Autor: Beata Stelmach

prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych

Żadne dodatkowe regulacje nie są potrzebne

W Polsce przygotowanie spółki do wejścia na giełdę trwa kilka miesięcy, w innych krajach UE kilka tygodni. U nas fundusz czeka na zgodę na rozpoczęcie działalności nawet rok, w UE kilka tygodni. Uprośćmy procedury i obniżmy koszty pozyskania kapitału. To najlepsza recepta na szybki rozwój GPW i powodzenie prywatyzacji.

Resort skarbu chce w tym roku sprzedać akcje posiadanych przez siebie spółek za 25 – 30 mld zł. Największe prywatyzacje to PZU i GPW. Do tego dochodzą akcje wielu spółek z sektora energetycznego, jak Tauron, Enea czy PGE…

I wszystko chce zrobić w błyskawicznym tempie.

Właśnie. Już mamy doradców prywatyzacyjnych dla PZU – Credit Suisse i Morgan Stanley. Prospekt emisyjny giełdy ma zostać złożony w KNF jeszcze w tym miesiącu. Czy Pani zdaniem plany ministra Grada są realne i biznesowo racjonalne? Bo gospodarka wciąż jednak buksuje w miejscu.

Założenia prywatyzacyjne resortu są moim zdaniem realne. Inwestorzy lubią rynki płynne o wysokiej stopie zwrotu. A zysk na akcjach polskich spółek jest wyższy niż zagranicznych. W ciągu ostatnich dziesięciu lat – 2000 – 2009, według obliczeń analityków z Open Finance, WIG 20 wzrósł o 24 proc., podczas gdy w tym samym czasie akcje największych spółek notowanych na giełdzie w Londynie straciły ponad 20 proc., zaś japoński indeks Nikkei spadł o ponad 40 proc.

Inwestorzy widzą, że mimo światowego kryzysu polskie przedsiębiorstwa relatywnie dobrze się rozwijają i dzięki temu dają szansę na wyższy zarobek niż spółki z innych rynków, które przeżywają trudności.

Dlatego myślę,  że nie będzie problemu ze sprzedażą akcji polskich firm, oczywiście warunkiem udanej emisji jest odpowiednia cena. Fundusze – zwłaszcza emerytalene, które mają regularny dopływ środków, chętnie inwestują w duże przedsiębiorstwa. A mają do ulokowania naprawdę sporo pieniędzy. Każdego miesiąca do OFE wpływa około 2 mld zł. Z kolei do TFI w ubiegłym roku Polacy wpłacili 5 mld zł.

Oczywiście, nic na siłę. Prawdą jest, że w czasach załamania gospodarczego prywatyzowanie jest trudniejsze, ale nie należy tego procesu kompletnie zawieszać. Tym bardziej, że dane makroekonomiczne z ostatnich miesięcy są naprawdę niezłe i osobiście wierzę, że najgorsze już mamy za sobą. A i żadnej drugiej fali kryzysu też bym się nie spodziewała. Dlatego nie ma co czekać z prywatyzacją spółek skarbu państwa. Tym bardziej, że na powrót hossy na giełdach możemy czekać jeszcze kilka lat. A przedsiębiorstwo, które jest w rękach państwowych, zawsze jest gorzej zarządzane, a więc słabiej się rozwija. Co oznacza, że zwlekanie z prywatyzacją oznacza realny spadek konkurencyjności, a dla inwestorów obniżenie wartości tych firm.

Czy faktycznie PZU jest takim łakomym kąskiem dla inwestorów zagranicznych? Minister skarbu twierdzi, że podczas wizyty w USA przedstawiciele wielu funduszy inwestycyjnych dopytywali go o największego polskiego ubezpieczyciela.

Oczywiście, że zainteresowanie PZU może być bardzo duże. W końcu to największa grupa ubezpieczeniowa w naszym regionie Europy i jedna z większych na świecie. Dlatego już dziś można przewidzieć, że będzie tegorocznym giełdowym hitem. Ale ile skarb państwa zarobi na tej prywatyzacji, to dzisiaj jeszcze trudno przewidzieć.

Inwestorzy z zainteresowaniem czekają też na oferty GPW i Taurona. Bardzo ciekawie zapowiada się  też debiut Polkomtela. Będzie to jedyny podmiot telefonii komórkowej notowany na giełdzie (Orange jest tylko częściowo znany giełdowym inwestorom, bo wchodzi w skład Grupy TPSA).

To są najciekawsze oferty. Ale myślę, że w przypadku innych firm, takich jak np. Bogdanka czy Energa, proces sprzedaży też przebiegnie pomyślnie.

Najważniejsze, by dobrze w czasie rozłożyć te prywatyzacje. Skarb Państwa powinien wziąć pod uwagę fakt, że fundusze planują swoje inwestycje, budując skład portfela tak, by duże środki nie musiały być organizowane w pośpiechu, co mogłoby mieć negatywny wpływ na bieżącą sytuację rynkową. Dlatego prywatyzacja poszczególnych spółek powinna się odbywać w pewnych odstępach, by inwestorzy zdołali wycofać się z innych rynków i zebrać pieniądze na nowe akcje.

Właściciel, czyli resort skarbu, podkreśla, że dla niego najważniejsza tegoroczna prywatyzacja, a nawet prywatyzacja ostatniego dziesięciolecia to sprzedaż GPW. Kto będzie zainteresowany polską giełdą?

Wydaje mi się, że jest to świetna oferta dla funduszy inwestycyjnych i emerytalnych. Strategią  tych ostatnich jest inwestowanie długoterminowe. One mogą czerpać korzyści nie tylko ze wzrostu wartości budowanego w czasie, ale też z partycypowania w wypracowanych zyskach poprzez wypłaty dywidendy. Ale także będą gwarantowały naszej giełdzie stabilny, niczym niezachwiany rozwój. Zresztą prywatyzacja GPW przez uczestników giełdy nie wyklucza przekazania jakiegoś większego pakietu, ale nie większościowego, w ręce inwestora branżowego.

Pani chyba nie jest zwolenniczką  przekazania giełdy w ręce inwestora branżowego?

Moim zdaniem prywatyzacja poprzez ofertę publiczną jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. Giełda dzięki temu trafi do rąk inwestorów finansowych, instytucjonalnych, jak również indywidualnych: krajowych i zagranicznych. Oczywiście będzie to bardziej rozdrobniony akcjonariat, ale jednocześnie taki, który podchodzi do inwestowania poważnie, a nie spekulacyjnie.

Jest wiele przykładów, nawet w Europie, gdy giełda po przejęciu przez inwestora branżowego straciła na znaczeniu. Tak na przykład stało się z giełdą  w Mediolanie, która była znanym, liczącym się włoskim parkietem. Niestety, kiedy sto procent jej akcji trafiło w ręce giełdy londyńskiej, Mediolan przestał być znaczącym centrum finansowym. Teraz jest tylko filią parkietu londyńskiego.

Takie mogą być konsekwencje przekazania większościowego pakietu w ręce inwestora branżowego, bez zagwarantowania prawa do zachowania własnej tożsamości. A wiadomo, że naszą ambicją – uczestników rynku, resortu skarbu, inwestorów – zawsze było budowanie w Polsce silnego centrum finansowego dla Europy Wschodniej. Więc jeżeli nie chcemy rezygnować z tej ambicji, to przy prywatyzacji musimy być w stu procentach pewni, jakie zamiary wobec warszawskiego parkietu ma ten potencjalny branżowy inwestor.

Na prywatyzacji musi skorzystać spółka, ale też interesariusze tej spółki. Giełda jest specyficznym przedsiębiorstwem. W jej przypadku być może ważniejsi od akcjonariuszy są uczestnicy, którzy ten parkiet tworzą. Całe to otoczenie rynkowe na prywatyzacji GPW nie może stracić. Dlatego, jak rozumiem, nie został wybrany żaden inwestor branżowy w pierwszym etapie postępowania prywatyzacyjnego. Właściciel GPW doszedł do wniosku, że żadna ze złożonych ofert nie gwarantowała komfortu i dostatecznego bezpieczeństwa dla uczestników giełdy.

GPW miała być sprywatyzowana w dwa lata od powstania. W tej chwili jesteśmy w grupie ostatnich trzech krajów, w których skarb państwa sprawuje kontrolę nad parkietem.

Po pierwsze, to my niekoniecznie musimy porównywać się do innych, światowych parkietów, które mają kilkusetletnią historię. Ale faktem jest, że o prywatyzacji giełdy mówi się od samego jej startu w 1991 r. GPW powstała jako jednoosobowa spółka Skarbu Państwa z założeniem, że wkrótce – po dwóch, trzech latach – zostanie sprywatyzowana.

Tyle, że nigdy to nie było priorytetem. Giełda świetnie się rozwijała nawet przy takim akcjonariacie, jaki ma do dzisiaj. Był moment – kilka lat temu – dość zaawansowanych prac nad przeprowadzeniem prywatyzacji, ale zmiany na scenie politycznej i gospodarczej ten proces zatrzymały. Ale skoro już jesteśmy na tak zaawansowanym etapie, to bardzo bym chciała, aby cały proces został dokończony.

Status giełdy państwowej jednak ograniczał jej rozwój. GPW praktycznie nie miała szans na przejęcia innych parkietów.

Faktycznie były takie sytuacje w ostatnich latach, kiedy okazało się, że państwowy status polskiej giełdy bardzo mocno utrudniał wchodzenie na inne rynki. Lokalne rządy po prostu nie chcą oddawać swoich giełd w ręce innych władz państwowych. Tak było m.in. z giełdą w Pradze, czy Budapeszcie. Skorzystali na tym Austriacy, który po fuzji z przejętymi parkietami, do czego ma dojść w tym roku, będą mieli pod względem kapitalizacji rynkowej największą giełdę w naszym regionie. Miejmy nadzieję, że nasza giełda stawi czoło konkurencji. Ale przejęcia to nie jedyny sposób na budowanie silnej pozycji.

Proszę  wymienić inne.

Giełda może się także bardzo szybko rozwijać, zwiększając swoją konkurencyjność – zmniejszając opłaty i znosząc bariery dostępu do rynku.

Podobnie jak inne kraje unijne, musimy trzymać się pewnych reguł obowiązujących w UE. Tyle, że zapisy w dyrektywach są często dość ogólne, a rozwiązania w poszczególnych krajach regulują lokalne przepisy. Jeżeli będziemy dużo bardziej restrykcyjnie interpretować dyrektywy niż inne państwa, to uczestnicy rynku odejdą tam, gdzie jest łatwiej i taniej. Tymczasem my od niemal 20 lat szczycimy się tym, że mamy rynek świetnie uregulowany, transparentny, bezpieczny. Od czasu transformacji gospodarczej sporo się nauczyliśmy, spółek czy inwestorów giełdowych już nie trzeba prowadzić za rękę. Wszyscy wiedzą, jak działa giełda. Dlatego poddawajmy się zaleceniom unijnym, ale nie próbujmy przeregulować tego rynku. Jednym z obecnych wyzwań jest znalezienie rozwiązań ułatwiających pozyskiwanie kapitału, bo debiut giełdowy nie jest sztuką dla sztuki, tylko szansą na łatwiejszy dostęp do kapitału. Jeśli jednak koszty pozyskania tego kapitału będą zbyt wysokie (a im mniejsza spółka, im mniejsze środki do pozyskania, tym relatywnie wyższe koszty), to giełda przestanie być atrakcyjna.

Jakie są  ich największe problemy?

Na przykład spółki zbyt długo czekają na zatwierdzenie przez Komisję Nadzoru Finansowego prospektu emisyjnego. A  procedura dopuszczania papierów wartościowych do obrotu publicznego nie może być trudniejsza niż na innych rynkach. Firmy zbiorowego inwestowania na zezwolenie czekają wiele miesięcy. To przestaje się biznesowo opłacać. W krajach Europy Zachodniej taka procedura trwa miesiąc, maksimum dwa.

Kolejnym bardzo poważnym problemem są opłaty, jakie trzeba ponieść przed wejściem na giełdę. Przygotowanie prospektu emisyjnego wiąże się z opłaceniem grupy doradców czy pośrednika – domu maklerskiego. Spółka średniej wielkości musi liczyć się z kosztami rzędu 2-3 mln zł.  Żmudne procedury i konieczność poniesienia wysokich kosztów powodują, że każdy debiutant za swój ogromny sukces uważa samo przejście tej drogi. Dla wielu spółek pozyskiwanie kapitału na rozwój przez  kolejne emisje staje się bardzo kosztowne. Na giełdę spółki powinny wchodzić właśnie po to, by mieć łatwą możliwość korzystania z dobrodziejstwa rynków kapitałowych, czyli między innymi sięgania po pieniądze inwestorów po raz drugi, trzeci, czwarty, piąty… Jeśli jednak każda kolejna emisja, tak samo jak pierwsza, wymaga przechodzenia tej samej procedury, sporządzania prospektu etc., to wielu może się zniechęcić.

Przepisy ograniczają  tylko spółki, które chcą wejść na giełdę? Czy inni uczestnicy rynku też mają problemy?

Weźmy na przykład fundusze inwestycyjne, które w większości przypadków działają w ramach rynku regulowanego, czyli na inwestowanie muszą mieć zgodę danego urzędu nadzoru. Ale w normalnych warunkach na zezwolenie czeka się miesiąc, dwa. W Polsce Komisji Nadzoru Finansowego podjęcie takiej decyzji zajmuje nawet rok. Niestety, takim podejściem możemy zrazić nie tylko zagranicznych, ale i polskich inwestorów.

Wprowadzając drobne zmiany w prawie, moglibyśmy bardzo mocno podnieść konkurencyjność naszego rynku w stosunku do innych światowych parkietów.

Pani chciałaby ułatwiać spółkom uczestniczenie w rynku finansowym, upraszczać pewne procedury.  Tymczasem w Europie coraz głośniej słychać  zwolenników wprowadzania nowych regulacji.

Żadne dodatkowe regulacje nie są potrzebne. To nie ich brak spowodował kryzys, ale złe respektowanie tych istniejących.

Przed kolejnym trzęsieniem ziemi jesteśmy się w stanie ustrzec tylko dzięki należytemu respektowaniu istniejącego prawa. To właśnie brak należytego nadzoru w USA doprowadził do załamania na rynkach finansowych i w gospodarce. Żadne nowe regulacje nie uchronią nas przed niebezpieczeństwami, których nie znamy.

Rozmawiała: Joanna Kwach


Tagi