Komisja Europejska daje liberałom świeczkę, etatystom ogarek

Liberałowie krytykują Unię Europejską za wprowadzanie uciążliwych regulacji i nadmierne skupienie na rozwiązaniach typowych dla państwa opiekuńczego. Etatyści twierdzą z kolei, że Bruksela za bardzo sprzyja biznesowi i nie chroni najbiedniejszych. Po pół roku od nominacji nadal nie wiadomo kogo bardziej zadowoli nowa Komisja Europejska pod przewodnictwem Jean-Claude Junckera.
Komisja Europejska daje liberałom świeczkę, etatystom ogarek

Jean-Claude Juncker (CC By NC ND European Parliament)

Lipcowe exposé Junckera – zatytułowane „Nowy początek dla Europy: Mój program na rzecz zatrudnienia, wzrostu, sprawiedliwości oraz zmian demokratycznych” – stanowiło niemal idealny miks haseł liberalnych i etatystycznych. Na samym początku wystąpienia Juncker mówił o walce z kryzysem gospodarczym, nowy szef Komisji Europejskiej wypowiedział wyjęte z ust środowisk socjalistycznych zdanie „zabrakło sprawiedliwości społecznej”. Zaraz potem studził jednak nadzieje, że będzie krytykował poprzednią Komisję za nakazywanie Grecji czy Włochom, aby dokonały drastycznych reform.

Wręcz przeciwnie – Juncker wyraził przekonanie, że tego rodzaju rozwiązania należy wcielić w ramy prawne Unii Europejskiej, aby umocnić nadszarpniętą w wyniku działań „troiki” (Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i pozaunijnego MFW) legitymizację demokratyczną Wspólnoty. Wspomniał jednak, że wymagane przez UE reformy powinny podlegać tzw. ocenie skutków społecznych, aby nie uderzały w osoby najuboższe.

Z jednej strony wprowadzenie takiej oceny jest słuszne, z drugiej – w zależności od nastawienia krajowych i unijnych polityków – może się ona stać „wytrychem” całkowicie uniemożliwiającym ograniczenie wydatków państw żyjących ponad stan.

Z kolei liberałów przeciwnych kierowanej przez państwa i UE wielomilionowej pomocy dla banków mogła zadowolić zapowiedź Junckera, że ocenie skutków społecznych (a w konsekwencji zapewne również ograniczeniu) powinno podlegać również kryzysowe „wsparcie”. Z kontekstu można wyczytać, że chodzi o unijną pomoc dla instytucji finansowych.

Dekretowanie inwestycji i zatrudnienia

Jako pierwszy – a zatem najbardziej kluczowy – punkt swojego planu Jean-Claude Juncker przedstawił „pobudzenie zatrudnienia, wzrostu i inwestycji”. Jak można się spodziewać po Unii, działania zaproponowane w tym obszarze będą dotyczyły raczej strony popytowej niż podażowej. Dwa z wielu dotychczasowych przykładów takiej tendencji to zwiększenie w 2013 r. finansowania z Europejskiego Funduszu Społecznego dla Francji, Włoch i Hiszpanii jako „państw najbardziej dotkniętych kryzysem”, jak też program „Gwarancje dla młodzieży”, skupiający się na – jak dotąd dość nieudolnym – zapewnianiu młodym staży i miejsc pracy.

I rzeczywiście, Juncker nie rewolucjonizuje tu brukselskiego dyskursu. W kontekście polepszania stanu pokryzysowej europejskiej gospodarki mówi głównie o działaniach UE mających według niego zagwarantować inwestycje i zatrudnienie. Jest to ten sam język, co np. w przypadku orędzia o stanie UE wygłoszonego przez José Manuela Barroso w 2010 r.: „Dostarczyliśmy ogromną część potrzebnych rozwiązań – przyznaliśmy pomoc finansową państwom członkowskim znajdującym się w szczególnie trudnej sytuacji, polepszyliśmy zarządzanie gospodarcze, pogłębiliśmy regulacje finansowe, promowaliśmy wzrost gospodarczy i zatrudnienie – i udało nam się skonstruować solidną bazę, na której można rozpocząć modernizację naszych gospodarek” (tłum. aut. z wersji francuskiej przemówienia). Z tą tylko różnicą, że Barroso chwalił się sukcesami, a Juncker mówi o potrzebie intensyfikacji tego rodzaju działań UE.

Nowy szef KE zapowiedział tym słynny już plan inwestycyjny warty ponad 300 mld euro, wspieranie z unijnych pieniędzy „nowych, zrównoważonych projektów sprzyjających tworzeniu miejsc pracy”, zwiększenie kapitału Europejskiego Banku Inwestycyjnego, finansowanie „projektów, które pomogą młodemu pokoleniu zdobyć godną pracę” oraz dofinansowywanie przez Brukselę inwestycji w energię odnawialną czy infrastrukturę.

Komisarz ds. rynku wewnętrznego i przemysłu Elżbieta Bieńkowska poszła o krok dalej: zapowiadając w trakcie przesłuchań przed Parlamentem Europejskim, że Unia powinna zapewnić przedsiębiorstwom „środki finansowe, rzadkie materiały, energię w przystępnych cenach oraz wykwalifikowaną siłę roboczą”. Jak mówił Juncker w dalszej części swojego lipcowego wystąpienia, „do 2020 r. musimy z powrotem zwiększyć udział przemysłu w unijnym PKB z obecnych 16 do 20 proc.”. Ta zapowiedź nie jest akurat niczym oryginalnym. Plan reindustrializacji z takim samym założeniem Komisja Europejska przyjęła już w 2012 r., jeszcze za czasów Barroso. Widać jednak, że stałą cechą programów UE – budzącą skojarzenia z centralnym planowaniem –  stało się ustalanie wysokości docelowych wskaźników ekonomicznych.

Podobnie jak w przypadku przemysłu, w wypowiedziach Junckera o wspieraniu aktywności zawodowej widać etatystyczną chęć dekretowania zatrudnienia bez tworzenia stabilnego otoczenia pozwalającego na utrzymanie się młodych na rynku pracy po zakończeniu ewentualnego zatrudnienia finansowanego z unijnych projektów. Przykładem jest brak wprowadzenia tzw. „Ram jakości dla staży” w formie dyrektywy, czyli aktu, który państwa członkowskie mają obowiązek przyjąć – dokument pozostaje jedynie rekomendacją. Szkoda, bo zawarte w nim przepisy ucywilizowałyby drogę, którą młodzi wchodzą na rynek pracy, wyznaczaną obecnie często albo przez nieciekawe staże polegające na parzeniu kawy i kserowaniu dokumentów, albo przez wyczerpującą, ale bezpłatną pracę przez kilkanaście godzin na dobę.

Z drugiej strony nowa komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen bardziej niż na finansowaniu miejsc pracy skupia się na potrzebie przeprowadzenia reform strukturalnych, m.in. lepszej współpracy pomiędzy systemem edukacji a rynkiem pracy. Thyssen z jednej strony przewiduje intensyfikację programów takich jak „Gwarancje dla młodzieży”, polegających na pompowaniu pieniędzy w doraźne działania (w Polsce to m.in. bony stażowe i bony na zasiedlenie dla młodych) – a z drugiej strony zapowiada działania legislacyjne, takie jak reforma dyrektywy o czasie pracy.

Celem zmian byłoby według komisarz „dostosowanie przepisów UE do nowych trybów i potrzeb zatrudnienia”.  Za tym może kryć się m.in. zmniejszenie restrykcyjności prawa UE w tym zakresie – albo też utworzenie ogólnounijnych przepisów nadających podstawowe uprawnienia pracownicze osobom pracującym na podstawie tzw. atypowych form zatrudnienia (np. umów cywilnoprawnych). Dzięki temu umowy takie mogą przestać być traktowane – szczególnie w Polsce – jako gorsze, a zamiast tego staną się powszechnie akceptowalnym elementem rynku pracy.

Komisarz Thyssen można zatem oceniać jako osobę, która ma odwagę odejść od dotychczasowego pokryzysowego paradygmatu Unii dekretującej zatrudnienie.

Wspólny rynek: pole dla liberalnych poglądów

Pomimo opisanego wyżej wyraźnego podejścia etatystycznego Jean-Claude Juncker dużo jednocześnie mówi o potrzebie znoszenia barier w wymianie gospodarczej między państwami UE, także w wymiarze cyfrowym. Opierając się na jubileuszowym raporcie UE „20 Years of the European Single Market” można powiedzieć, że skoro w okresie 1992-2008 wspólny rynek pomógł stworzyć 2,77 mln miejsc pracy i zwiększył PKB Unii o 1,3 pkt proc., to równie wielki sukces powstałby dzięki kontynuacji budowy rynku wewnętrznego.

Obok finansowanych przez UE inwestycji i w pewnych przypadkach (np. poprzez wzrost akcji kredytowej EBI) etatystycznego zwiększenia dostępu firm do finansowania, w planach Junckera oraz Bieńkowskiej pojawiają się potencjalne działania strukturalne: „poprawa otoczenia biznesu” oraz „ułatwienie dostępu do rynków”. A z tym wiąże się m.in. harmonizacja przepisów dotyczących dopuszczenia towarów do obrotu. Elżbieta Bieńkowska zapowiedziała np. europosłom walkę z nieprzestrzeganiem przez kraje UE dyrektywy usługowej, mającej wzmacniać wymianę gospodarczą w UE; komisarz planuje także inne działania polepszające funkcjonowanie wspólnego unijnego rynku.

Z kolei wspomniany dostęp firm z krajów członkowskich UE do rynków zostanie na pewno zwiększony poprzez podpisanie umowy o wolnym handlu z USA. Umowa ta będzie stanowić potężny impuls do wzrostu wymiany gospodarczej, zapewne większy niż inwestycje z unijnych funduszy. Juncker wyraził się o niej w bardzo przychylny sposób: „fakt, że w XXI wieku Europejczycy i Amerykanie wciąż nakładają cła na swoje produkty, wydaje się anachronizmem. Należy szybko i zupełnie odejść od tej praktyki. Jestem przekonany także, że możemy uczynić spory krok naprzód jeśli chodzi o wzajemne uznawanie norm produktów lub wypracowanie norm transatlantyckich”.

Juncker nie mówi jednak wprost, czy w czasie jego kadencji umowa TTIP zostanie podpisana – wspomina tylko, że „w czasie [jego] kadencji Komisja będzie [ją] negocjować”. Jeżeli spojrzy się na zapewnienie Junckera, że „nie poświęci europejskich standardów w zakresie bezpieczeństwa, zdrowia, ochrony socjalnej i ochrony danych osobowych na ołtarzu wolnego handlu”, można odczuwać pewną ulgę. Z drugiej jednak strony trzeba spodziewać się, że Juncker i jego Komisja mogą być nieustępliwi także w kwestiach stosunkowo małej wagi.

Nowy przewodniczący KE proponuje też przyspieszenie budowy jednolitego rynku cyfrowego, co chyba najbardziej na własnej skórze odczuje przeciętny mieszkaniec Europy. Juncker chce dopasować prawo autorskie do epoki internetu, zharmonizować unijne przepisy dotyczące ochrony danych osobowych oraz „unowocześnić i uprościć zasady ochrony konsumentów w odniesieniu do zakupów przez internet i zakupów cyfrowych”.

Wśród jego komisarzy sprawami cyfrowymi zajmują się aż dwie osoby: komisarzem ds. jednolitego rynku cyfrowego jest Andrus Ansip, a tekę komisarza ds. cyfrowej gospodarki i społeczeństwa otrzymał Günther Oettinger. Można jednak dostrzec pewne rysy: jako kandydat na szefa KE Juncker obiecywał, że dzięki budowie jednolitego rynku gospodarka UE powiększy się o 500 mld euro. Ale w exposé mówił już, że będzie o połowę mniej – 250 mld euro. Nie wiadomo, skąd ta nagła zmiana: efekt weryfikacji obliczeń czy sygnał spodziewanego oporu w pracy Komisji?

Walka z biurokracją: utarte hasło czy nowe otwarcie?

Zarówno Jean-Claude Juncker, jak i komisarz Bieńkowska podkreślają potrzebę walki z unijną biurokracją i nadmiarem regulacji. „Moim celem jest Unia Europejska większa i odważniejsza w odniesieniu do istotnych kwestii, a w kwestiach mniejszej wagi – mniejsza i skromniej działająca” – mówił Juncker w exposé. Na eliminacji biurokratycznych barier skupiła się Elżbieta Bieńkowska, i to jeszcze podczas październikowego przesłuchania w Parlamencie Europejskim. „Trzeba (…) nie tylko zachować wspólny rynek, ale też go wzmocnić. W tym celu musimy nie tylko wyjaśnić Europejczykom korzyści, jakie mają ze wspólnego rynku, ale także naprawić to, co się nie udało: pozostające bariery, przeregulowanie, problemy z zasadą subsydiarności” – mówiła ówczesna kandydatka na komisarza.

Już samo hasło przewodnie jej wystąpienia – „Let’s get Europe back to work!” – zmuszało eurokratów od wyrwania się z unijnego samozadowolenia. Znamienna jest opinia Agatona Kozińskiego z „Polski The Times”, który uważał, że powodem złej oceny wystąpienia Bieńkowskiej przez niektórych europosłów i obserwatorów był brak odwołania się przez kandydatkę do biurokratycznych dokumentów UE. Wydaje się, że posiadając tak klarowny cel, Bieńkowska może wiele zdziałać, tym bardziej że jej poglądy nie uległy stonowaniu po rozpoczęciu urzędowania w Brukseli: „polska biurokracja nie jest taka okropna, jak europejska” – mówiła w rozmowie telewizyjnej. Zamiast tworzyć nowe unijne prawo, komisarz ds. rynku wewnętrznego proponuje poprawić obowiązujące przepisy, aby małe i średnie przedsiębiorstwa były mniej obciążone wymogami prawnymi.

Wzmocnienie zasad fiskalnych vs elastyczność

Mimo że Juncker deklaruje potrzebę zapisania w prawie UE rozwiązań mających wzmocnić kontrolę Brukseli nad finansowymi poczynaniami państw w sytuacjach kryzysowych, to z drugiej strony w luźny sposób traktuje inne zasady zarządzania finansowego Unii. Zapowiedzianą na rok 2016 tzw. średniookresową rewizję wieloletnich ram finansowych UE Juncker traktuje – w przeciwieństwie do kanclerz Niemiec Angeli Merkel – nie jako narzędzie kontroli, czy państwa nie marnotrawią unijnych funduszy z perspektywy na lata 2014-2020, ale jako okazję do „przeznaczenia większej części unijnego budżetu na zatrudnienie, wzrost i konkurencyjność”.

Inny przykład to podejście do zasad fiskalnych. Gospodarczy liberałowie ucieszą się, słysząc słowa Junckera: „nie wierzę, byśmy mogli budować trwały wzrost gospodarczy na stale rosnącym zadłużeniu – jest to lekcja, którą należy wyciągnąć z kryzysu”. Juncker zapowiada też monitorowanie efektów wprowadzenia rozwiązań takich jak m.in. „sześciopak” i „dwupak”, a także zachęty do przeprowadzania reform strukturalnych.

Ze stwierdzeniami tymi nowego szefa KE kontrastuje jednak jego swobodne podejście do Paktu Stabilności i Wzrostu oraz pozytywna ocena jego poluzowania w 2005 r., które stanowiło jedną z przyczyn kryzysu zadłużeniowego strefy euro: „musimy (…) przestrzegać Paktu Stabilności i Wzrostu, a równocześnie jak najlepiej wykorzystywać elastyczność przewidzianą w obowiązujących regułach paktu, zreformowanego w 2005 i 2011 r.”.

Co ciekawe, Pierre Moscovici, komisarz UE ds. finansowych i były minister finansów Francji w rządzie socjalistów, wyraża się na ten temat w dużo bardziej konserwatywnym tonie: „Komisja nie może akceptować sytuacji, w której państwo członkowskie objęte procedurą nadmiernego deficytu nie wypełnia swojego zobowiązania wobec innych państw członkowskich [nie zmniejsza deficytu – przyp. aut.]. Jeżeli państwo nie podejmuje efektywnych działań, aby wypełnić rekomendacje Rady UE – niezależnie, czy jest to małe, czy duże państwo; z Europy Wschodniej czy Zachodniej; z Północnej czy Południowej – Komisja zarekomenduje Radzie stosowanie dalszych zasad [możliwość zastosowania sankcji finansowych – przyp. aut.]”.

Moscovici ostrzega więc, że nie tylko będzie stosował się do regulacji dotyczących nadmiernego deficytu, ale też w uzasadnionych przypadkach będzie zabiegał o objęcie danego państwa nowym instrumentem, tzw. procedurą nierównowagi makroekonomicznej.

Cel: zadowolenie wszystkich

Jean-Claude Juncker oraz członkowie jego Komisji Europejskiej proponują różne działania: począwszy od „zapewniania firmom energii po przystępnych cenach” przez reformę unijnego prawa dotyczącego zatrudnienia po uprawomocnienie wykształconego niedawno modelu zarządzania kryzysami gospodarczymi w UE. Wśród tych propozycji można wyróżnić pomysły liberalne i propozycje etatystyczne. W kwestii zatrudnienia i wzrostu gospodarczego u Komisji Junckera dominuje przekonanie, że to sama Unia potrafi i powinna zagwarantować poprawę sytuacji społeczno-gospodarczej, dając „rybę” zamiast „wędki”. W obszarze zasad dotyczących polityki fiskalnej można natomiast zauważyć niezdecydowanie, brak dokonania jednoznacznego wyboru między dyscypliną a poluzowaniem zasad. Najbardziej liberalne rozwiązania pojawiają się, gdy nowa Komisja Europejska mówi o rynku wewnętrznym i handlu międzynarodowym.

Z jednej strony mnogość poglądów Komisji na gospodarkę wydaje się być nieunikniona, zwłaszcza w tak wielkiej organizacji, jaką jest Unia Europejska. Z drugiej strony, niektóre propozycje są ze sobą tak sprzeczne, że nie będzie się dało ich równocześnie zrealizować: z perspektywy półrocza widać, że exposé Junckera było w sporej mierze po prostu tekstem, który ma zadowolić 27 państw UE.

Jean-Claude Juncker (CC By NC ND European Parliament)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Atom daje tanią energię i niskie emisje

Kategoria: Ekologia
Uranu wystarczy na co najmniej 200 lat, a może nawet na dziesiątki tysięcy lat – mówi dr inż. Andrzej Strupczewski, profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Atom daje tanią energię i niskie emisje