Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Niechciana miedź

Narodowy Bank Polski chce ograniczyć używanie monet jedno- i dwugroszowych. Dlaczego? Ponieważ są za drogie w produkcji, a płacenie nimi jest niewygodne. Projekt ustawy w tej sprawie trafił  do Ministerstwa Finansów.
Niechciana miedź

(CC BY-SA Wlodi)

Mam w domu kufel do piwa, w którym trzymam miedziaki. Jest ich już pewnie z tysiąc, co daje w sumie zawrotną kwotę 10 zł. Nie jestem jednak dziwakiem, bo zgodnie z badaniami Narodowego Banku Polskiego podobny zwyczaj ma co trzeci Polak. Niestety, z punktu widzenia gospodarki jako całości wszyscy kolekcjonerzy groszówek to w pewnym sensie „szkodniki”. Dlaczego?

Paradoks drobniaków

Gotówkowe rozliczenia transakcji w przypadku towarów i usług o niezaokrąglonych cenach wymagają, by zarówno w portfelu klienta, jak i w sklepowej kasie były drobne. Tyle, że ludzie bardziej cenią sobie portfel gruby od „grubych” nominałów o dużej sile nabywczej niż portfel ciężki od miedzianych monet, które siłę nabywcza regularnie tracą. I podnoszą nam ciśnienie, gdy rozsypią się przypadkiem po sklepowej posadzce.

Nic dziwnego więc, że choć w obiegu znajduje się ponad 7 miliardów monet o nominałach od jednego do dwóch groszy, to aż  90 proc. z nich gdzieś „ginie”: choćby w moim kuflu do piwa, dziecięcej skarbonce, albo – po przetopieniu (choć to nielegalne) – w skupie złomu. W końcu w czasie, gdy ceny surowców biją rekordy, wartość miedziowo-cynkowo – manganowego stopu, z którego jest wykonana moneta bywa wyższa niż jej nominał.

W tej sytuacji bank centralny, jako odpowiedzialny za płynny obieg pieniądza, musi uzupełniać braki. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu ostatnich 17 lat, które upłynęły od denominacji, liczba jednogroszówek wzrosła z 0,5 mld do prawie 5 mld. Biorąc pod uwagę fakt, że produkcja jednogroszówki kosztuje aż pięć groszy, łączne koszty wybijania nowych monet są ogromne. Rocznie NBP wydaje na ich zakup ok. 40 mln zł. Jego eksperci opracowali więc projekt ustawy, który ma te koszty ograniczyć.

Nim przyjrzymy się jego szczegółom, powiedzmy, skąd bierze się to przedziwne zjawisko, że groszówki – towar, którego nieustannie brakuje – zamiast zyskiwać, tracą na wartości wobec wyższych nominałów? Innymi słowy: skąd bierze się problem drobniaków?

Powszechnie akceptowane wyjaśnienie zaproponował laureat Nagrody Nobla z ekonomii w 2011 r., Thomas J. Sargent oraz Francois R. Velde w książce „Wielki problem drobniaków”. W dużym skrócie brzmi ono następująco. Drobne monety mają tę przewagę nad „grubymi”, że – przynajmniej w teorii – można nimi dokonywać płatności zarówno za małe zakupy, jak i za duże. Wysoki nominał zaś – zakładając, że kupujący i sprzedający nie mają przy sobie drobnych – może służyć tylko do robienia zakupów dużych. W praktyce ludzie wolą zachować dla siebie drobne nominały ze względu na ich wyższą wartość obrotową, a posługiwać się raczej wyższym nominałem.

Mówiąc obrazowo płacą złotówką za coś, co kosztuje 99 gr w oczekiwaniu, że kasjer wyda jeden grosz, który oni potem zachomikują. Tyle, że tu pojawia się kolejne zjawisko: wartość monet o nominale wyższym rośnie, rekompensując w ten sposób większą wartość obrotową monet drobnych. Dzieje się tak, bo, jak zakładają Sargent i Velde, rentowność wszystkich monet dąży do równowagi.

Oprócz ekonomicznej analizy problemu groszówek wspomniana książka zawiera także bogatą w przykłady analizę historyczną, z której wynika przede wszystkim, że problem ten istniał właściwie od tego momentu, w którym zaczęto bić drobniaki. Ich niedobory były nieustanną bolączką już średniowiecznych władców, a koszty bicia nowych monet były nawet większe niż obecnie – m.in. dlatego, że bito je  ze znacznie cenniejszych kruszców – głównie srebra.

Proste rozwiązanie: zaokrąglanie

System papierowego pieniądza, tzw. „fiat money”, który oderwał nominał od jego nośnika, oparł go na zaufaniu do banków centralnych, i który jest obecnie globalnym standardem, nie rozwiązał jednak do końca problemu drobniaków. Ostateczne rozwiązanie jednak istnieje, jest radykalne i polega na ich fizycznym wycofaniu drobnych monet z obiegu.

Projekt ustawy o zaokrąglaniu płatności opracowany przez NBP nie jest projektem, który wprost likwiduje groszówki. Proponuje się w nim zaokrąglanie kwot płatności gotówkowych i ustala zasady zaokrąglania. Dla przykładu: jeśli coś kosztuje 1,98 zł, to – przy płatności gotówką – realnie kosztuje o dwa grosze więcej, a jeśli coś kosztuje 1,92 zł, to – przy płatności gotówką – kosztuje 1,90 zł. Gdyby takie przepisy weszły w życie, ich realnym efektem byłoby znaczące ograniczenie w obiegu monet o najniższych nominałach. Podobne reformy przeprowadzono z sukcesem już m.in. w Szwecji, Danii, Izraelu, Czechach i na Węgrzech.

Za takim rozwiązaniem przemawia nie tylko fakt, że spadłyby w Polsce koszty emisji pieniądza i zniknęłyby uciążliwości związane z płaceniem drobnymi. Spadłyby także koszty związane z przeliczaniem, pakowaniem czy transportowaniem które ponoszą firmy, czy banki. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze mogłyby być wykorzystane znacznie efektywniej. Choćby do tworzenia nowych miejsc pracy, albo na inne inwestycje.

Ważne jest to, że projekt ustawy nie dotyczy transakcji bezgotówkowych. To naturalne – tam, gdzie pieniądze są wirtualne nie istnieje problem niedoboru drobniaków. W efekcie ludzie będą chętniej używać kart płatniczych. Z punktu widzenia rozwoju polskiego rynku to bardzo dobrze. Płatności bezgotówkowe mają wiele zalet, które sumują się w krótkie stwierdzenie: dzięki nim PKB rośnie szybciej, szara strefa jest mniejsza, a wpływy do budżetu wyższe.

NBP ma nadzieję, że proces ograniczania bicia drobniaków rozpocznie się już w drugiej połowie tego roku. Ważne jest więc, żeby Ministerstwo Finansów, które w imieniu NBP zgłosi projekt ustawy (NBP nie ma inicjatywy ustawodawczej) przekonało Sejm do szybkiego jej przyjęcia. Są na to duże szanse, bo projekt popierają niemal wszystkie strony konsultacji społecznych. Nie podoba się właściwie tylko części sprzedawców. Reprezentująca ich Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji (POHiD) przekonuje, że jego wdrożenie prowadziłoby do przekłamań księgowych.

– Zaokrąglanie cen końcowych transakcji doprowadziłoby do niezgodności w ewidencji księgowej towaru przyjętego do placówki handlowej z ewidencją sprzedaży klientowi – tłumaczy POHiD w swojej opinii dotyczącej planów NBP.

Koniec pseudopromocji

W istocie może jednak chodzić o co innego. Ograniczenie w obiegu groszówek – można sądzić – zepsuje sprzedawcom marketing. Bo, co w wypadku przyjęcia ustawy stanie się z cenami o końcówce „99 groszy” sugerującej konsumentom, że towar jest tańszy niż w rzeczywistości? Po zaokrągleniu w górę do „okrągłej” wartości, zniknie psychologiczny efekt promocji. Z drugiej strony po zaokrągleniu w dół – do końcówki 95 groszy – efekt utrzyma się, ale nie będzie się już handlarzom tak bardzo opłacać. Czyli co, wszystkie „promocyjne” ceny pójdą w górę?

– Na pewno nie będzie tak, że wszystkie ceny zostaną zaokrąglone w górę. Jedni sprzedawcy obniżą je do końcówki 95 groszy, inni zaokrąglą w górę. Jednak rzeczywiście jednym z argumentów przeciwko likwidacji drobniaków jest ten z oczekiwań inflacyjnych. Ludzie mogą pomyśleć, że likwidacja groszówek to po prostu zapowiedź dużego wzrostu inflacji. Na wszelki wypadek, żeby ów wzrost ubiec, zaczną wydawać pieniądze, a to przecież w rezultacie inflację tylko przyśpieszy. Wtedy z perspektywy polityki pieniężnej wzrosną koszty trzymania inflacji w ryzach i być może likwidacja groszówek suma summarum okaże się nieopłacalna. Nie sądzę jednak, że jest to jakoś szczególnie poważne zagrożenie – przekonuje prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.

Eksperci banku centralnego przewidują, że wprowadzenie zasady zaokrąglania kwot płatności gotówkowych przełoży się na wzrost cen średnio o 0,2 grosza, a rocznie polskie gospodarstwa domowe zapłacą więcej średnio o 75 gr.

Czy drobne po wycofaniu ich z obiegu staną się bezwartościowe? W żadnym razie. Po pierwsze, NBP wyznaczy datę, do której będzie można zamieniać swoje zapasy miedziaków na wyższy nominał. – Myślę, że powstanie także rynek gadżetów związany z wycofanymi monetami. Ja sam pamiętam, że dostałem kiedyś od wiceprezesa banku centralnego Holandii bardzo ładne mankiety wykonane z monet wybitych w czasie, gdy kraj miał jeszcze własną walutę. Z całą pewnością nasze grosze nabiorą też wartości kolekcjonerskiej – przekonuje prof. Rybiński. Już teraz funkcjonuje rynek kolekcjonerskich drobniaków. Na przykład 1 grosz wybity w 1991 r. na aukcjach w Internecie osiąga cenę 3 zł.

OF

(CC BY-SA Wlodi)

Otwarta licencja


Tagi