard wezwał wszystkich stołecznych „ORMO-wców” – Special Constables, aby zameldowali się w swoich posterunkach policji. Na zalecenie policji odwołano towarzyski mecz Anglia – Holandia na Wembley, a mecze krajowe odłożono.

Rozgorączkowani prezenterzy BBC i Sky News pytają, gdzie są – stosowane w Irlandii Północnej – armatki wodne i strzelby na kule gumowe lub plastikowe. Minister spraw wewnętrznych, pani Theresa May, która też skróciła swój urlop, odpowiedziała im, że nie jest to zgodne z brytyjską tradycją, gdzie policja działa w atmosferze społecznej akceptacji. W świetle scen na ulicach wygląda to, jakby mówiła z jakiejś innej planety. Policja – jeśli w ogóle dojeżdża do scen masowego rabunku – ogranicza się do przebieżek z tarczami i pałkami, ale nie odważa się na wyciągnięcie prowodyrów z tłumu. Bardziej skuteczne są szarże w ślad za jadącymi ławą opancerzonymi furgonetkami, ale takich akcji jest bardzo niewiele.

Komentatorzy piszą, że do rozprzestrzenienia się rozruchów bardzo przyczyniła się wielogodzinna bezczynność policji w nocy z soboty na niedzielę w Wood Green. Półgłosem zadawane jest też pytanie, czy okazywana przez policjantów wstrzemięźliwość stanowi reakcję na plany zmniejszenia liczby etatów w Scotland Yardzie. Po zatrzymaniu ponad 400 osób, w Londynie zabrakło zresztą miejsc w policyjnych celach, aresztowanych wywozi się do innych miast. Nad miastem unosił się ogromny pióropusz czarnego dymu – płonął podpalony 12 godzin wcześniej ogromny magazyn Sony w Enfield, na północy.

Przed kamerami w dość niespójny sposób polemizują politycy. L’enfant terrible brytyjskiej polityki, przywódca antyeuropejskiej Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii, Nigel Farrage wezwał do wyprowadzenia na ulice wojska. Mający za sobą służbę w Irlandii Północnej i w Bośni emerytowany pułkownik i konserwatywny poseł, Patrick Mercer odpowiedział mu: „jakiego wojska, nie mamy wojska”. Jego zdaniem, potrzebne jest nie wojsko, ale rozwiązanie komendantom policji rąk skrępowanych polityczna poprawnością.

Po posiedzeniu COBR-y, premier David Cameron potępił „odrażające sceny”. Oświadczył on, że :czystej i prostej przestępczości trzeba przeciwstawić się i ją pokonać”, do czego – jego zdaniem – :na ulicach potrzeba o wiele więcej policji i musi ona działać o wiele energiczniej”. Zapowiedział, że na ulice Londynu wyjdzie o 10 tysięcy policjantów więcej, znacznie wzrośnie liczba aresztowanych, przyśpieszone zostanie też postępowanie sądowe. Cameron oznajmił również, że na jeden dzień zostaną przerwane wakacje parlamentarne, w wyniku czego Izba Gmin zbierze się w czwartek. Nie wspomniał on jednak ani o godzinie policyjnej ani o owych armatkach wodnych, używanych w Irlandii Północnej, ale nie w Anglii, Walii, czy Szkocji. Policja nieoficjalnie wyjaśnia, że armatki wodne są przydane w sytuacjach statycznych ale nie w pościgu za uciekającymi grupami.

Przywódca Partii Pracy, Ed Miliband zażądał przywrócenia wpierw ładu na ulicach, dyskusję o aspiracjach i uwarunkowaniach społecznych odkładając na później. W nocy mutacja dziennika The Independent – “i” wyszła z tytułem na pierwszej stronie krzyczącym, że premier Cameron pozwolił policji użyć gumowych pocisków. Na Downing Street Obserwatorowi Finansowemu powiedziano jednak, że pociski te są na wykazie broni dopuszczalnych, ale o ich użyciu decydują nie politycy, a regionalni komendanci policji. Może minister Theresa May o tym nie wiedziała…

Zdjęcia ukazujące spalone sklepy w Croydon, prezenter BBC skomentował słowami „takie sytuacje zdarzają się wówczas, gdy zanika lęk przed policją”. Komentatorka prawicowego The Daily Telegraph, Mary Riddel uważa, że przyczyną rozruchów nie są konflikty rasowe, ani zamykanie – w ramach ogólnych oszczędności budżetowych – klubów dla młodzieży, ale rozwarstwienie społeczno-ekonomiczne. Dziś jest ono większe, niż w latach 20-ych poprzedniego stulecia. „Tylko w zeszłym roku – pisze ona – łączny majątek tysiąca najbogatszych Brytyjczyków wzrósł o 30 proc. W zmowie służącej inkubacji, nierówności i nieludzkości, które obecny kryzys finansowy zaostrza, uczestniczyły kolejne rządy o różnych barwach politycznych, a nasza nieposiadająca umiejętności, zdemotywowana, niedokształcona, nie-siła robocza jest plamą na narodowym bilansie…”

Lewicowy The Guardian cytuje socjologów, według których rabująca sklepy młodzież z ubogich osiedli komunalnych, „wychowana na diecie rozpasanego konsumeryzmu” nie ma nic do stracenia, jest ofiarą wykluczenia społecznego, nie ma więc motywacji, żeby przestrzegać norm społecznych.
Według Financial Timesa, sama policja nie zdoła zapobiec rozruchom, jakie wybuchły w Tottenham. Rozczarowanej młodzieży trzeba bowiem dać wizję przyszłości, na tyle atrakcyjną, by nie narażać jej zapisem w rejestrze skazanych. „Kluczem do rozwiązania – zdaniem tego dziennika – jest reorientacja szkolnictwa w sposób, który pozwoli skupić jego wysiłki nie na uczniach osiągających przeciętne wyniki, ale na najgorszych, którzy mają największą szansę popaść w przestępcze środowiska”. W angielskich szkołach subkulturze, w której uzyskiwanie dobrych stopni oznacza śmierć cywilną ucznia nie poddają się tylko dzieci pochodzenia azjatyckiego. Nie jest to więc rada, która ma szansę zdobyć aprobatę zarówno samych zainteresowanych, jak i większości czytelników tej gazety.

Rozruchy w Londynie zbiegły się z trzydniową wizytą 204 przedstawicieli narodowych komitetów olimpijskich, którzy przybyli z listą pytań o transport, zakwaterowanie i wyżywienie zawodników. Po obejrzeniu przez nich łun nad miastem z górnych pięter hotelu Hilton, wszystkie te kwestie zeszły na dalszy plan, a pierwsze miejsce zajęło pytanie, czy organizatorzy zdołają zapewnić przyszłorocznym igrzyskom bezpieczeństwo.
Komitety narodowe ze Stanów Zjednoczonych i Australii zadeklarowały zaufanie do gospodarzy, ale komitet chiński miał wątpliwości. Zapanowania nad sytuacją zażądał od władz Richard Solomons, dyrektor generalny grupy Intercontinental Hotels, która zawarła z miejscowymi organizatorami igrzysk umowę na zapewnienie olimpijskim gościom noclegów, więc ma wiele do stracenia.

Autor jest korespondentem Obserwatora Finansowego w Londynie

(CC By-NC-SA artemuestra)

Otwarta licencja


Tagi