Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

To postawa Niemiec mogła doprowadzić do kryzysu

Jedną z przyczyn kłopotów wspólnej waluty jest to, że była ona projektowana w okresie Zimnej Wojny a przyszło ją wprowadzać w życie w diametralnie odmiennych warunkach. Upadek żelaznej kurtyny postawił przed europejskim sterem politycznym Niemcy. Nie mając jasnej koncepcji, co chcą osiągnąć, Niemcy zaczęły podejmować kontrowersyjne decyzje - nie bez znaczenia dla procesu integracji Europy.
To postawa Niemiec mogła doprowadzić do kryzysu

Poprzednicy Angeli Merkel byli na tyle mniej doświadczeni, jako przywódcy Niemiec i Wspólnoty, że popełniali błędy, których skutki odczuwamy do dziś. (CC By-SA WEF)

Logika integracji odbywającej się w zachodniej części kontynentu europejskiego do 1989 roku była stosunkowo prosta. Bazowała na koncepcji niemiecko francuskiego tandemu. Te dwa kraje świetnie się uzupełniały. Francja dysponowała odpowiednim kapitałem politycznym (a także militarnym), ale nie posiadała wystarczająco silnej gospodarki. Czego nie miała Francja – miała RFN. Silna pozycja gospodarcza RFN kontrastowała z jej bardzo niepewną pozycją polityczną. W opinii większości ekspertów to właśnie RFN miała być przecież głównym teatrem działań przyszłego konfliktu realnego.

Gdybyśmy mieli porównać uczestników integracji europejskiej sprzed 1989 r. do drużyny sportowej, to RFN swoim zachowaniem przypominała zawodnika gotowego do największych poświęceń w imię potrzeb całej drużyny europejskiej. Nie była to postawa wynikająca jedynie z altruizmu. Dla wszystkich było wówczas jasne, że najbardziej dynamiczny zawodnik na całym boisku miał również słaby punkt, swoją własną piętę achillesową. Był nią brak jakiejkolwiek odporności na zagrożenia będące pochodną napięć na linii Wschód – Zachód. Integracja europejska miała być tak skonstruowana, by chronić najczulsze miejsce swojego najważniejsza gracza.

RFN była szczególnym tworem pod każdym względem. Ówczesna niemiecka klasa polityczna miała umiejętność forsowania rozwiązań uznawanych za priorytetowe z punktu widzenia społeczeństwa, mimo że spotykały się one z oporem poszczególnych przedstawicieli tego społeczeństwa. W 1983 r. na terytorium Niemiec Zachodnich zainstalowano na przykład amerykańskie rakiety mimo zdecydowanego oporu Niemców, wyrażonego niezliczonymi demonstracjami w całym kraju.

Wspólna waluta jest jeszcze lepszym przykładem. Nikt nie ma wątpliwości, jaki byłby efekt referendum w Niemczech w sprawie przyjęcia euro – na szczęście dla Europy niemiecka konstytucja nie przewiduje możliwości przeprowadzania referendum.

Koniec Zimnej Wojny oznaczał duże zmiany w sposobie funkcjonowania „europejskiej drużyny” z racji nowego profilu jej najważniejszego zawodnika. Nadal przywiązywano dużą wagę do tandemu niemiecko – francuskiego, jednak stawało się coraz bardziej oczywiste, że ten tandem nie będzie już nigdy taki sam. Zjednoczone Niemcy w niczym nie przypominały byłej RFN, tyle że zrozumienie tego faktu zajęło wszystkim sporo czasu. Po pierwsze, wolne od ryzyka konfliktu nuklearnego Niemcy uwolniły się od swojej pięty achillesowej. Przywiązywanie wagi do współpracy z Francją było bardziej efektem siły inercji, a także wyrazem wdzięczności za zgodę na zjednoczenie Niemiec, niż pochodną wspólnych interesów. Po drugie, na skutek zjednoczenia Niemiec w Europie została zachwiana równowaga polityczna. Do końca zimnej wojny, były przynajmniej cztery kraje, których liczba mieszkańców pretendowała do odgrywania znaczącej roli w Europie. Obok RFN podobne ambicja miała nie tylko Francja, ale także Wielka Brytania oraz Włochy. Powstanie państwa o liczbie przekraczającej 80 mln mieszkańców zdecydowanie naruszyło opisywaną równowagę. W efekcie Niemcy nie tylko zaczęły dysponować szczególnym kapitałem ekonomicznym, ale także i politycznym. O ile z tym pierwszym elity niemieckie sobie zawsze doskonale radziły, tak z tym drugim było już znacznie gorzej. Działo się tak prawdopodobnie za sprawą efektu zaskoczenia. W końcu niewiele osób było w stanie przewidzieć tak szybkie zjednoczenie się państw niemieckich.

Niemcy stanęły przed sterem politycznym dość nagle. Nie mając dużego doświadczenia oraz jasnej koncepcji tego, co chcą osiągnąć na płaszczyźnie politycznej, Niemcy zaczęły podejmować wiele kontrowersyjnych decyzji – nie bez znaczenia dla dalszego procesu integracji. Ich analiza pozwala na sformułowanie tezy, w myśl której postawa Niemiec mogła doprowadzić do kryzysu, a także utrudniać jego przezwyciężenie. Może to brzmieć paradoksalnie, zważywszy zwłaszcza na fakt, że Niemcy były i są nadal największym płatnikiem netto w całej UE.

Rozpoczęło się niewinnie. Pierwsze kontrowersyjne zachowanie miało miejsce w małej brytyjskiej miejscowości Bath 4 września 1992 r., gdzie doszło do bardzo nieprzyjemnej wymiany zdań między Theo Weiglem a Normanem Lamentem. I można śmiało powiedzieć, że za sprawą tej wymiany zdań, a w zasadzie postawy Weigla, Niemcy ostatecznie zraziły Brytyjczyków do koncepcji wspólnej waluty na przynajmniej dwa pokolenia. Theo Weigel odmówił poparcia dla znajdującego się wówczas w tarapatach brytyjskiego funta powołując się na twarde zasady gry narzucone przez Bundesbank tylko po to, aby w niespełna trzy tygodnie później udzielić wsparcia frankowi francuskiemu. Jak się później okazało pieniądze pożyczone Francuzom okazały się być pieniędzmi wyrzuconymi w błoto, gdyż franka i tak się nie udało utrzymać w wąskim paśmie wahań w ramach mechanizmu ERM. Swoją postawą Niemcy nie tylko zraziły sobie Wielką Brytanię, ale także Szwecję, która jeszcze do 22 listopada 1992 r. była bardzo entuzjastycznie nastawiona do idei współpracy walutowej w Europie.

Weigel był autorem kolejnego bardzo kontrowersyjnego posunięcia, jakim było stworzenie Paktu o Stabilizacji i Wzroście Gospodarczym. Stosunkowo łatwo jest zakwestionować jego sens ekonomiczny (nie wspominając już o sensie politycznym). Jak się też później okazało Niemcy stały się de facto jego pierwszą ofiarą. Nie będąc w stanie spełnić kryterium budżetowego, władze w Berlinie nie poczuwały się do narzucenia na siebie sankcji, opisywanych w tym pakcie. W dodatku przystępując do strefy euro Niemcy spełniły kryterium fiskalne w sposób, który obniżył ich wiarygodność i osłabił do nich zaufanie rynków.

W świat poszedł sygnał, że Niemcy majstrują w swoich statystykach. Wtedy stało się jasne, że kraj ten nie może już dłużej pełnić roli żandarma upominającego za podobne naruszenia. Nic dziwnego, że inne kraje poczuły, iż również mogą się odwoływać do kreatywnej księgowości. Sankcje przewidziane w Pakcie nie miały już praktycznie żadnego znaczenia. W takiej atmosferze nie tylko tworzyła się unia walutowa, ale też funkcjonowała przez niemalże przez dziesięć lat.

O ile na początku XXI wieku Niemcy przebudziły się z letargu gospodarczego, to nadal nie potrafią się skutecznie wyrwać z letargu politycznego. Dzieje się tak za sprawą tego, że kraj ten niestety nie dysponuje jasną i koherentną wizją i dlatego ostatnie posunięcia władz w Berlinie budzą mieszane reakcje. Jest sprawą oczywistą, że stosunek rządu Angeli Merkel jest pochodną nastawienia niemieckiego wyborcy. A ten ostatni chciałby nie tylko otrzymać gwarancję, że jego pieniądze będą w sposób należyty wydany, ale również zapewnienie, że koszt ratowania integracji europejskiej będzie równomiernie rozłożony między podatnika, a sektor finansowy. O ile to ostatnie hasło brzmi rozsądnie z punktu widzenia szeroko rozumianej sprawiedliwości społecznej, tak z punku widzenia twardych praw ekonomii pachnie ono niestety czystym populizmem. Kiedy Angela Merkel wyraziła swoją wolę w myśl której kosztami restrukturyzacji mieliby zostać także objęci inwestorzy prywatni, ci ostatni zachowali się w sposób wyjątkowo racjonalny. W świetle rodzącej się niepewności wywindowali ceny obligacji do takiego poziomu, że kwestia niewypłacalności Grecji (a także Irlandii oraz Portugalii) została niemalże przesądzona.

Niemieccy politycy zachowują się tak jak duża część społeczeństwa, które reprezentują. A Niemcy sprawiają wrażenie osób, które nie rozumieją mechanizmów współczesnej gospodarki. Owszem można się zgodzić z tym, że zachowanie banków wzbudza wiele zastrzeżeń. Ale nie wolno nigdy zapominać, że banki te najczęściej dysponują pieniędzmi obywateli. Uderzenie w banki w sposób proponowany przez kanclerz Merkel prędzej czy później doprowadzi do sytuacji której skutki odczują także drobni ciułacze.

Dlatego działania podejmowane przez Niemcy wydają się być niespójne. I nie jest to niestety niczym nowym. W latach dziewięćdziesiątych spokojni i nielubiący ryzyka Niemcy głośno buntowali się przeciwko spekulantom. Sęk w tym, że aby mali i średni przedsiębiorcy niemieccy mogli spać bezpiecznie, to ktoś wcześniej musiał wykupić od nich ryzyko jakie na nich ciążyło. Ale aby mogło dojść do zabezpieczenia się przed ryzykiem niezbędna jest obecność spekulanta. Inaczej się nie da przeprowadzić całego przedsięwzięcia. Podobnie było z modelem niemieckim, który bazował na silnej skłonności do oszczędzania i proeksportowej strukturze danej gospodarki. Sęk w tym, że aby Niemcy mogli oddawać się swoim skłonnościom po drugiej stronie transakcji muszą znajdować się Ci, którym obce jest oszczędzanie i lęk przed deficytem na rachunku obrotów bieżących.

Od momentu zjednoczenia Niemcy nie wyznaczyły sobie celów strategicznych. Wiedzą, że bez Europy żyć nie mogą, ale są zmęczeni jej ciągłym pomaganiem. Z jednej strony chcą wpajać innym partnerom europejskim swoje wartości, z drugiej wiedzą, że mając gospodarkę uzależnioną od eksportu są zdani na swoich partnerów. Być może dlatego Niemcy nie są w stanie jasno sprecyzować, jaki jest ich cel strategiczny. Takim sposobem myślenia raczej nie będą w stanie udźwignąć ciężaru obecnych wyzwań stojących przed strefą euro. O ile w okresie zimnej wojny szeroko rozumiany niemiecki establishment wydawał się godzić rozbieżności między strategicznymi interesami swojego kraju, a wolą swoich obywateli, tak teraz – pod nieobecność celu strategicznego – wahadło przesunęło się w kierunku mało spójnych zachcianek niemieckiego społeczeństwa.

Kryzys w strefie euro będzie generować wiele zmian w procesie integracji europejskiej. Te mające charakter ekonomiczny dotkną najbardziej zadłużone kraje. Jednak być może najważniejsza zmiana powinna mieć w miejsce w Niemczech, które urosły do rangi mózgu ekonomicznego strefy euro. Jak każdy mózg, ten też ma dwie półkule. Do tej pory jednak półkula ekonomiczna działała znacznie sprawniej niż półkula polityczna. Byłoby idealnie dla strefy euro gdyby półkula polityczna tego mózgu działała tak samo efektywnie.

Paweł Kowalewski jest dyrektorem Departamentu Integracji ze Strefą Euro w NBP.

Poprzednicy Angeli Merkel byli na tyle mniej doświadczeni, jako przywódcy Niemiec i Wspólnoty, że popełniali błędy, których skutki odczuwamy do dziś. (CC By-SA WEF)

Otwarta licencja


Tagi