Autor: David Goldman

ekonomista, redaktor miesięcznika First Things

Prezydent Banku Światowego chce powrotu do złota

Propozycja Roberta Zoellicka, aby G20 na szczycie w Seulu zastanowiła się nad powołaniem globalnej waluty rezerwowej opartej na złocie, jest znakomita – pisze David Goldman, były ekonomista Bank of America. Kluczowe kraje G20 powinny równolegle uzgodnić pakiety reform strukturalnych, których celem byłoby pobudzenie wzrostu.
Prezydent Banku Światowego chce powrotu do złota

fot. arch. NBP

Szef Banku Światowego Robert Zoellick powiedział w Financial Timesie, że główne gospodarki powinny rozważyć „wykorzystanie złota jako punktu odniesienia wielu krajów co do rynkowych oczekiwań inflacji, deflacji i przyszłych wartości walut”. Zoellick przedstawił swoją propozycję jako element reform, nad którymi będą w tym tygodniu dyskutowali liderzy G20 w Seulu.

– Choć podręczniki mogą traktować złoto jako przeżytek, rynki dziś używają złota jako aktywa monetarnego – powiedział Zoellick. Taka reforma uwzględniałaby dzisiejsze realia gospodarcze i powinna być traktowana jako następca obecnego systemu walutowego znanego jako „Bretton Woods II”. Bretton Woods II odnosi się do systemu, jaki ukształtował się po 1971 r., kiedy prezydent Richard Nixon zerwał wymienialność dolara na złoto, która została uzgodniona w porozumieniu w Bretton Woods.

Zoellick powiedział, że powrót do jakiegoś połączenia walut ze złotem byłby rozwiązaniem „praktycznym i wykonalnym, nie radykalnym.” Jego zdaniem, “ten nowy system najprawdopodobniej będzie musiał objąć dolara, euro, jena, funta i juana, który z czasem stałby się walutą wymienialną”.

Porozumienie walutowe łączące reformy strukturalne, stabilizację kursów i wymienialność juana były najważniejszymi elementami propozycji, które Francesco Sisci i ja zgłosiliśmy w „Asia Times” dokładnie dwa lata temu. Podobne pomysły znalazły się w artykule, który opublikowałem wspólnie z Reuvenem Brennerem w „First Things” rok temu.

Uwzględnienie złota jako punktu odniesienia dla polityki monetarnej jest znakomitym pomysłem. W latach 1980-tych byłem zwolennikiem„ricardiańskiego” standardu złota, w którym banki centralne miałyby kupować i sprzedawać waluty tak, aby utrzymać cenę złota w danej walucie na stabilnym poziomie (banki centralne nie musiałyby posiadać dużo złota, żeby działać w ten sposób). To nie miał być system rezerw cząstkowych oparty na złocie, w którym należności od sektora bankowego są regulowane w kruszcu, ale złoto miało być punktem odniesienia – tak jak proponuje dzisiaj Zoellick.

Uważałem wówczas, że złoto jest dobrym, długoterminowym wskaźnikiem poziomu cen i że stabilna cena złota zapewnia stabilność cen. To był naiwny pogląd, który odrzuciłem 15 lat temu. Gdyby było tak jak wówczas uważałem, to powinniśmy byli doświadczyć wielkiej deflacji, skoro cena złota spadła z 800 dolarów za uncję na Boże Narodzenie 1979 do poniżej 300 dolarów pomiędzy 2000 i 2002 rokiem.

Złoto, jak argumentowałem w 1996 roku w analizie dla Laffer Associates, powinno być traktowane jak opcja put na walutę, w której koszt alternatywny posiadania złota zamiast przynoszących odsetki aktywów stanowi premią opcyjną. Jeśli banki centralne dobrze zarządzałyby swoimi walutami, złoto byłoby sprzedawane i kupowane po jego wartości kruszcowej, to jest wokół krańcowych kosztów produkcji, które teraz wynoszą od 600 do 700 dolarów za uncję dla największych kopalni złota. Ale jeśli istnieje ryzyko, że papierowe waluty ulegną znaczniej dewaluacji, warto jest posiadać złoto jako zabezpieczenie przed wzrostem cen. Nie możemy wycenić takiej opcji używając klasycznego wzoru Blacka-Scholesa albo jego wariantów, ponieważ nie znamy zmienności waluty w długim okresie, która jest zależna od czynników politycznych, a zatem w nieunikniony sposób niepewna. Ale jeśli myślimy, że polityka monetarna prowadzi do katastrofy (tak jak obecne łagodzenie ilościowe) będziemy skłonni płacić więcej za złoto.

Propozycja Zoellicka, aby używać złota jako punktu odniesienia będzie nakładała na banki obowiązek zarządzania wydarzeniami monetarnymi, które są mało prawdopodobne. Wartość pieniądza zależy od czegoś więcej niż krótkoterminowej stopy procentowej ustalanej przez bank centralny. Zależy od oczekiwanej stopy zwrotu z aktywów wycenionych w tym pieniądzu. Do osiągnięcia tego celu można użyć szerokiego zestawu narzędzi. Jak pisze Zoellick w swoim artykule w Financial Timesie:

Kiedy G7 podejmowało eksperymenty z koordynacją polityki gospodarczej w latach 1980-tych, porozumienia w hotelu Plaza i Luwrze dotyczyły zwłaszcza kursów wymiany. Jednak uzgodnienia dotyczyły też spraw głębszych. Administracja Reagana chciała ograniczyć protekcjonistyczne dążenia Kongresu, podobne do tych, jakie obserwujemy dzisiaj. Dlatego połączyła współpracę w dziedzinie kursowej z uruchomieniem Rundy Urugwajskiej, która doprowadziła do powstania Światowej Organizacji Handlu i dążyła do liberalizacji handlu, co zaowocowało porozumieniami z Kanadą i Meksykiem. Do wzrostu konkurencyjności przyczyniała się polityka zarówno na szczeblu międzynarodowym i jak i wewnętrzna.

Jako część owego podejścia pakietowego kraje G7 miały dotknąć sprawy fundamentów wzrostu – co jest w planach dzisiaj rozważanych reform strukturalnych. Na przykład, Tax Reform Act z 1986 rozszerzył bazę podatkową jednocześnie tnąc krańcowe stopy podatków dochodowych. James Baker, ówczesny sekretarz skarbu, współpracował ze swoimi kolegami z G7 i szefami banków centralnych aby zsynchronizować międzynarodową współpracę i poprawić zaufanie sektora prywatnego.

Mówiąc wprost, bank centralny może prowadzić luźniejszą politykę monetarną jeśli gospodarka się rozwija i popyt na pieniądz rośnie. Zoellick proponuje:

Jak takie podejście mogłoby wyglądać dzisiaj? Po pierwsze, trzeba skupić się na fundamentach, kluczowa grupa krajów G20 powinna uzgodnić równoległe pakiety reform strukturalnych, których celem nie byłoby tylko przesunięcie popytu między krajami ale pobudzenie wzrostu. Na przykład, następny plan pięcioletni Chin ma przełożyć akcent z sektora eksportowego na nowe branże przemysłu obsługującego rynek wewnętrzny i na sektor usług, zapewnić więcej usług publicznych i przesunąć finansowanie z oligopolistycznych firm państwowych na przedsiębiorstwa, które wzmocnią produktywność i popyt wewnętrzny.

Nowy Kongres w Stanach Zjednoczonych powinien zająć się sprawą wydatków publicznych i rosnącego długu, który spowolni wzrost gospodarczy w przyszłości. Prezydent Barack Obama mówił także o planach zwiększenia konkurencyjności i ożywieniu porozumień o wolnym handlu.

Stany Zjednoczone i Chiny mogłyby podjąć konkrentne, wzajemnie uzupełniejące się kroki, aby pobudzić wzrost. Na podstawie tego, oba państwa mogłyby uzgodnić plan aprecjacji juana albo ustalić szeroki zakres wahań ich kursów walutowych. W zamian Stany Zjednoczone mogłyby zadeklarować, że nie będą ograniczały dostępu do swojego rynku dla chińskich towarów.

Po drugie, inne wielkie gospodarki, począwszy od G7, zrezygnowałyby z interwencji walutowych, poza rzadkimi wypadkami, kiedy zgodzą się na to ich partnerzy handlowi. Inne kraje G7 mogą poprawić zaufanie na rynkach i przyspieszyć wzrost zobowiązując się do podjęcia strukturalnych reform.

Po trzecie, te kroki pomogłyby gospodarkom wschodzącym rozwiązać problem asymetrii w wychodzeniu z kryzysu dzięki płynnym kursom walutowym i niezależnej polityce pieniężnej. Niektóre z nich mogą potrzebować narzędzi, aby poradzić sobie z napływem krótkoterminowego spekulacyjnego kapitału. G20 mogłoby opracować normy, którym te narzędzia miałyby podlegać.

Po czwarte, G20 powinna wspierać wzrost skupiając się na wąskich gardłach podaży w krajach rozwijających się. Te państwa już dziś odpowiadają za połowę światowego wzrostu, a ich popyt importowy rośnie dwa razy szybciej niż w krajach rozwiniętych. G20 powinno udzielić specjalnego wsparcie projektom infrastrukturalnym, w dziedzinie rolnictwa i rozwijaniu zdrowej, wykształconej siły roboczej. Bank Światowy i regionalne banki rozwoju mogą posłużyć jako instrumenty budowy przyszłego wzrostu w oparciu o sektor prywatny.

Po piąte, programowi wzrostu powinien towarzyszyć plan budowy systemu monetarnego, który odzwierciedlałby obecną siłę gospodarczą państw. Ten nowy system najprawdopodobniej będzie musiał objąć dolara, euro, jena, funta i yuana, który zmierza do powiększenia swojej roli międzynarodowej a potem także zniesienia ograniczeń w przepływie kapitału.

Uważam, że to jest pierwszy naprawdę sensowny plan, jaki pojawił się ze strony rządu lub instytucji międzynarodowej od początku kryzysu. Ten artykuł pokazuje, że ktoś dostrzega najważniejsze uwarunkowania obecnej sytuacji gospodarczej na świecie.

David Goldman był głównym ekonomistą Bank of America odpowiedzialnym za rynek długu, obecnie jest redaktorem „First Things”.

fot. arch. NBP

Tagi


Artykuły powiązane

Za mało Europy w G20

Kategoria: Trendy gospodarcze
Brak w G20 takich krajów jak Hiszpania, Holandia, Polska czy Nigeria zaprzecza rozpowszechnionemu poglądowi, że uczestnikami tego forum stały się państwa o największym produkcie krajowym brutto i liczbie ludności.
Za mało Europy w G20