Jak odraczanie gratyfikacji zmienia finanse i życie
Kategoria: Usługi finansowe
(CC BY-NC Rastoney)
Walkę spekulantom wydał nowojorski Comex – giełda należąca do największej giełdy towarowej CME Group w Chicago – na którym handluje się m.in. kontraktami futures na ten metal. Comex stara się ograniczyć działanie spekulacyjnego kapitału na tym rynku poprzez podniesienie wartości minimalnego depozytu wymaganego od inwestorów, którzy przy kupowaniu kontraktów futures na srebro korzystają z pożyczek od brokerów.
Od poniedziałku minimalny depozyt ma wynosić ponad 21 tys. dolarów. Do tej pory wynosił niewiele ponad 11,7 tys. To powoduje, że operacje spekulacyjne na srebrze gwałtownie podrożały, co może zniechęcić część inwestorów, którzy je stosowali, do kupowania instrumentów opartych na srebrze. Efekt? Ceny srebra mogą spaść nawet do 34 dolarów za uncję do połowy maja. Tak przynajmniej sądzą analitycy pytani przez agencję Bloomberg. Pod koniec pierwszego tygodnia maja uncja kosztowała już mniej, niż 38 dolarów.
– Rozmawiamy o rynku charakteryzującym się dużą zmiennością, na którym w bardzo krótkim czasie nastąpił znaczący ruch w górę. Ten wzrost był zbyt mocny i zbyt szybki, a obecne spadki są dodatkowo wzmacniane przez wzrost wymagań depozytowych – mówił Bloombergowi Michael Cuggino z firmy Permanent Portfolio.
To właśnie duża zmienność kursu srebra skłoniła zarząd Comex do podniesienia wymagań depozytowych.
Cena srebra spada z wysokiego poziomu. Jeszcze 25 kwietnia kruszec kosztował ponad 49,8 dolara za uncję ocierając się w ten sposób o rekord ze stycznia 1980 roku (50,35 dolara za uncję). Wtedy hossę na srebrze zakończyło rządowe śledztwo w tzw. sprawie Hunt Brothers. Firmie zarzucono próbę manipulowania rynkiem. Ostatecznie zmuszona została ona do sprzedania swoich aktywów, co spowodowało spadek cen srebra do poziomu poniżej 11 dolarów w ciągu następnych czterech miesięcy.
Analitycy przypominają tamtą sprawę, bo teraz amplituda zmian cen srebra też jest bardzo duża. Od 25 kwietnia do końca pierwszego tygodnia maja cena spadła o 10 dolarów na uncji. To najszybszy spadek cen od 1983 roku. Wcześniej przez kilka miesięcy obserwowaliśmy bezprecedensowy wzrost cen. Jeszcze we wrześniu uncja kosztowała 21 dolarów.
Według Michała Fronca, analityka TMS Brokers tak duże zmiany można wytłumaczyć w jeden sposób: dużymi przepływami kapitału portfelowego na tym rynku.
– Dynamiczny wzrost cen wynikał z dużych napływów kapitału. Teraz obserwujemy równie szybki jego odpływ, co przekłada się na spadek cen – mówi Michał Fronc. I przypomina, że gdy zaczynała się srebrna hossa większość analityków upatrywała inwestycję w ten metal jako alternatywę do bardzo już drogiego złota. Srebro – podobnie jak złoto – miało przechowywać siłę nabywczą kapitału, chronić go przed inflacją i wstrząsami w rodzaju kryzysu fiskalnego w strefie euro.
– Zawsze pojawia się czynnik fundamentalny, którym można uzasadnić celowość inwestycji. Ten czynnik jest wyolbrzymiany przez dużych graczy, duże instytucje finansowe, które są zainteresowane wzrostem ceny jakiegoś aktywa. Gdy cena zaczyna rosnąć wówczas do gry przystępują mniejsi inwestorzy i cena rośnie jeszcze bardziej. Tak właśnie było ze srebrem – mówi Michał Fronc.
Kto zarobił na srebrze? Przede wszystkim fundusze inwestycyjne typu ETF. Jednak inwestorzy powoli wycofują z nich powierzone środki, co może zapowiadać dalsze przeceny. Jeśli srebro nadal będzie tanieć w takim tempie powody do zmartwień mogą mieć jego producenci – w tym KGHM Polska Miedź. Firma produkuje około 1,1-1,2 tys. ton srebra rocznie, jest drugim co do wielkości światowym producentem tego metalu. W ubiegłym roku spółka chwaliła się, że średnioroczny wzrost cen o 1 dolara na uncji przekłada się na zwiększenie przychodów KGHM o około 100 mln zł rocznie.
Menedżerów z KGHM może martwić jeszcze jedna wiadomość: ceny miedzi na światowych rynkach też idą w dół. W pierwszym tygodniu maja za tonę płacono niewiele ponad 8800 dolarów – najmniej od dwóch miesięcy. Analitycy tłumaczą spadek cen miedzi obawami o zacieśnienie polityki pieniężnej w Chinach. Jeśli chińskie stopy procentowe wzrosną może to wpłynąć na spadek popytu ze strony chińskiej gospodarki na surowce, zwłaszcza miedź.
Jednak zdaniem Michała Fronca z TMS jest za wcześnie, by ogłosić koniec hossy na rynku surowców.
– Wynika to ze standardowej kolejności w cyklu. Do tej pory wszystko odbywa się według klasycznego scenariusza: skończyła się hossa na obligacjach, teraz przed nami koniec hossy na akcjach. Ostatnie w tej kolejce są surowce – mówi Michał Fronc. Według niego rynkom towarowym nie powinno zaszkodzić zakończenie przez amerykański Fed programu ilościowego luzowania polityki pieniężnej: czyli drukowania dolarów, za które z rynku skupuje się obligacje. Fed zamierza zamknąć program w połowie roku.
– Oznacza to tylko tyle, że nie będzie dodatkowych zastrzyków kapitału. Z drugiej strony jeśli Fed rzeczywiście zacznie podnosić stopy procentowe to będzie oznaczało, że sytuacja amerykańskiej gospodarki jest dobra i znajduje się ona w fazie wzrostu. A skoro tak, popyt na surowce powinien rosnąć, więc ich ceny również – mówi analityk. I dodaje, że dotyczy to także metali szlachetnych: zagrożenie inflacją jest duże, co będzie wspierało rynek złota.
– Złoto, pallad i platyna standardowo będą przyciągać kapitał. Przy wysokiej inflacji metale te zyskują na wartości. Srebro też powinno na tym trochę skorzystać. Hossa na rynku surowców może potrwać jeszcze dwa lata – mówi Michał Fronc.