Węgrzy mówią dwoma językami

Przez pół roku po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych politycy węgierskiego Fideszu używali dwóch różnych języków. Na użytek krajowy krytykowali instytucje międzynarodowe, zwłaszcza MFW, ale jednocześnie wysyłali sygnały, że spełnią ich oczekiwania. W połowie października, po zwycięstwie Fideszu w wyborach samorządowych, premier Węgier przedstawił szczegóły 26-punktowego programu dla gospodarki.

4 czerwca rzecznik węgierskiego rządu, Peter Szíjjártó, oświadczył (niewątpliwie za zgodą premiera): „To jasne, że gospodarka jest w bardzo poważnej sytuacji. Nie jest przesadą mówienie o możliwej niewypłacalności”. Oskarżył poprzedni rząd o to, że fałszował statystyki i kłamał o stanie gospodarki.

Testy na cierpliwość

Wypowiedź Szíjjártó nie była przypadkowym lapsusem. Dzień wcześniej, 3 czerwca Lajos Kósa, zastępca przewodniczącego Fidesz, a obecnie faktyczny szef tej partii oświadczył, że Węgry mają bardzo niewielką szansę, by uniknąć podobnego rozwoju sytuacji, jak w Grecji. „Statek tonie” – mówił. Polityk zapowiedział, że wkrótce rząd ujawni dane, dotyczące rzeczywistej sytuacji i przedstawi środki zaradcze. Mimochodem dodał, że „z powodu kryzysu być może trzeba będzie zawiesić niektóre artykuły konstytucji, odnoszące się do gospodarki”.

Te wypowiedzi nie spowodowały paniki wśród inwestorów, choć forint się nieco osłabił. Wszyscy byli jednak przekonani, że  politykom Fidesz chodzi po prostu o to, by poszerzyć pole manewru w negocjacjach z MFW i Unią Europejską, które domagają się respektowania wcześniejszych uzgodnień dotyczących dyscypliny finansowej. MFW przed dwoma laty udzielił Węgrom kredytu stand-by, pod warunkiem, że wyraźnie obniżą deficyt budżetowy.

Już 5 czerwca Mihaly Varga, szef kancelarii premiera Węgier Victora Orbána oświadczył, że „sytuacja gospodarcza Węgier jest stabilna, a ostatnie wypowiedzi sugerujące, że może dojść do bankructwa kraju były niefortunne i przesadzone”. Tłumaczył, że nie ma mowy o bankructwie i zapewniał, że uzgodnienia z MFW, dotyczące utrzymania w roku 2010 deficytu budżetowego na poziomie 3,8 proc., są aktualne i będą dotrzymane.

Odwrót w wykonaniu Vargi był reakcją na naciski, wywierane na rząd węgierski przez międzynarodowe instytucje. 3 czerwca premier Orbán spotkał się w Brukseli  z przewodniczącym Komisji Europejskiej José Manuelem Barroso, najwyraźniej sondując cierpliwość Unii  Europejskiej na populistyczną retorykę. Próba wypadła dla Węgra niepomyślnie, gdyż Barroso wezwał węgierski rząd do przyspieszenia konsolidacji finansów publicznych. Przewodniczący Komisji Europejskiej podkreślił, że takich działań oczekuje nie Bruksela, lecz rynki finansowe. 

Ale wkrótce rząd Viktora Orbána znów zaczął testować cierpliwość rynków finansowych.

2 lipca węgierski minister gospodarki György Matolcsy zapowiedział, że Węgry będą ubiegać się o przedłużenie kredytów z MFW na lata 2011-2012 i wyraził nadzieję, że uda się uzgodnić głębokość reform, niezbędnych dla obniżenia deficytu w budżecie na rok 2011. Zdaniem Matolscy,  ten „kompromisowy” deficyt ukształtuje się pomiędzy 3 a 3,8 proc. Czyli minister gospodarki zaproponował niewielkie rozluźnienie fiskalne (w porównaniu z wcześniejszymi uzgodnieniami między MFW, Unią Europejską i rządem Bajnaia), lecz odszedł od retoryki innych polityków Fidesz, ogłaszających, że znaleźli kolejne „trupy w szafie” węgierskiego budżetu, pozostawione przez poprzedników. Niemal jednocześnie Fidesz zaproponował wykorzystanie części pożyczki MFW (około 5 mld euro) na pomoc dla węgierskich kredytobiorców, którzy wpadli w pułapkę zadłużenia z powodu osłabienia forinta. Na Węgrzech, podobnie jak w Polsce, większość kredytów hipotecznych jest zaciągana w walutach zagranicznych, zwłaszcza we franku szwajcarskim. Taka propozycja wykraczała poza wcześniejsze uzgodnienia z MFW.

Twarde stanowisko

Kilka dni później do Budapesztu przybyła delegacja MFW i Unii Europejskiej i rozpoczęły się rozmowy, dotyczące przedłużenia umowy kredytowej. Niespodziewanie rząd węgierski zajął twarde stanowisko i 17 lipca rozmowy zostały zawieszone, co oznacza wstrzymanie dalszego kredytowania Węgier przez MFW. Na konferencji prasowej Orbán oświadczył, że jego rząd wykona wcześniejsze zobowiązania dotyczące wysokości deficytu w roku 2010 (3,8 proc.), ale MFW nie powinien wtrącać się do tego, w jaki sposób wynik ten będzie osiągnięty. Międzynarodowe instytucje zalecały głębsze cięcia wydatków i nie były zachwycone propozycjami nowych podatków, które rząd już wprowadził i które zamierza utrzymać w najbliższych latach. Chodzi przede wszystkim o podatek od aktywów bankowych netto, w wysokości 0,45 proc., z którego rząd spodziewa się w tym roku wpływów w wysokości 200 mld forintów (około 700-725 mln euro). Zdaniem  wielu ekspertów, zarówno węgierskich, jak zagranicznych, szacunki wpływów z podatku bankowego są nierealistycznie wysokie. Wiele banków nie będzie w stanie podatku zapłacić ze względu na złą sytuację finansową, a w dodatku podatek będzie hamował akcję kredytową, a tym samym wzrost gospodarczy.

Delegacja MFW i Unii Europejskiej miała do węgierskiego rządu pretensję nie tylko o podatek bankowy, ale także o to, że prognoza budżetowa na 2011 rok jest niejasna, a projekt reform strukturalnych w takich dziedzinach jak służba zdrowia czy transport publiczny jest „niedostosowany do prawa wspólnotowego”.

Rząd węgierski demonstrował twardą postawę wobec instytucji zagranicznych, chcąc za wszelką cenę utrzymać wysoką popularność przed wyborami samorządowymi, które odbyły się 3 października i zakończyły się kolejnym, miażdżącym zwycięstwem Fidesz. Zarówno badania opinii publicznej, jak i wynik październikowych wyborów pokazują, że wyborcom podoba się „niezależna” polityka Orbána. Ale to co dla przeciętnego Węgra jest plusem, bardzo niepokoi inwestorów.

 Najbardziej ugodowy wobec rynków finansowych i instytucji międzynarodowych György Matolcsy próbował złagodzić efekt zawieszenia rozmów z MFW i UE, twierdząc, że wkrótce będą one kontynuowane, a kompromis jest możliwy do osiągnięcia. Ale nawet on oświadczył, że „nie ma mowy o dalszych środkach oszczędnościowych”.

Sprzeczne sygnały, wychodzące ze strony węgierskiego rządu odnośnie umowy z MFW oraz planu ograniczenia deficytu trwały jeszcze kilka tygodni, powodując wahania kursu walutowego oraz rentowności węgierskich obligacji. W ciągu sierpnia forint stracił prawie 3 proc. wartości, co nie było zresztą spadkiem szokującym, biorąc pod uwagę zachowanie premiera i czołowych polityków Fidesz, wykraczające poza standardy, do jakich przyzwyczaiły się rynki finansowe.

23 lipca Orbán oświadczył, że dalsza pomoc MFW jest zbędna i rząd samodzielnie upora się z problemami budżetowymi. Będzie finansował swój dług na rynku, a linia z MFW nie jest potrzebna, tym bardziej, że tak naprawdę Węgry z pieniędzy tych nie korzystały.

3 września  György Matolcsy przemawiając na konferencji liderów biznesu w Budapeszcie potwierdził, że Węgry nie są zainteresowane przedłużeniem umowy kredytowej z MFW, po jej wygaśnięciu w październiku. – Taka linia kredytowa potrzebna jest jedynie krajom, nie mającym wiarygodności na rynkach, a to nie dotyczy Węgier  – mówił.  Jednocześnie zapewniał, że wcześniejsze uzgodnienia z MFW I Unią Europejską, dotyczące tegorocznego deficytu (3,8 proc.) zostaną wykonane i MFW pozostanie dla Węgier „strategicznym partnerem”. Zapowiedział nowe rozmowy z Funduszem, ale nie będą one dotyczyły kredytów stand-by. Przyrzekł, że Węgry przeprowadzą głębokie reformy, które pozwolą zdynamizować gospodarkę i stopniowo obniżyć dług publiczny, sięgający dziś 80 proc. PKB.

8 września rząd przedstawił założenia budżetu na rok 2011, z deficytem budżetowym na poziomie 3 proc.

Program tworzony ad hoc

Wiele wskazuje na to, że Fidesz nie miał przed dojściem do władzy spójnego programu gospodarczego. Politycy tej partii liczyli na to, że uda się renegocjować porozumienia z MFW i zyskać aprobatę Komisji Europejskiej dla wydłużenia okresu obniżania deficytu poniżej 3 proc. PKB. Pomysł wydawał się prosty: wmówimy opinii publicznej oraz Komisji Europejskiej i MFW, że poprzedni rząd Gordona Bajnaia fałszował dane, dotyczące deficytu, który w rzeczywistości był dwukrotnie wyższy niż oficjalne dane. Poluzujemy finanse, twierdząc że w rzeczywistości je zacieśniamy, a impuls fiskalny da przyspieszenie wzrostu. Rząd będzie mógł odtrąbić sukces, wygrać wybory nie tylko samorządowe, ale też kolejne wybory parlamentarne. Podczas kampanii wyborczej Orban zapewniał Węgrów, że skończy z polityką zaciskania pasa, a nawet obniży podatki, zwiększy wydatki na ochronę zdrowia, podniesie płace urzędników i zwiększy dochody jednostek samorządowych. Zaraz po utworzeniu rządu minister gospodarki zapowiedział, że priorytetem będzie pobudzenie wzrostu, a nie ograniczanie deficytu.

Dopiero 6 czerwca rząd przedstawił pospiesznie przygotowany 29-punktowy program gospodarczy. Przewidywał on wprowadzenie preferencyjnych stawek podatkowych dla małych i średnich firm (których roczne obroty są poniżej 1,75 mln euro), zniesienie kilku rodzajów podatków, przynoszących niewielkie dochody, odbiurokratyzowanie gospodarki. W programie przewidziano także nieznaczne cięcia wydatków budżetowych (ok. 420 mln euro, w tym ograniczenie płac urzędników państwowych) oraz liniowy podatek od dochodów osobistych na poziomie 16 proc.

Większość Węgrów zapewne uwierzyła  Orbánowi, gdyż poprzednie rządy Bajnaia i Gyurcsány’ego  były bardzo niepopularne, ale instytucje międzynarodowe i rynki finansowe  nabrać się nie dały. Węgry są objęte unijną procedurą nadmiernego deficytu i dane budżetu były wielokrotnie audytowane przez ekspertów Unii Europejskiej, a także MFW. Rząd chcąc nie chcąc musi obniżać deficyt, lecz jego program gospodarczy jest wielką improwizacją.

26 punktów premiera

14 października Orbán ujawnił  szczegóły kolejnego planu, tym razem składającego się z 26 punktów, mającego na celu ożywienie gospodarki i stabilizację finansów publicznych.  Premier zapewnił, że tegoroczny deficyt budżetowy nie przekroczy 3,8 proc. PKB, a przyszłoroczny spadnie do 3 procent PKB. Po raz kolejny podkreślił, że jego rząd będzie podejmował decyzje bez pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego tak by społeczeństwo zrozumiało, że wzrost gospodarczy zależy od decyzji węgierskich władz, a nie kredytów zaciąganych za granicą. Odrzucił możliwość cięć budżetowych, które byłyby bolesne dla społeczeństwa. Zamiast tego zaproponował „podatek kryzysowy”, obowiązujący w ciągu najbliższych trzech lat, który poza bankami zapłacić ma telekomunikacja, energetyka i duże sieci handlowe. Firmy telekomunikacyjne mają płacić w zależności od wielkości obrotów podatek w skali 2 proc., 4 proc. lub 6,5 proc., nakładany na dochody. Sieci handlowe będą obciążone stawką 0,1 proc., 0,4 proc.  oraz 2,5 proc. (najwyższy, gdy obroty przekraczają 20 mln euro rocznie). Firmy energetyczne zapłacą 1,05 proc. od dochodów.

Rząd ma nadzieję, że nowe podatki przyniosą ok. 600 mln euro rocznie (plus ponad 700 mln podatku bankowego). Rządowa propaganda przekonuje, że przeciętny Węgier nie odczuje ich, a zapłacą firmy nie cieszące się popularnością, należące w dużej mierze do zagranicznych właścicieli. Pośrednio zapłacą klienci tych firm (np. osoby, robiące zakupy w hipermarketach), lecz podatek ten będzie dla nich mniej oczywisty, niż np. cięcia zasiłków socjalnych.

Prostym sposobem na obniżenie deficytu jest też zapowiedziane zawieszenie wpłat do prywatnych funduszy emerytalnych od listopada 2010 do końca przyszłego roku. Da to, zdaniem Orbána, oszczędności rzędu 100 mln euro miesięcznie. Rząd przedstawia to jako „pożyczkę”, lecz nie wiadomo na jakich zasadach i z jakim procentem zostanie zwrócona.

Rynki finansowe przyjęły plan rządowy z mieszanymi uczuciami. Forint wzmocnił się – trend wzrostowy trwa od 8 września, gdy rząd oznajmił, że przyszłoroczny deficyt nie przekroczy 3 proc. W ciągu miesiąca węgierska waluta zyskała ponad 5 proc. Z drugiej strony agencje ratingowe zapowiedziały, że możliwe jest obniżenie oceny długu węgierskiego, gdyż polityka rządu budzi wątpliwości.

forint

forint

Otwarta licencja


Tagi