Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Od małych inwestorów dla małych firm

W Wielkiej Brytanii dość głośno o nowym (choć starym, bo mało co różni go od klasycznych obligacji) narzędziu finansowym nazwanym mini bonds. Tymi „papierkami dłużnymi” nie obraca się na giełdzie, są mniej rygorystycznie regulowane, a niekiedy mają też… fantazyjne właściwości. Na przykład część odsetek wypłaca się w czekoladkach.
Od małych inwestorów dla małych firm

W ramach odcinania kuponów - czekoladki (CC BY-NC-ND cocoabug)

Małe i średnie przedsiębiorstwa na całym świecie mają problemy z pozyskiwaniem pieniędzy na bieżącą działalność i rozwój. Dla banków raczkujące i niewielkie firmy z założenia są jak drzazga w palcu. Poza bankami oferta niby jest, ale mało kto ją widział na własne oczy. W tej sytuacji najkreatywniejsi z potrzebujących finansowania biorą sprawy w swoje ręce.

Kupon o smaku burrito

Tak jak każda obligacja, mini-bond to najzwyklejsza pożyczka, tyle że mała lub względnie mała oraz ubrana w specjalny kostium ustaleń dotyczących terminu jej wykupu (zwrotu długu pożyczkodawcy) i ceny usługi pożyczkowej uzgodnionej w formie oprocentowania zwanego kuponem. Nazwa pochodzi stąd, że w zamierzchłych czasach obligacje były drukiem (a więc papierem) wartościowym wydawanym pożyczkodawcy na dowód przekazania pożyczonych emitentowi środków oraz na potwierdzenie przyjętych przez strony warunków. Gdy przychodził czas wypłaty odsetek, właściciel obligacji (pożyczkodawca) udawał się do banku obsługującego emisję i emitenta, a urzędnik odcinał kolejny kupon odsetkowy i wypłacał w zamian gotówkę stanowiącą procent od pożyczki.

W przypadku mini-bonds emitowanych dziś przez MSP na Wyspach kupon może jednak pachnieć nie tylko gotówką, ale także czekoladą lub meksykańską przekąską. Obligacje wypuszczone w 2010 r. przez cukierniczą firmę Hotel Chocolat dawały zarobek równy 7,33 proc. rocznie, lecz odbierany co miesiąc np. w bombonierkach. Chilango – londyńska sieć jadłodajni z przysmakami kuchni meksykańskiej – miała ostatnio w menu tacos, nachos, tortillas i… Burrito Bonds. Dokonany latem zakup nazwanych tak czteroletnich obligacji o wartości co najmniej 500 funtów uprawnia do odsetek w wysokości 8 proc. rocznie oraz do bonusu w formie dwóch voucherów na burritos. 102 osoby, które kupiły obligacje Chilango za ponad 10 tys. funtów, będą dostawać raz na tydzień darmowe danie aż do końca trwania pożyczki, czyli do czasu wykupu obligacji.

Eric Partaker z Chilango sprzedał obligacje swojej firmy z pomocą platformy internetowej CrowdCube. Pierwotny plan zakładał zebranie 1 mln funtów, lecz ostatecznie całkowita wartość emisji wyniosła 2,16 mln funtów. Wszystkich nabywców było 749. Najodważniejszy obligatariusz kupił papiery za 50 tys. funtów, średnia indywidualna inwestycja wyniosła 2,9 tys. funtów.

River Cottage, czyli celebrycka restauracja połączona z szerszym biznesem jedzeniowym, potrzebowała na przyciągnięcie 283 inwestorów i zebranie od nich 1 mln funtów zaledwie 36 godz. Jockey Club zaoferował z kolei papiery, które nazwał obligacjami wyścigowymi (racecourse bonds). Oprocentowanie brutto wynosiło 7,75 proc. w skali rocznej, przy czym zostało podzielone na część pieniężną i rzeczową. Kupon odsetkowy płatny w gotówce miał wartość 4,75 proc., zaś pozostałe 3 proc. otrzymywało się w formie drinków, czegoś do zjedzenia, biletów wstępu lub rocznych kart członkowskich dla bywalców 15 należących do firmy torów wyścigów konnych.

Znaleźć też można przykłady emisji wciąż relatywnie małych, lecz jak nie jak na klasę mini. Na taki m.in. sposób pozyskiwania nowych funduszów zdecydował się np. wielki brytyjski detalista – firma John Lewis, której 43 domy towarowe i ponad 300 supermarketów Waitrose osiąga łączną sprzedaż na poziomie 10 mld funtów rocznie. W 2011 r. firma ta uplasowała mini bonds za 58 mln funtów.

Ryzyko, zarobek, fun

Mini bonds to produkt dla ludzi śmiałych, ponieważ w żaden sposób niezabezpieczony, nieprześwietlony przez ekspertów i audytorów, a także nienotowany na giełdzie. Spełnienie tych trzech warunków daje z reguły niezły pogląd na bieżącą i spodziewaną przez rynek sytuację emitenta (pożyczkobiorcy) obligacji. Nabywca mini bonds takiej wiedzy nie pozyska. Albo daje się skusić, albo odstępuje od transakcji. Kupujący ponosi więc o wiele większe ryzyko niż ten, kto decyduje się na zakup tradycyjnych obligacji oferowanych przez pośredników finansowych, którymi są zazwyczaj banki. Unikając wartościowania, można zauważyć, że mini bonds są przejawem powrotu do (braku) reguł i źródeł z czasów bardzo wczesnego kapitalizmu.

Narodzinom tego rodzaju instrumentów sprzyja z pewnością désintéressement i nieprzygotowanie banków, które nie raczą schodzić z wyżyn swego wyrachowania na niziny i depresje małego biznesu, gdzie do zarobienia są tylko drobne. W Polsce chlubny w tej mierze, ale też naturalny wyjątek (bo same są równie małe) to banki spółdzielcze. Inny czynnik to oszczędności po stronie emitentów, którzy dzięki mini bonds unikają wysokich kosztów przygotowania i uplasowania regularnej, zgodnej ze sztuką oferty oraz spełnienia wymagań rynków i nadzorów finansowych. W przypadku emisji „normalnych” obligacji za parę milionów udział tych kosztów w zebranej ostatecznie sumie może urastać do wielkości dwucyfrowych (relatywne koszty dużych emisji są mniejsze, bo rozmywają się w ilości pożyczonych pieniędzy).

Mini bonds zakwitły w warunkach rekordowo niskich stóp procentowych. Ma to wielkie znaczenie, bo w konkurencji z regularnymi obligacjami nie trzeba oferować akceptującym duży poziom ryzyka nabywcom zarobku w wysokości kilkunastu procent. Wystarczy kupon w granicach 7–10 proc. rocznie. W rozważaniach o genezie tych papierów sporo do myślenia dawać może również informacja, że Eric Partaker i jego wspólnik z Chilango Dan Houghton byli kiedyś dyrektorami w wielce innowacyjnej firmie Skype.

Dla nabywców (pożyczkodawców) liczy się głównie biznes, ponieważ 10 proc. z mini bonds to nie 1 proc. z lokaty bankowej. Dochodzi do tego dreszczyk emocji z powodu sporego ryzyka i jest jeszcze zabawa.

Na alternatywnym rynku

Uwaga nietuzinkowych przedsiębiorców z małym firm skierowana jest więc przede wszystkim ku osobom nastawionym przychylnie do świata, dość zasobnym, ale też ciekawym innych ludzi i niezwyczajnych odczuć. Wydawałoby się, że nie ma takich nazbyt wiele, zwłaszcza że wokoło czaić ma się kryzys, a jednak pomysł zaskoczył.

Według szacunków uważniejszych obserwatorów w 2012 r. łączna wartość zakupionych mini bonds wyniosła w Wielkiej Brytanii 90 mln funtów. Oczekuje się rozwoju tego instrumentu, być może nawet burzliwego. Jeden z ekspertów twierdzi, że już w 2017 r. ten segment rynku finansowego urośnie do aż 8 mld funtów rocznie.

Trzeba jednak mieć na uwadze, że te „parierki” to fragment większej całości nazywanej rynkiem alternatywnym, zawierającym m.in. część peer-to-peer (P2P), o której wspominałem niedawno w tekście pt. Shadow banking wyszedł z cienia.

Według ocen opublikowanych dwa lata temu w tzw. Breedon Report tłamsząca brytyjski sektor MSP luka bankowo-finansowa około 2017 roku może wynieść od 84 do 191 mld funtów. Wiele najmniejszych przedsięwzięć zniknie, a inne nawet się nie pojawią. Tymczasem małe i średnie przedsiębiorstwa wytwarzają połowę tamtejszego PKB i dają pracę 60 proc. ludności w wieku aktywności zawodowej. Autorzy nie byli w stanie dać na to jakiejś jednej kompleksowej rady, ale zwracają uwagę rządu i biznesu właśnie na ów alternatywny rynek finansowy w wielu już jego formach i przejawach. W 2012 r. samej Wielkiej Brytanii przyniósł on prawie 500 mln funtów. Gromadzenie funduszy przez firmy w ten akurat sposób to zaledwie około 2 proc. tamtejszego rynku pożyczek biznesowych, ale wskaźnik wzrostu tej aktywności jest imponujący. Według innego raportu („The rise of future finance: the UK alternative finance benchmarking report”) rynek urósł w 2013 roku niemal dwukrotnie, bo do 939 mld funtów. Opublikowane w tym opracowaniu ostrożne prognozy sugerują, że w 2014 r. brytyjski alternatywny rynek finansowy (różne formy crowdfundingu, P2P, mini bonds) osiągnie wartość 1,6 mld funtów, z czego ponad połowa trafi do MSP, w tym do biznesów na starcie albo w fazie rozbiegu.

Autorzy „The rise of future finance” twierdzą, że w 2013 r. alternatywne sposoby zapewniły w Wielkiej Brytanii pełne finansowanie prawie 650 tys. przedsięwzięć. W 2012 r. projektów takich miało być około 0,5 mln.

Dla swojego miasta

W 2007 r. władze miejskie Denver (Kolorado) uchwaliły program naprawy ulic i odnowy budynków miejskich, którego łączne koszty zostały określone na 550 mln dol. Drobną część ciężaru inwestycji biorą na siebie mieszkańcy kupujący oferowane przez ratusz mini-bonds. Najnowsza emisja o łącznej wartości 12 mln dol. miała być w sprzedaży przez pięć dni, począwszy od poniedziałku 5 maja 2014 r. Została wykupiona w ciągu godziny od uruchomienia internetowej strony transakcyjnej. Wywołało to złość części potencjalnych nabywców (zapewne tych starszych), którzy udali się do wyznaczonego przez władze oddziału Vectra Bank po to tylko, żeby dowiedzieć się, że oferta została wyczerpana 2 godz. przedtem, zanim bank tradycyjny w ogóle otworzył swoje podwoje.

Sukces mini bonds w Denver to zapewne pochodna mniejszego ryzyka, bo miasto ma stałe dość pewne (zwłaszcza jeśli obywatele obserwują i pilnują poziomu miejskich długów) zabezpieczenie pożyczek w postaci dochodów podatkowych. Drugi czynnik to dobre doświadczenia i nienadużywanie instrumentu. Licząc od 1990 r., majowa emisja była piąta z kolei. Ratusz zaoferował też to dość atrakcyjne warunki i przejrzyście je zaprezentował.

Emisja była podzielona na dwie kategorie walorów o wartości jednostkowej 500 dol. Obligacja dziewięcioletnia wykupywana będzie za 750 dol., a więc pożyczkodawca otrzyma jako wynagrodzenie połowę nominału. Warunki te odpowiadają lokacie w banku na nieco ponad 4,5 proc. rocznie z coroczną kapitalizacją odsetek. Papiery 14-letnie będą umarzane za zwrotem dwukrotności kwoty pożyczki (1 tys. dol., odpowiednik lokaty na około 5,1 proc. z kapitalizacją). Kolejna atrakcja to zwolnienie przychodów z obu rodzajów mini bonds miasta Denver z podatku. Prawo zakupu mieli wyłącznie mieszkańcy Denver. Limit dla jednej osoby wyznaczono na 20 tys. dol. (40 sztuk obu rodzajów). Zdołało je kupić zaledwie 10 tys. osób, a zatem średnia wartość pożyczki (dokonanej inwestycji) wyniosła 12 tys. dol.

Wieszczenie szybkiego zmierzchu tradycyjnych technik gromadzenia i pożyczania pieniędzy na przedsięwzięcia przekraczające bieżące możliwości osób i przedsiębiorstw byłoby raczej przedwczesne. Na miejscu banków i giełd niezwykle jednak uważnie obserwowałbym najróżniejsze konsekwencje błyskawicznych postępów w komunikacji i łączeniu się nieznających się wcześniej ludzi w grupy i – choćby krótkotrwałe – centra wspólnych interesów.

W ramach odcinania kuponów - czekoladki (CC BY-NC-ND cocoabug)

Otwarta licencja


Tagi