Zagranica chętnie kupuje polskie obligacje

Udział funduszy emerytalnych w rynku będzie stopniowo malał, za to rola zagranicznego kapitału będzie rosła. To może generować większe ryzyko, bo zmienność nastrojów inwestorów zagranicznych jest większa. Nie mamy jednak na to wpływu, nie możemy postawić bariery dla napływu kapitału portfelowego z zewnątrz, nawet gdybyśmy chcieli – mówi wiceminister finansów Dominik Radziwiłł.
Zagranica chętnie kupuje polskie obligacje

Dominik Radziwiłł fot. MF

Obserwator Finansowy: Ministerstwo Finansów rozważa wejście na rynek IRS-ów, czyli transakcji zabezpieczających przed skutkami zmian stóp procentowych. Dlaczego?

Rozważamy wejście w operacje tego typu, żeby lepiej zarządzać długiem. Nie wykluczamy, że przy zastosowaniu IRS zamienimy część długu o stałym oprocentowaniu na dług zmiennoprocentowy. Uznaliśmy, że wzrost stóp rynkowych jaki obserwowaliśmy na początku roku jest przesadzony. Rynek przeholował w ocenach skutków podwyżek stóp banku centralnego. Przesłaliśmy wstępne zapytania do wszystkich banków z którymi mamy umowę ISDA (chodzi o standardowe umowy na instrumenty pochodne – przyp. red.) o możliwość kwotowania IRS-ów. Takie działanie z naszej strony nie jest niczym nadzwyczajnym.

Czym był spowodowany ten duży wzrost rentowności na początku roku? Czy była to odpowiedź inwestorów na rządowe plany ograniczenia transferów do funduszy emerytalnych? OFE są postrzegane przez niektórych z nich jako stabilizator sytuacji na rynku.

Nie wiązałbym dużych wahań z przełomu roku z planami dotyczącymi OFE. Na całym świecie rosną stopy procentowe i to co się działo u nas jest elementem globalnego trendu. Oczywiście na ten trend mogło się nałożyć zaniepokojenie propozycjami dotyczącymi OFE, ale z pewnością nie był to główny powód. Co do roli funduszy emerytalnych na rynku: oczywiście byłoby wspaniale, gdyby były duże instytucje krajowe, które miałyby mnóstwo pieniędzy i za nie kupowały państwowy dług. To rzeczywiście działałoby stabilizująco w przypadku jakichś szoków zewnętrznych. Ale model, który teraz działa w Polsce powoduje gigantyczne koszty sektora publicznego. Musieliśmy zasilać OFE dużymi środkami, by one potem kupowały nasz dług. Wpadliśmy w pętlę.

Poza tym nie przeceniałbym roli funduszy. Akurat w ubiegłym roku w strukturze długu krajowego najszybciej rósł udział inwestorów zagranicznych. Ten wzrost był szybszy, niż przyrost samego długu. Oznacza to, że polscy inwestorzy zmniejszyli swoje zaangażowanie w skarbowe papiery dłużne, co zresztą miało racjonalne przesłanki. Prawdopodobnie spodziewali się oni dużego wzrostu rentowności – i tak się stało.

Czy rosnący udział inwestorów zagranicznych jest bezpieczny z punktu widzenia stabilności rynku? To chyba dość ryzykowne w sytuacji, gdy taki duży gracz jak OFE stopniowo będzie zmniejszał swoją aktywność.

Rzeczywiście udział funduszy w rynku będzie stopniowo malał, za to rola zagranicznego kapitału proporcjonalnie będzie rosła. Może to generować większe ryzyko, bo zmienność inwestorów zagranicznych jest większa, niż krajowych. Nie mamy jednak na to wpływu, nie możemy postawić bariery dla napływu kapitału portfelowego z zewnątrz, nawet gdybyśmy chcieli. Możemy to śledzić. Dziś rolę stabilizatora rynku może pełnić sektor bankowy: wystarczy spojrzeć na nadpłynność sektora bankowego widoczną choćby na przetargach bonów pieniężnych w NBP. Na razie nic się nie zmienia: kapitał zagraniczny płynie na krajowy rynek długu co najmniej w takim samym tempie, jak rok temu. Tendencja jest zdecydowanie wzrostowa.

Z jednej strony mamy rosnący udział w rynku zagranicznego kapitału portfelowego, który jest bardzo podatny na zmiany nastrojów. Z drugiej zaś ostrzeżenia polskich ekonomistów – w tym członków Rady Polityki Pieniężnej – o rosnącym ryzyku wzrostu rentowności obligacji. Ministerstwo Finansów stanowczo zareagowało na te opinie zarzucając im fałszywe przesłanki. Dlaczego?

Każdy ekonomista ma prawo do swoich opinii i analiz, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale problem pojawia się wtedy, gdy wnioski są wyciągane na podstawie fałszywych założeń. Jeżeli jeden z ekonomistów twierdzi, ze rentowność obligacji na poziomie 7 proc. oznacza bankructwo kraju to świadczy to o tym, że on po prostu nie wie, co to jest rynek i jest w tym zupełnie zagubiony. To jest slogan, który podgrzewa emocje i – jak sądzę – może wynikać z pobudek politycznych. Co jakiś czas w mediach przewijają się opinie, że z Polską jest coraz gorzej, że właściwie zmierzamy do bankructwa. Tymczasem nasza sytuacja nie jest zła. Jesteśmy dobrze postrzegani przez rynek. To prawda, że od czasu do czasu analitycy bankowi, czy agencje ratingowe zwracają uwagę na to, że należy przyspieszyć konsolidację finansów publicznych. Nie ma jednak mowy na przykład o obniżaniu ratingów.

Jednak list komisarza UE do spraw gospodarczych Olliego Rehna, w którym powątpiewa on w skuteczność polskiego programu konsolidacji finansów publicznych to fakt.  Podobnie jak pojawiające się co jakiś czas rekomendacje banków wskazujące na wzrost ryzyka fiskalnego – takie, jak ta banku Barclay’s zalecająca kupowanie CDS-ów na polski dług, bo ich wycena może wzrosnąć . Czy postrzeganie nas nie zmienia się jednak na gorsze?

Jeśli chodzi o list komisarza Rehna odpowiedź jest przygotowywana i zostanie przesłana do Brukseli w ciągu kilku dni. Można się różnić w wizjach tego jak szybko i jak radykalnie schodzić z deficytem. W przypadku rekomendacji Barclays to zupełne nieporozumienie: rekomendacja z pewnością nie wieściła bankructwa Polski, tylko proponowała inwestorom sprzedawanie CDS-ów Republiki Południowej Afryki i kupowanie polskich. Można dyskutować o atrakcyjności takiej strategii, ale trzeba pamiętać, że CDS to instrument specyficzny, przeznaczony do wąskiego grona inwestorów, bardzo zmienny i potencjalnie mało płynny. To, czy ktoś zaleca ich kupno, czy nie, ma z tego punktu widzenia drugorzędne znaczenie. To prawda, że dziś nie jesteśmy jedynym krajem w Europie, który ma wzrost gospodarczy. Pod tym względem już się tak bardzo nie wyróżniamy. Jednak jesteśmy w stanie ograniczyć deficyt finansów publicznych o 2-2,5 pkt proc. PKB w tym roku. W porównaniu z działaniami innych krajów w Europie to niezły wynik. Zwłaszcza, że relacja długu do PKB powinna być mniej-więcej na tym samym poziomie co na koniec 2010 roku.

A jaki był poziom długu publicznego na koniec 2010 roku?

Nie mamy ostatecznych danych. Ten szacunek, który podaliśmy na koniec roku – czyli 53,5 proc. PKB – jest bliski prawdy. Możliwe, że będzie mniej, bo dane na temat zadłużenia samorządów, którymi dziś dysponujemy są lepsze od naszych wcześniejszych założeń. Zakładaliśmy, że dług w samorządach wzrośnie o około 18 mld zł w porównaniu z końcem 2009 roku. Wygląda jednak na to, że ten przyrost może być mniejszy. Nie mamy jednak jeszcze wszystkich danych z całego sektora finansów publicznych i nie znamy efektów konsolidacji, żeby podać wartość całego zadłużenia.

Czy MF nie zaszkodziło sobie przypadkiem zaliczając do długu zobowiązania samorządów, które dotychczas nie były ujmowane w tej statystyce? Dotyczy to np. płatności z odroczonym terminem, czyli dość popularnej w samorządach formie finansowania inwestycji. Czy to nie pogorszy statystyki długu publicznego?

Rozporządzenie, które to uregulowało wynika z orzecznictwa sądowego w tym obszarze i wniosków Najwyższej Izby Kontroli. Ono w zasadzie nie zmienia dotychczasowej wykładni, raczej ją uściśla. Zawsze opóźnione płatności i inne formy długu nazywane inaczej niż kredyt, czy pożyczka i tak były księgowane w bankach jako dług. Czy to pogorszy statystykę? Raczej ją urealni. Jakkolwiek byśmy na to nie patrzyli wszystkie te kontrakty mają skutki podobne do innych typów zadłużania się: też trzeba je spłacać i inna nazwa tego nie zmieni. Efektem tych zmian powinno być rozszerzenie inwestycji w formule partnerstwa publiczno-prywatnego.

Dlaczego Polska złożyła wniosek o rozszerzenie elastycznej linii kredytowej z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, tzw. FCL do 30 mld dolarów?

Uważamy, podobnie chyba zresztą jak MFW, że sytuacja w gospodarce światowej jest bardzo niestabilna i należy się dodatkowo zabezpieczać. Gdyby doszło do destabilizacji w strefie euro mamy dzięki większemu limitowi w FCL dodatkowe wsparcie.

Czy możemy finansować bieżące potrzeby pożyczkowe z FCL?

To jest linia kredytowa. Po to się ją bierze, żeby zawsze można było z niej skorzystać. Istnieje taka możliwość. Z naszego punktu widzenia ona ma dwie funkcje: jest ubezpieczeniem na wypadek kryzysu zewnętrznego i odstrasza kapitał spekulacyjny.

Ministerstwo Finansów przeprowadziło w tym roku już kilka emisji obligacji denominowanych w obcych walutach i zapowiada kolejne. Po co, skoro już po emisji euroobligacji w styczniu resort uzyskał pełną pulę środków na finansowanie obsługi zagranicznej części długu?

Rzeczywiście po emisji obligacji za 1 mld euro i po odwróceniu transakcji typu swap na wymianę walut zawartych w ubiegłym roku mieliśmy już środki na pokrycie zobowiązań wynikających z zagranicznego zadłużenia. Jednak finansowanie potrzeb pożyczkowych za granicą ma też inne cele. Pozwala na przykład obniżyć koszty finansowania długu, także na rynku złotowym, bo kwoty, które pozyskujemy za granicą są na tyle duże, że są realną alternatywą dla krajowego finansowania.

Jakie są najbliższe plany emisji za granicą?

W pierwszej połowie roku na pewno będziemy chcieli wejść na rynek dolarowy, bo jest on największy i najbardziej płynny. Koszt takiego finansowania może być niższy, niż gdybyśmy robili emisję na rynku euro. Będziemy chcieli dokonać tzw. benchmarkowej emisji, za nie mniej niż 1 mld dolarów.

Rozmawiał Marek Chądzyński

Dominik Radziwiłł jest wiceministrem finansów

Dominik Radziwiłł fot. MF

Otwarta licencja


Tagi