Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Pizza wysycha, wino fermentuje. Włochy

Włochy znalazły się w centrum kryzysu zadłużeniowego. Inwestorzy zaczęli sprzedawać obligacje tego kraju, zakładając, że również jemu grozi niewypłacalność. W krótkim okresie przesadzili – to była zapewne gra funduszy spekulacyjnych, na co wskazuje choćby udany ostatni przetarg włoskich papierów rządowych. W dłuższym okresie Włochy mogą jednak być realnym zagrożeniem dla Europy.
Pizza wysycha, wino fermentuje. Włochy

Silvio Berlusconi, premier Włoch. (CC BY-NC-SA segnaleorario)

Niemiecki niedźwiedź spojrzał srogo na włoskiego komedianta, mruknął i podniósł łapę. Ten schował się, zawstydził i przestał podskakiwać. Tak można opisać to, co wydarzyło się na początku tygodnia we Włoszech. Absurdalne i komiczne niemalże manewry włoskiego rządu, który w okresie największych turbulencji na rynkach finansowych utknął w sporach między koalicjantami w sprawie nowego budżetu, doprowadziły do załamania na europejskich rynkach finansowych. Niemiecka kanclerz Angela Merkel dość ostro skarciła Rzym, choć w dyplomatycznych słowach.

– Jestem pewna, że włoski rząd przyjmie odpowiedzialny budżet, rozmawiałam o tym z premierem Berlusconim – powiedziała dziennikarzom. Trudno nie odnieść wrażenia, że Włochy dostały po prostu klapsa. – Gdyby nie ostrzeżenie Merkel, nawet nawoływania naszego prezydenta mogłyby na nic się zdać (…). Wygląda na to, że włoscy politycy nie są w stanie zmobilizować się bez bodźców z zewnątrz – napisał Massimo Franco, komentator największego włoskiego dziennika Corriere della Sera.

Bardzo możliwe, że Włosi przyjmą pakiet oszczędnościowy sięgający 40 mld euro. Ma on doprowadzić do zlikwidowania deficytu budżetowego oraz zatrzymania przyrostu zadłużenia. Możliwe również, że rynki finansowe w krótkim okresie łagodniej potraktują Rzym i inwestorzy przestaną wyprzedawać włoskie obligacje. Na razie włoski rząd dostał kredyt zaufania: na czwartkowej aukcji, która miała być testem postrzegania Włoch przez rynek, udało mu się sprzedać oferowane obligacje, popyt zgłaszany przez inwestorów przewyższył podaż. Włosi musieli jednak zgodzić się na duży wzrost rentowności. W przypadku piecioletnich papierów wzrosła ona do 4, 93 proc. z 3,9 proc. na poprzednim przetargu w połowie czerwca. Za to dochodowość sprzedawanych obligacji 15-letnich była najwyższa w historii, sięgnęła 5,90 proc.

Jednak ostatnie zamieszanie dobitnie pokazało, jak bardzo Włochy są narażone na kryzys. Po jak cienkiej linii stąpają politycy w tym kraju. Z jak wielkimi problemami zmaga się ta gospodarka. Od dawna wiadomo było, że jeżeli strefa euro nie przetrwa, to Włochy będą w pierwszej linii outsiderów rozbijających ten projekt. Inwestorzy i ekonomiści skupieni na umierającej Grecji zapomnieli na chwilę, że to Włochy od dawna były nazywane chorym człowiekiem Europy.

Krucha gospodarka

Włoska gospodarka zmaga się z dwoma kluczowymi problemami: wysokim zadłużeniem publicznym oraz niskim wzrostem gospodarczym. Oba problemy nawzajem się nakręcają, niczym perpetuum mobile. Dług publiczny – odziedziczony po okresie lat 80., kiedy włoski przemysł absorbował ogromne dotacje publiczne – sięga 120 proc. PKB, co sprawia, że jego obsługa pochłania ok. 4,5 proc. PKB rocznie. Wypłukuje to inwetycje prywatne i jest potężnym obciążeniem dla gospodarki. Zaś bez wzrostu gospodarczego bardzo trudno jest obniżyć zadłużenie publiczne.

Jednak tak jak w przyrodzie nie istnieje perpetum mobile (mechanizm poruszający się bez energii dostarczanej z zewnątrz), tak nie jest to również możliwe w gospodarce. Błędne koło niskiego wzrostu gospodarczego i wysokiego długu publicznego jest napędzane przez problemy strukturalne Włoch. Jest ich kilka i są bardzo poważne. Po pierwsze, Włochy posiadają najniższą w Unii Europejskiej stopę zatrudnienia, czyli stosunek liczby pracujących do liczby osób w wieku roboczym. Wynosi ona zaledwie 56 proc., czyli o 3 pkt proc. mniej niż w Polsce (również uważanej za outsidera w tej dziedzinie) i aż o 15 pkt proc. mniej niż w krajach skandynawskich (uważanych za liderów w tej dziedzinie). Oznacza to, że włoski dochoód wypracowuje niewiele więcej niż połowa osób teoretycznie zdolnych do pracy. Skąd taka sytuacja? Jeden powód jest kulturowy. We Włoszech pracuje mniej niż połowa kobiet w wieku produkcyjnym. Drugi powód jest bardziej polityczny. We Włoszech – podobnie jak w Polsce – system emerytalny nie mobilizuje do pracy ludzi w wieku powyżej 50 lat. W grupie wiekowej 55-64 pracuje niewiele więcej niż co trzecia osoba.

Po drugie, włoski rynek pracy jest mało elastyczny, co utrudnia życie zarówno mniejszym firmom jak i wielkim przedsiębiorstwom przemysłowym. Włochy to kraj posiadający niemal najwyższy w Europie odsetek pracowników podlegających negocjacjom zbiorowym – ponad 90 proc! Związki zawodowe zaś bardzo twardo negocjują warunki zatrudnienia. Najlepszym przykładem jest Fiat, który na początku roku zagroził zamknięciem swojej największej fabryki Mirafiori pod Turynem. Przez niemal dwa tygodnie w styczniu z czołówek włoskich gazet nie schodził temat referendum w fabryce, w którym pracownicy mieli opowiedzieć się za lub przeciw nowemu układowi zbiorowemu, likwidującemu część absurdalnych przywilejów pracowniczych. Prezes Fiata Segio Marchionne zapowiedział, że w razie porażki przeniesie większość produkcji do innych krajów, a mimo to aż 46 proc. pracowników chciało odrzucić porozumienie w imię obrony praw pracowniczych i związkowych.

Po trzecie, Włoski biznes jest ograniczany przez potężne obciążenia regulacyjne i administracyjne oraz niewydolny system sądowniczy. Prowadzenie przedsiębiorstwa we Włoszech przypomina sztukę walki, w której bardziej liczą się znajomości niż reguły. W rankingu wolności gospodarczej fundacji Heritage i dziennika Wall Street Journal Włochy zajmują 86. miejsce na świecie, przedostatnie wśród krajów UE (dalej jest tylko Grecja), ustępując takim „potęgom“ jak Uganda (80. miejsce), Kazachstan (78. miejsce), czy Rwanda (75. miejsce). W rankingu Doing Business przygotowywanym przez Bank Światowy i mierzącym warunki prowadzenia działalności gospodarczej Włochy również zajmują jedno z ostatnich miejsc wśród europejskich krajów, znajdując się daleko za Polską, Białorusią, czy Azerbejdżanem.

Po czwarte wreszcie, włoski system polityczny jest niewydolny. Kolejne rządy nie mają siły politycznej, aby przeprowadzać ważne reformy. Wciąż bardzo silne są związki między wielkim biznesem, polityką i światem przestępczym. Wystarczy wspomnieć, że premier kraju – Silvio Berlusconi – jest właścicielem kilku największych kanałów telewizyjnych oraz kilku gazet (poprzez koncern Fininvest), które mają ogromny wpływ na opinię publiczną i znajdują się pod jego niemal bezpośrednią kontrolą. Jednocześnie ten sam premier oskarżany jest o kontakty z mafią na początku lat 90., z których dopiero teraz musi tłumaczyć się przed sądem, gdyż do niedawna istniało prawo umożliwiające mu unikania procesów (jako premier mógł nie stawiać się na przesłuchania). Nie oznacza to naturalnie, że jedynie prawica, którą reprezentuje Berlusconi, jest utopiona w układach uniemożliwiających efektywne rządzenie. Włoska opozycja lewicowa jest równie niezdolna do przedstawienia planu reform, gdyż bardzo silnie powiązana jest z wielkim centralami związków zawodowych.

Wystarczyła iskra

Inwestorzy przez wiele lat dość łagodnie traktowali Włochy, ponieważ włoskie społeczeństwo jest zamożne i może finansować zadłużający się rząd. Młodzi Włosi mówią czasami, że kraj jest bogaty bogactwem rodziców i dziadków, którzy wypracowali duże oszczędności w powojennym okresie prosperity. Z zadłużenia publicznego zaledwie ok. 5 proc. stanowi zadłużenie zagraniczne, gros obligacji zaś znajduje się w portfelach włoskich banków, finansowanych przez oszczędności obywateli. W tym aspekce Włochy nieco przypominają Japonię, gdzie gros potężnego długu również znajduje się w krajowych rękach.

Wystarczyła jednak iskra, aby wzbudzić strach inwestorów. Dlaczego? Jeżeli większość obligacji skarbowych trzymają sami Włosi, to dlaczego świat tak się martwi? Ponieważ podczas kryzysu finansowego dość łatwo jest uruchomić mechanizm samospełniającej się prepowiedni, który może zaprowadzić na skraj upadku nawet bezpieczną gospodarkę. Pierwszą iskrą był wzrost rentowności włoskich obligacji (czyli spadek ich wartości) – rentowność dziesięciolatek podskoczyła z 4,8 proc. w maju do ponad 6 proc. w dniu 11 lipca. Na giełdzie w Mediolanie gwałtownie zaczęły spadać akcje banków, które załadowane są papierami skarbowymi. Od początku lipca akcje największego włoskiego banku UniCredit straciły ponad 20 proc. Wysokie stopy procentowe i problemy finansowe banków mogą natychmiast odbić się na gospodarce, to zaś potęguje problemy z długiem i przyczynia się do dalszego wzrostu stóp procentowych. Błędne koło zamyka się. Aby je przerwać konieczny jest spadek premii za ryzyko i stóp procentowych.

Włochy mają bardzo duże szanse przetrwać ten kryzys. Wśród inwestorów i dilerów mówi się, że spadek cen włoskich obligacji był wynikiem działania funduszy spekulacyjnych, które wykorzystały zamieszanie polityczne, uruchomiły lawinę, a następnie zarobiły na spadkach. Jednak łatwość z jaką udało im się to zrobić pokazuje, że Włochy stoją na krawędzi upadku. Trzymają się mocno gałęzi, ale silniejszy wiatr może zachwiać ich pozycją. W długim okresie bez rozwiązania wspomnianych problemów strukturalnych włoska gospodarka nie będzie w stanie szybciej się rozwijać, a bez wzrostu PKB problem długu będzie coraz trudniejszy do rozwiązania.

Jeżeli Włochy nie zmienią kursu w swojej polityce gospodarczej i nie dokonają głębokich reform, to za 5-10 lat mogą stać się pierwszym kandydatem do opuszczenia strefy euro. Będzie to jedyny sposób, aby przywrócić gospodarce konkurencyjność. Naturalnie kosztem potężnego kryzysu gospodarczego.

Silvio Berlusconi, premier Włoch. (CC BY-NC-SA segnaleorario)

Otwarta licencja


Tagi