Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Wybuch zbyt długo duszonego franka

Szwajcarzy, odrzucając minimalny kurs wymiany franka na euro, wrócili do normalności. Powrót ten uderzył w polskich kredytobiorców, ale będzie kosztowny przede wszystkim dla Szwajcarii, która może utracić konkurencyjność. SNB nie wpłynie znacząco na politykę EBC, a wyższe raty kredytów walutowych nie zagrożą stabilności polskiej gospodarki – uważa Paweł Kowalewski.
Wybuch zbyt długo duszonego franka

Paweł Kowalewski (Fot. NBP)

Obserwator Finansowy: W poniedziałek wiceprezes szwajcarskiego banku centralnego (SNB) mówił, że minimalny kurs wymiany euro na franka na poziomie 1,20 jest kamieniem węgielnym ich polityki pieniężnej. Cztery dni później poziom ten zniesiono wywołując gwałtowane umocnienie franka. Dlaczego?

Paweł Kowalewski: To faktycznie było ogromne zaskoczenie. Nie chodzi o to, że SNB nie był dalej w stanie utrzymywać poziomu 1,20, bo mógłby. Uznał jednak, że zmieniły się okoliczności i dalsze odwoływanie się do dotychczasowej polityki przestało być uzasadnione.

Te zmienione okoliczności to nadchodzący w strefie euro program luzowania ilościowego, który sprawi, że trzymanie się słabnącego euro będzie dla Szwajcarów jeszcze bardziej kosztowne?

Sądzę, że Szwajcarzy liczyli się z napływem dodatkowego kapitału, którego i tak mieli nadmiar, w świetle możliwego skupu obligacji rządowych przez EBC. Dziennikarze na konferencji prezesa SNB Thomasa Jordana zwracali nawet uwagę, że to nie przypadek, że decyzja ta została podjęta dzień po tym, kiedy usunięto ostatnią przeszkodę do luzowania ilościowego przez EBC, czyli unijny Trybunału Sprawiedliwości ogłosił legalność wcześniejszego programu – OMT.

Sztuczne zaniżanie kursu franka było coraz kosztowniejsze. Baza monetarna wzrosła, nieruchomości stały się niebotycznie drogie. Kiedyś chyba należało to przerwać?

To prawda, że koszty utrzymania kursu 1,20 były dla Szwajcarów coraz wyższe, ale warto zastanowić się jakie będą koszty obecnej polityki. Po pierwsze rodzi się pytanie co będzie z zyskiem SNB, który skupował przecież duże ilości euro, które straciło na wartości. Po drugie wiadomo, że taka decyzja pogłębi deflację w szwajcarskiej gospodarce, bo import będzie o 20 proc. tańszy, a eksport o tyle droższy. Po trzecie niewiadomą jest skala negatywnego wpływu umocnienia franka na dochody eksporterów. Prezes Jordan wydaje się mieć tego świadomość. Odejście od dotychczasowej polityki było jednak nieuniknione. Zatem nie było sensu dalej z nim zwlekać, niezależnie od komplikacji jakie za sobą ta operacja niesie. SNB dał wyraźnie do zrozumienia, że dalsze zwlekanie wiązałoby się z jeszcze większymi trudnościami. Jak jeden analityk powiedział: trudna, odważna, ale słuszna decyzja.

Czy wszystkie te potencjalne zagrożenia nadal są lepsze niż sztywne utrzymywanie kursu?

Myślę, że tu nie chodziło o porównywanie kosztów obu rozwiązań, ale po prostu powrót do normalności – do kursu w pełni ustalanego przez rynek. Początek tego powrotu wydaje się być kosztowny, ale pamiętajmy, że kurs franka był duszony od 6 września 2011 roku, a więc ponad 40 miesięcy. Nic dziwnego, że po takim okresie dławienia – mówiąc kolokwialnie – musiał odreagować.

Czy można było tego uniknąć?

Obawiam się, że nie. Tak jak decyzja o wprowadzeniu minimalnego kursu wymiany musiała być ogłoszona z zaskoczenia, tak samo i decyzja o jego zniesieniu. Inaczej nie byłaby skuteczna. Gdyby inwestorzy wiedzieli o niej wcześniej odpowiednio by się przygotowali.

Czy możliwe byłoby zachowanie poziomu 1,20, a zamiast tego jeszcze większe niż 75 punktów bazowych pogłębienie ujemnych stóp depozytowych?

Niezręcznie mi oceniać politykę SNB, ale warto zauważyć, że negatywne stopy depozytowe wcale nie zniechęcają do kupowania waluty. Nie ma przecież przymusu lokowania franków w banku i dopłacania do tego interesu. Można nabywać nieruchomości, aktywa itd. To nie rozwiązywałoby zatem problemu. Decyzje zresztą zostały podjęte i najbardziej frapująca jest nie przeszłość, ale przyszłość franka szwajcarskiego i pytanie co się dalej z nim stanie. Jeśli frank nie zacznie tanieć, to rynek już teraz nie wyklucza kolejnych obniżek stóp procentowych.

Jaka jest pańska prognoza?

Muszę zaznaczyć, że to wróżenie z fusów, bo nikt nie wie dokładnie co się wydarzy, niemniej spodziewam się, że frank przereagował z umocnieniem i będzie się jednak stopniowo osłabiał. Gdy dowiedziałem się o decyzji Szwajcarów przyszło mi do głowy skojarzenie z funtem brytyjskim w latach 1987-1988. Brytyjczycy powiązali wtedy funta z marką niemiecką, tak jak Szwajcarzy franka z euro. Brytyjczycy się na tym sparzyli, bo czas pokazał, że kurs wymiany był zbyt niski i po usunięciu powiązania funt wzmocnił się błyskawicznie o ponad 10 proc. Już wtedy rozgrzaną gospodarkę, tak drogi funt wpędził po prostu w recesję. Oczywiście teraz są zupełnie inne okoliczności. Obawiam się jednak, że szwajcarskiemu bankowi centralnemu będzie jeszcze wystawiony wysoki rachunek za prowadzenie polityki kursowej od 6 września 2011 do 15 stycznia 2015 r. W ekonomii jak w życiu, wszystko ma swoją cenę. Ale mogę się oczywiście mylić.

Szwajcarski bank centralny kupował duże ilości euro. Czy rzuci je teraz na rynek jeszcze bardziej osłabiając europejską walutę? Nie byłoby to chyba złe, bo słabe euro oznacza dla unii monetarnej większy eksport i mniejsze prawdopodobieństwo recesji.

To jest słodka tajemnica Szwajcarów co zrobią ze swoimi rezerwami w euro. Tamtejszy bank centralny nie jest bowiem w awangardzie otwartej komunikacji z rynkiem, jest za to w awangardzie zarządzania rezerwami – nie kupuje tylko walut i obligacji, ale od dawna kilkanaście procent jego bilansu stanowią na przykład akcje. Dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby zakupione wcześniej euro zostały przeznaczone na zakup akcji jakichś europejskich firm.

Decyzja Szwajcarów wymusi odważniejsze decyzje EBC na posiedzeniu za tydzień?

Na konferencji prasowej prezesa SNB padło pytanie czy konsultował tę decyzję z innymi bankierami centralnymi. Odpowiedział, że nie i wcale mnie to nie zdziwiło, bo jesteśmy akurat w okresie, w którym banki centralnie nie koordynują swoich polityk. I przy całym szacunku dla Szwajcarii to jednak jest tak, że bardziej Szwajcaria musi się przejmować tym co zrobi strefa euro niż odwrotnie.

Bycie w euro ma w tej sytuacji swoje zalety?

W tym wypadku to Szwajcaria będzie płaciła frycowe za to, że nie jest w Unii Europejskiej, ani w unii monetarnej, tylko ma własną walutę, która jest zbyt pożądana i która może doprowadzić do utraty konkurencyjności gospodarki.

Jaki to wszystko będzie miało wpływ na polską gospodarkę? Czy znaczny wzrost wysokości rat kredytów hipotecznych we frankach może osłabić u nas konsumpcję, albo zagrozić stabilności sektora bankowego?

Oczywiście to bardzo nieprzyjemne wydarzenie dla wszystkich posiadających kredyt walutowy, ale przy całym moim współczuciu dla tych osób nie wydaje mi się, żeby zagroziło to stabilności całej gospodarki. Szczególnie, że tak jak mówiłem – moim zdaniem frank przereagował.

Rozmawiał: Marek Pielach

Paweł Kowalewski jest doradcą w Instytucie Ekonomicznym NBP. W latach 2012-14 był analitykiem w Deutsche Bundesbanku. Wcześniej kierował pracami Biuro ds. Integracji ze Strefą Euro w NBP. W rozmowie wyraża własne poglądy, których nie należy utożsamiać ze stanowiskiem NBP.

Paweł Kowalewski (Fot. NBP)

Otwarta licencja


Tagi