Trzymam kciuki za Obamę

Mam nadzieję, że w Davos propozycje prezydenta USA Baracka Obamy, dotyczące podziału „banków za dużych, by upaść” oraz zwiększenia kontroli instytucji finansowych, znajdą akceptację u większości ekonomistów i szefów państw. Amerykanie nie wprowadzą żadnych rozwiązań bez uzyskania wspólnej akceptacji państw grupy G20. W obawie przed ucieczką biznesu na inne rynki; choć to strachy na lachy.
Trzymam kciuki za Obamę

Copyright by PAP/Tomasz Gzell/

Tegoroczny szczyt ekonomiczno-gospodarczy w Davos zdominuje dyskusja na temat nowych regulacji rynków finansowych oraz roli międzynarodowych organizacji, takich jak MFW czy Bank Światowy. Czyli debata o tym, co należy zrobić, by nie doszło w przyszłości do kryzysu podobnego obecnemu. No właśnie – co trzeba zrobić?

W Davos dyskusja będzie miała charakter nieformalny. Politycy i ekonomiści nakreślą tylko największe problemy, z jakimi borykają się obecnie państwa i regiony, oraz zaproponują kierunki, w jakich ich zdaniem powinny iść nowe uregulowania. Decyzje natomiast zapadać będą w Komisji Europejskiej, na szczycie Unii Europejskiej czy podczas spotkań grupy G20.

Na pewno największym wyzwaniem, jakie obecnie stoi przed światem, jest określenie nowej roli Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. A także zwiększenie wpływu na te organizacje nowych mocarstw gospodarczych – Chin, Indii, Brazylii i Rosji. MFW i BŚ powstały po drugiej wojnie w wyniku konferencji w Bretton Woods. Największe wówczas państwa świata do dziś mają największy wpływ na działalność tych instytucji – upraszczając, decydują, jakim krajom i w jakiej formie przyznać pomoc finansową. Jednak przez ponad 60 lat, jakie upłynęły od rozpoczęcia działalności tych organizacji, szczególnie  Chiny i Indie oraz Rosja i Brazylia znacznie poprawiły swoją pozycję na arenie międzynarodowej i zwiększyły wpływy na rynki finansowe. Stąd też oczekują, że ich głos w MFW będzie równy głosowi USA czy Japonii.

Czego dokładnie chcą Chiny, Brazylia, Rosja i Indie?

Uważają, że powinny mieć wpływ na to, jak funkcjonują te organizacje, komu, na co i na jakich warunkach udzielają pożyczek. Chcą reformy dotychczasowego systemu walutowego i reformy wewnętrznej struktury tych organizacji, w tym dostępu obywateli państw rozwijających się do organów funduszu i jego pracowników. Chcą, by preferowane były rynki z ich strefy wpływów lub ekspansji gospodarczej. Obecnie MFW i BŚ reprezentują przede wszystkim interesy państw G20, a w zasadzie jego twardego jądra, jakim są państwa z tzw. Grupy G7. Można spodziewać się twardych negocjacji, bo grupa państw G7 wcale nie chce utracić swoich wpływów i zrobić miejsca dla nowych mocarstw.

Czyli w najbliższych latach może dojść do sytuacji, gdy USA np. będą chciały przekonać MFW do inwestycji na Bliskim Wschodzie, a Chiny do lokowania kapitału w Afryce Zachodniej? Dojdzie do starcia dwóch mocarstw.

Do tego oba państwa będą podejmowały decyzje, na jakich warunkach te pożyczki zostaną udzielone. A inne kraje, być może te, które teraz są w gronie państw pierwszoplanowych, będą musiały określić się po którejś ze stron.

Od kilku lat działalność międzynarodowych instytucji finansowych poddawana jest krytyce. Miażdżący atak na MFW z keynesowskich pozycji przypuścił Joseph Stiglitz, laureat ekonomicznego Nobla. Za to, że Fundusz patrzy na światową gospodarkę oczami międzynarodowej finansjery i wymusza na państwach uzależnionych od pomocy działania nie zawsze dla nich korzystne.

I zgadzam się z tą krytyką, bo gdyby te organizacje skutecznie monitorowały ryzyka poszczególnych rynków, kryzys by nas nie zaskoczył. Ale być może kraje, mające największy wpływ na działalność MFW i BŚ, chciały właśnie, by te organizacje swoją uwagę koncentrowały na państwach biednych i rozwijających się, zostawiając swobodę działania krajom lub regionom bogatym. Jak krótkowzroczne było to działanie, najdobitniej pokazuje przykład Islandii. Obnaża on również słabości nadzorów krajowych i MFW, nierzetelność agencji ratingowych i firm doradczych. A także iluzję solidarności wspólnot europejskich. Islandia jest najlepszym przykładem problemów, jakie zdemaskował kryzys i z jakimi będziemy musieli się teraz uporać.

Najbardziej spektakularnym przykładem.

Na pewno. Przed kryzysem PKB Islandii wynosił 8,5 mld euro, a aktywa systemu bankowego przeszło 110 mld euro – czyli były blisko 12 razy większe. Rynek był silnie skoncentrowany i podzielony pomiędzy trzy instytucje finansowe. Te spółki gros swojej działalności prowadziły poza macierzystym rynkiem, bo był dla nich za mały; Islandia ma tylko 320 tys. mieszkańców. Przejmowały więc banki i instytucje finansowe w Wielkiej Brytanii, Holandii i otwierały oddziały głównie w Europie Zachodniej, co doradziły im agencje ratingowe i firmy doradcze celem dywersyfikacji ryzyka ich ponad niarę rozdętych aktywów. Jeszcze na miesiąc przed wybuchem światowego kryzysu i załamaniem się islandzkich instytucji finansowych pracę zakończyła misja MFW, która dokonywała oceny jakości działającej poza bankiem centralnym Komisji Nadzoru Finansowego w ramach modnego w Europie modelu nadzoru zaczerpniętego z Wielkiej Brytanii oraz istniejących systemów bezpieczeństwa rynku finansowego i wystawiła dobrą opinię na temat stosowanych standardów. To wzmocniło zaufanie innych instytucji finansowych do tych banków, które chętnie pożyczały im pieniądze. Ów zamek z piasku runął kilkadziesiąt dni później. Kiedy rozpoczął się kryzys i rynek międzybankowy zamarł, islandzkie banki przestały obsługiwać swoje zobowiązania, bo nie miały skąd pożyczać pieniędzy, nie mogły także klientom oddać zdeponowanych pieniędzy, bo wydały je na kredyty i inne inwestycje.

Wywołało to panikę wśród klientów, którzy wyciągnęli rękę do instytucji gwarantujących depozyty.

I okazało się, że nie dość, że w funduszu gwarancyjnym jest zbyt mało pieniędzy na wypłatę depozytów gwarantowanych, to nawet państwo nie dysponuje takimi funduszami. A bank centralny jako pożyczkodawca ostatniej instancji nie jest w stanie wypełnić swej misji, bo także nie dysponuje wystarczającymi środkami. Wielka Brytania, by ratować swoich obywateli i swoje samorządy, które masowo lokowały w nich swoje środki, natychmiast zablokowała aktywa islandzkich banków, korzystając z ustawy o zwalczaniu terroryzmu. To spowodowało awanturę polityczną, bo niektóre z państw były zaskoczone takim traktowaniem państwa działającego w ramach europejskiej strefy ekonomicznej (EEA). Holendrzy także zamrozili aktywa tych banków, by ratować depozyty swoich klientów. Ostatecznie Islandia dostała pożyczkę od MFW i państw skandynawskich na ratowanie systemu bankowego i stabilności ekonomicznej państwa, niemniej o zasadach rozliczeń finansowych z Wielką Brytanią i Holandią mają decydować obywatele w referendum. Tak więc kraj, mający przed kryzysem nadwyżkę budżetową, teraz będzie spłacał długi być może nawet przez najbliższych 20 lat.

Ale co udowodnił ten przykład?

Ano kilka rzeczy.

Że standardy wspólnego rynku w Europie wymagają jeszcze zmian, że umowy umowami, a jak dochodzi do poważnego zagrożenia, to i tak każdy rząd dba tylko o swój rynek.

MFW nie był w stanie wiarygodnie ocenić kondycji państw, regulacji nadzorczych ani efektywności nadzoru nad danymi rynkami.

Istnienie konfliktu interesów pomiędzy agencjami ratingowymi i ich zleceniodawcami a inwestorami.

Że kontrola międzynarodowych instytucji nad gospodarkami, regionami i ponadnarodowymi instytucjami finansowymi jest za słaba.

Pokazał też ku przestrodze polityków, że kryzys doprowadził do upadku rządu i wcześniejszych wyborów, do zmiany prezesa banku centralnego, do zmian kierownictwa nadzoru i jego reorganizacji.

Dzisiaj wszyscy wzmacniają banki centralne, a nadzory przenoszą z powrotem do banków centralnych.

I dlatego teraz tęgie głowy zastanawiają się, jak naprawić to wszystko, do czego często w poprzednich latach sami przykładali rękę.

Propozycje nowych regulacji przedstawił w połowie stycznia prezydent USA Barack Obama. Będą rozważane podczas szczytu w Davos.

Propozycje Obamy budzą wiele emocji, ponieważ dla rynków finansowych oznaczają rewolucję. Prezydent USA chce ograniczenia skali działania największych instytucji finansowych. Uważa, że powinny one oddzielić działalność detaliczną od inwestycyjnej. Argumentuje, że nie mogą one zbierać depozytów od ludności, a następnie inwestować ich w różnego typu funduszach, które nie podlegają żadnej kontroli i żadnym regulacjom. Przy okazji zostałyby wyeliminowane instytucje zbyt duże, żeby upaść, czego chcą wściekli podatnicy obciążeni kosztami kryzysu z USA i z Europy. Wielu ekonomistów zwraca uwagę na to, że w przyszłości nie powinno więcej dochodzić do sytuacji, kiedy niewypłacalność jakiegoś banku doprowadza do ruiny cały kraj.

Instytucje finansowe burzą się na te propozycje, uważając, że ich realizacja pociągnie za sobą zbyt wysokie koszty, za które w ostatecznym rozrachunku i tak zapłacą klienci. W dodatku spadnie ich konkurencyjność. Warto zauważyć, że reakcją na samą tylko informację o ewentualnych regulacjach było wycofywanie się inwestorów z akcji wielkich instytucji finansowych. Kalkulacja była prosta: jeśli działalność tych spółek zostanie ograniczona, to znacznie stracą one na wartości.

Prezydent USA chce ograniczenia poziomu koncentracji instytucji finansowych w rynku. Proponuje, by banki, które np. przekroczą 10 proc. udziału w depozytach klientów objętych systemem gwarancji, nie mogły przyjmować więcej lokat. Ale w Europie może to być trudne do wprowadzenia. W Unii jako poziom istotnej koncentracji rynku przyjmuje się 25 proc. udziału w rynku, a jako monopolistyczny blisko 50 proc. Dlatego w Holandii, Francji czy Hiszpanii działają grupy mające na swych macierzystych rynkach zdecydowanie większe koncentracje niż największe banki w USA. Mało tego, w ostatnich 15 latach przejmując banki na nowych rynkach, jak np. w Europie Środkowej i Wschodniej posiadają na nich często znacznie wyższy udział niż na swoim własnym. Grupy europejskie mają też silny charakter narodowy, i przez to większy wpływ na polityków. Jeśli próbuje się im narzucić ograniczenia, to podnoszą krzyk, że to negatywnie wpłynie na rozwój gospodarki. Politycy zwykle unikają przeciwstawienia się takim argumentom.

Myślę, że Amerykanie nie wprowadzą żadnych rozwiązań bez uzyskania wspólnej akceptacji państw grupy G20. W obawie przed ucieczką biznesu na inne rynki – czym straszą Amerykę globalne instytucje finansowe.

Na ile realne jest to zagrożenie?

To tylko straszenie. Nie ma gdzie się przenieść. Do Europy? Przecież to nierealne, mniejsze państwo nie przejmie od USA ryzyka, jakie niesie za sobą działanie instytucji za dużej, żeby upaść. Przykład Islandii najdobitniej pokazał UE, jakie to może rodzić problemy i jak wówczas zachowują się dzisiejsi partnerzy.

W Davos ma się też odbyć dyskusja na temat potrzeby powołania ogólnoświatowej organizacji nadzorczej, która skontrolowałaby, czy instytucje finansowe rozliczyły się z otrzymanej pomocy finansowej. Więcej – forum będzie rozważać powołanie ponadnarodowej instytucji, która kontrolowałaby i analizowała rzeczywiste deficyty budżetowe państw, bo dzisiaj to one stają się źródłem nowego zagrożenia dla stabilności.

Rozumiem, że problem nie dotyczy Europy, bo mamy nasz europejski urząd statystyczny, który gromadzi informacje o deficytach państw UE.

Ale trzeba zwiększyć jego uprawnienia w zakresie egzekwowania rzetelnej informacji od poszczególnych krajów. W UE mamy cały szereg państw o bardzo wysokim deficycie, ze wszystkim problemami z tym związanymi – najlepszym przykładem jest tu Grecja. Na świecie rośnie świadomość, że takich krajów jak Grecja jest znacznie więcej. Stąd pomysł instytucji, która nie tylko będzie zbierała od państw informacje na temat deficytów, ale je analizowała i przedstawiała rynkowi rzetelne informacje na temat kondycji państw i ich czołowych instytucji finansowych, co będzie miało charakter prewencyjny. Do tej pory taką rolę pełniły właśnie MFW i Bank Światowy. Teraz trzeba albo wzmocnić i przeprofilować te organizacje, albo powołać nową. Byłaby ona uzupełnieniem Rady ds. Ryzyka Systemowego, która ma powstać przy EBC i też analizować  poziom ryzyka systemowego, w tym instytucji finansowych oraz państw europejskich.

Część ekonomistów jest zdania, że powinien też powstać światowy bank centralny. Podczas szczytu w Davos będą o tym mówili przedstawiciele MFW i BŚ, którzy chcą uzyskać większą kontrolę nad polityką finansową poszczególnych krajów. Wzorem ma być Europejski Bank Centralny. Jak Pan ocenia ten pomysł?

Jest zbyt daleko idący i podobnie nierealny, jak propozycja szybkiego zastąpienia dolara jako waluty rezerwowej. Dzisiaj to w dolarze rozliczane jest dwie trzecie obrotów handlowych.

Proszę spojrzeć na EBC, który miałby być wzorem dla światowego banku centralnego. Odpowiada za politykę pieniężną strefy euro, ale polityka fiskalna jest prowadzona na poziomie państw narodowych. Budżet unijny to zaledwie niecałe 1,5 proc. łącznych budżetów narodowych. Działania EBC nie są więc zintegrowane z polityką fiskalną poszczególnych państw jak to ma miejsce w państwach federalnych, np. USA.

Nie sądzę, by powoływanie światowego banku centralnego miało jakiś sens. Dzisiaj MFW dysponuje własną jednostką rozrachunkową, jaką jest SDR  (Special Drawing Rights), która oparta jest na koszyku głównych walut, a mimo to nie jest w stanie zastąpić dolara. Mamy teraz ważniejsze spraw, powinniśmy skoncentrować się przede wszystkim na zwiększeniu kontroli nad rynkami finansowymi, wprowadzeniu skutecznego nadzoru nad deficytami budżetowymi poszczególnych państw i generalnie na budowaniu lepszych standardów przejrzystości rynków finansowych.

Czy nie obawia się Pan sytuacji, że powstanie tyle regulacji i tylu regulatorów, że już nikt niczego nie będzie pilnował?

Niektórym się wydaje, że jak natworzy się regulacji, to będzie bezpieczniej. Wcale nie będzie bezpieczniej. Później przez kilka lat pod presją rynków te regulacje będą likwidowane. Głównie z tego powodu, że stanowią niepotrzebny koszt. Dlatego uważam, że ważna jest nie liczba regulacji, ale ich jakość i jakość nadzoru nad ich przestrzeganiem. Powinny być oparte na pewnym konserwatyzmie, jeżeli chodzi o sposób prowadzenia biznesu, jego regulowania i nadzorowania. To, co się działo w ciągu ostatnich 15 lat, było wszystkim tym, co zaprzeczało tym trzem zasadom. Wmawiano, że bank to taka sama instytucja jak każda inna i powinna oferować produkty na zasadach supermarketu. Z takim przekonaniem  nadzór bankowy pod moim kierownictwem nie zgadzał się i podejmował w poprzednich latach działania, aby nasz system bankowy zabezpieczyć. To, że dzisiaj nie ponosimy kosztów niewypłacalności naszych banków, wskazuję jako największą wartość transformacji polskiego sektora bankowego. Przekonaliśmy się, że bank to jednak nie sklep;  jak pada market nawet największy, to się go nie ratuje środkami podatników tak jak banki.

Zacierano także różnice pomiędzy działalnością bankową a inwestycyjną. Nie może być tak, że ja mam licencję na bank, zbieram depozyty ludności, po czym przenoszę je do instytucji nieregulowanych, jakimi są wszelkiego typu fundusze wysokiego ryzyka, które nie publikują informacji ani o zasadach swojego inwestowania, ani o wynikach. Z przykładu ofiar funduszy Madoffa, jakimi stało się szereg wiodących europejskich banków, trzeba wyciągać wnioski.

Trzeba się będzie także zastanowić nad zasadami finansowania rynku nieruchomości. W USA oparty on był na dwóch agencjach de facto rządowych. Wszyscy zakładali, że jeśli klienci będą mieli problemy finansowe, to kredyt spłacą za nich te agencje, a jeśli nie, to rząd. Jak widać dzisiaj ich strategia była racjonalna. W Europie natomiast w ostatnich latach wzorem USA finansowano ryzyko związane z rynkiem nieruchomości z krótkich pieniędzy z depozytów albo rynku międzybankowego i przez sekurytyzację. I USA, i kraje Europy mają z tego powodu problemy, i tu także trzeba powrotu do konserwatywnych zasad.

Wydzielenia z banków detalicznych części hipotecznych?

Tak, i opowiadam się za powrotem do finansowania rynku nieruchomości w dużej skali przez emisję listów zastawnych opartych na konserwatywnych standardach kredytowych, a nie z krótkich depozytów ludności. Alternatywą uzupełniającą powinien być system systematycznego oszczędzania oparty na systemie kas budowlano-mieszkaniowych.

W Polsce były trzy banki hipoteczne finansujące działalność emisją listów zastawnych. Ich oferta była mało konkurencyjna, więc ich działalność wygaszono.

Bo w Polsce właścicielami banków są głównie europejskie instytucje finansowe. Z UE przyszła moda na udzielanie długoterminowych kredytów hipotecznych z pieniędzy pozyskanych z krótkich depozytów i rynku międzybankowego. Znacznie obniżało to cenę takiego finansowania i zwiększało sprzedaż i krótkoterminowe zyski. Doszło do tego, że do realizacji tego celu oferowano masowo kredyty w walucie obcej mimo braku takiej oferty z ich strony na ich macierzystych rynkach. Niestety do takiej polityki przyłączały się również banki z kapitałem czysto polskim, w tym i państwowym. Kryzys obnażył wszelkie niebezpieczeństwa związane z prowadzoną w ten sposób działalnością. Dlatego teraz rozpoczyna się kolejna dyskusja o zmianie sposobów finansowania budownictwa. Niewykluczone, że w UE zapadanie decyzja o wydzieleniu działalności hipotecznej, podobnie jak inwestycyjnej z działalności komercyjnej. Albo o ograniczeniu zaangażowania banków detalicznych w kredyty hipoteczne, np. poprzez takie wymogi regulacyjne, że banki same będą wolały tę działalność wydzielić.

Analiza przyczyn kryzysu wskazuje, że propozycje Baracka Obamy są zasadne, w pełni się z nimi zgadzam. Inaczej grozi nam to, że wszystko wróci do stanu, który był źródłem kryzysu. Mam świadomość, jaki będzie opór ze strony przedstawicieli największych na świecie instytucji finansowych, dlatego trzymam kciuki za ekonomistów popierających projekt prezydenta USA. Mam nadzieję, że ich głos w Davos będzie na tyle głośny, że zaowocuje w kolejnych miesiącach realnymi projektami rozwiązań, które ograniczą ryzyko kolejnego kryzysu, a którego koszty mogłyby być już nie do uniesienia przez wszystkich .

Rozmawiała: Beata Tomaszkiewicz

Prezentowane w wywiadzie opinie są prywatnymi poglądami Pana Wojciecha Kwaśniaka

 

 

 

Copyright by PAP/Tomasz Gzell/

Tagi


Artykuły powiązane

Ewolucja w podejściu MFW do kontroli przepływów kapitału

Kategoria: VoxEU
Po kryzysie azjatyckim MFW rewiduje swoje poglądy na temat polityki zarządzania zmiennymi przepływami kapitału. Fundusz uznaje obecnie, że może istnieć potrzeba prewencyjnego wykorzystania kontroli przepływu kapitału.
Ewolucja w podejściu MFW do kontroli przepływów kapitału