Autor: Mirosław Ciesielski

Wykładowca akademicki, opisuje rynki finansowe, zmiany na rynku fintechów i startupów

Transfery pieniężne jeszcze poza zasięgiem fintechów

Digitalizacja powoli wkracza do obszaru międzynarodowych transferów pieniężnych. Cyfrowe rozwiązania stosują gracze nie tylko technologiczni, ale także tradycyjni. Klienci akceptują je jednak z rezerwą. Być może zmieni to blockchain, ale wymaga to czasu.
Transfery pieniężne jeszcze poza zasięgiem fintechów

Międzynarodowe transfery pieniężne generowane są przez rzeszę 244 mln światowych emigrantów, a więc osób mieszkających i pracujących poza krajem swojego pochodzenia. Według Banku Światowego w 2015 roku przesłali oni swoim bliskim ponad 580 mld dolarów. Ponad 70 proc. tej sumy skierowano do krajów rozwijających się. Największymi beneficjentami były społeczności w Indiach (72 mld dol.), Chinach (64 mld dol.), Filipinach (30 mld dol.), Meksyku (25,7 mld dol.) i Francji (24,6 mld dol.).

To bardzo duże strumienie pieniężne, pod względem wartości trzykrotnie przekraczające pomoc rozwojową dla Trzeciego Świata. W niektórych krajach odgrywają kluczową rolę dla wielu gospodarstw domowych, mając zauważalny udział w tworzeniu PKB – niekiedy, jak w przypadku Liberii, Nepalu czy Tadżykistanu, dochodzący do 30 proc. W Egipcie te transfery są czterokrotnie wyższe niż przychody z Kanału Sueskiego.

Najwięcej przekazów pieniężnych płynie z USA (133,5 mld dol.), Arabii Saudyjskiej (45,7 mld dol.) i Niemiec (22,8 mld dol.). Kwoty te dotyczą transferów rejestrowanych, bo w części Azji i krajach arabskich ciągle funkcjonuje system hawala, oparty na więzach rodzinnych i honorze, który może kreować wartość transferów nawet dwa razy wyższą niż dane Banku Światowego.

Oficjalne wysyłanie pieniędzy do domu jest jednak wciąż drogie. Według Remittance Prices Worldwide średnia prowizja za przekaz w III kwartale 2016 roku wyniosła 7,42 proc. wobec 7,68 proc. rok wcześniej i 9,67 proc. na początku 2009 roku. Najmniej na świecie płaci się za przekazy do Azji Południowej (5,41 proc.), jednak są i takie korytarze (łącznie jest ich ponad 360), gdzie wartość opłat (głównie prowizja i przewalutowanie) dochodzi nawet do 20 proc. (Australia-Vanuatu; RPA-Zambia; Singapur-Pakistan; Kanada-Liban).

Opłaty zależne są od wartości przekazywanej kwoty – im ta ostatnia wyższa, tym prowizje niższe. Takie rozwiązanie ogranicza jednak albo wręcz blokuje wysyłanie niższych sum (poniżej 100 dol.). Banki są konkurencyjne w przypadku znacznie wyższych kwot. Nic dziwnego, że ONZ wzywa do znacznego obniżenia kosztów transferów. Proces ten jednak się już zaczął za sprawą sił rynkowych i pojawienia się cyfrowych technologii w sektorze.

Mimo że możliwości przekazów za pomocą technologii mobilnych są dostępne, a większość migrantów może się wykazać posiadaniem smartfona lub dostępem do niego, transfery online rosną zaledwie w tempie 1-2 proc. rocznie. Oznacza to od 3 do 10 razy wyższy koszt przelewu dla osób posługujących się wciąż gotówką. Takie podejście, szczególnie w przypadku nieubankowionych migrantów, preferuje tradycyjnych graczy, w tym największego – Western Union ze 150-letnią tradycją i 15-proc. udziałem w rynku, który dysponuje siecią pół miliona agentów w 200 krajach świata. Takie podejście kreuje też jednak wyższe koszty – prowizja agenta, nieruchomości, regulacje, bezpieczeństwo.

Relatywnie niskie są koszty usług bankowych – nie przekraczające 0,1 proc. przychodu firmy. Dlatego operatorzy technologiczni oferujący wyłącznie transfery online – Transferwise, Transfast, CurrencyFair, WorldRemit i polski start-up Azimo – mogą obciążać klientów opłatami na poziomie 0,6-4 proc. Nie realizują jednak zleceń w drogich i egzotycznych korytarzach płatniczych, bo w większości opierają się również na tradycyjnych przekazach bankowych (z rachunku na rachunek), zastępując sieć agentów mobilną aplikacją. To daje duże oszczędności klientom – w Wielkiej Brytanii nawet 900 mln funtów rocznie.

Mobilne transfery pieniężne przez niektóre społeczności są uznawane za bardziej bezpieczne, bo pieniądze pochodzą często z nieoficjalnych zarobków, mają być chronione przed fiskusem i zakusami grup przestępczych – dotyczy np. to chińskiej diaspory w Nowym Jorku. Rozwiązania mobilne ma jednak również już od 2007 roku Western Union, proponując w niektórych korytarzach stawki opłat niższe niż fintechy, a jego przychody w kanale mobilnym w czwartym kwartale zeszłego roku wzrosły aż o 27 proc.

Podobne modele biznesowe mają pozostali gracze z czołowej czwórki – sieć agentów, cyfrowe aplikacje, transfer na konto, punkt pocztowy lub dostawę poprzez kuriera. Z tradycyjnych graczy najwyższy udział kanału mobilnego (ok. 60 proc. przekazów) ma Xoom specjalizujący się w transferach z rynku północnoamerykańskiego, współpracujący m.in. z afrykańskim operatorem płatności mobilnych M-Pesa. W całym jednak sektorze segment mobilny obsługuje zaledwie 7-8 proc. transferów.

Pojawienie się graczy technologicznych zdynamizowało rynek transgranicznych transferów pieniężnych, a wojna na prowizje zaostrzyła się. Spłaszczenie różnic w opłatach między poszczególnymi graczami zniechęcać będzie klientów do zmiany operatora płatności. Całkowity wolumen transakcji będzie rósł – według przewidywań – w roku 2025 do 750 mld dol., ale odbędzie się to kosztem dużego spadku przychodów – z 35 mld dol. w roku 2015 do 20 mld dol. w 2025 roku.

Szybki wzrost obrotów fintechów może być wątpliwy. Niemal wszyscy gracze dysponują cyfrowymi możliwościami dokonywania transakcji, choć klienci ciągle preferują gotówkę, a tradycyjni gracze mają silne marki. Dodatkowo wzbudzają oni większe zaufanie nadzorów finansowych w zakresie procedur compliance, przeciwdziałania praniu brudnych pieniędzy i finansowaniu terroryzmu.

Modele biznesowe w sektorze mogą się jednak zmienić, głównie za sprawą zastosowania technologii blockchain (DLT). Kilkanaście startup-ów realizuje już przekazy za jej pomocą, ale ich wolumeny ledwie przekraczają 10 mln dol. rocznie. Korytarzem o największym udziale transferów via blockchain (20 proc.) jest relacja Korea Południowa – Filipiny. To jednak na razie tylko 2 mln dol. miesięcznie. Blockchain, choć to ciągle niestabilna technologia, umożliwia jednak dokonywanie przelewów natychmiastowych, jeszcze drastyczniej obniża ich koszty, bo odbywać się może bez pośrednictwa banków.

Ale banki również mogą rozwinąć i wykorzystać tę technologię. Grupa kilku banków, w tym Santander, Unicredit i szwedzki SEB wraz z mająca licencję amerykańskiego nadzoru firmą Ripple ogłosiły sukces w przesyłaniu aktywów za pomocą technologii DLT. W tym celu wykorzystano cyfrową walutę XRP, a przekaz przebiegł natychmiastowo zamiast standardowych bankowych trzech dni. Podobne przedsięwzięcie rozpoczął NBD bank z emiratów arabskich wraz z indyjskim bankiem ICIC. Niewykluczone więc, że na podzielonym wydawałoby się rynku pierwsze skrzypce będą chciały grać banki. Przynajmniej niektóre.

Tym i innym graczom w sektorze wyrasta jednak niespodziewany konkurent – to Ant Financial, finansowa spółka chińskiego Alibaby, posiadająca 450 mln klientów, która ogłosiła właśnie zamiar przejęcia za 880 mln dol. MoneyGram z Dallas – trzeciego gracza w branży. Biorąc to wszystko pod uwagę, bez dużego ryzyka można stwierdzić, że za 2-3 lata będzie ona wyglądać zupełnie inaczej.

Otwarta licencja


Tagi