Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Jeden kraj, dwie wizje

O Węgrzech znów głośno. Głównym przedmiotem burzliwej dyskusji jest węgierska Konstytucja i jej ostatnie nowelizacje, zdaniem wielu sprzeczne z kryteriami kopenhaskimi UE. Dziś (17.04) debatować na ten temat będzie Parlament Europejski.
Jeden kraj, dwie wizje

Viktor Orban (CC By NC SA World Economic Forum)

Gdyby szukać pojęcia, które najlepiej określiłoby węgierską rzeczywistość, pierwsze które przychodzi na myśl to polaryzacja. Węgrzy się dzielą, także w ocenie procesów gospodarczych. Nade wszystko dzieli ich charyzmatyczny przywódca Victor Orbán, dla którego „podstawą i fundamentem wszystkiego są silne Węgry”.

Cel nadrzędny: interes narodowy

Spory wokół premiera i jego koncepcji nałożyły się na inne, wcześniejsze. Także te historyczne, wynikające z trwale zaznaczonego w węgierskiej rzeczywistości podziału na stołeczną, liberalną i otwartą na świat inteligencję, a bardziej konserwatywne kręgi z prowincji. Dynamiczny, aktywny i wszędobylski premier wywodzi się z tych drugich, choć podstołecznych. Buduje swój program na opozycji do socjalistów i liberałów, którzy rządzili w latach 2002-10 nie tylko z opłakanym skutkiem, ale także, o czym Orbán jest głęboko przekonany, wbrew węgierskim narodowym interesom.

W obronie tego interesu Orbán narzuca Węgrom swą wizję gospodarczą. Problem w tym, że ekonomistą nie jest, od formułowania przez siebie jasnych programów ekonomicznych stronił, dbając o to, by przedstawiał je albo cały gabinet (np. w postaci wielkiego programu inwestycyjnego z marca 2011 r., zmodyfikowanego w kwietniu 2012 r.), albo by prezentowali je jego eksperci ekonomiczni.

Począwszy od jednego z najbliższych współpracowników, ministra gospodarki Györgya Matolcsyego, który teraz został szefem Węgierskiego Banku Narodowego (WNB).

Ale, w co nikt nie wątpi, są to ambitne programy premiera – teraz wprowadzane w życie. Jakie są jego koncepcje?

– dyrektywa pierwsza: wzmocnić naród, wzmocnić kraj, przede wszystkim poprzez dawanie impulsów rozwojowych i ułatwień kredytowych dla własnych przedsiębiorców (co zrobił w pierwszej oficjalnej decyzji G. Matolscy, jako prezes WBN).

– dyrektywa druga jest konsekwencją pierwszej: kraj został zadłużony i podporządkowany obcym interesom. Stąd dyspozycje z października 2010 r., bardzo dobrze wtedy przyjęte przez większość społeczeństwa, by na trzy lata narzucić specjalne „podatki kryzysowe” na obce banki, wielkie centra handlowe, transnarodowe korporacje, szczególnie w sferze telekomunikacji i w sektorze energetycznym.

Pierwszy „program akcji” nowego gabinetu Orbána składał się z aż 29 przedsięwzięć i zapowiadał nową gospodarczą i socjalną rzeczywistość. W tym zakładał m.in. jeden 16-procentowy podatek dochodowy dla obywateli, tworzenie „milionów nowych miejsc pracy”, oszczędności w zarządzaniu po to, by „postawić gospodarkę na nogi i na nowo wprowadzić na Węgrzech bezpieczeństwo socjalne”. Chodziło o to, by „ponownie 10 mln Węgrów czuło się dobrze z tym, że są Węgrami”. Zapowiadał też, oczywiście, szybkie wyjście z zapaści i wzrost.

Kolejny, ważny punkt programowy, to walka z zadłużeniem, w tym długiem publicznym, który w chwili dochodzenia Fideszu – Partii Obywatelskiej do władzy sięgał 83 proc. PKB. Z czasem, także pod naciskiem UE, doszła dyspozycja, by walczyć ze zbyt wysokim deficytem budżetowym (4,6 proc. i 4,3 proc. PKB odpowiednio w latach 2009 i 2010).

Wreszcie – i ten punkt stał się bodaj kluczowy – Orbán postanowił pozbyć się „ideologii bezradnego państwa”, a więc postawił na koncepcję silnego państwa, walczącego o suwerenność. Jak się okazało w praktyce, rozumiał pod tym ideę silnego rządu, koncentrującego w swych rękach pełnię władzy, a równocześnie przejmującego kontrolę nad gospodarką (przy starannym unikaniu pojęcia „renacjonalizacji”).

Plebejusze kontra elity

Stale ulepszany, modyfikowany i pogłębiany (np. o nowy kodeks pracy, wprowadzający koncepcje robót publicznych oraz ograniczający rozmiary świadczeń rentowych) reformatorski pakiet rządu, który – jak pisał Orbán w książce Ojczyzna jest jedna – „stoi po stronie prostych ludzi wobec elity”, równocześnie uderzył w uprzywilejowanych. Albowiem „Węgry cieszyły się pomyślnością zawsze wtedy, kiedy prowadziły politykę plebejską”, polegającą na „wykluczaniu przywilejów”.

Nic dziwnego, że taki zestaw – w ocenie fachowców będący mieszanką państwowego interwencjonizmu, keynesizmu, nacjonalizmu oraz populizmu – wzbudził ostry sprzeciw liberalno-socjalistycznych elit. Nierzadko wspierały je bliskie im kręgi w Europie. Tym mocniej, że premier Orbán, na scenie wewnętrznej, nie poostawiał wątpliwości, że projekt integracji europejskiej w obecnym wydaniu mu nie odpowiada. Albowiem „eksperyment neoliberalny poniósł porażkę w całej Europie”, a „ślepa wiara w omnipotencję rynku zawiodła”.

Podstawowy problem w tym, że program, mający pod wieloma względami racjonalne jądro, wprowadzany jest nadal szybko, niecierpliwie, chaotycznie. Często przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Zwracają na to uwagę bezkompromisowi krytycy polityki rządu, z czasem nazwanej „walką wolnościową” (szabadság harc). Na interesy i walkę o suwerenność nałożyły się emocje. Jak u Lejzorka Rojsztwańca, władze wyrzucają jednych, by przyjmować innych. Wykluczaniu poprzednio uprzywilejowanych służy forsowanie chociażby imperium biznesowego Lajosa Simicski, związanego z Orbánem od lat.

Owszem, deficyt budżetowy w 2012 r. obniżono nawet do 2 proc. (założenie gabinetu na 2013 r. – 2,7 proc.), ale równocześnie – wbrew obietnicom – kraj popadł w recesję (spadek PKB o 1,7 proc. w 2012 r.). Jak przewidują prognozy, wcale nie będzie łatwo z niej wyjść. Najnowsza ocena rynku węgierskiego z marca br., wydana przez MFW podkreśla bowiem, że „spadło zaufanie inwestycyjne, a poziom inwestycji jest najniższy od 10 lat”.

Również pierwotnie założenia co do szybkiej likwidacji długu publicznego idą jak po grudzie. Spadł on tylko nieznacznie, do 79 proc. PKB w 2012 r. a jego faktyczna wysokość jest przedmiotem poważnych kontrowersji, także wśród ekspertów, nie tylko polityków.

Dokumentnie rozbita w wyborach 2010 r. opozycja, mało wyrazista przy charyzmatycznym i dynamicznym Orbánie, widząc, że bezrobocie nie spada, a w sondażach 80 i więcej proc. Węgrów źle widzi przyszłość kraju, zaczęła ostatnio coraz głośniej wyrażać swe negatywne opinie. W parlamencie i na ulicach. Najlepsze, jak dotąd, krytyczne analizy przedstawia poprzedni premier Gordon Bajnai, w istocie ekspert gospodarczy, który jesienią zeszłego roku – niejako z przymusu – stanął na czele szerokiej koalicji „Razem 2014”.

Węgry z Europą, czy poza nią

Bajnai proponuje dalszą budowę Węgier nie w opozycji do UE, MFW i świata zachodniego, z którymi Orbán poszedł na zderzenie. Uważa, że „na rozwój Węgier potrzebne są unijne pieniądze”.

Waga tej deklaracji rośnie szczególnie teraz, gdy kraj ponownie – jak kiedyś przy ustawie medialnej – jest ostro atakowany przez Komisję Europejską (przewodniczący Jose M. Barroso napisał ostatnio do węgierskiego premiera dwa listy ostrzegające). Chodzi o najnowsze nowelizacje tekstu węgierskiej Konstytucji, które zdaniem krytyków podważają system równowagi i kontroli władz, na rzecz silnej egzekutywy. I jak wykazała chociażby niedawna (8-9.04.) debata nt. Węgier w Fundacji Batorego – nowa Konstytucja (weszła w życie 1 stycznia 2012 r.) zamiast Węgrów łączyć, jeszcze bardziej ich dzieli.

Opozycja, choć rozbita, łączy się w jednym – w bezkompromisowej krytyce „systemu Orbána”, o jakim otwarcie mówi, nie stroniąc nawet od złowrogiego pojęcia „Orbanistanu”. O co chodzi, wyjaśnił G. Bajnai w niedawnym wywiadzie dla austriackiego Der Standard: „Fidesz, to silnie prawicowa, sięgająca po środki kapitalizmu państwowego, populistyczna partia. Jej istotą aktualnie jest żądza władzy. Za wszystkimi jej przedsięwzięciami i pomysłami nie ma nic innego, jak kwestia, czy uda się utrzymać władzę – natychmiast i za wszelką cenę”.

Bajnai nie ogranicza się tylko do epitetów i etykietek. Przedkłada też swój gospodarczy program. Powiada, że będzie rozmawiał z bankami, poziom ich opodatkowania „obniży do średniej europejskiej”, a równocześnie zdejmie – wprowadzone niedawno – wszystkie dodatkowe opodatkowania za karty kredytowe czy operacje bankowe. Dalszy rozwój Węgier – jak mówił 7 kwietnia br. – widzi tylko i włącznie w ramach UE, bowiem „leży to w naszym narodowym interesie”.

Innymi słowy, dał jasno do zrozumienia, że Orbán jak najbardziej widzi przyszłość Węgier poza UE, podczas gdy on, Bajnai, absolutnie sobie czegoś takiego nie wyobraża – i całkowicie inaczej definiuje nadrzędne interesy państwa, jego rację stanu. Orbán gdzie tylko może, eksponuje kwestię narodowych interesów.

Bajnai też to robi, ale powołuje się przy tym na słowa, znanego i u nas, wybitnego pisarza Sándora Márai’ego, który stwierdził: „bycie Węgrem, to nie stan, lecz zadanie i oddziaływanie”. W jego ocenie, tylko pozostając aktywnym i wiarygodnym członkiem UE Węgrzy będą mogli egzekwować zasadę „nic o nas, bez nas”, a przy tym „nie wykluczać z pojęcia narodu nikogo”.

W ocenie Bajnaiego, ze względu na przejęcie kontroli przez Fidesz nad wszystkimi instytucjami w państwie (ostatnią był WBN), dzisiejsza opozycja musi nie tylko wygrać następne wybory, zaplanowane na maj 2014 r., ale też – w ich wyniku – dokonać zasadniczej zmiany. I to nie tylko w stosunku do ostatnich trzech lat, ale też poprzedzajacych je lat 20. Albowiem i w jednym, i w drugim przypadku „rządzące elity nie zdały egzaminu”, popłeniały zasadncize błędy.

Otwarte pozostaje pytanie jak opozycja zamierza to zrobić, w sytuacji gdy rządzący Fidesz okopywał się na swoich pozycjach wprowadzając zapisy, by ustawowe zmiany mogły być dokonywane tylko i włącznie kwalifikowaną większością 2/3. Rządząca koalicja (Fidesz tworzy ją z niewielką partią chrześciajńsko-demokratyczną) jeszcze dziś wygrałaby w wyborach ze słabą i rozdrobnioną opozycją.

OF

Viktor Orban (CC By NC SA World Economic Forum)

Otwarta licencja


Tagi