Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Mit skutecznej edukacji finansowej

Uczenie podstaw zarządzania finansami osobistymi nie ma istotnego wpływu na zachowania osób edukowanych – wynika z najnowszych badań. Część ekspertów uważa, że w ogóle należy z takiej edukacji zrezygnować.
Mit skutecznej edukacji finansowej

(Fot. NBP)

Kim jest osoba wyedukowana finansowo? Teoretycznie powinna mieć umiejętności umożliwiające zarządzanie własnymi finansami. W praktyce sprawdza się je w teście, w którym badani odpowiadają na pytania typu „Powiedzmy, że miałeś 100 euro oszczędności, które trzymałeś na koncie oprocentowanym na 2 proc. rocznie. Ile będziesz miał pieniędzy po pięciu latach: a) więcej niż 102 euro, b) dokładnie 102 euro, c) mniej niż 102 euro; Inwestor otrzymał 1 proc. odsetek przy inflacji 2 proc. Czy wartość nabywcza jego pieniędzy: a) wzrosła, b) spadła, c) pozostała na tym samym poziomie”.

Wydaje się, że pytania nie są trudne, a jednak prawie połowa Amerykanów nie potrafiła udzielić poprawnej odpowiedzi. Zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę, że edukację w zakresie finansów osobistych prowadzi się w USA od 1939 r.

Daniel Fernandes, John G. Lynch Jr. i Richard G. Netemeyer w pracy „Financial Literacy, Financial Education and Downstream Financial Behaviors” (Edukacja finansowa i zachowania w zakresie zarządzania własnymi finansami) przeprowadzili metaanalizę, czyli podsumowanie większej liczby badań na ten temat. Wzięli pod uwagę 168 prac, które obejmowały 201 badań. Wynika z nich, że tzw. edukacja finansowa odpowiada z 0,1 proc. różnicy między zachowaniami ludzi w kwestiach finansowych. Mówiąc wprost: edukacja finansowa nie działa.

Podobne wnioski płynął z pracy „Do Financial Education Programs Work?” (Czy programy edukacji finansowej działają?) Iana Hathawaya i Sameera Khatiwada z Federal Reserve Bank of Cleveland. W posumowaniu piszą oni: „Nie znajdujemy dowodów na to, programy edukacji finansowej prowadzą do większej wiedzy o finansach osobistych i w konsekwencji do mądrzejszych wyborów w tej sferze”.

Działa, ale na krótko

Co ciekawe, wnioski z niektórych wcześniejszych badań sugerujące że edukacja finansowa działa, wynikały z przyjęcia mało naukowych metod (np. samoocena osób biorących udział w szkoleniu). Im bardziej naukowa metoda pomiaru, tym gorsze wyniki.

Jednym z powodów braku widocznego efektu edukacji finansowej jest to, że ludzie bardzo szybko tracą nabytą w ten sposób wiedzę. Sześciogodzinny kurs przestaje mieć jakikolwiek wpływ na zachowania uczestników już po 1,5 roku (>>czytaj więcej na ten temat).

Lauren E. Willis z Loyola University Law School w pracy „Against Financial Education” (Przeciwko edukacji finansowej) zwraca uwagę, że choć nie przynosi ona efektu, to firmy z sektora finansowego aktywnie promują edukację finansową (np. bank JP Morgan tylko w ostatnich latach przeznaczył na ten cel 50 mln dol.). To o tyle interesujące, że banki straciłyby mnóstwo pieniędzy, gdyby odsetek finansowych analfabetów w społeczeństwie radykalnie się zmniejszył. Na przykład 80 proc. przychodów emitentów kart kredytowych pochodzi od osób, które nie spłacają zadłużenia o czasie.

Autorka sugeruje, że jednym z powodów intensywnej promocji edukacji finansowej może być to, że ich przedstawicie nie chcą, by w jej miejsce pojawiły się mechanizmy, które faktycznie sprawiłyby, że mniej ludzi będzie dokonywać złych wyborów w zakresie finansów osobistych. Jej zdaniem edukacja finansowa jest jednak z góry skazana na porażkę. Dlaczego? Ze względu na asymetrię informacyjną między sprzedawcami produktów finansowych a jej nabywcami, spowodowaną dużymi skomplikowaniem tych produktów oraz szybkim tempem ich zmian.

Istotne jest także to, że sprzedający produkty finansowe mają o wiele więcej pieniędzy (bo dużo na skomplikowanych produktach zarabiają), niż ci którym faktycznie zależy na edukowaniu społeczeństwa. We wrześniu 2007 r. sekretarz skarbu Henry Paulson tak odpowiedział na krytykę rządu USA, który nie był w stanie zapobiec kryzysowi na rynku kredytów hipotecznych: „Historia uczy nas, że polityce jest bardzo trudno nadążać za innowacjami na rynku”.

Problem z obecnym modelem edukacji finansowej jest też taki, że utrwala kulturę obwiniania osób, które zakupiły niekorzystne dla siebie skomplikowane produkty finansowe. Prof. Willis uważa, że tak jak nie oczekujemy od przeciętnego człowieka, by był swoim prawnikiem, lekarzem i mechanikiem samochodowym, nie powinniśmy oczekiwać, że zostanie własnym doradcą finansowym.

>>Edukacja ekonomiczna ograniczy demokrację obrazkową

Kształcenie wymaga ciągłości

Prof. Lauren E. Willis twierdzi, że stworzenie efektywnego systemu edukacji finansowej nie jest niemożliwe, ale byłoby bardzo kosztowne. Wymagałoby stworzenia zespołów analizujących nowe produkty wprowadzane na rynek, aktualizujących programy nauczania i edukujących samych nauczycieli, zanim sprzedaż produktu osiągnie szczyt. Do tego nauczanie musiałoby trwać bez przerwy, by uwzględnić efekt szybkiego wyparowywania wiedzy finansowej. Jest to więc teoretycznie możliwe, ale niepraktyczne i mało prawdopodobne, by było wystarczająco dużo politycznej woli, by tak drogi pogram wprowadzić.

Co w zamian? Richard H. Thaler i Carl R. Sunstein w książce „Impuls. Jak podejmować właściwe decyzje dotyczące zdrowia, dobrobytu i szczęścia” sugerują, że odpowiedzią mógłby być libertariański paternalizm. To polityka państwa, która nie ogranicza wyboru tym obywatelom, którzy chcą sami wybierać, a tym, którzy nie podejmą żadnego działania, przydziela najkorzystniejszą dla nich według polityków opcję.

Thaler i Sunstein podają przykład z innej dziedziny. Otóż zgodę na przekazanie po śmierci swoich narządów do przeszczepu wyraziło 12 proc. Niemców i aż 99 proc. Austriaków. Skąd taka różnica? Przecież kraje te są bardzo bliskimi kulturowo i językowo sąsiadami. Otóż aby być dawcą w Niemczech, trzeba wyrazić pisemną zgodę. W Austrii trzeba wyrazić pisemną zgodę, by nim nie być. To pokazuje, jak potężnym narzędziem w polityce państwa jest tworzenie samego mechanizmu dokonywania wyboru.

Gra z losem

Jak wykorzystać libertariański paternalizm i sprawić, by obywatele lepiej zarządzali finansami osobistymi? Kadir Atalay, Fayzan Bakhtiar, Stephen Cheung i Robert Slonim w pracy „Savings and prize-linked savings accounts” (Oszczędności i konta oszczędnościowe powiązane z oszczędnościami) opisują eksperyment, w którym wprowadzili do oferty banku konta oszczędnościowe. Oszczędzanie na nich pozwalało na wzięcie udziału w losowaniu nagród. Okazało się, że poziom oszczędności wzrósł o 12 proc. Źródłem były mniejsze wydatki na zwykłe loterie oraz mniejsza konsumpcja. Tak więc zamiast moralizatorstwa i dydaktyzmu sprytnie wykorzystano skłonność (w szczególności osób niezamożnych) do wydawania pieniędzy na gry losowe, poprawiając stan ich finansów osobistych.

Oczywiście w przypadku libertariańskiego paternalizmu pozostaje problem, jak państwo ma decydować, co będzie najlepsze dla finansów osobistych obywateli. Dotychczasowe doświadczenia w tym względzie, żeby przypomnieć tylko sprawę otwartych funduszy emerytalnych, mogą niepokoić. Przewaga tego podejścia jest jednak taka, że przynajmniej ci, którzy dobrze orientują się w zarządzaniu finansami osobistymi, mogą zadbać o swoje finanse. Będzie także możliwość porównania wyników ich decyzji z tymi podjętymi przez polityków dla reszty obywateli. Gdyby taką możliwość stworzono w przypadku OFE i pozwolono na inwestowanie oszczędności emerytalnych np. w tzw. fundusze indeksowe (zarządzający takim fundusze nie próbuje pobić rynku, tylko odzwierciedlić zachowanie indeksu giełdowego, dzięki czemu fundusz ma niskie koszty), wysokie opłaty pobierane przez OFE o wiele szybciej stałyby się tematem publicznej dyskusji.

>>czytaj też: Niebezpieczna iluzja wartości dyplomu

(Fot. NBP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane