Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

W wojnach walutowwych trudno złapać winowajców za rękę

Termin „wojny walutowe” to chwytliwe określenie „dewaluacji konkurencyjnej”. Oczekuje się, że na skutek ostrego spadku wartości jena w ciągu ostatnich sześciu miesięcy — w efekcie działania monetarnej części japońskich starań o rozruszanie gospodarki — kwestia ta zajmie poczesne miejsce w programie zbliżającego się szczytu G8 w Irlandii Północnej. Czy jednak powinna?
W wojnach walutowwych trudno złapać winowajców za rękę

Chyba nie ma się czego bać (CC By NC duncan)

Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego, konkurencyjna dewaluacja występuje, gdy jakieś kraje „manipulują kursem walutowym… żeby uzyskać nieuczciwą przewagę konkurencyjną nad innymi członkami [funduszu]… ”. Ten kluczowy punkt często bywa jednak pomijany, zwłaszcza, gdy termin „wojny walutowe” jest używany w odniesieniu do ekspansji monetarnej, jaką w ostatnich latach stosują Rezerwa Federalna, Bank Japonii i inne banki centralne.

Oddziaływanie stymulacji monetarnej na bilans handlowy kraju — a zatem i na popyt na dobra, pochodzące od jego partnerów handlowych — jest niejednoznaczne. Wprawdzie reakcja kursu walutowego na tę stymulację wywołuje efekt w postaci zmiany kierunku wydatków, ale przeciwdziała mu efekt zwiększenia wydatków, powodowany samą ekspansją. A przywrócenie wzrostu dochodu oznacza więcej importu z innych krajów.

Termin „wojny walutowe” trafnie opisuje natomiast sytuację, gdy podejmowana przez jakiś kraj interwencja na rzecz obniżenia wartości waluty stanowi przemyślany zabieg w celu wsparcia bilansu handlowego. Jednak władze poszczególnych państw zawsze będą (i powinny) stosować politykę gospodarczą, leżącą przede wszystkim w interesie ich krajów. Współpraca międzynarodowa może być owocna: nie ma jednak sensu do niej dążyć, jeśli charakter efektów ubocznych nie jest dla wszystkich stosunkowo jasny. Wszyscy się na przykład zgadzają, co do tego, że uboczne efekty zanieczyszczeń czy ceł, to niekorzystne — nie zaś pozytywne — czynniki zewnętrzne. W przypadku polityki pieniężnej nie jest to już tak oczywiste.

Na przykład jeśli w Stanach Zjednoczonych bezrobocie jest wysokie, a inflacja — niska, Fed naturalnie złagodzi politykę pieniężną, przede wszystkim poprzez niskie stopy procentowe. Jeśli Brazylii grozi przegrzanie gospodarki, jej bank centralny naturalnie zaostrzy politykę pieniężną, głównie za pomocą wyższych stóp procentowych. Jest również naturalne, że w efekcie tych decyzji z północy na południe popłynie kapitał, powodując umocnienie brazylijskiego reala wobec dolara. Na tym polega urok płynnych kursów walutowych: obydwa kraje mogą wybrać właściwe dla siebie rozwiązania.

Założywszy, że te dwa kraje znajdują się w różnych fazach cyklu koniunkturalnego, takie ruchy kursów walutowych sygnalizują, że międzynarodowy system ekonomiczny działa właściwie. Choć (przy innych założeniach niezmienionych) silny real pomoże eksporterom amerykańskim i zaszkodzi brazylijskim, takich „ofiar wojny” nie uznaje się nawet za zniszczenia: jest to dokładnie ten efekt, jaki zamierzano osiągnąć. Skoro cel stanowi pobudzenie popytu na towary z USA i zduszenie popytu na dobra brazylijskie, to czyż w tym procesie nie powinni uczestniczyć — oprócz budownictwa i innych sektorów, wrażliwych na stopy procentowe wskutek ich oddziaływania na popyt krajowy — również eksporterzy z obydwu krajów?

Poważniejszy dylemat pojawia się w sytuacji, gdy jeden z tych krajów dąży do stałego kursu walutowego, czy nawet go usztywnia. W późnych latach 80. XX wieku i na początku lat 90. na takie rozwiązanie zdecydowało się wiele rządów w Ameryce Łacińskiej, chcąc tą drogą zlikwidować inflację. Taki kraj niekoniecznie będzie chciał już przy pierwszej oznace kłopotów odrzucać sprawdzony reżim kursowy. Kontrola kapitałowa oraz neutralizacja ruchów rezerw walutowych (tzw. sterylizacja) może pomóc odsunąć korektę w czasie, jednak uporczywy przepływ kapitałów w jednym kierunku zmusi w końcu kraj, stosujący sztywny kurs walutowy, do korekty albo samego kursu, albo podaży pieniądza.

Prawdą jest, ze w ostatnich latach liczne kraje preferowały słabszą swoją walutę, widząc w tym sposób na poprawienie swojego bilansu handlowego. Prawdą jest również, że — z definicji — nie wszyscy mogą dokonywać deprecjacji waluty i poprawy bilansu w tym samym czasie. Niekoniecznie oznacza do jednak, że wprowadzające deprecjację kraje winne są pogwałcenia jakichś umów czy norm, zwłaszcza jeśli utrzymały one obowiązujący wcześniej reżim kursowy.

Nieskoordynowana ekspansja monetarna nie musi też prowadzić do gorszego stanu równowagi na świecie. Barry Eichengreen i Jeffrey Sachs przekonująco dowiedli tego w odniesieniu do lat 30. XX wieku (podważając powszechną opinię o konkurencyjnej dewaluacji typu „zubożenie sąsiada”). Wykazali, że dokonując dewaluacji w stosunku do złota wszystkie kraje nie mogły jednocześnie poprawić swojego bilansu handlowego, udało się im podbić cenę złota, zwiększając tym samym realną wartość globalnej podaży pieniądza — a tego właśnie potrzebował pogrążony w recesji świat.

To samo podejście ma zastosowanie dzisiaj. Minister finansów Brazylii, Guido Mantega, ukuł określenie „wojny walutowe” w odpowiedzi na amerykańskie starania o włączenie Brazylii i innych konkurentów Chin do kampanii na rzecz umocnienia chińskiego renminbi. Oskarżenia pod adresem USA są jednak szczególnie źle umiejscowione.

Amerykańska ekspansja monetarna przyczyniała się bowiem do ekspansji monetarnej w skali globalnej zwykle w tym czasie, kiedy akurat było to potrzebne. Władze USA nie interweniowały, ani nie wypowiadały się w sposób, powodujący obniżenie kursu dolara, a gdy Fed decydował się na zastosowanie polityki złagodzenia ilościowego, za cel nie stawiał sobie deprecjacji waluty.

Japonię trochę łatwiej uznać za „walutowego wojownika”, gdyż członkowie gabinetu Shinzo Abe byli początkowo na tyle niemądrzy, że wspominali o deprecjacji jena, jako o wyraźnym celu.

Chiny zaliczają się do tej grupy pod jednym istotnym względem: w okresie od 2004 do 2009 r. renminbi był według większości miar znacznie niedowartościowany (teraz nieco mniej). Kraje mają jednak prawo decydować się na wybór sztywnego kursu. Utrzymywanie istniejącego reżimu kursowego — a tak właśnie postępują Chiny — nie wydaje się specjalną „manipulacją”.

To prawda, że wzmocnienie renminbi prawdopodobnie leżało w interesie Chin. Z punktu widzenia zaniepokojonych nierównowagą bilansu rozrachunków bieżących rozsądna wydawała się wysuwana już od 2004 r. propozycja, żeby Chiny — na przykład w zamian za uporządkowanie budżetu przez USA — dobrowolnie dopuściły do pewnej aprecjacji swojej waluty. To jednak co innego, niż oskarżanie Pekinu o pogwałcenie międzynarodowych norm i przepisów i grożenie mu odwetem (na przykład przez nałożenie ceł, co stanowi pogwałcenie przepisów międzynarodowych).

Parę krajów, oskarżanych o uczestnictwo w wojnie walutowej, przeprowadziło w ostatnich latach dyskretną dewaluację, albo zmieniło reżim kursowy w celu osłabienia swojej waluty. Tego właśnie typu przemyślane zmiany przywodzą na myśl określenie takie, jak „manipulacja”. Przypadek Szwajcarii najbardziej chyba do niego pasuje. Ale frank jest tak mocny — nawet przy nowym, kursie ustalonym we wrześniu 2011 r. — że nikt nie może oskarżyć Szwajcarskiego Banku Narodowego o nieuczciwie niedowartościowanie waluty.

Na świecie jest już dosyć poważnych sporów. Nie trzeba wynajdować nowych.©Project Syndicate, 2013

www.project-syndicate.org

Chyba nie ma się czego bać (CC By NC duncan)

Tagi


Artykuły powiązane

Wojna w Ukrainie i ekonomia

Kategoria: Trendy gospodarcze
Rozważania nad agresją rosyjską w Ukrainie pokazują, jak interdyscyplinarnym zagadnieniem jest wojna i jak wielkie są ograniczenia nauk ekonomicznych, gdyby zechciały samodzielnie, autarkicznie analizować wojnę.
Wojna w Ukrainie i ekonomia

Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Cudowne recepty na pokój nie istnieją, ale odnaleźć można lepsze i gorsze rozwiązania. Historia gospodarcza przestrzega nas przed pochopnym rozpętywaniem wojny ekonomicznej – która może nie tylko nie zapobiec eskalacji militarnej, ale nawet ją pogłębić.
Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?