Na kursie kolizyjnym

Waszyngton żąda od Chin aprecjacji juana i zaprzestania dyskryminacji amerykańskich firm, grożąc karnymi cłami na chińskie towary. Pekin twierdzi, że amerykańscy politycy podgrzewają polityczną atmosferę, aby odwrócić uwagę wyborców od rosnącego bezrobocia i zadłużenia. Czy grozi nam chińsko-amerykańska wojna handlowa?
Na kursie kolizyjnym

Copyright by AG

Dwa dni temu liderzy pięciu państw G20 – premierzy Kanady i Wielkiej Brytanii, prezydenci Korei Południowej, Francji i USA – w liście do pozostałych państw grupy upomnieli się o rynkowe kursy wymiany walut i koordynację działań antykryzysowych. Choć nie doszło do wskazania palcem Chin, oczywisty jest ton upomnienia pod adresem drugiej co do wielkości światowej gospodarki.

Wymiana politycznych salw w utarczce pomiędzy USA a Chinami potrwa przynajmniej do 15 kwietnia, tego bowiem dnia Departament Skarbu rządu USA wyda raport, w którym oceni, jakie państwa „manipulują kursem swej waluty w stosunku do dolara amerykańskiego, aby zapobiec efektywnemu wyrównaniu bilansu płatniczego lub zyskać nieuczciwą przewagę konkurencyjną w handlu międzynarodowym”. Takie raporty wydawane są w USA dwa razy w roku, jednak dotąd nie doszło do formalnego oskarżenia w nich Chin o protekcjonizm. Od początku tego roku mnożą się sygnały wskazujące, że tym razem może być inaczej.

W lutym prezydent Obama stwierdził, że chińska waluta utrzymywana jest na sztucznie zaniżonym kursie i zadeklarował, że zamierza doprowadzić do tego, żeby „cena naszych towarów nie była sztucznie zawyżana, a cena ich towarów sztucznie zaniżana”. W połowie marca 14 senatorów z obu partii zaproponowało nową legislację, która – jeśliby przeszła – doprowadziłaby do zaostrzenia amerykańskiej polityki wobec krajów „manipulujących swoją walutą”, m.in. zmuszając rząd do wprowadzenia cła na chiński import. Jednocześnie 130 kongresmenów w liście do sekretarza skarbu Timothy Geithnera i sekretarza handlu Gary’ego Locke wezwało do napiętnowanie Chin jako „manipulatora walutowego”, który „nieuczciwie wspiera swój eksport i utrudnia import z zagranicy”. Także noblista Paul Krugman wezwał Departament Skarbu, aby ten wreszcie „przestał kręcić”.

Faktycznie – Departament Skarbu może „przestać kręcić”, choćby dlatego, że pozycja jego szefa jest ostatnio słaba. Media i opozycja uważają, że Timothy Geithner – były szef nowojorskiego oddziału Fed – zaniedbaniem nadzoru przyczynił się do upadku Lehman Brothers w 2008 roku, zaś jako sekretarz skarbu zbyt hojnie wspierał w zeszłym roku wielkie instytucje finansowe, m.in. ubezpieczyciela AIG, który publiczną pomoc wykorzystał m.in. na sfinansowanie premii dla prezesów.

Amerykanie zarzucają Chinom protekcjonizm, krytykują chińskie władze za utrudnianie działań amerykańskich firm, takich jak Google, który nie chcąc cenzurować chińskich internautów przeniósł swą działalność do Hongkongu, zarzucają Pekinowi blokowanie dostępu zagranicznych firm takich jak Visa, Mastercard i American Express do wartego ponad 700 mld dolarów chińskiego rynku kart płatniczych. W ostatnich miesiącach przedmiotem sporu były amerykańskie kurczaki, produkowane w Chinach opony samochodowe i rury stalowe, a także chińskie surowce, na które Pekin nałożył cła wywozowe, wspierając w ten sposób wykorzystujących je chińskich producentów. Kwestia kursu juana jest jednak najbardziej głośna i konfliktogenna.

Najnowsza historia juana

Zgodnie z chińskim prawem yuan może być sprzedawany i nabywany wyłącznie w Chinach, po wyznaczonym przez bank centralny kursie. Poza największymi miastami cudzoziemcy często mają problemy z wymianą waluty. Do niedawna jedynym ratunkiem był w takim wypadku „pan Wang”, który niespecjalnie się z tym kryjąc, wymieniał walutę po kursie dużo korzystniejszym niż w banku, choć często na jego progu – podobnie jak to miało miejsce ćwierć wieku temu w Polsce. Obecnie takie transakcje są ryzykowne z powodu krążącej w obiegu znacznej ilości fałszywych juanów wyprodukowanych w Korei Północnej. Ale to kłopoty turystów. Rządy państw i koncerny interesuje to, na ile swą walutę wycenia bank centralny kraju.

Do 1980 roku juan był mocno przewartościowany (1,5 juana za dolara) jednak kolejne dewaluacje sprowadziły jego wartość do 8,7 juana za dolara w 1994 roku. Jak twierdzą Morris GoldsteinNicholas R. Lardy, autorzy wydanego przez Peterson Institute for International Economics opracowania „The Future of China’s exchange rate policy” kurs z lat 90. odpowiadał z grubsza kursowi rynkowemu. Z grubsza, bo ścisłe powiązanie juana z dolarem powodowało, że chińskiej waluty nie dotknął spadek wartości, jaki był udziałem walut innych krajów regionu w latach 1997-98, podczas kryzysu azjatyckiego. Z kolei gdy dolar słabł na początku tego wieku, osłabiał się także juan.

W połowie 2005 roku Chiny ogłosiły, że odchodzą od parytetu wobec dolara, a kurs renminbi będzie „bardziej elastyczny”. Rzeczywiście – do połowy 2008 r. juan wzmocnił się o ok. 20 procent, jednak  wraz z pierwszymi oznakami światowego kryzysu Narodowy Bank Chin ponownie zakotwiczył go pod osłoną waluty amerykańskiej na utrzymywanym do dziś poziomie niewiele ponad 6,8 juana za dolar. Według wspomnianego opracowania Goldsteina i Lardy’ego już w 2007 r. juan był niedowartościowany w stosunku do dolara o ok. jedną czwartą. Amerykańscy senatorowie powołując się na to samo źródło twierdzą, że dziś różnica może sięgać nawet 40 procent.

Chiński bank centralny pompuje na rynek juany (inflacji przeciwdziałają jedne z najwyższych na świecie rezerwy obowiązkowe banków – 16,5 procent aktywów), aby nie dopuścić do wzrostu kursu swej waluty i w ten sposób wspomóc krajowych eksporterów. Nie rośnie kurs juana, ale za to rosną chińskie rezerwy walutowe, warte już dziś 2,4 biliona USD (faktycznie dolary i amerykańskie papiery wartościowej to ok. 70 procent całej kwoty).

Tym sposobem Chiny – jak to ujmuje noblista Paul Krugman – przyczyniają się do światowego kryzysu, „wysysając” globalny popyt. Dolary (także euro, funty, jeny itd.) zamiast wrócić na rynek, trafiają do bankowego skarbca. Chińska nadwyżka na rachunku obrotów bieżących wzrosła z 68,7 mld dolarów w 2004 r., 160,8 mld w 2005 r., 250 mld w 2006 r., 372 mld w 2007 r. i 426 mld w 2008 r.

Tak, ale nie teraz

Wypowiedzi najwyższych przedstawicieli chińskich władz z ostatnich lat świadczą, że Chiny zdecydowały już o – stopniowym i ograniczonym – przestawieniu gospodarczej „wajchy” z eksportu na konsumpcję  wewnętrzną. Towarzyszyć temu ma zapewne stopniowe wzmacnianie rodzimej waluty. Tyle, że taki proces musi trwać lata, a na dodatek – jak wskazuje w „The New York Times” jeden z najbardziej znanych amerykańskich politologów Charles Kupchan – władze muszą przy tym pokonać opór potężnego lobby eksporterów. Tym bardziej jest to trudne, że – jak twierdzi chiński minister handlu Chen Deming – przeciętny margines zysku w sektorach produkujących na eksport nie przekracza dziś 2 procent, a więc producenci nie są w stanie odpowiedzieć na ewentualną aprecjację juana cięciem marż, jak to czynili przed kryzysem. Goldstein i Lardy twierdzą w swojej pracy, że władze chińskie planują aprecjację juana dopiero wtedy, gdy gospodarka światowa wkroczy na pewną już ścieżkę wzrostu, a stopniowe podrożenie produkcji eksportowej nie zagrozi załamaniem handlu zagranicznego i skokiem bezrobocia.

Tym niemniej coraz więcej chińskich ekonomistów – takich jak profesor Tian Lihiu z Uniwersytetu Pekińskiego – przyznaje, że umocnienie juana byłoby rozwiązaniem najlepszym, ułatwiającym wzrost konsumpcji i wzrost stopy życiowej. Chińska rada polityki pieniężnej (ciało bardziej doradcze niż decyzyjne, jednak z jego opinią liczą się politycy) stwierdziła 30 marca wyraźnie, że rewaluacja krajowej waluty jest nie do uniknięcia. Także prezes Narodowego Banku Chin Zhou Xiaochuan powiedział, że usztywnienie kursu renminbi wobec dolara  było „czasową” odpowiedzią na globalny kryzys finansowy i niedługo się skończy. To jednak było przed wystąpieniami amerykańskich kongresmenów i senatorów, na które odpowiedział premier Wen Jiabao, stwierdzając, że jego kraj „nie ugnie się przed presją, która miałaby zmusić go do aprecjacji waluty” i kolejnymi wystąpieniami chińskich dostojników, oskarżających USA o pogarszanie relacji obu krajów takimi krokami, jak sprzedaż broni Tajwanowi czy spotkanie Baracka Obamy z Dalaj Lamą. Amerykanie odpowiadają na to, przypominając chiński brak współpracy podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze i odmowę wprowadzenia sankcji wobec Iranu.

Czy to wszystko oznacza, że dojdzie do chińsko-amerykańskiej wojny handlowej? Nouriel Roubini przestrzega, że USA i Chiny są „na kursie kolizyjnym”. Znany amerykański ekonomista, traktowany przez rynki jak wyrocznia, odkąd dwa lata temu przewidział wybuch kryzysu, ostrzega, że potencjalne konsekwencje umieszczenia przez USA Chin na liście „walutowych manipulatorów” mogą być bardzo poważne.

Znany chiński ekonomista, profesor Yiping Huang z Uniwersytetu Pekińskiego uważa, że problem nie jest natury ekonomicznej, lecz politycznej, a dla części „amerykańskich polityków Chiny są wygodnym kozłem ofiarnym”  do rzucania oskarżeń o spowodowanie dwucyfrowego bezrobocia w USA. Ekonomista podważa znaczenie kursu chińskiej waluty, przypominając, że nierównowaga w obrotach bieżących obu krajów rosła w latach 2005-2008, choć chińska waluta umocniła się wówczas o ponad 20 procent.

Z kolei chiński minister handlu Chen Deming ostrzegł Amerykanów, że jeśli dojdzie do „wojny handlowej” to najbardziej poszkodowani będą amerykańscy konsumenci i amerykańskie firmy, których inwestycje odpowiedzialne są za prawie 60 proc. chińskiego eksportu. Jednocześnie jednak minister złożył Amerykanom coś w rodzaju zawoalowanej propozycji, przypominając, że rząd amerykański od lat blokuje eksport do Chin produktów wysoko rozwiniętych technologii, takich jak superkomputery najnowszych generacji i satelity. Te ograniczenia zostały wprowadzone po protestach na Placu Tiananmen w 1989 r. i – zdaniem polityka – kosztują „miliardy dolarów rocznie”.

Dwa rozwiązania

Jak więc skończy się ten spór? Wydaje się, że są tu dwa rozwiązania – jedno cudowne, a drugie prawdopodobne. Cudowne rozwiązanie proponuje Paul Krugman, a w ślad za nim tygodnik „The Economist”, przywołując przykład prezydenta Richarda Nixona, który w 1971 roku wprowadził 10- procentowe cła importowe i wstrzymał wymienialność dolara na złoto, aby zmusić partnerów handlowych – wówczas chodziło przede wszystkim o Niemcy – do podwyższenia kursu swej waluty. W tej „cudownej” wersji Chiny – podobnie jak 39 lat temu Europejczycy – po krótkich dąsach rewaluują swą walutę i „żyją długo i szczęśliwie”. Problem w tym, że analogia jest pozorna. Na początku lat 70. mieszkańcy Zachodniej Europy żyli w swego rodzaju protektoracie, chronionym przez amerykański parasol atomowy przed pancernymi zagonami Moskwy. Chiny zaś są dumne, niezależne, coraz bardziej pewne siebie i odliczające – wraz z najpoważniejszymi światowymi ekonomistami – lata dzielące kraj od momentu doścignięcia i przegonienia gospodarki USA.

Świadomość tego mają zapewne amerykańscy politycy, dlatego raczej pójdą drogą zalecaną przez Kupchana, który pisze, że obie strony muszą szybko podjąć kroki niezbędne, by nie doprowadzić do „klasycznej rywalizacji pomiędzy schodzącym z tronu hegemonem i szykującym się do zajęcia jego miejsca pretendentem”.  Kupchan – podobnie jak chińscy ekonomiści – podkreśla, że konfrontacja doprowadzi tylko do usztywnienia postawy Chin, dlatego lepiej rozwiązać spór bardziej subtelnymi środkami polityki zagranicznej, także używając do tego celu nacisku ze strony G20.

Jednego możemy być pewni – niedowartościowanie juana nie będzie trwało wiecznie. Chińska waluta coraz częściej używana jest do rozliczeń transakcji międzynarodowych – m.in. w relacjach z krajami BRIC – zaś chiński bank centralny od paru lat buduje rezerwy złota, przygotowując się do wprowadzenia pełnej wymienialności swej waluty.  Jeśli Stany nie doprowadzą w miarę szybko do zrównoważenia finansów publicznych, to bez trudu można sobie wyobrazić kolejnego chińskiego premiera besztającego za kilka czy kilkanaście lat Amerykanów, którzy żyją na kredyt i świadomie dopuszczają do osłabienia swej waluty, aby „nieuczciwie wspierać swój eksport i utrudniać import z zagranicy”.

Copyright by AG

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Chiny nie zastąpią Rosji handlu z Zachodem

Kategoria: Analizy
Mimo wzrostu wzajemnych obrotów handlowych, podpisywania umów na nowe projekty energetyczne i prób ograniczenia roli dolara w handlu zagranicznym Chiny jeszcze długo nie zajmą miejsca zachodnich państw w gospodarce Rosji.
Chiny nie zastąpią Rosji handlu z Zachodem