Społecznościowe finansowanie czy naciąganie?

Jeśli ktoś potrzebuje wspaniałego przykładu na to, jak trudno sprawić, by rynki finansowe dobrze funkcjonowały, to nie musi szukać daleko – wystarczy przyjrzeć się kontrowersjom, jakie w Stanach Zjednoczonych wywołuje finansowanie społecznościowe.
Społecznościowe finansowanie czy naciąganie?

Robert J. Shiller

Po ciągnących się ponad trzy lata rozważaniach amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd wydała w zeszłym miesiącu rozstrzygający przepis, który pozwoli na rzeczywiste finansowanie społecznościowe. I tak jednak nowym rozwiązaniom regulacyjnym bardzo daleko do tych, jakich potrzeba, by rozpropagować na świecie finansowanie społecznościowe.

Rzeczywiste finansowanie społecznościowe – albo udziałowe finansowanie społecznościowe – odnosi się do działalności platform on-line, które akcje początkujących spółek sprzedają bezpośrednio wielkiej liczbie drobnych inwestorów. Oznacza to omijanie tradycyjnych metod typu venture capital czy bankowość inwestycyjna. Jest to koncepcja analogiczna do aukcji internetowych. W odróżnieniu jednak od aukcji, które umożliwiają jednostkom oferowanie całemu światu np. swoich mebli, od finansowania społecznościowego oczekuje się zebrania od wtajemniczonych pieniędzy na przedsięwzięcia, których bankowcy mogliby nie zrozumieć. Brzmi to z pewnością zachęcająco.

Poza USA organy nadzorcze są często bardziej usłużne i niektóre platformy finansowania społecznościowego już działają. Na przykład w 2011 roku w Holandii powstała platforma Symbid, a w Wielkiej Brytanii – Crowdcube. Nadal jednak finansowanie społecznościowe nie jest na rynkach światowych czynnikiem istotnym. I bez odpowiednich – oraz innowacyjnych – przepisów finansowych to się nie zmieni.

W zrozumieniu problemów, jakie czynnikom oficjalnym może stwarzać regulacja finansowania społecznościowego, przeszkadza bariera pojęciowa. Problemy te zawdzięczamy temu, że jeśli chodzi o uwzględnienie manipulacyjnych i oszukańczych aspektów ludzkiego postępowania, to dominujące modele ekonomiczne zawodzą. Ekonomiści opisują zwykle racjonalną, uczciwą stronę postępowania ludzi, ignorują natomiast ich dwulicowość. W efekcie nie doceniają szkodliwych zagrożeń finansowania społecznościowego.

Na zagrożenia te składają się nie tyle wyraźne oszustwa – wielkie kłamstwa, które byłyby wykroczeniami, karanymi więzieniem – co raczej bardziej subtelne formy oszukiwania. I może to być zarówno oszukiwanie wprost, kiedy organizatorzy jakiegoś przedsięwzięcia tak sterują łatwowiernymi amatorami, że ci nie zauważają zgubnych błędów biznesplanu. A może oznaczać, iż wspomina się o nich tylko powściągliwie, albo wymienia się je drobną czcionką.

Rzecz nie w tym, że ludzie są kompletnie nieuczciwi. Przeciwnie, zwykle szczycą się swoją rzetelnością. Chodzi o to, że od tej rzetelności tu i tam zdarzają się drobne odstępstwa – które po zagregowaniu nie zawsze okazują się takie znów drobne.

W nowej książce, napisanej wspólnie z Georgem Akerlofem „Phishing for Phools: The Economics of Manipulation and Deception” (Łapanie naiwnych: ekonomia manipulacji i zwodzenia), dowodzimy, że w teorii ekonomii zdecydowanie powinno się uwzględniać także postępowanie bez skrupułów. Równowagę ekonomiczną, w jakiej żyjemy, powinno się przede wszystkim traktować jak równowagę naciągania (ang. phishing equilibrium), w której drugorzędna nieuczciwość jednostkowa – jeśli okazują ją znajdujące się pod presją konkurencji organizacje biznesowe – może przekształcić się w coś o większym znaczeniu systemowym. To prawda, że konkurencja nagradza inteligencję i ciężką pracę. Często jednak zmusza firmy do tego, że biorą pod uwagę poruszanie się na granicy subtelnego oszustwa.

Nowe przepisy Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) o finansowaniu społecznościowym są złożone, bo odnoszą się do skomplikowanego problemu. U podstaw finansowania społecznościowego leży koncepcja rozproszenia informacji wśród milionów. Większość ludzi, nawet tych najmądrzejszych, nie potrafi uchwycić znajdującej się tuż tuż, przełomowej okazji biznesowej. A ci, którzy są w stanie tego dokonać, znajdują się w rozproszeniu. Dobrze to ujął ekonomista Friedrich Hayek już w 1945 toku:

„Ponad wszelka wątpliwość istnieje również korpus bardzo ważnej, choć nie zorganizowanej wiedzy, której nie można nazwać naukową w sensie wiedzy ogólnych reguł: jest to wiedza o konkretnych okolicznościach danego czasu i miejsca. Ze względu na tę właśnie wiedzę każda właściwie jednostka ma pewną przewagę nad wszystkimi innymi, ponieważ posiada jedyne w swoim rodzaju informacje, które można z powodzeniem wykorzystać. Pod tym wszakże warunkiem, że zależne od tych informacji decyzje będą pozostawione tej jednostce lub też podejmowane z jej aktywnym współudziałem.”

Cytat ten pochodzi z artykułu „Wykorzystanie wiedzy w społeczeństwie” („The Use of Knowlegde in Society”), opublikowanego po polsku w 1998 r. w wydanym przez „Znak” zbiorze prac Friedricha Hayeka „Indywidualizm i porządek ekonomiczny” (przyp. tłum.).

Problem w tym, że obietnicy naprawdę „jedynej w swoim rodzaju informacji” towarzyszą realia w postaci podatności na oszustwo. Z tego właśnie względu przekazywanie tej rozproszonej wiedzy do nowych firm wymaga ram regulacyjnych, które faworyzują naprawdę światłych i uczciwych. Nowe przepisy SEC, dotyczące finansowanie społecznościowego nie idą ,niestety, tak daleko, jak powinny.

Pochodząca z 2012 roku ustawa, która postawiła przed SEC zadanie ustalenia przepisów dla działalności platform finansowania społecznościowego, określa, że żadna początkująca firma nie może przez nie zgromadzić więcej niż 1 mln dolarów rocznie. Jeśli jednak chodzi o ograniczenie zasięgu oszustw, nie ma to praktycznie żadnej wartości. Włączenie tej klauzuli stanowiło tak naprawdę poważny błąd i w nowej ustawie trzeba ją usunąć. Milion dolarów nie jest kwotą wystarczającą, a istnienie takiego pułapu sprawi, że finansowanie społecznościowe będzie się ograniczać do drobnych pomysłów.

Niektóre z przepisów SEC rzeczywiście przeciwdziałają oszustwom. Zwłaszcza ten, że platformy finansowania społecznościowego muszą zapewnić kanały komunikacyjne „poprzez które inwestorzy mogą się porozumiewać między sobą, a także z przedstawicielami emitenta, co do udostępnionej oferty”.

Jest to dobra zasada, wręcz fundamentalna dla całej idei finansowania społecznościowego. Zamiast jednak po prostu głosić wiarę w „nieocenzurowane i przejrzyste dyskusje społecznościowe”, SEC powinna zrobić coś więcej. Powinna zażądać, żeby sponsorujący platformę pośrednik zainstalował system obserwacyjny, który strzegłby ją przed ingerencją oraz podrabianymi komentarzami, podbijającymi cenę oferty.

Zarówno SEC, jak i inne organy nadzorcze mogłaby nawet pójść jeszcze dalej. Mogłyby one popchnąć pośredników do utworzenia platformy, która zajmowałaby się podsumowaniem odnotowanych opinii komentatorów oraz ich reputacją. Czemu zresztą nie płacić komentującym, którzy gromadzą „lajki”, czy których uwagi o emitentach w świetle późniejszych, udowodnionych sukcesów tych przedsiębiorstw okazują się wartościowe?

W przypadku całego systemu finansowego sukces w ostatecznym rozrachunku zależy od niezawodności i zaufania. Jeśli więc finansowanie społecznościowe ma wykorzystać swój globalny potencjał, to właśnie z tego względu trzeba od samego początku uniemożliwić społeczne naciąganie. Nadzór powinien więc przygotować odpowiednie przepisy (i byłoby dobrze, gdyby się z tym pośpieszył).

Robert J. Shiller – laureat ekonomicznej nagrody Nobla w 2013 roku, jest profesorem ekonomii w Yale University i współtwórcą wskaźnika Case-Shillera, który dotyczny cen domów w USA. Jego najnowsza książka, współautorstwa George’a Akerlofa, to „Phishing for Phools: The Economics of Manipulation and Deception”. [Łapanie naiwnych: ekonomia manipulacji i zwodzenia].

© Project Syndicate, 2015

www.project-syndicate.org

Robert J. Shiller

Tagi