Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Polityczny paraliż Europy

Słowacka rewolta w sprawie przyjęcia zmian w europejskim funduszu stabilizacyjnym była symptomem bardzo poważnego problemu. Europa jest w stanie politycznego paraliżu, ktory jest przełamywany z wielkimi oporami. Trudno będzie politykom ratować strefę euro przed recesją.
Polityczny paraliż Europy

Iveta Radiczova, premier zdymisjonowanego rządu Słowacji. (CC BY-NC-SA Moja prezidentka Iveta Radičová)

Dlaczego biedniejsza Słowacja ma pomagać bogatszej Grecji? To fundamentalne pytanie stanęło u podstaw rewolty słowackiego parlamentu, który we wtorek – chwilowo – odmówił akceptacji dla zmian w Europejskim Funduszu Stabilności Finansowej. Fundusz, który po dokonanych w lipcu zmianach będzie posiadał zdolność pożyczkową w wysokości 440 mld euro, to główne narzędzie UE do stabilizowania sytuacji finansowej w Europie. W lipcu przywódcy strefy euro uzgodnili, że EFSF będzie mógł kupować obligacje państw strefy na rynku wtórnym (czyli nie w emisjach rządowych ale od innych inwestorów), udzielać pożyczek rządom oraz dokapitalizować banki. Zmiany musiały zaakceptować wszystkie parlamenty krajów eurolandu, a Słowacy głosowali jako ostatni.

Słowacki parlament we wtorek, 11.X., projekt odrzucił, ale w czwartek, 13.X., już go przyjął – częściowo pod wpływem międzynarodowej presji politycznej, a częściowo dzięki zmianom na słowackiej scenie politycznej (uzgodniono, że w marcu 2012 r. odbędą się wcześniejsze wybory, co zadowoliło opozycję).

Nikt na rynkach finansowych nie uwierzył, że Bratysława może rzucić Europie tak wielką kłodę pod nogi.

Jednocześnie jednak rynki zdają się nie dostrzegać, że słowacka rewolta była symptomem bardzo poważnego problemu. Europa nie jest w stanie podejmować jednomyślnych decyzji, jest sparaliżowana przez polityczne konflikty wybuchające na tle kryzysu. A istnieje potrzeba przyjęcia kolejnego pakietu ratunkowego, bo już wiadomo, że EFSF nawet po zmianach nie wystarczy do ustabilizowania sytuacji, oraz głębokich reform strukturalnych, dających impuls do wzrostu PKB. Tymczasem polityczny krajobraz jest mało sprzyjający. We Włoszech premier Silvio Berlusconi trzyma się władzy jak tonący brzytwy i nie ma najmniejszych szans na wprowadzenie prowzrostowych reform. W Niemczech sama koalicja jest mocno podzielona co do dalszej strategii ratowania Europy. Hiszpanię i Francję czekają ważne wybory, przed którymi trudno oczekiwać decyzji mogących rozsierdzić wyborców.

Dlatego na każdym kroku, przy każdej próbie przyjęcia nowego pakietu pomocowego, będzie czaiło się ryzyko weta ze strony niektórych członków strefy lub niektórych partii. To zaś będzie zmuszało państwa do szukania kompromisów, akceptowania ustępstw, co może doprowadzić do przedłużających się konwulsji politycznych i gospodarczych. W ostatnich dwóch tygodniach inwestorzy uwierzyli, że Europa powoli wchodzi na ścieżkę prowadzącą do rozwiązania kryzysu zadłużeniowego. Angela Merkel i Nicolas Sarkozy zapowiedzieli, że do końca października pojawi się pełnowymiarowy plan ratowania Europy. Szczegółów jednak nie ma i można mieć obawy, czy ten plan nie będzie kolejnym humbugiem, politycznym oszustwem zmierzającym do uspokojenia rynków na kilka tygodni.

Spójrzmy na kilka najważniejszych i najciekawszych propozycji złagodzenia kryzysu zadłużeniowego. Każda z nich wydaje się nieakceptowalna dla przynajmniej jednego ważnego gracza tej politycznej układanki.

Każdy się czemuś sprzeciwia

Po pierwsze, można powiększyć EFSF do biliona lub nawet dwóch bilionów euro. To jest najprostsza koncepcja. Wymagałaby proporcjonalnego zaangażowania ze strony wszystkich krajów eurolandu. Z góry wiadomo jednak, że takiemu rozwiązaniu sprzeciwią się Niemcy, a prawdopodobnie również kilka mniejszych krajów. Co więcej, zaangażowanie pro-rata mogłoby nadwyrężyć wiarygodność kredytową rządów zdrowych krajów, takich jak Francja czy Belgia, a może nawet Niemiec.

Po drugie, można skorzystać z propozycji wpływowego ekonomisty Daniela Grosa i umożliwić Europejskiemu Bankowi Centralnemu finansowanie EFSF. Fundusz stałby się quasi-bankiem, który posiadałby dostęp do operacji finansowych z EBC. Każdy bank komercyjny może pożyczyć z banku centralnego gotówkę pod zastaw bezpiecznych obligacji. W normalnych czasach takie pożyczki są udzielane na bardzo krótki okres: od jednego dnia do kilku tygodni. Obecnie EBC udziela nawet 12-miesięcznych pożyczek. Gdyby mógł ich udzielać EFSF, potencjał pożyczkowy funduszu zwiększyłby się co najmniej dwukrotnie. Z góry jednak wiadomo, że takiemu rozwiązaniu bardzo ostro sprzeciwiają się niektórzy członkowie zarządu EBC i bardzo trudno będzie ich przekonać do zmiany zdania. Możliwe, że dojdzie do silnego politycznego nacisku na bank, ale będzie to oznaczało przekroczenie Rubikonu. Na razie się na to nie zanosi.

Po trzecie, można skorzystać z propozycji inwestora George’a Sorosa. Jego zdaniem EBC mógłby udzielić bankom komercyjnym gwarancji spłaty obligacji, dzięki temu stabilizując sytuację w epicentrum zagrożenia, czyli systemie bankowym. W zamian za to banki zobowiązałyby się do prowadzenia określonej polityki kredytowej, nie zamykając kurka z kredytem dla firm i konsumentów. Jednocześnie rządy emitowałyby krótkoterminowe bony skarbowe, które banki miałyby kupować i od razu zaciągać pod nie kredyty od EBC. Dzięki temu kraje utrzymałyby dostęp do finansowania w okresie koniecznym do przeprowadzenia reform strukturalnych, a system bankowy uniknąłby załamania. Od razu jednak można postawić pytania: czy realne jest, że banki komercyjne zgodzą się na dyktat EBC, nawet w zamian za gwarancje? Czy realne jest, że EBC takich gwarancji udzieli? Czy udzielenie takich gwarancji byłoby zgodne z prawem? Czy Włochy i Hiszpania szybko wprowadzą reformy strukturalne? Odpowiedź na każde z tych czterech pytań na razie brzmi: prawdopodobnie nie. Na razie…

Po czwarte, spójrzmy na problem z innej strony i przyjmijmy punkt widzenia konserwatywnych ekonomistów niemieckich, takich jak Hans Werner Sinn. Twierdzą oni, że kluczem do rozwiązania problemów Europy jest ograniczenie finansowania krajów peryferyjnych przez kraje bogate i wymuszenie na krajach peryferyjnych głębokich reform strukturalnych, polegających przede wszystkim na obniżeniu płac i cen. Wiązałoby się to oczywiście z recesją i latami potu i łez. Jeżeli dany kraj nie radziłby sobie ze spłatą zadłużenia, byłoby ono redukowane, a banki tracące na takiej operacji – częściowo nacjonalizowane. Z góry można jednak przewidzieć, że na takie rozwiązanie nie będzie chciała się zgodzić większość krajów eurolandu oraz bardzo wpływowy sektor bankowy. Może ono być ostatecznością – jeżeli żadna inna opcja nie wypali, pozostanie tylko rozwiązanie najtrudniejsze.

Szkodliwa logika negocjacji

Od lat 50., kiedy powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali, przekształcona później w EWG, a następnie UE, proces decyzyjny w Europie opierał się na głębokich kompromisach. Wszystkie strategiczne decyzje podejmowane były poprzez czerpanie z pomysłów różnych stron. Szczególnie zaspokojone musiały być ambicje Francji i Niemiec. Nie inaczej będzie zapewne obecnie – żaden z radykalnych projektów rozwiązania europejskich problemów nie ma większych szans na przejście w czystej postaci. Z negocjacji wyłoni się miszmasz różnych elementów.

Istnieje duże ryzyko, że ten miszmasz nie będzie zawierał elementów, które pozwolą na trwałe rozwiązanie kryzysu. Z dość prostego powodu – nie ma na razie żadnych sygnałów, żeby poszczególne rządy były w stanie przekroczyć Rubikon. Nie ma sygnałów, żeby Włosi byli w stanie wprowadzić reformy odblokowujące konkurencyjność tamtejszej gospodarki, żeby Niemcy byli w stanie zgodzić się na powiększenie funduszu stabilizacyjnego, żeby EBC mógł zgodzić się na zwiększenie swojego udziału w działaniach pomocowych, żeby Francja zgodziła się na wymuszenie poważnych strat na akcjonariuszach banków. Każdy zrobi zapewne mini-ustępstwo, po którym rynki finansowe przez kilka dni będą w nieco lepszych nastrojach, ale po pewnym czasie zorientują się, że to tylko gra pozorów.

> czytaj też: Dekalog Sinna

Jaka jest w tej sytuacji szansa na zapobieżenie pogłębieniu kryzysu w Europie? Można mieć nadzieję, że wydarzy się coś nieoczekiwanego, że logika leżąca u podstaw podziałów politycznych zostanie złamana, że któraś ze stron nagle ustąpi, że pojawi się jakaś iskra wzbudzająca zaufanie na rynkach. To wszystko jednak opiera się na nadziejach, realistycznie bowiem trudno sobie wybrazić jakąś optymistyczną sekwencję zdarzeń.

Autor jest ekonomistą Polskiego Banku Przedsiębiorczości

Iveta Radiczova, premier zdymisjonowanego rządu Słowacji. (CC BY-NC-SA Moja prezidentka Iveta Radičová)

Otwarta licencja


Tagi