Prywatyzacja, jakiej nie było

Aleksander Grad ostatnie dni spędził w podróży po USA. Ale myli się ten, kto sądzi, że wykorzystując silnego złotego, wybrał się tam na świąteczne zakupy. Szef resortu namawiał do kupna akcji polskich spółek. Rządowy plan prywatyzacji przedstawiał w Nowym Jorku, Bostonie i San Francisco, gdzie spotkał się z przedstawicielami 50 funduszy inwestycyjnych, w tym 5 największych w USA. Pomysły Grada komentuje ekonomista Ryszard Petru.

Ponad 30 mld zł z prywatyzacji chce pozyskać w 2010 r. minister skarbu Aleksander Grad. To pięciokrotnie więcej niż w tym roku i 15-krotnie więcej niż średnio udawało się zarobić w kilku poprzednich latach. Na prywatyzacji zyska nie tylko budżet, ale i 250 tys. pracowników sprzedawanych firm, którzy mogą wzbogacić się nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych.  

Prywatyzacja 2009 

Osobiste zaangażowanie Aleksandra Grada świadczy o tym, że rząd w przyszłym roku chce uniknąć tegorocznej wpadki, kiedy to z prywatyzacji pozyskano tylko połowę z zaplanowanych 12 mld zł. 

Najbardziej spektakularna była porażka przy sprzedaży Enei, energetycznego potentata z Poznania. Z tej transakcji miała wpłynąć do budżetu ponad połowa pieniędzy tegorocznej sprzedaży spółek. Tymczasem niemiecki koncern RWE, jedyny poważnie zainteresowany oferent, nie chciał zapłacić tyle, ile oczekiwał resort skarbu. Transakcja nie doszła do skutku.

Niepowodzeniem zakończyła się także próba sprzedaży 73,82 proc. akcji Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie – transakcja miała zostać sfinalizowana w tym miesiącu. Minister Grad spodziewał się uzyskać z niej ponad miliard złotych. Ostateczną ofertę na pakiet kontrolny złożyła jednak tylko Deutsche Boerse z Frankfurtu (po niewielkie pakiety zgłosiły się jeszcze banki Espirito Santo i Pekao). Gdy Deutsche Boerse odmówiła znaczącego poprawienia oferty, resort przetarg unieważnił.

Minister Grad bagatelizuje te porażki: – Nie przejmowałbym się tym. Przyjęty w sierpniu program prywatyzacji ma horyzont 18-miesięczny, czyli musimy go zrealizować do końca 2010 roku.

I przekonuje, że mimo tych niepowodzeń trudno uznać tegoroczną prywatyzację za klęskę. Budżet pozyskał z niej 6 mld zł, to i tak znacznie więcej niż w 2008 r. – 2,4 mld zł, i 2007 r. -1,9 mld zł. Ponadto prywatyzacja daje nie tylko wpływy do budżetu. Polska Grupa Energetyczna, która w wyniku największej w tym roku emisji w Europie pozyskała z rynku publicznego ponad 6 mld zł, w całości tę kwotę przeznaczy na rozwój. Podobnie PKO BP, który uplasował akcje za 5 mld zł. Rząd nawet jeśli nie zarabia na sprzedaży walorów swoich spółek na GPW, to przynajmniej nie musi dokładać z budżetu na ich rozwój.   

Prywatyzacja 2010  

W 18-miesięcznym planie prywatyzacji Ministerstwo Skarbu założyło, że w 2010 r. wpłynie z niej 25 mld zł, ale kwotę tę musi powiększyć o 6 mld zł, których nie udało się uzyskać w tym roku. Tym razem jest większa szansa, że plan się powiedzie. Z polskiej i światowej gospodarki napływają bowiem coraz lepsze informacje. U nas wzrost gospodarczy wyniósł w trzecim kwartale 1,7 proc. w skali roku. Z recesji wychodzą już USA i kraje Europy Zachodniej. Wyceny spółek na giełdach rosną, co jest m.in. zasługą niskich stóp procentowych w USA. Inwestorzy chętnie tam pożyczają pieniądze na niski procent i lokują je na parkietach.

Natomiast zagrożeniem dla powodzenia prywatyzacji w Polsce może być druga fala kryzysu, której obawia się część ekonomistów.

Nie jest jeszcze znane dokładne kalendarium prywatyzacji w 2010 r., ale już wiadomo, że w pierwszej kolejności resort skarbu chce wrócić do nieudanej sprzedaży GPW i Enei. Zmienił koncepcję prywatyzacji warszawskiej giełdy. Już nie będzie szukał dla niej inwestora strategicznego. Pomysł ten zresztą był krytykowany przez ekspertów, którzy wskazywali na to, że właściciel wcale nie musi być zainteresowany rozwojem naszego parkietu. Ministerstwo powróciło natomiast do zarzuconego w 2008 r. pomysłu wprowadzenia akcji giełdy na giełdę. Część walorów zaoferowanych ma zostać drobnym inwestorom w ofercie publicznej, a część trafiłaby do tzw. uczestników giełdy, m.in. notowanych na parkiecie spółek czy biur maklerskich, czyli instytucji osobiście zainteresowanych wzrostem indeksów i liczby notowanych na GPW firm.

Na warszawskiej giełdzie ma się też znaleźć 15 proc. akcji Enei. Jak powiedział minister Grad w wywiadzie dla agencji Bloomberg, emisja planowana jest na styczeń lub luty. Dopiero w drugim etapie znaleziony zostanie dla spółki inwestor branżowy. Enea w normalnych czasach może być smakowitym kąskiem, to kryzys spowodował, że nie było chętnych do przejęcia jej po cenie, jakiej oczekiwał skarb państwa. Firma sprzedaje prąd w północno-zachodniej Polsce i ma 15 proc. udziału w krajowym rynku. Do Enei należy m.in. Elektrownia Kozienice.

W 2010 r. większość przychodów z prywatyzacji pochodzić ma właśnie ze sprzedaży sektora energetycznego, a także wielkiej syntezy chemicznej. Oprócz Enei w ręce inwestorów trafi kolejny pakiet akcji PGE, która kontroluje aż 40 proc. produkcji prądu w naszym kraju i ma realizować kosztowny – szacowany na około 50 mld zł, rządowy plan budowy elektrowni atomowych (przy założeniu, że powstaną dwie). Ministerstwo Skarbu chce sprzedać 10 proc. papierów. Jeśli cena emisyjna wynosiłaby tyle samo co podczas jesiennej oferty – 23 zł, to do państwowej kasy wpłyną ponad 4 mld zł.

Na sprzedaż wystawione są też dwie inne firmy energetyczne: Turon i Energia. Turon działa głównie w południowo-zachodniej Polsce. Z przychodami na poziomie 12 mld zł rocznie jest drugą co do wielkości grupą w tej branży. Wartość firmy to ok. 10 mld zł. Energia działa na Wybrzeżu. Jest czwartą spółką energetyczną na rynku. Jej kupnem interesuje się największa grupa z sektora – PGE.

Z kolei firmy wielkiej syntezy chemicznej mają być prywatyzowaney w dwóch grupach. W skład pierwszej wchodzą: Ciech, Zakłady Azotowe w Tarnowie i Kędzierzynie,  drugiej zaś – Zakłady Chemiczne Puławy i Police.

Rząd planuje też sprzedać 13 proc. akcji koncernu naftowego Lotos, wartego według obecnej wyceny na giełdzie 4 mld zł. Inwestor poszukiwany jest w gronie firm posiadających dostęp do złóż lub mających know-how w segmencie wydobycia.

Po ok. 2 mld zł ma wpłynąć do budżetu ze sprzedaży ok. 10 proc. pakietu akcji koncernu miedziowego KGHM oraz 4,2 proc. papierów największego na rynku ubezpieczyciela – grupy PZU.

Niewykluczone, że skarb państwa zacznie pozbywać się resztówek. Tylko w 4 proc. akcji TP SA zamrożonych ma prawie miliard złotych.  

Spór o prywatyzację    

Plan prywatyzowatyzacyjny na tak dużą skalę w sytuacji, gdy kryzys jeszcze nie wygasł, spotkał się z ostrą krytyką zarówno z lewej, jak i z prawej strony sceny politycznej. Bo jak argumentują przeciwnicy prywatyzacji, pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł, a w okresie recesji trudno jest uzyskać dobre ceny za sprzedawane spółki.

Minister Aleksander Grad zbija te argumenty. Jak podkreśla, prywatyzacja to też wsparcie dla samych firm. Inwestorzy, którzy kupują w niepewnych czasach, są bardziej świadomi tego, co chcą zrobić ze spółką, i mają pomysł, jak ją przeprowadzić przez kryzys. – Nie mamy gwarancji, że bez prywatyzacji firmy przetrwają. Zwlekając, możemy nic nie uzyskać – mówi Grad.

Są nawet ekonomiści, którzy uważają, że rządowy plan prywatyzacji jest i tak za mało ambitny. – Niestety, widać, że strategia się nie zmienia. Dalej chcemy sprzedawać mniejszościowe pakiety. A to może rodzić problemy, jakich przykładem jest wieloletni konflikt z Eureko o PZU – uważa Bogusław Grabowski, były członek Rady Polityki Pieniężnej. – Bardziej ekonomicznie jest od razu sprzedawać pakiet kontrolny, a nawet całe spółki. Wciąż jednak w sferach władzy dominuje strach przed posądzeniem o wyprzedaż majątku narodowego.

Rząd musi się  liczyć z postawą swojego koalicyjnego partnera PSL, który nigdy nie krył swej rezerwy wobec prywatyzacji. Dlatego skarb nie zamierza sprzedawać więcej akcji Orlenu, PKO BP czy takich państwowych spółek, jak PSE Operator, Gaz System, PERN, Totalizator czy Lasy Państwowe. Uznano, że są to firmy strategiczna dla państwa. 

 
 Wielcy wygrani  

Przyspieszenie prywatyzacji ma uratować budżet. Rząd zaplanował, że w przyszłym roku deficyt wyniesie maksymalnie 52 mld zł, a dług publiczny nie może przekroczyć 55 proc. PKB. Tymczasem spowolnienie gospodarcze powoduje, że spadają wpływy do kasy państwa. Jeżeli rząd nie znajdzie nowych źródeł dochodów, możemy spodziewać się podniesienia podatków.  

Na prywatyzacji powinien zyskać nie tylko budżet. Kapitał zagraniczny, uczestnicząc w prywatyzacji, skupuje złotego na rynku walutowym, przez co wpływa na wzrost jego kursu. Ponadto pieniądze ze sprzedaży spółek, ratując budżet, pośrednio sprzyjają poprawie klimatu inwestycyjnego.

Ale największym beneficjentem prywatyzacji są pracownicy, którym przysługuje prawo do 15 proc. akcji. Oto przykład – dzięki sprzedaży przez skarb państwa w ubiegłym tygodniu pakietu akcji kopalni Bogdanka, 4 tys. jej pracowników odbierze papiery warte łącznie ponad 200 mln zł, co daje średnio po ok. 50 tys. zł na pracownika. Niewiele mniej, bo średnio po ok. 46 tys. zł weźmie 60 tys. osób zatrudnionych w PGNiG.

Jest to premia odłożona w czasie, bo zgodnie z prawem pracownicy swoich akcji mogą się pozbyć dopiero w dwa lata od prywatyzacji. W przypadku PGNiG nastąpi to już w połowie przyszłego roku, ale Bogdanki dopiero przed gwiazdką 2011 r. Wcześniej niż po dwóch latach można pośrednikom sprzedać prawa do akcji, podpisując z nimi umowę notarialną. Tyle że uzyskuje się wówczas niższą cenę.

– Dawanie pracownikom 15 proc. akcji to łapówka za zgodę na prywatyzację. Przecież na budowę tego zakładu zrzucało się całe społeczeństwo – oburzał się niedawno w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan.

 

Opinia

Rozmowa z Ryszardem Petru, głównym ekonomistą BRE Banku. 
 
Obserwator: – Plan Ministerstwa Skarbu zakłada wpływy z prywatyzacji w przyszłym roku w wysokości ponad 30 mld zł. Czy jest realny? Byłby to najlepszy rezultat w ciągu ostatnich 20 lat.

Ryszard Petru: – Myślę, że plan jest realny, ale wszystko będzie zależało od nastroju na światowych rynkach kapitałowych, kreowanego przez nie popytu i skłonności, by dobrze płacić za akcje. Właśnie tego zabrakło w ostatnich miesiącach, gdy bez powodzenia próbowano sprzedać Eneę i GPW inwestorowi strategicznemu. I to spowodowało, że tegoroczny plan pozyskania 12 mld zł ze sprzedaży spółek nie został zrealizowany. Gdy jednak świat uwierzy, że uporał się już z kryzysem, to kapitał pojawi się i u nas. 
 
O. – Ale ewentualne nadejście drugiej fali kryzysu, o której mówią ekonomiści, może planom prywatyzacyjnym zaszkodzić. 

R.P. – Oczywiście, wtedy inwestorzy wycofują się z rynków wschodzących. To może być szczególnie niebezpieczne, jeśli resort skarbu zacznie zwlekać, licząc na to, że w drugiej połowie przyszłego roku sytuacja będzie znacznie lepsza i dzięki temu spółki sprzeda drożej. Wtedy może się okazać, że lepsza sytuacja była wcześniej. Nie chciałbym być wówczas w skórze ministra skarbu.  
 
 O. – Wierzy Pan, że prywatyzacja może ocalić przyszłoroczny budżet?

R.P. – Nie tyle budżet, co dług. Prywatyzacja w krótkim okresie zdejmie z nas ciężar rosnącego długu, ale w długim okresie bez reform strukturalnych dług będzie wciąż na wysokim poziomie. 
 
 O. – A powinniśmy prywatyzować w kryzysie? Bogusław Grabowski, były członek RPP, uważa wręcz, że to jedyny możliwy moment, bo w czasie koniunktury politycy się do tego nie kwapią. Z kolei inni ekonomiści krytykują sprzedaż pod presją budżetu, nazywając to nawet wyprzedażą za pół darmo. 

R.P. – Najlepiej było sprzedawać wcześniej, kiedy mieliśmy świetną koniunkturę gospodarczą. Nie wykorzystano jej  jednak, ze szkodą dla gospodarki i firm. Giełda Papierów Wartościowych np., będąc państwową spółką, ucierpiała, bo nie mogła kupować innych parkietów w naszym regionie. Wykorzystała to giełda wiedeńska.

Teraz jesteśmy niejako bez wyjścia, musimy prywatyzować. Nie mamy bowiem gwarancji, że przedsiębiorstwa przetrwają kryzys w świetnej kondycji i za kilka lat weźmiemy za nie więcej. Poza tym prywatyzacja usprawnia działanie spółek, znalezienie inwestorów może im pomóc przetrwać. Dziesięć lat temu, podczas poprzedniego kryzysu, gdy było więcej firm państwowych, nasza gospodarka znacznie bardziej ucierpiała. Były ogromne zwolnienia pracowników. Teraz firmy przechodzą kryzys bardzo dobrze. 
 
O. – Ministerstwo Skarbu ujawniło, że wpływy z prywatyzacji w kolejnych latach będą gwałtownie maleć. W 2011 r. wyniosą 7 mld zł, zaś w 2012 r. – 3 mld zł. Czy to oznacza, że nie ma już nic do sprzedania, czy raczej rząd teraz prywatyzuje tylko ze względu na olbrzymie potrzeby budżetu? 

R.P. – Niestety, prognozy te wskazują tylko na drugą ewentualność. 
 
O. – Tegoroczne przychody pochodzą w dużej mierze z resztówek, czyli sprzedaży udziałów w spółkach, w których skarb państwa miał poniżej 10 proc. Ministerstwo Skarbu chce się ich pozbyć do końca 2010 r. 

R.P. – Najwyższy czas. Można było odnieść wrażenie, że kolejne rządy utrzymują te udziały, nie dające przecież żadnego wpływu na spółki, tylko po to, by zapewnić liczne posady dla osób powiązanych z władzą. 
 
O. – To może pójść dalej z prywatyzacją i sprzedać całkowicie firmy energetyczne – KGHM czy Orlen? Obecny rząd sprzedaje głównie mniejszościowe pakiety. 

R.P. – Jeśli sprzedaż większościwych udziałów miałaby zapewnić wzrost efektywności firm i byłaby zabezpieczeniem przed tworzeniem się monopoli, to nie widzę przeszkód. 
 
O. – Największymi beneficjentami prywatyzacji są w Polsce pracownicy, którzy dostają 15 proc. akcji sprzedawanych firm. Czy to łapówka za zgodę na prywatyzację? 

R.P. – Nie nazywałbym tego łapówką, ale to ewidentnie jest nie fair wobec innych Polaków, np. nauczycieli, którzy nic z tego nie mają. Wąska grupa pracowników otrzymuje zdecydowanie za wysokie pieniądze. 

Rozmawiał Paweł  Różewicz


Tagi